Drogi
Czytelniku bądź Czytelniczko, osobo, która odwiedzasz ten skromny książkowy
zakątek – ogromnie się cieszę, że możemy spotkać się po raz kolejny i wspólnie
poświęcić się refleksji związanej z literaturą. Co prawda prasa oraz media
regularnie bombardują Cię coraz bardziej powtarzalnymi i schematycznymi
artykułami, że czytelnictwo w Polsce zamiera, ale już sam fakt, że ten
niewielki wycinek w wirtualnej przestrzeni bytuje i gości ludzi, którzy od
czasu do czasu pozostawiają po sobie ślad w postaci komentarza, zdaje się
przeczyć tezie, że literacka kondycja naszego społeczeństwa jest tak słaba.
Jeśli zatem miłość do książek nadal płonie się w Tobie żywym płomieniem, jeśli
nadal oddajesz się wyszukanej przyjemności obcowania w wyimaginowanych
światach, do których przenosisz się za sprawą niespożytej wyobraźni autora,
jeśli wreszcie nie boisz się poważnych dysfunkcji wzroku, to serdecznie
zapraszam Cię do zapoznania się z następnym dziełem, które chciałbym Ci
przedstawić i gorąco zarekomendować. Dzisiaj pragnę opowiedzieć Ci o książce Jeśli zimową nocą podróżny, pióra Italo
Calvino, która wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Zanim jednak
przejdę do moich przemyśleń związanych z lekturą, chciałbym Ci pokrótce
przedstawić sylwetkę literata. Italo Calvino, żyjący w latach 1923 – 1985 to
jeden z najważniejszych włoskich pisarzy oraz eseistów XX wieku. Artysta
urodził się na Kubie, gdzie pracowali jego rodzice. Ojciec – agronom i botanik
– piastował wysokie stanowisko w Ministerstwie Agrokultury, z kolei matka –
także botaniczka – była profesorką uniwersytecką. W 1925 roku cała rodzina
wróciła do Włoch. Calvino studiował w Turynie, w okresie młodości związany był
z komunistycznym dziennikiem L'Unita.
W roku 1968 artysta nawiązał współpracę z OuLiPo,
eksperymentalną grupą literacką, założoną przez dwójkę Francuzów – pisarza
Raymonda Queneau oraz matematyka Françoisa Le Lionnaisa. Skrót OuLiPo można rozszyfrować jako Ouvroir de Littérature Potentielle,
czyli Warsztat Literatury Potencjalnej.
Formacja specjalizowała się w twórczym fermencie, który polegał na
implementacji matematycznych formuł, mechanizmów statystycznych oraz
kombinatoryki do procesu powstawania tekstu, czyli syntezie literatury i
matematyki. Jeśli nieobca Ci jest nowa
powieść, o której wspominałem przy okazji lektur dzieł autorstwa Francuza
Robbe-Grilleta, to z pewnością zaczynają się w Twoim mózgu zarysowywać pewne
punkty styczne, pozwalające połączyć OuLiPo
z noveau roman. Stanisław Lem w
swojej genialnej Filozofii przypadku w
rozdziale Nowoczesność, czyli przypadek,
w którym koncentruje się na utworze Dom schadzek, zauważa że nową powieść nierzadko starano się przyrównać do
systemu matematycznego. Tak jak tego typu system nie odnosi się do
rzeczywistości, nie powiadamia nas o jej własnościach, a jedynie o samym sobie,
tak nowa powieść miała zerwać z
funkcją informowania czytelnika o danych zdarzeniach, przekazywania mu
wiadomości w postaci tej czy innej historii i skoncentrować się wyłącznie na
samej sobie. Wzorem matematycznego odpowiednika, literacki twór miał składać
się z wyjściowego zbioru znaków oraz reguł, pozwalających budować z nich
wyrażenia, dokonywać na nich przekształceń, etc. Właśnie w tym kierunku
podążali członkowie OuLiPo,
nakładając na swoje dzieła ograniczenia,
stosując restrykcyjne reguły formalne,
kreując w rezultacie tzw. poetykę
przymusu. Najgłośniejszą hybrydą, która świetnie obrazuje idee OuLiPo jest tomik Cent mille
milliards de poèmes (Sto tysięcy miliardów wierszy) Raymonda
Queneau. Książka składa się z 10 sonetów (utworu literackiego złożonego z 14 wersów),
z których każdy umieszczony jest na osobnej kartce, pociętej na 14 poziomych
pasków. Za sprawą tej sztuczki, otrzymujesz, drogi Czytelniku oraz Ty,
Czytelniczko, możliwość budowania własnych sonetów – dowolnie możesz zmieniać
sekwencję, kolejność, etc. W ten sposób możliwe jest uzyskanie sto tysięcy
miliardów różnych kompozycji, skąd tytuł całego tomiku. Książka, o której
chciałbym Ci dzisiaj opowiedzieć nie jest aż tak skomplikowana, ale z pewnością
równie intrygująca.
