Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Buchbachem w patriotę

Trans-Atlantyk 

Trans-Atlantyk

Witold Gombrowicz

Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 144
 
 
 
 
 
 
 
Zabierając się za lekturę Trans-Atlantyku, warto do tego smakowitego dania nieco się przyszykować, tak by nasze czytelnicze podniebienie mogło w pełni docenić wszystkie walory smakowe, jakie dziełu temu nadał autor, tj. Witold Gombrowicz. Rozpocząć należy chyba od krótkiej genezy powstawania powieści i rzec warto, że w roku 1939, a więc w tym samym, w którym to podli i źli Niemcy, w dobie poprawności politycznej zwani faszystami, napadli bezkarnie na II Rzeczpospolitą, uruchomiono pierwszą linię oceaniczną pomiędzy Polską a Ameryką Łacińską. W dziewiczy rejs na przetarcie szlaków wybrany został transatlantyk Chrobry, a jednym z jego znamienitych gości, który został zaproszony do wzięcia udziału w kursie, był nie kto inny, jak właśnie Witold Gombrowicz. Do Buenos-Aires statek przybył 21 sierpnia 1939 roku, a kilka dni później, gdy szykował się do powrotu, trwała już wojenna zawierucha. Polski pisarz odmówił wejścia na pokład i odpłynięcia do Europy, skazując się tym samym na upływające pod znakiem wszelakich niedogodności, samotności a i czasem biedy, trudne życie emigranta. To właśnie emigracyjne niedole, egzystencja tocząca się na obczyźnie w formie zmitologizowanej oraz groteskowej stały się źródłem natchnienia do napisania Trans-Atlantyku, chociaż sam Gombrowicz ostrzega przed zbyt dosłownym odczytywaniem powieści: „Trzeba dodać dla porządku, choć to może niepotrzebne: „Trans-Atlantyk” jest fantazją. Wszystko – wymyślone w bardzo luźnym tylko związku z prawdziwą Argentyną i prawdziwą kolonią polską w Buenos Aires. Moja „dezercja” także inaczej przedstawia się w rzeczywistości (szperaczy odsyłam do mego dziennika)”.
 
Trans-Atlantyk po raz pierwszy na rynek czytelniczy wypłynął w roku 1953, chociaż już 2 lata wcześniej, tj. w 1951 r. na łamach paryskiej Kultury publikowane były jego fragmenty. Dzieło na pierwszy rzut oka jak najbardziej może przypominać pamiętnik z emigracji polskiego pisarza. Przemawiają za tym pierwszoosobowa forma narracji oraz co istotniejsze fakt, że główny bohater sam przedstawia się jako Witold Gombrowicz. Wydarzenia, których jesteśmy świadkami szyte są grubo nićmi absurdu. Fakty, słowa, znaczenia – wszystko zostaje wyolbrzymione do granic możliwości, przekłuwając formę realizmu i wkraczając na grunt groteski. Wspólnie z narratorem uczestniczymy w szczuciu na siebie Wielkich Pisarzy, sekundujemy w pojedynku do pierwszej krwi, który odbywa się jednak bez kul, bierzemy udział w polowaniu na zająca mimo wyraźnego braku szaraka, śledzimy narodziny Związku Kawalerów Ostrogi, którego założyciel pragnie zgwałcić Naturę, zgwałcić Los, siebie zgwałcić  i zgwałcić Boga Najwyższego!, wreszcie oczom naszym na argentyńskiej pampie ukazuje się kulig.
 
Sam Gombrowicz przedmowie do Trans-Atlantyku wyjawia, że celem jego była głęboka polemika z Formą – Ojczyzną, czyli mitem Polski jako Chrystusa narodów. Pojawiają się stwierdzenia typu narodowy rachunek sumienia oraz krytyka naszych wad narodowych. Pisarz pragnął rozprawić się z kultywowanym przez rodaków wizerunkiem Polaka, zgodnie z którym powinno się żyć – porywczego szlachcica, trzymającego się twardo maksymy Bóg, honor, Ojczyzna, duchem romantyka, poety, wrażliwego sentymentalisty, uwielbiającego podkreślać, w jakiż to dotkliwy i niesprawiedliwy sposób nasz naród wybrany został potraktowany przez Historię. Trans-Atlantyk przez znawców literatury uważany jest również jako antyteza Pana Tadeusza, dość absurdalna rozprawa z mickiewiczowskim Opus magnum, próba spuszczenia z niego powietrza, walka z zawartymi w nim pompatycznością i narodowym zadufaniem.
 
