Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

niedziela, 14 grudnia 2008

Chamy do pługa!


Katarzyna Cichopek, Michał Koterski, Marcin i Rafał Mroczkowie oraz wiele innych, młodych gwiazd może niedługo stracić prawo do korzystania z tytułu aktora. Stanie się tak, jeśli wejdzie w życie projekt ustawy przygotowany przez PSL, do którego dotarł serwis internetowy tvp.info.
W myśl projektu, który kilka dni temu trafił do laski marszałkowskiej, tytuł "aktora" będzie przysługiwał jedynie osobie, która "ukończyła studia wyższe aktorskie" albo ma "kwalifikacje zawodowe potwierdzone egzaminem złożonym przed komisją powołaną przez organizację zbiorowego zarządzania (…) lub Ministra Kultury i Sztuki" - podaje tvp.info.

Oprócz tego posłowie PSL proponują także wprowadzenie obowiązku szybkiej nauki tekstu i powściągliwości w krytykowaniu kolegów po fachu. /.../

Z ustaleń tvp.info wynika, że, pisząc swój projekt, ludowcy konsultowali się z trójką aktorów: Danutą Stenką, Wiktorem Zborowskim i Andrzejem Grabarczykiem. /../
Wiadomości onet.pl za TVP Info, PKo


Nie bez kozery w Zagłobie się krew burzyła ile razy stwierdził, że chamstwo głowę podnosi. Nie bez racji cham to nie tylko człowiek prostacki i nieokrzesany, ale również pochodzący ze wsi, czyli rolnik. Oczywiście, że wieś wydała wielu mądrych i godnych czci ludzi, ale to są jednostki. Pojedynczy rolnik czy inny mieszkaniec wsi to jednostka. Jednostki jakie są  wiadomo – każda inna. Jedna mądra, inna głupia, jedna zła, inna dobra. W masie jednak chamstwo pozostanie chamstwem. Taką mądrością jak projekt wspomnianej ustawy nie poszczyciliby się nawet komuniści. To aż karykatura polskiego piekiełka. Cieniacy próbują sobie prawnie zagwarantować wyłączność na tytuł zawodowy. Nie ten będzie w Polsce aktorem, kto grać umie, tylko ten kto ma papierek. To, że skończył szkołę na trójkach, a te trójki miał po wszystkich możliwych poprawkach z komisami włącznie albo za mamusi kury i kaczki, nikomu nie będzie przeszkadzać. On będzie aktorem. Aktorami i aktorkami nie będzie dla polskiego światka wieśniaków i aktorzyn wielu ze zdobywców Oskarów, bo duża część najbardziej znanych i utytułowanych sław wielkiego ekranu nie ukończyło studiów aktorskich.

To, że projekt ten poparli niektórzy aktorzy potwierdza tylko, że każdy powinien robić to, co potrafi. Aktor niech udaje innych, choćby mędrców, bo wtedy wygląda mądrze. Ale na udawaniu niech lepiej skończy i nie chwali się tym, jaki jest naprawdę.

Motywy środowiska aktorskiego popierającego przedmiotowy pomysł PSLu rozumiem. Bronią swojej michy i chcą mieć monopol. Boją się, że ktoś i bez szkoły może się okazać lepszy niż oni, a co za tym idzie zabrać im codzienny chlebek. Co jednak kierowało geniuszami z PSLu tego nie wiem. Może zamiast zajmować się KRUSem wolą się wykazywać na cudzym podwórku?

Na widok radosnej twórczości naszych ludowców stałem się jeszcze pobożniejszy niż dotychczas. Aż ciśnie mi się na usta: - Boże! Ty widzisz i nie grzmisz!

sobota, 13 grudnia 2008

IV RP – SPRAWIEDLIWE PAŃSTWO?


IV Rzeczpospolita miała być budowana pod przewodnim hasłem „Prawo i Sprawiedliwość”, które jest też nazwą i hasłem przewodnim partii, która chce ją zbudować. Dlaczego mam więc wrażenie, że nie jest lepiej niż było, że chyba jest coraz gorzej.

Weźmy się tylko za jedną sprawę. Za nieszczęsne emerytury ubeków.

Pamiętam jak kilkanaście lat temu, nie pomnę już czyj to był pomysł i za czyich rządów, postanowiono pobawić się w Janosika, czyli zabrać bogatym a nie dać biednym. Postanowiono ściąć zbyt wysokie emerytury i zabrać dodatki za komunistyczne medale. Nikt z mojej rodziny ani z bliższych znajomych na tym specjalnie nie ucierpiał, więc w sumie nie powinno mnie to obchodzić. Jak dziś pamiętam jednak człowieka, którego wówczas poznałem. Był to emerytowany brukarz. Całe życie pracował jako szeregowy pracownik, nie był nawet brygadzistą. Miał nieco wyższą emeryturę niż jego koledzy z pracy, którzy codziennie zbijali bąki i chlali w krzakach piwsko, bo całe życie tyrał jak głupi, miał jakieś medale, „300% normy” i inne takie. Tym mądrym pociągnięciem nasze władze zrównały go z jego kolegami, dając czytelną przestrogę wszystkim jego krewnym, znajomym i znajomym jego znajomych: „W tym kraju uczciwa praca w g... się obraca”. Takiej nauczki społeczeństwo nie zapomina.

Myślałem, że w demokratycznym państwie nie ma miejsca na takie rzeczy. Myślałem, że mądrzy ludzie takich rzeczy nie robią. Ale albo to państwo nie jest aż takie demokratyczne, albo ludzie, którzy nim rządzą, nie są aż tacy mądrzy, za jakich się uważają. Oto bowiem mamy plany zrównania wszystkich „ubeckich” emerytur do poziomu nieco wyższego niż zasiłek dla bezrobotnych. Wszystkich. Moim skromnym zdaniem maszynistka w biurze, która pracowała w tym aparacie przemocy, kierowca, tłumacz, kasjerka czy gaciowy w magazynie, raczej nie pracowali na tych stanowiskach ze względu na miłość do Moskwy. Pracowali tam, bo gdzieś musieli, a że płace były dobre, to czemu nie. Jeśli kogoś kłują w oczy emerytury ubeków, to można zmienić ustawę w ten sposób, by można było odebrać emeryturę temu, kto popełnił określone przestępstwo, podobnie jak jest to w USA w przypadku policjantów. Wtedy w sądzie można by odebrać emeryturę tym, którzy faktycznie byli sługusami Wielkiego Brata, którzy działali na szkodę Polski. To oczywiście droga dłuższa, trudniejsza i być może niemożliwa do przejścia. Zamiast tego mamy kolejny czytelny sygnał dla społeczeństwa. Sygnał mówiący, by nie wiązać zbytnich nadziei z wdzięcznością państwa. Bo u nas, jak z tego widać, nie ma ciągłości Państwa. Nie ma żadnej tysiącletniej Polski. Każdy kto budował Polskę Sanacyjną otrzymał taką lekcję za PRL-u. Każdy, kto budował PRL wie już, że nie budował Polski, nawet jeśli odbudowywał Warszawę i za to dostał medale. On budował potęgę Moskwy i jego odznaczenia za pracę nie są powodem do chwały, tylko dowodem zdrady i hańby. Teraz mamy IV Rzeczpospolitą, która pluje na wszystko, czego dokonała III RP. Ale bądźmy spokojni. Przyjdzie czas i na tą ekipę. Nie dziwne więc, że szarzy, porządni ludzie, którzy chcą po prostu robić swoje, wieją stąd tam, gdzie mogą to robić za konkretne pieniądze i być za to szanowanym, bez ryzyka, że za kilka/naście lat ktoś powie, że budowali imperium zła.

 Tak nawiasem mówiąc, to zauważmy, że w Polsce kolejne pokolenia władzy nie potrafią zrobić nic, by polepszyć los emerytów. Zamiast tego stosują zasadę „polskiego piekiełka”, czyli dołują tych, którzy mają nieco lepiej niż reszta. Tylko gdzie tu prawo i gdzie sprawiedliwość...

Oszołomstwo z żarówkami


Unia znów pokazuje co potrafi i właśnie wprowadza dyrektywęzgodnie z którą w Zjednoczonej Europie nie będzie już niedługo wolnoprodukować, a może i nawet legalnie sprzedawać zwykłych, klasycznych żarówek.

Po pierwsze dziwne to maniery, że w organizmie politycznymaspirującym do miana najbardziej demokratycznego, stosuje się rozwiązanianarzucające i przymusowe, typową stalinowską urawniłowkę, zamiast stosowaćmechanizmy rynkowe. Czy nie wystarczy, że każdy sam dojdzie do wniosku co musię bardziej kalkuluje? Jak go zwykłe żarówki walną po kieszeni to zainwestujew energooszczędne. Po co kogoś zmuszać? Czemu nie robimy tak ze wszystkim?Czemu na przykład Unia nie zakaże produkcji i sprzedaży innych samochodów niżpaliwooszczędne? Czemu nie zabroni posiadania dużych wanien? – wodę też trzebaoszczędzać. Czemu nie zabroni posiadania dużych domów? Przecież oszczędnościenergii byłyby dużo wyższe w razie przeniesienia wszystkich do małych mieszkańniż przy zamianie żarówek na energooszczędne. Gdyby wszystkich pomieścić wklitkach, zaoszczędziłoby się za jednym zamachem i na ogrzewaniu, i naoświetleniu, i na ekologicznych kosztach budowy domów. O co więc chodzi z tymiżarówkami? Czemu przymus akurat w tej dziedzinie, całkowicie marginalnej, boprzecież energia zużywana na oświetlenie domostw w skali kraju w procentachjest tylko miejscem po przecinku?