Jeśli zimową nocą podróżny to lektura niezwykła. Co o tym decyduje? Otóż, Czytelniczko i Czytelniku, Italo Calvino
zwraca się w niej bezpośrednio do Ciebie, tak jak ja staram się to teraz nieudolnie
naśladować – ze znacznie gorszym skutkiem oraz o wiele mniejszą subtelnością.
Autor dokłada wszelkich starań, żeby to właśnie Ciebie uczynić kluczową daną
wsadową do modelu, za jaki można uznać tę niecodzienną powieść. Wiem, że trudno
w to uwierzyć, ale Calvino zaprasza Cię do świata przedstawionego kreowanej
historii, znajduje w nim dla Ciebie bardzo ważne miejsce, ba, wręcz umieszcza
Cię na fabularnym piedestale. To właśnie wokół Ciebie rozwinięta zostanie
akcja, Tobie podporządkowano kolejne wydarzenia, to Ty jesteś ich osią obrotu.
Przyznasz mi chyba rację, że nigdy jeszcze żaden pisarz nie potraktował Cię w
ten sposób – wyjątkowy, bo tak dowartościowujący. Calvino zdaje doskonale
rozumieć jak ważną ingrediencją książki jest jej czytelnik. Bo chociaż
literackie dzieło istnieje obiektywnie samo w sobie to jednak swój prawdziwy
byt rozpoczyna dopiero w momencie kontaktu z adresatem, do którego jest
skierowane. Ponadto poprzez sposób odbioru, różnorodną czytelniczką percepcję, czytany
utwór mieni się w całej palecie barw oraz odcieni, które nierzadko różnią się
diametralnie. Można rzec, że autor odkrywa przed nami subtelną nić, delikatną interakcję,
w jakie wchodzą słowny kreator, informacyjny nośnik oraz odbiorca wiadomości. Do
tej pory grałeś wyłącznie rolę słuchacza – poznawałeś utwór, w którym
prezentowano Ci daną opowieść. Miałeś okazję podziwiać fantazję bądź kunszt, z
jakim zbudowano świat przedstawiony, ale zawsze pozostawałeś poza jego ramami.
Byłeś wyłącznie biernym obserwatorem, którym oczami wyobraźni rysował
zdarzenia, o jakich wspominał wprawny gawędziarz. Ale nigdy nie byłeś ich
uczestnikiem. Mogłeś tylko delektować się, zachwycać się, ewentualnie gorzko
krytykować i plwać na stratę czasu, jaki pochłonęła lektura dzieła, które
zupełnie nie przypadło Ci do gustu (pewnie nieraz sam siebie ganisz za manierę
doczytywania wszystkiego, co rozpocząłeś, nawet największej szmiry).
