Edmund de Waal
Zając o bursztynowych oczach. Historia wielkiej rodziny zamknięta w małym przedmiocie
tytuł oryginału: The Hare with Amber Eyes. A Hidden Inheritance
tłumaczenie: Elżbieta Jasińska
Wydawnictwo: Czarne 2013
liczba stron: 392
Lekturą maja w moim, czyli rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki był Zając o bursztynowych oczach Edmunda de Waal. Oto co mówi notka wydawcy na okładce książki:
Zając o bursztynowych oczach to niezwykła synteza powieści detektywistycznej, rodzinnych wspomnień i wykładu z historii sztuki. Odziedziczywszy po wujecznym dziadku wyjątkowy zbiór 264 maleńkich japońskich figurek, autor rozpoczyna pasjonujące śledztwo. Zgłębiając historię tej szczególnej kolekcji, poznaje dzieje swoich przodków — kilku pokoleń arystokratycznej rodziny Ephrussich.
Książka otrzymała wiele nagród i wyróżnień, m.in. Nagrodę Literacką Costa, Nagrodę Galaxy, Nagrodę Brytyjskich Księgarzy i Nagrodę im. Christophera Ondaatjego była także nominowana do Nagrody im. Harolda Hyama Wingate’a, Nagrody im. Samuela Johnsona i Nagrody PEN/Ackerley.
Taka cukierkowa reklama może znaczyć dokładnie to, co mówi, albo coś wręcz zgoła przeciwnego, co się niestety ostatnio coraz częściej zdarza. Jakie więc były moje wrażenia z tej lektury?
Do spotkania w DKK przeczytałem sto stron książki i powiem szczerze, że miałem już zamiar dalej się z nią nie męczyć.
De Waal jest Żydem, zarazem Brytyjczykiem, oficerem Orderu Imperium Brytyjskiego, członkiem Królewskiego Towarzystwa Wspierania Sztuki, Przedsiębiorczości i Handlu, uznanym na świecie artystą ceramikiem, krytykiem i historykiem sztuki, wykładowcą na Uniwersytecie Westminster. Wywodzi się z rodziny żydowskich bogaczy działających na skalę międzynarodową, która z kolei początek bierze od żydowskich kupców z Berdyczowa. Śledząc losy rodziny i zakupionych przez nią dzieł sztuki, w tym kolekcji netsuke, małych japońskich figurek, autor do setnej strony zdołał mnie znudzić opisami życia bogaczy oderwanymi od rzeczywistości większości ludzi. Raził także bezkrytyczną akceptacją poczynań swych przodków. Nie mam tu na myśli tylko pominiętego milczeniem problemu, czyim kosztem ich fortuny w tak krótkim czasie powstały. To infantylne uwielbienie widać choćby w momencie, gdy opisuje jak jeden z jego przodków Charles Ephrussi, pozujący na krytyka i mecenasa sztuki, kupił przedstawiający alegorie żywiołów siedemnastowieczny kobierzec z Savonnerie przeznaczony pierwotnie dla jednej z galerii Luwru, który następnie bezceremonialnie przyciął pod wymiar swojego pokoju. Artysta i krytyk literacki de Wall nie widzi w tym postępku niczego złego. Gdyby zrobił to ktoś spoza rodziny, pewnie by się rozwodził nad jego barbarzyńskim postępkiem. Zastanawiałem się, czy autor naprawdę jest tak ograniczony umysłowo i zaślepiony uwielbieniem rodziny, czy też po prostu w ten sposób promuje siebie, jako spadkobiercę dawnej świetności, który ponownie przywraca światu pamięć o niej? Dodajmy też, świetności żydowskiej, co nie jest bez znaczenia.