Narzucanie ludziom jakiego rodzaju oświetlenia mają używaćto zdradziecka próba generalna przed następnymi podobnymi krokami. Tym bardziejzdradziecka, że podszyta kłamstwem. Energooszczędne żarówki to nie są żadneżarówki. Kłamstwo jest już w samej nazwie. Te lampki to są świetlówki i NIE sątakie same jak żarówki. Zużywają mniej prądu ale są droższe a ich produkcja iutylizacja jest bardziej kłopotliwa, gdyż zawierają toksyczne składniki. Ktojednak, zwłaszcza w biedniejszych państwach zapewni, że te procedury (produkcjai utylizacja) zostaną przeprowadzone zgodnie z najlepszą wiedzą o ochronieśrodowiska? Poza tym nikt nie pokusił się o całościowy bilans ekologicznyżarówka kontra świetlówka. Co lepsze: żarówka, która jest mniej szkodliwapodczas produkcji i podczas utylizacji ale za to zżera więcej prądu, czyświetlówka, która jest mniej łakoma na prąd ale bardziej trująca.

Ja mam do tego podejście następujące: dla mnie jest lepszeto, co mi mniej szkodzi. I tutaj zaczynają się schody. Świetlówki, zwłaszcza tenajtańsze, a takich kupuje się najwięcej, z wiadomych zresztą względów, sąszkodliwe dla wzroku. Kto nie wierzy niech się skontaktuje z którymkolwiek z InstytutówMedycyny Pracy, który to badał. Kreślarz albo namiętny czytelnik, któryzamienił starą dobrą żarówkę 60-75W na świetlówkę o „takiej samej mocy wprzeliczeniu”, szybko dorobi się problemów ze wzrokiem. Zresztą każdy zauważy,że pokój w którym wszystkie żarówki zastąpiono „odpowiednikami”energooszczędnymi są zdecydowanie ciemniejsze. Niedoświetlenie pomieszczeniarównież męczy wzrok i to jest drugie zagrożenie dla naszego zdrowia. Wiadomo –sowa czytała po ciemku i oślepła. Nawet najdroższe „żarówki” energooszczędnenie są tak zdrowe jak klasyczne żarówki ze względu na specyfikę emitowanegoświatła. Nie nadadzą się ani dla malarza ani dla nikogo, kto chce widziećnaturalne kolory i „czuje” barwy. Do tego dochodzą jeszcze inne wadyświetlówek: mniejsza żywotność przy częstym włączaniu i wyłączaniu, efektstroboskopu, mała odporność na niskie temperatury. Dodatkowo te nowe cudatechniki mają dość długi czas osiągania pełnej mocy, co męczy nasze oczy.Przecież nie będziemy czekać z rozpoczęciem naszej ulubionej lektury aż naszalampka wejdzie na obroty. Zresztą, skąd będziemy wiedzieć, że to już?

Jaki z tego wniosek? Nie dajmy się zwariować. Prawa ludzkienie tylko nie zawsze idą w parze z prawami boskimi, ale jak widać nierzadkomijają się z rozumem. Ja osobiście doceniam korzyść z energooszczędnegooświetlenia ale tylko wtedy, gdy nie zagraża to mojemu zdrowiu i celowi dlajakiego go używam. Energooszczędne „żarówki” zakładam więc tam, gdzie światłoświeci się najdłużej, czyli pod sufitem w pokojach. Tam jednak, gdzie zapalasię je często lub na krótko (przedpokój, piwnica, wc, garderoba) montujętradycyjne oświetlenie. Do lampki przy biurku, do pracy i czytania, obowiązkowostosuję klasyczne żarówki 60 lub 75W. Wolę zapłacić kilka groszy więcej za prądniż okuliście. Zresztą jeżdżąc do lekarza też działamy nieekologicznie, bozużywamy benzynę, lekarstwa, okulary lub soczewki, itp. Ja wolę moje ukochanegorące żaróweczki i od dziś będę cały czas pilnować, by mieć ich odpowiednizapas w szafie J

piątek, 12 grudnia 2008

GWIAZDOZBIÓR MONIKI OLEJNIK


Nikt nie ma wątpliwości, że od czasów Kwaśniewskiego i Jana Pawła II, którzy potrafili się wysławiać z klasą, język naszych polityków, włączając w to czołowe osobistości życia publicznego, czyli prezydentów, premierów i liderów partyjnych a nawet hierarchów kleru, jest coraz bardziej pospolity, żeby nie powiedzieć, że nawet coraz bardziej wulgarny i prostacki. Dotyczy to zresztą nie tylko samego języka elit, ale ich moralności, postępowania, przekonań, uczciwości i honoru. Można odnieść wrażenie, że niektóre z tych haseł to dla ludzi na górze słowa całkowicie obca.

Co pewien czas wraca w mediach temat tego upadku klasy politycznej ale to tylko co pewien czas. Codziennie zaś media rzucają się na polityków, którzy popełnili mniejsze czy większe gafy albo, co jest co najmniej równie częste, dopuszczają się zwykłego chamstwa i głupoty, jeśli nie przestępstw. Dziennikarze z upodobaniem mielą takie tematy jak rozbijanie się po pijaku wózkami golfowymi, upijanie się w sejmie i głupie odzywki na różne tematy. Niby to piętnują, ale czy nie ma tutaj drugiego dna?

Jedną z największych gwiazd naszego rodzimego dziennikarstwa jest niewątpliwie Monika Olejnik. Jest być może najbardziej znanym nazwiskiem z tej branży wśród szerokich mas, czyli inaczej mówiąc pospólstwa. Osobiście, gdy Radio Zet puszcza jej poranne rozmowy z różnymi zaproszonymi politykami, zwykle nie wytrzymuję dłużej niż kilka minut. Cóż bowiem jest zwykle tematem tych rozmów? Jak zwykle: a co powiedział ten, a co tamten? Jak to było z tymi wózkami? Co z tymi torturami trzynastolatek?

Nie mam nic przeciwko piętnowaniu wpadek polityków i w ogóle znanych osób. Jednak tak naprawdę to wcale nie jest piętnowanie. Jak najłatwiej dostać się na rozmowę do Pani Moniki? Najłatwiej palnąć coś głupiego, popisać się chamstwem, prostactwem albo głupotą. Nie trzeba tego nawet robić samemu. Jak nie do programu Pani Olejnik, to do innych załapią się i koledzy delikwenta, który właśnie się popisał. Od tak dawna, że nie potrafię już takiego faktu odszukać w mrokach mej pamięci, nie słyszałem by Monika Olejnik zaprosiła do siebie na dyskusję naukowców, którzy by prowadzili dyskusję na tematy merytoryczne, choćby o ekologii czy energetyce, które to tematy są i modne i gorące. Zamiast tego wypowiadają się na wszystkie tematy ludzie, którzy nierzadko w ogóle nie mają o tym pojęcia. W dodatku nie wypowiadają się bezpośrednio na temat problemu, stanu wiedzy związanej z problemem i możliwych rozwiązań, tylko komentują temat przez pryzmat cytatów prezydenta, premiera, Leppera i wszystkich tych, o których akurat głośno, a głośno jest jak zawsze o tych, którzy popełnili jakąś gafę, grozili dziennikarce, itd., itp.

Dotyczy to nie tylko zwykłego dziennikarstwa. Kiedyś był taki program jak Sonda, choć były tylko dwa programy do wyboru w całej telewizji. Teraz jak chcę zobaczyć coś interesującego, bez wycieczek personalnych i ciągłego wzajemnego prania brudów, to pozostaje tylko Discovery albo inne zagraniczne produkcje puszczane w naszej TV w godzinach najmniejszej oglądalności. Kiedyś była WIELKA GRA, gdzie można było zobaczyć do czego można dojść będąc samoukiem i gdzie można było się było przyjrzeć ludziom, którzy mówią co wiedzą. Teraz mamy coraz więcej teleturniejów, których pytania są tak infantylne, że aż żenujące jest przyglądanie się graczom, którzy z wypiekami na twarzy zastanawiają się, czy mason to człowiek w masce, czy też może mistrz masażu. Gawiedzi w Rzymie oferowano igrzyska a naszej serwuje się same gwiazdy. Gwiazdy na lodzie, gwiazdy śpiewające, gwiazdy w tańcu, gwiazdy w polityce i gwiazdy dziennikarstwa. Nic dziwnego, że żadna z tych gwiazd nie dostała nigdy Oskara. Oksara Polak może dostać najłatwiej wtedy, gdy nie jest gwiazdą, czyli muzyk, operator, reżyser. Nie aktor. U nas gwiazdą jest nawet ktoś, kto raz wystąpił w drugoplanowej roli w podrzędnym serialu. To coś niezrozumiałego dla świata, gdzie starring na liście płac poprzedza tylko gwiazdy a nie wszystkich, którzy cokolwiek w filmie zagrali.

Tak to się właśnie kręci. To gwiazdy nowego stylu dziennikarstwa odpowiadają po równi z politykami za kształt dzisiejszego oblicza polityki w mediach. I jedni i drudzy dla oglądalności są gotowi na wiele, a niektórzy nawet na wszystko.