Tymczasem
Calvino zaskoczy Cię już od pierwszych stron swoim nieszablonowym podejściem do
Twojej osoby. Autor nie może co prawda wejść z Tobą w dialog, ale i tak będzie
starał się ze wszystkich sił odgadnąć, z kim ma do czynienia. Nie zdziw się
zatem, że podmiot liryczny będzie często domniemywał czym się zajmujesz,
przypuszczał jak zachowałbyś się w danej sytuacji, zakładał co sobie cenisz, a
co nie, imputował Ci różne zachowania oraz reakcje. Mnie osobiście już od
początku utworu zakłuły niespodziewana pewność siebie oraz buta, graniczące
wręcz z arogancją, które dosłownie emanują z każdej karty. Narrator
prawdopodobnie uważa się za geniusza, ponadto jest świadom potęgi słowa, za
pomocą której można omamiać, zniewalać, ubezwłasnowolniać, hipnotyzować,
magnetyzować. Uważaj więc! Nie ufaj do końca słowom kierowanym pod Twoim
adresem. Bacz, byś nie wsiąkł zbyt mocno w serwowaną Ci historię, bowiem
padniesz z pragnienia zaspokojenia ciekawości niemożliwego do ugaszenia. Musisz
wiedzieć, że Calvino to swoisty błazen, który drwi sobie z powszechnych
upodobań do natychmiastowego wprowadzania swojego czytelnika w świat
przedstawiony, który jest ściśle sprecyzowany, konkretny oraz klarowny. Nic z
tych rzeczy. W trakcie lektury, nie raz i nie dwa odniesiesz wrażenie, że
wszystko wymyka się z rąk, przyjmuje znajomy kształt po to tylko, by za moment
ponownie zapaść się w chaos i brodzenie po kompletnie obcych i nieznanych
polach literatury (może nawet poczujesz się jak bohaterowie gombrowiczowskiego Kosmosu). Jeśli zdarzy Ci się wysnuć tezę, że zdania, które czytasz mają
raczej skrywać niż wydobywać przedmioty wynurzające się z osłony mroku i mgły
to szczerze Ci przyklasnę i w pełni się z Tobą zgodzę.
Książka jest
na pozór dość schematyczna. Już po kilkudziesięciu stronach (bo czego jak
czego, ale bystrości umysłu na pewno nie można Ci odmówić) możesz przekonać się
według jakiego klucza napisany jest utwór. Wydaje się, że odkryta sztuczka
traci na atrakcyjności, ale nie w tym przypadku – gwarantuję Ci, że lektura
jest zajmująca aż do ostatniej strony. O sile utworu decyduje jego eklektyczny
charakter – stanowi on zlepek całej gammy literackich stylów, nie brakuje
również odwołań do dzieł ze światowego kanonu. Sen z powiek spędzają także
Twoje niezwykłe przygody, bowiem autor co chwila nie daje Ci spokoju i
regularnie przypomina, że jesteś trybikiem w jego maszynie. Calvino pogrywa
sobie Twoimi losami, a przy tym jest tak głęboko przekonany o własnym
warsztacie pisarskim, że z bezczelną szczerością i zupełnie otwarcie ostrzega
Cię przed mistyfikacją, którą dla Ciebie przygotował (Uważaj: to zapewne sposób, żeby wciągnąć Cię w akcję, usidlić Cię tak,
abyś nie zdał sobie z tego sprawy – to pułapka).
O
wyjątkowości dzieła decyduje fakt, że książka to w ogromnej mierze postulat –
autor dokonuje przed Tobą intymnych zwierzeń na temat tego, o czym chciałby
pisać, jak pragnąłby to robić, jak powinna prezentować się książka, którą
trzymasz w rękach, co powinna zawierać, by można ją uznać za dzieło doskonałe,
na długie lata zapadające w czytelniczą pamięć. W rezultacie dochodzi do niecodziennej
sytuacji – pogrążasz się w lekturze tekstu, w którym bez przerwy jest Ci
przypominane to, że utwór posiada swojego autora, że jest to wymysł cudzej
fantazji, że jest to twór na etapie produkcji, że w następującej scenie winny
znaleźć się te oraz tamte atrybuty celem podkreślenia tej bądź tamtej kwestii –
stanu emocjonalnego bohatera, sytuacyjnego tragizmu, itd. Czytasz zatem o
czymś, co powinno znajdować się w dziele, które studiujesz, ale czego nie ma,
chociaż za sprawą narratora, przez sam fakt napomknięcia o danym elemencie, ten
brakujący motyw, myśl albo stylistyczny środek zostaje wywołany z niebytu – summa summarum nie można mówić o żadnej
nieobecności, ale z pewnością nie stoi on na swoim miejscu oraz nie jest użyty
w należytym, pardon!, w klasycznym
kontekście. Taką to właśnie intelektualną szaradę przygotował dla Ciebie pan Calvino,
który niejako przy okazji ukazuje warsztat, w którym formowany jest literacki
materiał – możesz podziwiać narzędzie oraz techniki, które zdradza przed Tobą
autor, objaśniając jednocześnie jak najefektywniej z nich korzystać. Masz zatem
niepowtarzalną okazję, by podejrzeć proces powstawania tekstu od samej
podszewki.