Edmudn de Waal wydaje się też nie zauważać, że jego rodzina walnie przyczyniła się do mody, która uczyniła biednych na całym świecie jeszcze biedniejszymi. Przed przełomem wieku XIX i XX biedni mieli przynajmniej ładne przedmioty własnej produkcji, którymi mogli się cieszyć. To między innymi Charles Ephrussi wymyślił modę na japońszczyznę, która sprawiła, że Europejczycy masowo importowali kupowaną za grosze ludową sztukę japońską, jak choćby netsuke, a wśród nich i tytułowego Zająca, ogołacając biedniejsze warstwy społeczne najpierw Japonii, a potem całego świata, z jedynych pięknych rzeczy, którymi mogły się cieszyć – wytworów własnych rąk. Bo po Japonii przychodziły następne mody i ten sam mechanizm – wykupywanie co cenniejszych dzieł za bezcen przy wykorzystaniu własnej przewagi na różnych płaszczyznach, a z czasem nawet zwykłe ich rabowanie.
Choć miałem zamiar książkę rzucić w kąt, gdyż podejście autora do historii budziło moją odrazę, to nie mogę zaprzeczyć, że pewne kluczowe elementy historii sztuki, zwykle pomijane przez „autorytety”, oddał bardzo interesująco, jak choćby wpływ importu z Japonii i związanej z tym mody na przewrót w sztuce europejskiej. Nieświadomie i bez komentarza, a więc tym bardziej autentycznie, ukazał również początki tego, co zepsuło sztukę. Bogate nieroby promowały „sztukę”, której by nie chciał nawet za darmo ktoś, kto nie potrzebował się promować jako znawca piękna, którego inni nie dostrzegają. Był to zwiastun nieodległej przyszłości – mecenatu państwa i zawodowych krytyków, którzy by istnieć, muszą zaprzeczać gustom większości, bowiem gdyby się z nimi zgadzali, podkopaliby sens swego istnienia.
No, to była taka dygresja, która jednak nieodparcie się dla mnie wiąże z tą częścią Zająca.
Warto też spojrzeć na powieści Jeffreya Archera, innego szlachcica brytyjskiego, który pokazuje, że za wszystko ktoś musi kiedyś zapłacić. Nawet milioner budujący swe bogactwa kosztem innych ponosi koszty osobiste, na które wielu by się nie zdecydowało, gdyby o nich wiedzieli, zanim wstąpili na drogę do sławy i dostatku. Archer to pokazuje i jest to cenne zwłaszcza dla czytelników w społeczeństwach Zachodnich, a u Edmunda de Wall nie ma o tym ani słowa. Pomija milczeniem tych członków rodziny, którzy na bogactwo pracowali, a z upodobaniem delektuje się polukrowanym życiem tych, którzy urodzili się bogaczami i co najwyżej bogactwo pomnożyli, a najczęściej utracili.
Na spotkaniu DKK koleżanki i koledzy przekonali mnie, że warto czytać dalej i tak też postąpiłem. Całe szczęście!
Po setnej stronie opowieść nabiera rumieńców i wszystko zmienia się diametralnie. Celne uwagi i refleksje z Wielkiej Wojny, potem początki nazizmu i II Wojna Światowa. Wszystko oddane pozornie bez emocji, naprawdę bez nienawiści, rzeczowo a zarazem z uczuciem, ale nie tym egzaltowanym, a takim spokojnym, mądrym i wyważonym.
Szczególnie moją uwagę zwrócił Wiedeń po IWŚ i refleksja, że rozregulowane miasto było pełne śmieci. Przykładając tę obserwację do dzisiejszej Polski i patrząc w drugą stronę – nie ma nadziei na normalność, póki nie ma sił nawet na tak trywialną sprawę, jak ukrócenie powszechnego śmiecenia we wszystkich możliwych miejscach.
Wyraźnie też widać w opowieści, iż Hitler nie zmienił świata; świat na niego czekał. Absolutnie się z de Waalem zgadzam i chwała autorowi za odważne, uczciwe przedstawienie tego wątku.