Kiedy powstał film niektórzy uważali, że to bękart teatru. Czy mieli rację, czy też nie, to temat na dłuższą dyskusję, jednak na pewno telewizja, to bękart dziennikarstwa. To dziennikarstwo telewizyjne napędzane wskaźnikiem oglądalności jest jednym z czynników schamienia klasy politycznej. Łatwiej się dostać do telewizji robiąc coś nagannego, niż dobrego. Tym bardziej, że dobro w dzisiejszym skomplikowanym świecie nigdy nie jest dobre dla wszystkich. Najgorsze jest to, że to nowoczesne, gwiazdorskie dziennikarstwo coraz lepiej ma się już i w radiu, i w innych mediach. Sam się łapię na tym, że czasami daję się w to wciągnąć. Ktoś coś powie i muszę dać wyraz temu, że się z tym nie zgadzam... I na blogu, tak jak w telewizji, największą oglądalność ma wpadka, głupota, nienawiść i wszystko to, co złe i nieudane. Jeśli chce się mieć wielką poczytność najlepiej napisać coś, co sprowokuje i podzieli czytelników. Jednych połechce, innych podrażni, jednym posłodzi a innym przysra. Tak to się kręci...

czwartek, 4 grudnia 2008

PRAWDZIWY BOHATER


Dziś znów prezydent Kaczyński popisał się przed nieoświeconym narodem swoją wizją historii:


W "Sygnałach Dnia" prezes PiS powiedział, że "trzynastoletnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury, więc nie ma tutaj w ogóle o czym mówić".
Wiadomości Onet.pl za PAP, PH


No jasne! A te pełnoletnie to szły na gestapo ze śpiewem na ustach. Nie wspominam już o staruszkach, dla których przesłuchanie na gestapo to była bułka z masłem. Niektóre podobno nawet same tam szły bo im się nudziło i chciały trochę mocniejszych wrażeń! Tylko faceci jacyś tacy niedorobieni byli i bali się tego gestapo gorzej diabła.

Boże! Co za język! Co za głupoty! Gdyby takimi sformułowaniami operował filozof z Koziej Wólki w trakcie dysputy z kolegą historykiem spod budki z piwem, to bym się nie dziwił. Ale prezydent narodu? Narodu, który bodaj najlepiej powinien wiedzieć, co to było gestapo?!?

Chyba ja jestem tchórzem, podobnie jak wielu mężczyzn, którzy woleli sobie odebrać życie niż się dostać w łapy hitlerowskiej tajnej policji. Ja bym chyba wolał takie szybkie rozwiązanie niż „przesłuchanie” przez Geheime Staatspolizei.

Uważam, że takie teksty godne młodego, głupiego chłystka, który niczego nie wie o życiu, a nie głowy państwa. Nie tylko że są żałosne, ale przede wszystkim obrażają wszystkich tych, którzy pomarli na mękach w gestapo i NKWD. Tych wszystkich którzy nie wytrzymali... Tych wszystkich, którzy zostali zamęczeni na śmierć, bo nie mogli gadać, bo nie wiedzieli niczego, czym by mogli skórę ocalić.

Tego, że osoby, które wytrzymały tortury były wyjątkami potwierdzającymi regułę, że „dobrze przesłuchany” człowiek powie nawet to, czego nie wie i przyzna się nawet do tego, czego nie zrobił, byle tylko zasłużyć na szybką śmierć, pewnym ludziom się nie przetłumaczy. Niektórzy do dziś nie wierzą w teorię ewolucji, choć korzystają z jej osiągnięć.  Są nawet tacy, którzy nie wierzą, że człowiek był na księżycu i że Ziemia obiega Słonce. Każdemu wolno wierzyć w co chce i mówić co mu ślina na język przyniesie, chyba że się reprezentuje cały naród. Noblesse oblige! A prezydentura nie?

Łatwo innym zarzucać tchórzostwo, gdy się samemu nie było w podobnej sytuacji. Spece od takich „przesłuchań”, którzy mówią, że nie ma człowieka, którego nie można złamać, to oczywiście głupki. A osławiony specnaz, który wychodził z takiego samego założenia, to oczywiście zgraja mięczaków. Mężczyźni to jednak w ogóle mięczaki, bo z obaw przed torturami zakładają sobie w zęby kapsułki z trucizną. Przecież trzynastoletnie dziewczynki dają sobie z tym radę i nie ma o czym mówić. Poza tym, człowiek, który się kulom nie kłania myśli pewnie innymi kategoriami i zwykli śmiertelnicy nie mogą go zrozumieć.

Inną sensację dnia, która wiąże się z poprzednim tematem, przynosi nam Dziennik:


Jarosław Kaczyński jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia ma poddać się specjalnemu szkoleniu medialnemu.
Wiadomości Onet.pl za PAP, Pko


Szczerze mówiąc, to takie szkolenie przydałoby się obu braciom. Obawiam się jednak, że o ile może ono pomóc PiSowi w utrzymaniu wyborców przy swych liderach, to dla Polski skutek takiego szkolenia nie będzie pozytywny. Wiadomo, że o polityku musi się mówić, żeby nie umarł medialnie za życia. Nie jest ważne, czy mówi się dobrze, czy źle, byle się mówiło. Zawsze znajdzie się grupa, dla której to, co dla innych złe, będzie pociągające i ciekawe. Zwłaszcza u nas dużo jest ludzi, którzy karmią się nienawiścią i jadem. Mam złe przeczucia w tej sprawie. Przewiduję zamiast uspokojenia tonu i wygładzenia wypowiedzi wzrost agresji i nietolerancji. W końcu do wyborów choć bardzo daleko, to z każdym dniem coraz bliżej. Poza tym żadne szkolenie nie nauczy CO mówić, tylko JAK mówić. Inna sprawa, że „Niech Pan odejdzie” brzmiałoby jakoś lepiej niż „Spieprzaj dziadu!”....

wtorek, 2 grudnia 2008

Czy Świadkowie Jehowy są pasożytami?


Świadkowie Jechowy, lub jak kto woli Chrześcijański Zbór Świadków Jehowy, albo też jak brzmi ich oficjalna nazwa w Polsce Strażnica – Towarzystwo Biblijne i Traktatowe – Zarejestrowany Związek Wyznania Świadków Jehowy, są związkiem wyznaniowym za podstawę uznającym twierdzenie, iż jedynym Bogiem jest Jehowa, a świat czeka nieuchronny, zbliżający się Armagedon. Początki tego ruchu religijnego datowane są na lata 70-te XIXw. Za jego twórcę uznaje się Charlesa T. Russela z Pensylwanii (USA), który od 1879 r. rozpoczął wydawanie czasopisma Strażnica. Świadkowie Jehowy są zaliczani do tzw, nuurtu badackiego należącego do wyznań millenarystycznych. Jest to w Polsce społeczność dość nieliczna ale wyraźnie widoczna. Znamy ją wszyscy, choć wielu z nas denerwują namolne próby nawrócenia nas przez Świadków Jehowy, którzy ciągle kolędują po domach i ulicach.

Ja osobiście uważam wiarę za prywatną sprawę każdego człowieka. Nie lubię natarczywości z jaką przepełnieni apostolskim duchem Świadkowie Jehowy zaczepiają przypadkowe osoby. Zwykle spławiam ich stwierdzeniem, że jestem wyznawcą materializmu dialektycznego, ateistą albo też zgoła muzułmaninem. Wtedy szybko sobie odpuszczają. Kilka razy się jednak zdarzyło, że akurat miałem czas i ochotę podyskutować. To dało mi impuls do kilku przemyśleń i refleksji.

Większość katolików, czyli większość Polaków, wyraża się o nich co najmniej z pobłażaniem, jeśli nie z pogardą, no bo co innego ma znaczyć popularne określenie „kocia wiara”. Tymczasem w porównaniu ze Świadkami Jehowy wiara katolików wypada dosyć blado. Ilu z nas wie o swej wierze tyle, by podjąć dyskusję z nieznaną osobą w celu jej nawrócenia na katolicyzm? Czemu katolicy nie usiłują przekonywać Świadków Jehowy, by ci się nawrócili na naszą wiarę? Są i poważniejsze różnice.

W Kościele Katolickim by uzyskać rozgrzeszenie wystarczy się wyspowiadać. Nie trzeba tego uczynić publicznie, nie trzeba się wstydzić, bo można wybrać kapłana, który nas nie zna i nigdy w życiu nie pozna. Nie trzeba nawet ostatnio odprawiać pokuty. Wierni od razu od spowiedzi hurmem biegną do komunii. Zresztą pokuta zawsze była symboliczna w porównaniu do grzechu. Jak się to ma do choćby judaizmu, gdzie trzeba szkodę naprawić i prosić pokrzywdzonego o wybaczenie? Świadkowie Jehowy idą jeszcze dalej i żądają publicznej spowiedzi, śledzą pokutę a osoba, która notorycznie uchyla się od podjętych zobowiązań, np. dalej nadużywa alkoholu, może zostać wykluczona ze społeczności wiernych. Takiej instytucji brak w Kościele Katolickim. Ktoś kto głosi herezję (lub popełni jeden z dziesięciu innych czynów przewidzianych w katalogu) może zostać wyklęty (ekskomunika, anatema). Jednak nawet wielokrotny morderca lub okrutny gwałciciel nie jest Kościołowi niemiły, zgodnie z zasadą, że dla Pana więcej jest warta jedna czarna owca, która odłączyła się od stada, niż dziewięćdziesiąt dziewięć, które są mu posłuszne. Z przemocy fizycznej tylko napaść na papieża zasługuje na wykluczenie z Kościoła. Reszta może być. Jak się na to zapatrujecie? Mojemu poczuciu moralności bardziej odpowiada wersja z judaizmu wzięta, a jeszcze lepsza jest ta od Świadków Jehowy. Co innego jednak moralność a co innego realność...