W Trans-Atlantyku, dziele wielkim, nie brakuje wszelakich odnośników oraz bogatej symboliki. Spory ładunek treści niosą ze sobą postać Ojca - Tomasza oraz Syna - Ignacego. Pierwszy z nich reprezentuje tradycję, stary, właściwy porządek rzeczy, szacunek dla przodków, a co za tym idzie dla Ojczyzny. Ignaś jest przedstawicielem nowego ładu, walki ze stagnacją, stanowi próbę zerwania toksycznych koneksji z historycznym konwenansem na rzecz nieskrępowanego, ale i obarczonego moralną skazą, postępu. W powieści największym orędownikiem młodości, określanej mianem Synczyzny jest Puto (męska dziwka) Gonzalo, ekscentryczny milioner, który doprowadza do konfrontacji obu idei. Kiedy atmosfera gęstnieje, a czytelnik oczekuje już tylko Synobójstwa bądź Ojcobójstwa, na scenę wchodzi trzeci czynnik, który godzi obie zwaśnione strony.
Trans-Atlantyk
 
Wydaje się, że w utworze dość ważną postacią jest właśnie homoseksualista Gonzalo. Jest on motorem napędowych fabuły, niczym wir wciąga kolejne postacie do uczestnictwa w akcji utworu. Na co dzień ociekający gotówką milioner udaje własnego lokaja i szlaja się po mieście, podejmując próby uwodzenia młodych i atrakcyjnych chłopców. W końcu zagina parol także na Ignasia, w zdobyciu którego o pomoc prosi samego narratora. To właśnie wtedy wysnuwa teorie na temat postępu, konieczności zerwania z dotychczasowymi przykazami moralnymi i etycznymi.
 
Najwięcej uśmiechu, chociaż najczęściej jest to uśmiech politowania, wzbudza niewątpliwie przedstawiona w sposób arcykarykaturalny zamieszkująca Buenos Aires polonia. Wystawne przyjęcia, gromadne zakupy, wzajemne podziwianie skarpetek, a wszystko po to, by przekonać o Wielkości naszej Ojczyzny. Na szczególną uwagę zasługuje szczególnie JW Poseł, który co chwila głowi się i troi, pragnąc w jakiś sposób tuszować niepowodzenia niezwyciężonego wojska polskiego na wojennym froncie. Stąd właśnie pomysł na polowanie na szaraka w wielkomiejskiej dżungli, czy efektowny kulig przez tropikalny gąszcz zakończony balem w estancji Gonzala. Całość nasuwa nieodparte skojarzenia z sarmackimi obyczajami – poszczególne sceny przypominają Pana Tadeusza, z tym, że mamy z ich znaczeniową rewersją. Wszystko zostaje wywrócone do góry nogami, szaleństwo galopuje na pstrym koniu-krzyżówce ze stajni zwariowanych zwierzaków Gonazala.
 
Reasumując Trans-Atlantyk to ogromna i naprawdę zabawna satyra na wszelakie nasze narodowe kompleksy. Można doszukać się w niej aluzji i do przytaczanego już Pana Tadeusza, niektóre fragmenty, jak choćby ten z celą i zamkniętymi w niej Kawalerami Ostrogi, na myśl nasuwają Dziady. Część III. Ale oprócz odwołań do dzieł wybitnych, nietrudno znaleźć pewne koneksje do otaczającej nas rzeczywistości. To trochę smutna konstatacja, ale utwór Witolda Gombrowicza nie stracił nic a nic na wymowie, po mimo upływu tak wielu lat. Okazuje się, że jesteśmy narodem, który w dalszym ciągu pozostaje pod oddziaływaniem przekazu nakazującego nam darzyć bezkrytycznym kultem Ojczyznę a patriotyzm manifestować pod postacią nieustannej czołobitności dla Krwi i Blizny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)