W trakcie fragmentów lektury dotyczących czasów faszyzmu przypomina mi się Cmentarz w Pradze i początki dzisiejszego świata tajnych służb, który wciąż się rozrasta, ale autor w ogóle nie zastanawia się nad wiążącymi się z tym przyczynami antysemityzmu i faszyzmu, co jest dziwne i też daje do myślenia.
Bardzo obrazowo natomiast pisarz ukazał inflację i jej skutki, które biednych czynią biedniejszymi, a bogatych jeszcze bogatszymi, zgodnie ze starym przysłowiem, że biednemu zawsze wiatr w oczy, a bogatemu w żagle.
Niesamowitym wątkiem jest historia Anny, służącej, która w czasach pogardy uratowała przed zagrabieniem kolekcję netsuke. W tej historii nie ma ani sentymentalizmu, ani tęsknoty. Jest za to coś twardego, prawdziwie twardego, coś na kształt wiary. Tylko puenta aż za bardzo życiowa – o samej Annie nie wiemy nic.
Bardzo mało znane, haniebne podejście powojennej Austrii do krzywd wyrządzonych Żydom, to też mocny element opowieści. Po wojnie też jest interesująco, bo choćby obraz Tokio po kapitulacji i w czasie odbudowy jest równie mało znany, co fascynujący.
Czy książka ma niedoróbki poza wspomnianymi wyżej? Wnętrze nie, ale za to w przytoczonej notce z okładki widać delikatnie mówiąc partaninę.
Zgłębiając historię tej szczególnej kolekcji, poznaje dzieje swoich przodków — kilku pokoleń arystokratycznej rodziny Ephrussich.
Nie trzeba żadnej wiedzy historycznej, wystarczy lektura książki, by wiedzieć że Ephrussi, podobnie jak inni żydowscy nowobogaccy, nigdy naprawdę nie weszli do ówczesnej arystokracji, nawet jeśli wstąpili w związki małżeńskie ze szlachtą czy magnaterią. O Zającu jako powieści detektywistycznej nawet nie będę się rozwodził – wystarczy przeczytać w internecie, co to takiego powieść detektywistyczna. Równie dobrze filmem detektywistycznym można nazwać Poszukiwaczy zaginionej Arki.
Kończąc pragnę zwrócić na to, że motyw netsuke nie bez kozery stał się kluczem przewodnim całej opowieści.
Przedmiot to zawsze jakaś opowieść.
Wyraźne podkreślenie tej prawdy, po wielokroć pojawiające się na kartach Zająca, jest szczególnie cenne dla czytelników w kraju, gdzie przedmiotów nigdy specjalnie się nie ceniło, wyjątkowo wartościowe zaś jest w czasie, gdy nachalny, otępiający i podstępny marketing usiłuje, niestety z dobrym skutkiem, wszystkim wmówić, że liczy się tylko posiadanie najnowszych gadżetów. A tymczasem wcale tak nie jest.
Reasumując – książka Edmunda de Waal okazała się, mimo wielu wad, dziełem absolutnie godnym polecenia. Wymagającym od czytelnika wolnego czasu, by smakować ją powoli, wnikać w niuanse i brzmienia historii, zarówno tych indywidualnych, jak i w szerszym ujęciu, ale dającym naprawdę wiele. Tę książkę nie wystarczy przeczytać, ją trzeba jeszcze przeżyć, przemyśleć i zapamiętać. Nie jest doskonała, ale to jedna z pozycji, których naprawdę warto poszukać, o czym szczerze Was zapewniam
Wasz Andrew
Jaki ciekawy tytuł!
OdpowiedzUsuńNo tak. Figurka też pewnie interesująca; szkoda, że zdjęcie takie sobie.
UsuńHa, są takie książki, przez początek których trzeba przebrnąć, przebić się, który zwyczajnie trzeba zmęczyć. Dobrze, że klubowicze przekonali Cię do dalszej lektury, bo wychodzi na to, że książki mimo wad i słabości, posiada również całkiem sporo pozytywnych aspektów.
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie warta poświęconego jej czasu.
Usuń