Świadkowie Jehowy w przeciwieństwie do katolików nigdy nie biorą broni do ręki, nawet w samoobronie. W czasie okrutnych wojen w Afryce, które w ostatnich latach pustoszyły całe państwa, chrześcijanie przy pomocy maczet wyrzynali innych chrześcijan, nawet na ołtarzach kościołów. Kto śledzi wydarzenia w świecie pamięta jeszcze okrutne zdjęcia z wojny Hutu i Tutsi, masakrę w Rwandzie w 1994 roku. Przykłady można mnożyć. Kto czytał o obozie koncentracyjnym w Jasenovacu i jego komendancie w habicie, ten nie ma złudzeń co do kleru. Muzułmanie też nie są w tym od nas gorsi. Jedynie Świadkowie Jehowy konsekwentnie trzymali się przykazania „Nie zabijaj!”. Pewnie u nich nie ma przysłowia „każdy święty ma swoje wykręty”. Podobnie było zresztą w czasie Drugiej Wojny i wszystkich innych konfliktów.

Po skonstatowaniu tego poczułem się w pewnym dyskomforcie. Potem jednak zdałem sobie sprawę, że chrześcijaństwo też kiedyś było podobne. Ktoś, kto przestrzegał wskazań Jezusa był chrześcijaninem, a ktoś kto się im sprzeciwiał nie był chrześcijaninem. Formalny akt wykluczenia nie był chyba nawet konieczny. Wszystko zmieniło się od czasu, gdy Konstantyn uczynił z chrześcijaństwa religię państwową, a z kleru polityków.

Dopóki sekta, lub bardziej politycznie mówiąc wspólnota wyznaniowa, jest na tyle mała, iż jest mniejszością w społeczeństwie, może sobie pozwolić na literalne przestrzeganie przykazań. Może nie zabijać, nie dawać fałszywego świadectwa, itd. Pozostała część ludności, ci zdegenerowani i grzeszni, będą za nich ścigać przestępców, zabijać wrogów, itp. Ci wybrani będą mogli zabiegać o to, by tylko najlepsi wstępowali w ich szeregi, a czarne owce ze swych szeregów będą mieli gdzie wydalać.

Świadkowie Jehowy nie mogliby bowiem istnieć w samodzielnym, jednolitym wyznaniowo państwie. Kto by łapał przestępców, kto bronił granic, któ zamykał psychopatów, którzy mordują innych a nie chcą się leczyć? Przecież nie wolno zabijać, przymuszać, zniewalać. Kto by prowadził politykę, jeśli nie wolno kłamać? Kto prowadził wywiad i kontrwywiad? A nie oszukujmy się. W każdym społeczeństwie rodzi się statystycznie tle samo dewiantów, sadystów, wariatów, chorych na władzę, cudzołożników, kłamców. Dlatego społeczeństwo złożone z samych Świadków Jehowy, ani z wyznawców żadnej innej wiary, którzy nie potrafią zdeptać przykazań własnego Boga, nie mogłoby istnieć. Świadkowie Jehowy i inne podobne związki wyznaniowe nie mogą istnieć inaczej, jak w społeczeństwie niewiernych. Społeczeństwie, któremu dodatkowo próbują podebrać kolejne jednostki, by włączyć je do swej społeczności. Świadkowie Jehowy bardziej trzymają się wyznawanych przez siebie wartości niż my, ściślej przestrzegają dziesięciu przykazań niż my. Ale to nas próbują werbować w swe szeregi i to do naszego społeczeństwa odrzucają te jednostki, które są tak zdegenerowane, że muszą być wykluczone z ich szeregów. A jak się nazywa taki organizm, który nie może żyć inaczej jak wewnątrz innego, który z niego tylko bierze, a niczego mu w zamian nie daje? Nie daje niczego poza tym czego nie pragnie? Poza tymi, których uznał za szkodliwych, złych, grzesznych?

pasożyt - organizm żyjący i rozwijający się kosztem innego organizmu żywego w ciągu całego życia lub czasowo (słownik j.polskiego Wilga Onet.pl)

A tak w ogóle, to pasożyt w biologii jest zdecydowanie negatywnym osobnikiem. W socjologii jednak może nie jest tak źle? Może takie organizmy społeczne tylko pozornie nic nie dają społeczeństwu w którym żyją? Może cenne jest choćby to, że zawstydzają tych, którzy głoszą to samo, a czynią nie tak samo?...

piątek, 28 listopada 2008

RZĄDY KLECHÓW


No i znowu mamy gorący temat w mediach. Po aborcji i homoseksualiźmie przyszedł czas na zapłodnienie in vitro. Jak zwykle Kościół Katolicki wtrąca w to swoje trzy grosze podgrzewając dodatkowo atmosferę. Podgrzewa ją sam i poprzez ludzi, którzy się nań powołują, by dodać sobie powagi, której im najwidoczniej brakuje, oraz osłonić się przed krytyką i rzeczowymi argumentami, bo kto zaatakuje takiego, to jakby pluł na Kościół i na naszą świętą wiarę.

Nie mam nic przeciw temu, by Kościół pouczał swych wiernych i publikował swe stanowisko w sprawach nowych technologii. To chyba w dzisiejszych czasach główna rola Kościoła w państwach wysoko rozwiniętych, by pokazywać co moralne, a co nie. Nauka daje nam coraz więcej i w coraz szybszym tempie ale nie mówi nam co ludzkie, a co nie, co dobre, a co złe. To jest chyba najważniejsze dziś zadanie Kościoła. Ale póki Polska nie jest jeszcze formalnie państwem wyznaniowym pod dyktaturą Kościoła, póki z Konstytucji nie usunięto zapisu o rozdziale państwa od kościoła, to Kościół nie ma prawa niczego żądać od państwa ani od wszystkich obywateli.

_________________________________________________

Kościół proponuje alternatywę dla in vitro. Kościół nie dopuszcza prokreacji pozaustrojowej, proponując alternatywne możliwości, czyli diagnozę i terapię niepłodności - przypomniał na Jasnej Górze przewodniczący zespołu ekspertów episkopatu ds. bioetycznych, metropolita warszawsko-praski abp Henryk Hoser.

Wiadomości Onet.pl za PAP, PG/27.11.2008

_________________________________________________

Ja myślę, że każda rozsądna para zanim poszuka rozwiązania w in vitro, zrobi sobie badania i spróbuje załatwić sprawę we „własnym zakresie”. Diagnoza i terapia nie są żadną alternatywą, bo jeśli wyniki badań są jednoznacznie negatywne, to nie pomoże żadna terapia. Człowiek na takim stanowisku i z taką inteligencją jak abp Henryk Hoser na pewno to wie i zastanawia tylko w imię czego robi z siebie głupszego niż jest w istocie.

_______________________________________________

Jak mówił hierarcha, KEP (Konferencji Episkopatu Polski przyp. Sowie Oko) oczekuje reglamentacji sfery działań współczesnej biotechnologii - dotąd w Polsce nieuregulowanej - tym bardziej, że rynek usług biotechnologicznych rozwija się w sposób niekontrolowany, "często prowadzący bardzo daleko". Biskupi podkreślają jednak, że nowe prawo w tej sferze musi uwzględniać aspekt etyczny.

tamże

_________________________________________________

Czyli KEP wyraźnie chce rządzić państwem i wpływać na rząd, a nie rządzić wiernymi. To tak jak w państwach islamskich, gdzie alkoholu nie wolno pić nikomu, nawet niewiernym, nawet w zaciszu własnego domu. Czy hierarchowie katoliccy trochę się nie zapędzają? Czy nie stali się bardziej politykami niż duszpasterzami? Może swe wezwania powinni kierować do wiernych, a nie do wszystkich, a przede wszystkim w formie moralnego nakazu, a nie przepisu popartego przymusem państwowym, co ,jak widać wyraźnie, jest ich niespełnionym (na razie) marzeniem.

Inna sprawa, że Kościół nie zgadza się nie tylko na małżeństwa homoseksualne, ale w ogóle na małżeństwa, które nie mogą mieć potomstwa. Dlatego tak naciska na diagnostykę i terapię, bo para definitywnie bezpłodna (kastracja, histerektomia) w ogóle ślubu nie dostanie, a otrzymany zawsze można uznać za nieważny. Tym się Kościół jednak nie chwali, bo to pokazuje czarno na białym, iż nie chodzi o miłość, tylko o potomstwo.

Wracając do tematu, to o co tak naprawdę chodzi? Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze.
________________________________________________

"Refundowanie in vitro to pomysł socjalistyczny"
- Wiadomo, że ludzie przestrzegający przyrodzonej moralności, a więc szanujący godność ludzką są przeciw nieludzkiemu in vitro. Wiadomo też, że niektórzy godzą się na vitro, ale bez unicestwiania tzw. nadprogramowych embrionów, czyli stawiają Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Natomiast swego rodzaju sensacją i absurdem jest zamiar liberalnego rządu, aby nie tylko zalegalizować, ale refundować in vitro - pisze w swoim blogu w Onet.pl Artur Zawisza.
"Liberałowie, owszem, mogą być za nieszczęsną legalizacją, ale odkąd są za wydatkami budżetowymi na tę praktykę? To pomysł par excellance socjalistyczny. Tymczasem będąc przeciw rozsadzaniu budżetu przez emerytury pomostowe, należałoby być przeciw budżetowej refundacji in vitro. Jednak nie chodzi tu o opcję wolnościową, lecz ideologiczną, bo refundacja jest w istocie zachętą" - pisze Zawisza.

Wiadomości Onet.pl za Blogiem Artura Zawiszy w onet.pl

___________________________________________________________

I tu mamy sedno sprawy. Kościół najbardziej zabolała chyba, tak jak pana Zawiszę, ta właśnie refundacja. Bo przecież zapłodnienie in vitro to nie jest temat nowy.