Jak zapewne
zdołaliście się już domyślić, Czytelniczko oraz Czytelniku, Italo Calvino w
swoim dziele bardzo wiele miejsca poświęcił także mechanizmom odbioru powieści.
Autor wyróżnia dwa główne typy, reprezentowane przez siostry bliźniaczki,
posiadające diametralnie różne natury. Jedna z nich jest czytelniczką doskonałą, tj. dokładnie taką, o jakiej (wg podmiotu
lirycznego) marzy każdy mistrz pióra – koncentruje się ona na samym procesie
czytania, oddając się kontemplacji nad wykreowanym światem przedstawionym.
Niczym absorbent, wszystkimi swoimi zmysłami, pochłania ona literacką materię,
stworzoną przez pisarza, ciesząc się przy tym niczym dziecko, które ujrzy cud
natury pokroju tęczy czy gradu (jest to radość czysta bez wnikliwszego
zagłębiania się w samą naturę zjawiska). Druga z prezentowanych kobiet uprawia
czytelnictwo inwazyjne – narusza ona
brutalnie delikatną tkankę powieści, bezustannie w niej gmera i szpera.
Analizowane dzieło rozkładane jest na czynniki pierwsze, także przy użyciu
metod komputerowych. W efekcie możliwa okazuje się ocena powieści bez jej
lektury – wystarczający jest sam ekstrakt, który stanowi np. rozkład oraz
częstotliwość stosowanych przez pisarza słów. Ważne są wszelkie odwołania,
aluzje, nawiązania, na które rozbija się utwór – w rezultacie literackie dzieło
zostaje sprowadzone wyłącznie do roli informacyjnych bitów, a na dalszy plan
schodzą piękno używanego języka czy literacka forma.
Narrator z
ogromną dozą humoru oraz ironii uświadamia także jak niezwykłym aktem,
podniosłym, bowiem zrodzonym z tysiąca innych wydarzeń i konfiguracji losu,
jest banalna z pozoru czynność wyboru książki, która zostanie naszą najbliższą lekturą,
której poświęcimy kilka godzin naszego życia, coraz krótszego wraz z każdą
kolejną przewróconą stronnicą. Musisz bowiem przyznać, że szczególnie dzisiaj,
tj. w dobie szybkiego przepływu informacji, kiedy słowa pisanego posiadamy o
wiele więcej, niż bylibyśmy w stanie przeczytać, wybór dokładnie tej, a nie
innej książki jest kwestią dość mało prawdopodobną, szczególnie ze
statystycznego punktu widzenia. Przekraczasz próg ulubionej księgarni, w której
cała obsługa doskonale zna Cię z widzenia, wchodzisz na stronę internetową
oferującą najlepsze rabaty książkowe i pośród całego morza tytułów, wśród tłumu
krzyczących do Ciebie nazwisk decydujesz się akurat na Italo Calvino, którego
wcześniej jedynie mgliście kojarzyłeś (bądź kojarzyłaś). Piękne i odrobinę
magiczne.
Interesujące
jest także spojrzenie na proces czytania jako nadawanie danemu egzemplarzowi
tego samego dzieła znamion indywidualizmu, wynikających z osobowości odbiorcy.