Zapłodnienie in vitro jest bardzo dobrym wynalazkiem. To nie jest narzędzie dla lumpów, bo para spod budki z piwem raczej z takiej metody nie skorzysta. Załatwiają to mimochodem, tradycyjnie i od młodych lat, w oparach alkoholu i młodzieńczej ciekawości. Natomiast ludzie wykształceni, majętni i w ogólnym pojęciu tacy, których w społeczeństwie powinno być jak najwięcej, bo ich dzieci rokują na wykształconą siłę roboczą albo mocną klasę średnią i bogatą wyższą, z reguły za robienie potomstwa biorą się późno i często mają z tym problemy. Jeśli terapia nie daje rezultatu a wyniki badań są jednoznaczne, to powinni mieć możliwość spłodzenia potomstwa in vitro, nawet jeśli państwo ma do tego dopłacić. Taki młody człowiek w ciągu swego życia swą pracą z pewnością zwróci państwu tą kwotę i dla narodu będzie to instytucja opłacalna.

Becikowe i inne podobne „zachęty” mogą być kuszące tylko dla marginesu, którego potomstwo nie tylko nie da korzyści państwu i narodowi, ale wręcz przeciwnie. Wzrośnie tylko bezrobocie i zagrożenie kryminalne. Normalny człowiek znając koszty porządnego wychowania, utrzymania i wykształcenia dziecka na pewno nie decyduje się na nie pod wpływem wizji becikowego, choć dla każdego jest ono miłym gestem od władzy. In vitro na pewno nigdy nie będzie masowe, nikt rozsądny w takie zagrożenie nie wierzy, Zawsze będzie to rozwiązanie jednostkowe, ginące w macie tradycyjnych poczęć. Tym bardziej powinno się dać narodowi szansę, by lepsza pula genów nie ginęła tylko dlatego, że ktoś za długo zajmował się karierą, uległ wypadkowi, chorobie albo innemu nieszczęściu. Dla biedniejszej części klasy średniej i, jak to mawiał Lenin, inteligencji pracującej miast i wsi, refundacja in vitro to może być różnica pomiędzy mieć dziecko a nie, jeśli przydarzy im się ten pech i sami nie będą mogli spłodzić potomka w tradycyjny sposób.

W wypowiedziach Kościoła zauważam jeszcze jeden temat, który ucieka komentatorom. Właściwie nie temat a jego brak. Adopcja. Przecież istnieje coś takiego. Tylko, że znowu, Watykan nie dopuszcza małżeństw bezpłodnych, więc nie przyszło mu do głowy, iż alternatywą może być adopcja, bo to wyjście tylko dla tych definitywnie skazanych na brak potomstwa, a takich Watykan nie uznaje.

Jak już wspomniałem, zdecydowanie popieram in vitro i jego refundację, gdyż w przeciwieństwie do adopcji, to rozwiązanie zachowuje dla społeczeństwa geny, które w innym wypadku przepadłyby bezpowrotnie. Z drugiej jednak strony uważam, że refundacja powinna być ograniczona, by nie stała się narzędziem do produkowania sobie dzieci przez kobiety, które „chcą mieć dziecko, ale partner im nie jest do tego potrzebny”, by nie wykorzystywano tej metody do produkowania żywych zabawek dla bogatych samotników albo dla par homoseksualnych. Tutaj zgadzam się w pełni ze stanowiskiem Kościoła, iż technologia ta, podobnie jak inne nowe wynalazki, niesie dużo wyzwań moralnych. I tym właśnie powinien się Kościół zajmować, rozwiązywaniem moralnych dylematów, wskazywaniem gdzie zło, a gdzie dobro, a nie polityką, rządzeniem i tworzeniem prawa. Tym niech się zajmują politycy i rządy.

Jeśli jakiś proboszcz z Pipidówki chlapnie coś niemądrego na kazaniu, to można to zrozumieć. Jest tylko człowiekiem a jego edukacja obejmowała głównie teologię i psychologię, a nie matematykę, nauki przyrodnicze, ekonomię czy historię. Jednak jeśli hierarchowie prowadzą podejrzane interesy, kryją pedofilię w szeregach kleru albo produkują wino Prałat, to trudno mi uwierzyć, że mają być dla mnie autorytetem moralnym. Szkoda, że Kościół nie chce wyciągnąć wniosków ze słynnej wypowiedzi ks. prof. Tischnera z lat 90-tych o tym, że nie spotkał nikogo, kto by stracił wiarę po lekturze Marksa, za to spotykał wielu takich, którzy stracili ją po spotkaniu z własnym proboszczem (to samo mówił parę lat wcześniej na komisji ds. duszpasterstwa ogólnego Episkopatu, gdzie Marksa zastąpił Feuerbachem). Myślę, że sens tego cytatu jeszcze bardziej niż szeregowych księży, dotyczy dziś wielu hierarchów. Dzisiejsi dostojnicy Kościoła jawią mi się bardziej jak politycy, niż jak przywódcy duchowi, pasterze wiernych. Bardziej przypominają wodzów jakiejś partii niż kamerlinga z prześwietnej powieści Dana Browna Anioły i demony (Angels And Demons). A może po prostu za dużo wymagam? Może są tacy jak ich wierni? No bo ilu katolików wie, kto to jest kamerling?

Jednak nie. Ja też nie dowiedziałem się o tym, że taka osoba istnieje, ani na religii, ani w kościele, a przecież chyba nie jest to dla katolika mało znacząca informacja, skoro ten człowiek w czasie bezkrólewia na watykańskim stolcu dzierży najwyższą władzę w Kościele Katolickim. Gdy policzymy ile godzin religii muszą odsiedzieć dzieci i młodzież przez te wszystkie lata nim dostąpią zaszczytu sakramentu bierzmowania, to aż dziw, że nie znajdzie się tam miejsce na takie informacje. Może jednak nie wierni są winni a ci, co ich powinni prowadzić? Może zamiast sprawami boskimi za dużo zajmują się ziemskimi?..

niedziela, 23 listopada 2008

PARADY RÓWNOŚCI? - RIPOSTA!


Nie podobają mi się parady równości, nie widzę powodów, żeby demonstrować swoją orientację seksualną. Kiedy oglądam takie obrazki w TV zastanawiam ile przypadków homoseksualizmu wynika z natury, a ile z faktu, że w wieku kilku lub kilkunastu lat ktoś się dowiedział, że można "to" robić inaczej - z kimś tej samej płci, i zaczął nad tym myśleć, a potem wcielać w życie. Ile jest wynikiem znudzenia, a ile chęcią próbowania czegoś nowego? Jesteśmy różni. Ok. Ale patrzenie na paradę rozebranych jegomościów, których zachowanie jest często bardzo prowokacyjne, nie nasuwa wniosków o miłości, związku, rodzinie ( nawet jeśli jest to związek dwóch panów czy pań ). Nie kojarzy się z herbatą przy kominku, wspólnym rozliczaniem PIT-ów, parą staruszków, którzy przeżyli ze sobą całe życie. Ma to wyłącznie oddźwięk seksualny. Może ta "propaganda" powinna zmienić swoje oblicze? Rzadko, bo rzadko ale czasami zgadzam się z jakimś ministrem.I nawet jeśli jest to zaściankowe, średniowieczne, totalnie niepopularne - jestem przeciw.
wiosenna (tekst promowany dziś na stronie głównej Onet.pl Blog)
________________________________________________________________

Myślę, że Twoja postawa to typowy przejaw „polskiej tolerancji”. Jeśli coś Ci się nie podoba, to tego nie oglądaj. To, że coś nie odzwierciedla Twoich poglądów i Twoich przekonań, nie jest wystarczającym powodem do tego, by być temu przeciwnym. Twoja postawa to właśnie jest tolerancja w wydaniu wielu Polaków - „jestem tolerancyjny ale wobec tych osób i przekonań, które są do mnie podobne”. Zobacz do słownika. Tolerancja to „postawa lub zachowanie zakładające poszanowanie poglądów, uczuć, przekonań odmiennych od własnych”. Jak ktoś mówi, że „paradom równości nie, bo ja nie jestem homo i ich nie rozumiem”, „bo ich jest mało i są wybrykiem natury”, to może śmiało o sobie powiedzieć, że jest nietolerancyjny. Zamiast zastanawiać się „ile przypadków homoseksualizmu wynika z natury” po prostu poczytaj na ten temat albo oglądnij choćby głośny film Billa Condona „Kinsey”. Gdybyś więcej czytała, to byś wiedziała, że w świecie zwierząt też takie rzeczy się zdarzają. Wiedziałabyś nawet może, że chrześcijan jest na świecie mniej niż wyznawców Proroka a ci akurat, choć są w większości, to mają na pogląd homoseksualizmu nieco inne od naszego zdanie. Poza tym, to żal mi Ciebie. Chyba nie bywasz w teatrze, bo to jakby nie było miejsca publiczne i zdarzają się tam, nawet u klasyków, rozbierane sceny. Seksu też niejednokrotnie nie brakuje. Pewnie więc według Ciebie teatry też trzeba by zamknąć. Nie mówię już o potrzebie zniszczenia dzieł Rubensa. Jego modelki, nie dość, że całkiem nagie, to jeszcze są beznadziejnie grube, z obwisłym tłuszczem i piersiami. Raczej dzisiaj nie znajdziesz wielu facetów, którzy by przepadali za takimi widokami. Gdybyśmy byli tacy mądrzy jak ty, już dawno byśmy zaczęli wołać „Rubensowi - Nie!”. Nie chcemy oglądać w miejscach publicznych tych wstrętnych kaszalotów! Nie chcemy, by w szkołach uczono o takich świństwach! Nie będę mnożył przykładów, przywoływał reklam batoników i czekoladek wprost ociekających podtekstami erotycznymi, nie będę wspominał targów samochodowych w których wydekoltowane do ostatnich granic panie przyciągają wzrok w równej mierze, co samochody. Jeśli Tobie wielka miłość się kojarzy z wypełnianiem PIT-ów, to Ci współczuję. Romeo i Julia na pewno nie zabili się dlatego, że nie mogli razem wypełnić PIT-u, a Oliviera Barrett'a IV i Jennifer Cavilerri nie łączyły tylko platoniczne wzdychania i wspólne spijanie herbatki. Jeśli dla Ciebie miłość kojarzy się głównie z PIT-ami i herbatką, jeśli uważasz, że seks jest tylko dla dwudziestolatków, to współczuję Twojemu facetowi. Nie będę się dalej nad Tobą znęcał, nie będę Ci udowadniał, że demokracja to właśnie prawo do istnienia mniejszości, do pokazywania tego, że są, do bronienia ich praw przez upublicznianie ich problemów, a przede wszystkim, przez demonstrowanie ich istnienia. Nie zrobię tego, bo nie lubię dobijać leżących ani bezcześcić zwłok. Przyznam Ci po prostu rację. Masz rację. Tak jak powiedziałaś - Twoje poglądy są zaściankowe, średniowieczne i niestety typowo polskie.

ZAMACH NA KACZYŃSKIEGO




Dziś w Gruzji miało miejsce dramatyczne wydarzenie. Chyba najlepiej oddają je słowa samego Prezydenta:
________________________________________________________________

Podjechaliśmy do miejsca, w którym Rosjan, zgodnie z planem prezydenta Sarkozy'ego, być nie powinno /.../
- Usłyszeliśmy serię z broni maszynowej, co było jakieś 30 metrów ode mnie - powiedział dziennikarzom Lech Kaczyński.

Wiadomości onet.pl za PAP/PU 23.11.2008

_________________________________________________


i jego ministra:

_________________________________________________

Gdy dojechaliśmy do rosyjskiego patrolu, z ich strony rozległy się strzały. Były to przynajmniej trzy serie z karabinów. Prezydent zachował zimną krew - powiedział w TVN24 prezydencki minister Michał Kamiński. /.../

- To były na pewno strzały z rosyjskiej strony, ale nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy zostały oddane w powietrze, czy w naszą stronę - dodał Kamiński.

Wiadomości onet.pl za TVN24, PU 23.11.2008

_________________________________________________


Jak zwykle Prezydent, który chce uczyć wszystkich Polaków co to znaczy być patriotą, popisał się piękną polszczyzną. Ile razy się odezwie, to mnie stresuje, bo nauczono mnie, że najważniejszy jest język ojczyzny. Nie ma narodu, jeśli nie ma języka. Nie ma patriotów, nie ma niczego. Czemu więc ten człowiek, który chce uczyć innych, sam nie weźmie sobie korepetycji? Czy skoro jest doktorem prawa, to już uważa, że umie mówić po polsku? Oj, te cytaty, które przejdą do historii jako obraz jego panowania, nie przyniosą chluby uczelni, która nadała mu tytuł doktora.

No cóż. Może prezydent nie jest wielkim mówcą, ale przynajmniej jest odważny. Serie z karabinu maszynowego z odległości 30m! No no no! Prawdziwy człowiek, który się kulom nie kłania ;-) James Bond to przy nim zero! Przecież taka seria ze wspomnianej odległości opancerzoną limuzynę posieka na kawałki. Swoją drogą, to słaby wzrok mają nasi wspaniali mężczyźni z PiSu, skoro z 30 metrów nie dojrzą czy karabin maszynowy wali w ich stronę, czy w powietrze. Rosjanie natomiast wręcz przeciwnie. Prawdziwi snajperzy. Muszą być świetni, żeby serią z kaemu nie trafić z 30 metrów. Znam takich, co z procy trafią na takim dystansie. Ja to chyba strasznym tchórzem jestem, bo jakby ktoś z km-u walił w moją stronę, to co najmniej padnij bym zrobił, a może i coś brzydszego.

No ale dość krotochwil, jak mawiał pan Zagłoba. Naprawdę smutne jest to, że frontowe przygody naszego prezydenta wpisują się idealnie w to, co popełnił Radosław Sikorski w tym samym czasie w trakcie wykładu w prestiżowej Radzie Atlantyckiej w Waszyngtonie. Odmalował on bowiem zdumionym Amerykanom wizję Rosji i Miedwiediewa jako agresorów, którzy już zaatakowali Gruzję, a niedługo wezmą się za inne państwa. Sikorski i Kaczyńscy usiłują przekonać Zachód, że Rosja połknie teraz Ukrainę, a po niej Polskę i Europę. Temu służy i wykład Sikorskiego i podróż Kaczyńskiego. W sumie koncepcja słuszna, zgadzam się, że takie zagrożenie istnieje, tylko że wysuwanie argumentu Gruzji jest bezsensowne. Mówiąc kolokwialnie, sami kopiemy sobie doła. Każdy wie, iż to Gruzja rozpoczęła, tylko jej się nóżka powinęła. Łączenie ostatniej wojny w Gruzji z wyobrażeniem Rosji jako zagrożenia jest nonsensem, gdyż właśnie Gruzja pokazała, że Rosja się broni tylko wtedy, gdy jest zagrożona. Najdziwniejsze jest to, że jedyny chyba przypadek, gdy interesy rosyjskie zostały naprawdę zagrożone, gdzie to nie Rosja była agresorem, jest wykorzystywany przez Polskę do unaocznienia rosyjskiego zagrożenia. Tak jakby mało było innych argumentów.

Polska nigdy nie miała szczęścia do dobrej dyplomacji. Nigdy nie potrafiliśmy przekonać innych do naszych racji. Nieliczne wyjątki są mało znane i nikt nie chce z nich brać przykładu. PiS chyba chce, byśmy dalej byli osamotnieni, postrzegani nie tak, jak byśmy chcieli, w końcowym efekcie przegrani... Nihil novi...

sobota, 22 listopada 2008

Chora policja


Policjanci poniżali zgwałconą kobietę

Wrocławscy policjanci zataili doniesienie o gwałcie, a na dodatek szydzili z ofiary przestępstwa. Zarzuca im to 19-letnia kobieta, którą ktoś odurzył narkotykiem i zgwałcił. Jak ustaliła "Polska", policjanci przez trzy dni odsyłali ją z kwitkiem.

- A może była pijana, lubi romanse i się puszcza - dociekali mundurowi /.../Wrocławianka usłyszała też, że "się puszcza", pytano ją, czy lubi romanse. Policjanci narzekali, że do jej sprawy "pół komendy trzeba by zaangażować". Dziwili się, że liczy na pomoc policji. - Po co kobieta składa zawiadomienie o gwałcie, skoro nic nie pamięta - pytali.

Wszystko działo się w komisariacie policji Wrocław-Fabryczna w ubiegłym tygodniu. Relację potwierdza partner kobiety, który dwukrotnie towarzyszył jej podczas wizyt w komisariacie.

Sprawa ruszyła z miejsca dopiero wtedy, kiedy Magdalena J. poskarżyła się Fundacji "Centrum Praw Kobiet". /.../ Po interwencji pracowników fundacji wrocławiankę przesłuchał prokurator. W sprawie postępowania policjantów z komisariatu kontrolę wszczęła komenda wojewódzka policji. /.../

- Pracowałam już z kilkoma osobami, które były ofiarami pigułki gwałtu - mówi Katarzyna Miłoszewska, psycholog z Centrum Praw Kobiet. - To charakterystyczne objawy. Ofiara nic nie pamięta. Mogą być tylko jakieś przebłyski świadomości - tłumaczy. /.../

- To, co się tam działo, to tragedia - opowiada narzeczony Magdaleny. - Nie przyjęli od nas zgłoszenia. Zainteresowali się jedynie tym, że Magda leczy się na depresję - skarży się mężczyzna. Policjantka, z którą rozmawiała kobieta, wielokrotnie pytała, czy na pewno chce zgłosić przestępstwo. Sugerowała, że sprawa będzie się ciągnąć miesiącami. W końcu oświadczyła, że policja przyjmie zawiadomienie, tylko jeśli lekarz potwierdzi, że gwałt miał miejsce. /../

- Policja musi przyjąć zawiadomienie o przestępstwie, a potem sprawę wyjaśniać_- stanowczo podkreśla Małgorzata Klaus, rzeczniczka wrocławskiej prokuratury okręgowej. - Dopiero gdy informacje się nie potwierdzą, może odmówić wszczęcia śledztwa albo sprawę umorzyć.

Po informacji "Polski" aferą zajęła się Komenda Wojewódzka Policji we Wrocławiu. - Nasze biuro kontroli analizuje postępowanie tych policjantów. Sprawę bada też pełnomocnik do spraw ochrony praw człowieka w komendzie wojewódzkiej - wyjaśnia rzecznik KWP we Wrocławiu Paweł Petrykowski. - Jeżeli stwierdzi nieprawidłowości, to wobec policjantów zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje. Będzie też prokuratorskie śledztwo. Za niedopełnienie obowiązków grożą policjantom trzy lata więzienia.

Pracownicy Centrum Praw Kobiet potwierdzają, że rośnie liczba skarg na policjantów. /.../


fakty.interia.pl sobota, 22 listopada

____________________________________________________________

Takie i tym podobne „sensacje” co pewien czas wzbudzają zainteresowanie prasy. Zwłaszcza wtedy, gdy brak nowych tematów, którymi by można zainteresować pospólstwo. Prawdziwego problemu, prawdziwej choroby trawiącej polską policję nikt nie tyka, bo nie jest on na rękę żadnej partii politycznej. Nie jest to bowiem produkt tego, ani po przedniego, ani nawet jeszcze poprzedniego rządu. To sprawa, która ma jeszcze głębsze korzenie i sięga początków IV RP, końca „komunizmu”, przemiany milicji w policję, transformacji policjantów w urzędników.