Książka przeczytana jest niepowtarzalna, bowiem każdy interpretuje ją na własną
modłę. Ale co jeszcze bardziej ciekawe, Calvino wszystkie próby stosowania
własnej wykładni traktuje jako czytelniczy gwałt i samowolę – trudno jednak,
żeby było inaczej, skoro tylko autor posiada całą wiedzę na temat płodzonej
historii. Każde kolejne odczytanie i analiza będzie domniemywaniem,
przypuszczaniem, zakładaniem, imputowaniem tego, co pragnął przekazać pisarz.
Autor będzie się z Tobą trochę droczył, jeśli tylko poczuje, że pragniesz
odgadnąć, co też chodziło mu po głowie – uważaj, bo może Ci się dostać za
poszukiwanie przejawów stosunków
produkcji, procesów reifikacji, kompensacyjnych dążeń zdegradowanych, kodów
semantycznych płci, metajęzyków ciała, transgresji ról w życiu politycznym i
prywatnym. Widzisz zatem, że moje napomknięcie o Robbe-Grillecie nie było
przypadkowe – Calvino również zdaje się twierdzić, że książka to byt sam w
sobie, o czym zresztą dobrze świadczą słowa podmiotu lirycznego: ta książka nie będzie dążyć do narzucenia Ci
pewnej wizji świata, chce Cię jedynie nakłonić, żebyś patrzył, jak ona sama się
rozrasta, niczym roślina w plątaninie własnych gałęzi i liści.
Wydaje mi
się, że w tym miejscu nasza wspólna wędrówka powinna dobiec końca. Nie
chciałbym zdradzić Ci zbyt wiele, psując tym samym całą zabawę. Jeśli udało mi
się przekonać Cię, że warto sięgnąć po Jeśli
zimową nocą podróżny, to czuję się naprawdę usatysfakcjonowany. Idź już
zatem, ale uważaj, żebyś nie pobłądził w labiryncie tego grząskiego niczym
zdradliwe torfowisko utworu. Nie ufaj tytułom, nie daj się zanadto wciągnąć zasłyszanym
historiom, miej baczenie na Ruch
Wyzwolenia Apokryfu, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że
literatura to potężne narzędzie, wykorzystywane także do ugruntowywania władzy,
czy jej przejmowania. I pamiętaj – jako Czytelnik tudzież Czytelniczka, jesteś
w tej uprzywilejowanej sytuacji, że posiadasz możność uznania tego, co napisano
za rzecz skończoną i ostateczną, w której nie ma już nic do dodania, ani do
ujęcia. Calvino będzie Cię przekonywał, że przed oczami widnieje dzieło w stanie
surowym, zawieszone pomiędzy bytem intencjonalnym a twardą egzystencją na
papierowych, stricte materialnych
kartach, co sprawia możliwość dokonywania korekt, poprawek, udoskonaleń.
Dlatego pamiętaj, że Italo Calvino jest już martwy, ale jeśli już po raz wtóry
dasz złapać się w tą umysłową pułapkę to postaraj się przynajmniej usłyszeć
pełen drwiny śmiech twórcy.
P.S. Jeśli
postać twórcy maluje się dla Ciebie z byt diabolicznych barwach, jeśli uważasz,
że szkoda marnować czas na wypociny jakiegoś szarlatana, który potrafi
wyłącznie gmatwać, fałszować, oszukiwać, kantować, to weź proszę pod uwagę
fakt, że Calvino nie jest aż tak okrutnym Kreatorem, który wyłącznie rozkoszuje
się własną potęgą, dając Ci do zrozumienia jak niewiele znaczysz w jego świecie.
Możesz spróbować go przechytrzyć – dumny i pewny siebie Włoch sam zdradza
sekret, daje wskazówki jak czytać jego prozę. Cóż czynić? To proste! Musisz wczytać się w tekst, wyodrębnić efekt
działania wrzawy, a również efekt działania ukrytych zamysłów, których jeszcze
(podobnie jak ja) nie potrafisz zrozumieć. Czytając, musisz być zarazem
roztargniony i uważny.
Zatem jeśli
nie boisz się czytelniczych wyzwań…
Do
zobaczenia na literackim szlaku!