To prawda, że wielu policjantów jest niedouczonych, leniwych i w ogóle nie powinni się oni w szeregach organów prawa znaleźć. Jednak problem nie w tym leży, bo niska jakość kadr to problem nie tylko naszej ale chyba wielu policji w świecie. Pensje, zwłaszcza na niskich stanowiskach, a tych jest najwięcej i są najbardziej widoczne, bo najbliżej obywatela, są mierne. Wiadomo, że dla idei mało kto uczciwie i długo będzie pracować. Płace to jednak nie jest główny problem. Główny problem to fikcyjna praca, która zajmuje tyle czasu, że na prawdziwą policyjną robotę już brak sił. To papierki, których jest coraz więcej i które zmieniają policjanta w urzędasa. A urzędas – wiadomo: każdy petent, który mu przynosi problem, nie jest mile widziany. Czy się stoi, czy się leży, tyle samo się należy...

Praca fikcyjna w różnych jednostkach przybiera różne rozmiary. Są jednostki, gdzie pracownicy pionu dochodzeniowego prowadzą sto spraw jednocześnie! Policzmy. W miesiącu 30 dni. Niech dwadzieścia będzie pracujących i poświęconych tylko na dochodzenia. Prosty rachunek pokazuje nam, że raz na miesiąc taki policjant może prowadzonej przez siebie sprawie poświęcić piątą część dnia czyli 2 godziny (przy dziesięciogodzinnym dniu pracy). To mniej niż trzeba by wydać postanowienie o wszczęciu i postanowienie o umorzeniu wraz ze stosowną statystyką, notatkami, planami czynności, itp. W rzeczywistości policjanci prowadzący postępowania przygotowawcze mają poza działalnością dochodzeniową dyżury w czasie których przyjmują zawiadomienia o przestępstwach, jeżdżą na miejsca zdarzeń dokonywać czynności i wykonują inne polecenia przełożonych jak nocne patrole, bo wśród mundurowych też ciągle wakaty, doprowadzenia do sądu, ochrony imprez i dziesiątki innych. W dodatku są ciągle kontrolowani przez ludzi, którzy niejednokrotnie nie mają o ich pracy pojęcia, więc kontrolują przykładowo dynamikę czynności. Co najmniej co tydzień powinna być jakaś notatka w aktach bo inaczej kontrola wykaże bezczynność. Gdyby ktoś naprawdę się przyłożył do kontroli, to by zauważył, że czynności są wykonywane w czasie, gdy policjant nie miał na nie ani chwili, bo jednocześnie przesłuchiwał świadka do innej sprawy i rozpytywał „element przestępczy” do trzech innych spraw a do następnych pięciu dochodzeń przeprowadzał rozmowy „z mieszkańcami okolicznych posesji’. A przecież są sprawy rokujące na wykrycie od pierwszej chwili, gdzie nie ma miejsca na „sufitowe” notatki. Jak to wszystko zmieścić w tak małej ilości czasu? Każdy przełożony pionu dochodzeniowego wie o takich praktykach i je akceptuje, bo nie chce by jego z kolei karano za przeciąganie postępowań przez podległych mu funkcjonariuszy. Czy w takiej sytuacji można się dziwić policjantowi, który przyjmując taką interesantkę, jak opisana wyżej zgwałcona kobieta, próbuje ją spławić? Kobieta nawet nie wie, czy na pewno została zgwałcona, w jakich okolicznościach, ani tym bardziej przez kogo, ale to nie jest włamanie do piwnicy, które będzie można załatwić kilkoma notatkami ze zmyślonych czynności. To sprawa poważna, gdzie trzeba będzie przesłuchać wskazanych przez pokrzywdzoną świadków, tj. osoby, które z nią były w czasie, gdy jeszcze coś pamiętała. Być może trzeba też będzie wykonać inne czynności a szanse na sukces marne. Nic dziwnego, że policjanci wiedząc, iż mogą sami później taką pracochłonną sprawę prowadzić, wolą spławić interesantkę nawet ryzykując poważne konsekwencje, które zresztą bardzo rzadko się zdarzają.

A propos włamań do piwnicy, to miałem upierdliwego znajomego. Gdy umorzono dochodzenie w sprawie kradzieży z włamaniem na jego szkodę, pofatygował się i osobiście przejrzał materiały dochodzenia. Wynotował sobie wszystkie nazwiska i adresy osób, które jakoby prowadzący postępowanie policjant rozpytał, a potem zdobył od nich oświadczenia na piśmie, że nie tylko w tej sprawie, ale w ogóle nigdy żaden policjant nie pytał ich o żadne włamanie. Znajomy przesłał to wszystko do prokuratury wraz ze skargą i zażaleniem na umorzenie postępowania. Co mu odpowiedziano? Że wszystko jest w porządku, bo przecież wszyscy ci ludzie mogli co innego powiedzieć policjantowi, a co innego jemu. Nie trzeba chyba dodawać, że prokurator nie widział potrzeby zamienienia choćby słowa z którąkolwiek z tych osób.

Wspomniana tendencja do spławiania spraw i przenoszenia papierkowego obrazu pracy, a zwłaszcza danych statystycznych, ponad realną pracę, to niestety nie jest sprawa tylko ludzi zajmujących się prowadzeniem dochodzeń i zainteresowanych wykrywalnością bardziej niż pomocą ofiarom, niż sprawiedliwością i dochodzeniem prawdy.

Pamiętacie dawnych dzielnicowych, te komunistyczne psy? Ja ich wspominam z rozrzewnieniem. Fakt, że kiedyś się na nich narzekało bo pili, bo czepiali się spalonych żarówek podświetlających numerki posesji, psów bez smyczy i czego się tylko dało. Jednak teraz widzę, że byli trochę podobni do amerykańskich glin patrolujących ulicę, bo było ich widać, albo do polskich przedwojennych rewirowych, którzy sprawdzali nawet godziny otwarcia i zamknięcia sklepów. Swojego dzielnicowego jeszcze nigdy nie widziałem i pewnie nie zobaczę, bo w tej chwili policjanta to można zobaczyć tylko przy drodze z radarem albo jak jedzie gdzieś z papierami. Dziś dzielnicowego też rozlicza się statystycznie, więc dobry dzielnicowy to zły dzielnicowy. Glina, który w swoim rejonie zaprowadzi porządek, zastraszy męty i w ogóle zrobi to, czego od niego spokojni ludzie oczekują, to zły policjant. Zły bo nie ma wyników. Skąd weźmie wyniki, skoro zaprowadził porządek. Zły, bo będą skargi na niego za brutalność, czepialstwo i za to, że może na czas papierków nie załatwił. Zły, bo może pije albo dziwki w dzielnicy obraca. No bo po co tyle siedzi w terenie? Gliniarz, który zakopie się w papierkach i dzielnicę zostawi odłogiem to dobry gliniarz. Papierki ma w porządku, statystyka zawsze terminowa, cały czas przełożeni widzą, że pracuje z kolegami. A gdy trzeba „wynik” to tylko przekroczy próg rejonu i ma. Nawet dla kolegów starczy. Pijacy na każdej ławce. Pijani nieletni w każdej bramie. Nawet narkotyki się od razu znajdą jak trzeba się wykazać. A to, że normalni ludzie narzekają na brak poczucia bezpieczeństwa? Tym lepiej. To znaczy, że policja jest potrzebna, że roboty nie zabraknie, że trzeba więcej ludzi, sprzętu i pieniędzy.

Ta tendencja to pozbywania się spraw, które od początku nie rokują wykrycia sprawcy, jest widoczna nie tylko w policji. Prokuratura też nie jest lepsza. Po prostu jest mądrzejsza. W końcu tam tylko prawnicy pracują. Zresztą każde dochodzenie nadzoruje prokurator a śledztwa prowadzą prokuratorzy i tylko zlecają je w części lub w całości policji. Jednak majstersztyk, który pamiętam, w samodzielnym wykonaniu prokuratury, a który miał miejsce w niedalekiej miejscowości, to aż ludzkie pojęcie przechodzi. Przypadkowi ludzie wykopali w lesie garnek a w nim były rękawiczki lateksowe i ludzka czaszka. Co zrobiła prokuratura? Powołała biegłego i zadała mu tylko jedno pytanie: - Czy na czaszce są przeżyciowe ślady przemocy? Oczywiście nie było, więc i sprawy nie było. Nie muszę dodawać, że reszty szczątków nie szukano. Pamiętajcie: jak kogoś utrupicie, to nie uszkodźcie głowy. Potem możecie go poćwiartować i zakopać w różnych miejscach. Jak zamiast głowy wykopią nogę albo rękę to żaden problem, bo to też przecież nie dowód zabójstwa. Bez ręki i nogi żyć sobie można. Mięsko można dać pieskom a podroby teściowej...

No, dość tych śmiechów. Sytuacja w policji nie jest dobra, podobnie jak w prokuraturze i w sądach. Szkoda tylko, że nikt nie ma pomysłu jak to naprawić i że tak mało się o tym pisze. Bo takie sensacyjki, jak o zgwałconej kobiecie, którą poniżono na komisariacie, tylko zaciemniają sprawę wmawiając ludziom, że chodzi o podłoże seksistowskie. Takie jest podejście do każdego petenta, jeśli nie przyprowadza ze sobą sprawcy na komisariat. Kto miał nieszczęście paść ofiarą jakiegoś przestępstwa ten to wie. Inni wiedzą, że dalej może być jeszcze gorzej. Że złożenie zawiadomienia to może być początek drogi przez mękę. Sprawa Olewnika jest głośna ale takich źle prowadzonych spraw i pokrzywdzonych, którzy nie doczekali się sprawiedliwości, choć szansa na to była, jest mnóstwo, tylko się o tym nie mówi, bo to sprawy mniejszego kalibru.

Na zakończenie chciałbym się zastrzec, że są policjanci, prokuratorzy i sędziowie, którzy pomimo tego marazmu robią naprawdę dobrą robotę. Sam spotkałem w życiu wielu takich, ale niestety wielu jest właśnie takich, jak ci, których spotkała wspomniana w wiadomościach zgwałcona kobieta. Jak to zrobić by ci lepsi nadawali ton? Nie wiem. Nie wiem i niestety nie jestem w tej sprawie optymistą. Na pewno nie załatwi się tego nastawieniem na statystykę i wykrywalność, bo to właśnie prowadzi do odrzucania spraw niewykrytych i niejasnych jako zwykłej straty czasu. To prowadzi do niedowartościowania tych, którzy naprawdę chcą pomagać ludziom, chronić ich i bronić prawa, a preferuje tych, dla których liczą się tylko cyferki. Może kiedyś się to zmieni, ale chyba nieprędko, bo nawet pierwszych jaskółek nie widać...

środa, 19 listopada 2008

Polska pogrzebie wdzięczność


"Polska pogrzebie wdzięczność żołnierzom ZSRR"


Największy rosyjski dziennik pisze o planach usunięcia z centrum Szczecina pomnika ku czci żołnierzy radzieckich. Artykuł w "Komsomolskiej Prawdzie" na ten temat nosi tytuł "Polska pogrzebie wdzięczność radzieckim żołnierzom".
Gazeta przypomina, że przed wojną Szczecin był miastem niemieckim. Zaś na konferencji w Poczdamie radziecka delegacja z Józefem Stalinem na czele - pisze Komsomolska Prawda - włączyła w skład Polski obszerne terytoria byłej Rzeszy, w tym Szczecin. Poza tym podczas wyzwalania Polski spod niemieckiej okupacji zginęło 600 tysięcy radzieckich żołnierzy - dodaje dziennik, określając zamiary usunięcia pomnika w Szczecinie jako niewdzięczność. Gazeta podkreśla również, że na miejscu radzieckiego monumentu lokalne władze chcą ustawić pomnik polskich żołnierzy, którzy zginęli w Iraku.

"Komsomolska Prawda" dodaje, że wczoraj w Warszawie położono kamień węgielny pod pomnik, upamiętniający ofiary głodu na Ukrainie. - Fakt, że w latach 1932-33 zginęło z głodu dużo ludzi w rosyjskich obwodach, na Białorusi i w Kazachstanie najwyraźniej nie wpisuje się w polską historiografię - zauważa dziennik zbliżony do Kremla.

Wiadomości onet.pl 19.11.2008
________________________________________________________________

Mam wrażenie, że gdy dzień nie przyniesie katastrofy, gafy prezydenta ani okrutnej zbrodni, nasi reporterzy, zwłaszcza ci internetowi, nie bardzo wiedzą o czym pisać. Jak już coś napiszą, to bez puenty, morału ani jakiegokolwiek stylu. Może dlatego tym się różnią publikacje dziennikarzy internetowych od tekstów na papierze, że autorzy, podobnie jak twórca cytowanego tekstu, z reguły się nie podpisują nawet pseudonimem. Dobrze chociaż, że mają świadomość, iż chwalić się nie ma czym. Kuriozalnego smaku rzetelności dziennikarzy onetu dodaje okraszenie tej wiadomości, uznanej za godną umieszczenia na stronie głównej serwisu, nie zdjęciem przedmiotowego pomnika a... pomnika Stalina!

O czym bowiem ważnym i zdumiewającym nas informuje powyższy artykuł? Co takiego ciekawego w tym, że w Polsce zniszczony zostanie kolejny pomnik? Chyba to jedynie, że w końcu takie praktyki kogoś zbulwersowały. Szkoda tylko, że nie Polaka i nie w polskiej gazecie.

Polacy to naród znany z „odwiecznej tolerancji”. Znany głównie w Polsce, bowiem ta nasza tolerancja nie pokrywa się nijak ani z tym, co słowo tolerancja znaczy według polskich i wszystkich innych słowników, ani z tym, co się pod tym słowem rozumie na całym świecie.

Pamiętam jakie płacze i oburzenie były w naszej prasie i telewizji w związku z Cmentarzem Orląt we Lwowie. Jednak ten cmentarz jest! A ile było w Polsce cmentarzy żydowskich, które przetrwały nawet Hitlera, ale nie oparły się naszej polskiej tolerancji? Gdzie cmentarze niemieckie? Gdzie radzieckie, czy jak mówi się teraz sowieckie? Trochę ich jeszcze zostało, ale tylko tam, gdzie mądrzy ludzie mają jeszcze coś do powiedzenia, a takich miejsc jest coraz mniej.

Usunąć pomnik żołnierzy radzieckich w Szczecinie bo to pomnik okupanta? Z której strony by na to nie patrzeć, to żołnierze Armii Czerwonej przelewali krew ratując nas od prawdziwego okupanta. Gdyby nie oni, nie byłoby już dzisiaj naszego wielkiego narodu. Kto myśli, że jest inaczej, pewnie niezbyt się interesuje historią albo świadomie ją zakłamuje. Obozy koncentracyjne w Polsce to były tylko prototypy. Zagłada była dopiero w fazie rozruchu i gdyby Niemcy zostali u nas nieco dłużej, to problem polski zostałby rozwiązany tak jak żydowski. To dzięki ZSRR Polska istnieje, choć może się to nam nie podobać. Zapłaciliśmy za wypędzenie Niemców cenę, której wysokość ciężko jednoznacznie oszacować. Ktoś kto jednym i tym samym słowem „okupacja” określa pięć lat okupacji niemieckiej i pięćdziesiąt lat dominacji sowieckiej, niech porówna koszty jednego i drugiego.

Gdy nasz Polski stosunek do pomników ku czci Armii Radzieckiej porównamy choćby do niemieckiego, to wychodzimy na barbarzyńców i ksenofobów. Gdyby nasi sąsiedzi zza Odry byli tacy tolerancyjni jak my, to już dawno powinni zaorać wszystkie ślady po ruskich. Wszak oni nie byli pod niczyją okupacją i Rosjanie od nikogo ich nie wyzwalali. Jednak tak nie jest. W Niemczech, niejednokrotnie w tej samej miejscowości, można spotkać mauzoleum Armii Czerwonej z wiecznie płonącymi zniczami, cmentarz żydowski i cmentarz Wehrmachtu.

Niemcy nie są jedynym krajem tak różniących się od nas. Pomniki ku czci Armii Radzieckiej można spotkać i w innych krajach przez nią wyzwolonych spod faszystowskiej okupacji. My zaś co chwilę musimy coś niszczyć, bo nam tak naprawdę wcale nie chodzi o ruskich. Od lat niszczymy wszystko co niepolskie i niekatolickie. W kraju, który najdłużej był polem bitewnym drugiej wojny, gdyby nie prywatni entuzjaści, którym za to chwała, że ratują każdy sprzęt wart zachowania bez względu na bieżące zapatrywania polityczne, nie byłoby żadnych zabytków militarnych. Za komuny na złom szedł sprzęt niemiecki i przedwojenny, a teraz idzie ruski. Niszczymy nie tylko pomniki „okupantów”, ale z jeszcze większą zaciekłością zacieramy wszelkie ślady po dawnych mieszkańcach ziem, które tak naprawdę nigdy wcześniej polskie nie były, a przynajmniej w momencie „wyzwolenia” nie było tam już żadnych śladów polskości, by integralnie niemieckie były. Nie drażnią nas za to infantylne pomniki „w rocznicę powrotu do macierzy” rozsiane po całym Pomorzu i wzdłuż Odry. One stoją nadal i choć budzą powszechny śmiech a wśród zagranicznych turystów zdumienie, to stać będą.

Polski Komitet Katyński wezwał do usunięcia u nas pomników radzieckich. A gdzie tolerancja i przebaczenie? A gdzie rozsądek? Chcemy by Rosja szanowała naszych poległych, zabitych i zamordowanych, gdy sami zaoraliśmy setki cmentarzy radzieckich, niemieckich, żydowskich i Bóg wie jeszcze jakich? Chcemy by szanowano naszą historię, gdy cały czas wymazujemy ślady historii innych?

Dlaczego to piszę? Nie dlatego, że nienawidzę własnego narodu, ale dlatego, że nienawidzę ludzi, którzy go takim czynią. Jest w naszym kraju wielu ludzi tolerancyjnych, światłych i mądrych. Tylko jakoś bardziej widać i słychać tych, którzy choć mienią się katolikami, są żywym zaprzeczeniem drogi Jana Pawła II, drogi wiary, wiedzy i miłosierdzia. Nasz papież się chyba w grobie przewraca widząc jak nasi rodacy okryci mianem Polaka i katolika niby płaszczem, zza tarczy imienia Jana Pawła II plują jadem i nienawiścią. Chciałbym zobaczyć Polskę normalną, Polskę która będzie pełna śladów przeszłości i dumna ze swej historii. Splątanej, trudnej i nie do końca jasnej, ale prawdziwej, a nie tej, którą wciąż próbuje się u nas tworzyć, czyli prostej, czarno-białej, tyle, że zmyślonej. Chciałbym...