W końcu coś, co czytałam :) Na mnie też ta książka zrobiła duże wrażenie. Od pierwszych stron, od klasyfikacji książek w księgarni ;) Nabrałam po niej ochoty na pozostałe książki tego autora, najbardziej na "Niewidzialne miasta"!
OdpowiedzUsuńTrafiony, zatopiony :) Mnie Calvino również ogromnie zauroczył i także zamierzam kontynuować znajomość z tym jegomościem. Książkę "Jeśli zimową nocą podróżny" udało mi się nabyć za 50 % ceny w Empiku - mam nadzieję, że w najbliższym czasie któraś z pozostałych pozycji tego autora również zostanie objęta podobną promocją :)
UsuńŚwietna promocja :) Zwłaszcza, że to nawet w e-booku było dosyć drogie. Liczę, że coś znajdę w bibliotece, ale jeśli nie, to poluję z Tobą ;)
UsuńNapiszę wprost - Autorze recenzji możesz poczuć się usatysfakcjonowany ;)
OdpowiedzUsuńHa, dzięki, naprawdę bardzo mi miło :)
UsuńNazwisko autora oczywiście kojarzę za sprawą jednego z mych ulubieńców, szczwanego lisa Raymonda Q. i jego OuLiPo właśnie, ale czytać Calvino jeszcze nie miałam przyjemności. Z narracją drugoosobową spotkałam się już co prawda wcześniej w Dzienniku zimowym, jednak tam narrator zwracał się przez cały czas sam do młodszej wersji siebie.
OdpowiedzUsuńTak więc, drogi Ambrose, po przeczytaniu Twojej niezwykłej recenzji, z przyjemnością sprawdzę, czy i u mnie nie ma czasem jakiejś wyprzedaży tytułów pana Calvino. Chylę czoła (:
Ha, mnie z kolei Raymond Q. od razu skojarzył się z Tobą i polecaną przez Ciebie "Psią trawką" (cierpliwie czekam na Twoją recenzję tej lektury). Pana Calvino polecam - to także bardzo przewrotny gość, który ujął mnie swoim pomysłem na powieść.
UsuńCieszę się zatem niezmiernie, że książka wzbudziła w Tobie zainteresowanie. Mam nadzieję, że jeśli uda Ci się dostać tę lekturę, to nie poczujesz się rozczarowana :)
Będzie "Psia trawka", będzie. Równie dobra i zabawna jest i "Zazi w metrze", też polecam, jeśli Ci w ręce kiedyś wpadnie. A moje zainteresowanie wzbudziła Twoja recenzja. Sposób jej napisania. Zwrot bezpośredni. Przykuwa uwagę od pierwszego zdania i nie wypuszcza do ostatniego. Po książkę sięgnę właśnie dzięki temu zabiegowi, skoro cała ona taka właśnie jest (;
UsuńTaka narracja jak u Calvino sprawiłaby, że czułabym się jakbym czytała list. Teraz jeszcze zastanawiam się nad dwiema kwestiami: jaka muzyka by pasowała do tej lektury i kto robił okładkę (chociaż wyczuwam w niej styl P. Dębowskiego z Karakteru)?
OdpowiedzUsuńHa, ja też przez moment odnosiłem takie wrażenie, ale z biegiem czasu narrator stawał się zbyt dociekliwy o moją naturę i czasem faktycznie poczułem, jakby zwracał się do mnie bezpośrednio, ale nie za pomocą listu, który zawsze można przeredagować, skorygować, etc. W "Jeśli ..." obecność podmiotu lirycznego, przynajmniej momentami, była wręcz namacalna :)
UsuńCo do okładki to gratuluję b. wprawnego oka - zgadza się, jej autorem jest Przemysław Dębowski. Przy okazji polecam krótki wywiad z tym panem, który swego czasu ukazał się na łamach LC.
Czytałam ten artykuł - może dlatego skojarzyłam twórcę okładki. :)
UsuńCałkiem nowe dla mnie nazwisko, ale jak widzę warte zapamiętania. Dobrze, że dzięki tej recenzji nie zagubi się w morzu nowości.
OdpowiedzUsuńOj warte, zdecydowanie warte. Ja o tym pisarzu słyszałem już wcześniej, ale dopiero niedawno pojawiła się okazja, by przekonać się ile wart jest jego talent. Muszę przyznać, że pierwsze spotkanie wywarło na mnie b. pozytywne wrażenie :)
UsuńKsiążka jest na pozór dość schematyczna - nigdy w życiu!:) Nie znam drugiej tak błyskotliwej, a zarazem dowcipnej i świeżej powieści. Mam nawet wrażenie, że autor co i rusz żartuje sobie z czytelnika, co akurat b. lubię w literaturze.
OdpowiedzUsuńOj, to tylko pozory, pozory - książka jest faktycznie b. pomysłowa, ogromnie podobają mi się nawiązania do literatury światowej. Zgodzę się także co do tego, że Calvino za sprawą tej powieści jawić się może jako kpiarz, żartowniś, który podobnie jak zwykł to czynić Nabokov, droczy się z czytelnikiem, wyzywając go na intelektualny pojedynek, podsuwając mu do rozwiązania literacką szaradę :)
UsuńObawiam się, że do Nabokova mu daleko. Jestem właśnie po lekturze eseju nt. "Lolity" i dochodzę do wniosku, że można ją czytać przez całe życie i nie rozszyfrować wszystkich szarad.;(
UsuńAle Calvino ma chyba większe poczucie humoru - pamiętam, że jeden z rozdziałów ("japoński"?) b. mnie ubawił.
Ha, rozdział japoński (perypetie z matką ukochanej) był zaiste wyborny. Z tego co wyczytałem, autor nawiązywał do twórczości Yukio Mishimy, ale przyznam, że sam bym się raczej tego nie domyślił (gdybym miał wskazać któregoś z japoński twórców, to pewnie wybrałbym Tanizakiego, mojego prywatnego mistrza perwersji).
UsuńOj, ja tylko pobieżnie przejrzałem na Wikipedii listę nawiązań, ukrytych znaczeń, etc. zaszyfrowanych w "Lolicie" i przeraziłem się moim (powierzchownym) odbiorem tej powieści :)
Jakiś czas temu gdy na pobliskim bazarku przeglądałem kartony z książkami, trafiłem na tę książkę (tylko okładka inna, z gołą babą), ale ostatecznie nie kupiłem, bo jak na swój stan zużycia była za droga. Ale do Calvino przymierzam się od jakiegoś czasu. I bez bicia przyznam, że jednym z powodów są świetne okładki, genialne w swej prostocie.
OdpowiedzUsuń"Jeśli zimową nocą podróżny" zapowiada się na ciekawą lekturę, wyciągnięta ręka autora do czytelnika kusi, choć jednocześnie budzi nieufność.
Natknąłeś się na I wydanie z PIWu z serii "Współczesna Proza Światowa". Ogromnie cenię sobie ten cykl wydawniczy i darzę go sporym sentymentem. Ale najnowsze książki, serwowane przez W.A.B. też posiadają nieodparty urok właśnie z uwagi na wspomniany przez Ciebie minimalizm.
UsuńHa, nieufność to chyba podstawa przy kontaktach z Calvino - niezły z niego gagatek, to typ który lubi sobie zakpić z czytelnika.
Przeczytane przeze mnie "Przemiany" okazały się podwójną nagrodą. Nie dość, że bardzo mi się spodobały to jeszcze doprowadziły do tego tekstu:). Nie ukrywam, że jestem wielką fanką Twoich wpisów, ale ten bije je wszystkie na głowę. Nie czytałam opisywanej przez Ciebie książki, ale czytając Twoje nieudolne próby naśladowania narracji Włocha wiem, ze koniecznie muszą po nią sięgnąć:) Chapeau bas
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuj, niezmiernie mi miło czytać takie ciepłe słowa :) Ja z kolei bardzo się cieszę, że za sprawą Twojego wpisu poznałem kolejnego ancymona z OuLiPo, pana Mathewsa. Będę rozglądać się za tym jegomościem przy okazji następnej wizyty w bibliotece :)
Usuń