Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 5 lipca 2014
Sanktuarium plugastwa
Tytuł oryginału: Sanctuary
Tłumaczenie: Zofia Kierszys
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 318
Po cichu
zamykam za sobą drzwi, by nie zakłócić spokojnego snu, którego słodkawy zapach
cały czas unosi się w powietrzu. Odrobinę drżąc z zimna rozglądam się uważnie
po ogromnej łące, w poszukiwaniu nowych, jeszcze nie odkrytych gatunków. Czego
właściwie szukam? Jeszcze nie wiem, ale cierpliwie czekam, aż mój wzrok
zostanie pochwycony przez egzemplarz, który zahipnotyzuje mnie swoim pięknem,
nie poznaną tajemnicą, obiecując długie godziny niespiesznej kontemplacji,
pozwalając oderwać się od codziennej, niekiedy jakże nużącej rzeczywistości. Ostrożnie
podchodzę do intrygującej mnie już od pewnego czasu kępki, ścinam delikatnie
pierwsze kwiaty słów i upajam się ich aromatem. Jest ostry i wyrazisty, uparcie
świdruje mi nozdrza, tak, że oczy zachodzą mi słonawą mgiełką. Azyl, William Faulkner. Jeszcze raz
przeżuwam tytuł oraz nazwisko, a soki trawienne mojego mózgu poczynają z wolna
atakować lekturę, która zapewnia ponowną wędrówkę na dalekie i upalne Głębokie
Południe Stanów Zjednoczonych. Zaopatrzony w kilka kubków herbaty oraz okulary
do czytania wyruszam na eksplorację legendarnego już hrabstwa Yoknapatawpha.
Faulkner to
gość, którego od dawna chciałem poznać, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie,
by zawrzeć z nim znajomość. Na wstępie podkreślę, że rolę poślednią odegrała
literacka Nagroda Nobla, którą pisarz odebrał w 1949 roku – w końcu ileż jest
nazwisk, które nie mogą pochwalić się tym osiągnięciem, a mimo to zapadają w
czytelniczej pamięci na całe lata. O wiele bardziej intrygował mnie styl, o
którym można gdzieniegdzie przeczytać, że jest trudny, nieprzyjazny dla
czytelnika, że wymaga koncentracji, że sprawia, iż żadna z lektur nie jest
lekką książką na ciepłe popołudnia. Bardzo lubię, kiedy autor prowokuje
czytelnika do odrobiny wysiłku intelektualnego, do skupienia, do wczytania się
w poznawaną powieść, kiedy pogrywa sobie z odbiorcą jak zwykł do czynić choćby
Nabokow. Tak więc długie zdania, wymyślna narracja, bogate portrety
psychologiczne oraz sławetny strumień świadomości sprawiły, że postanowiłem poznać
twórczość Faulknera, powieściopisarza i poety, żyjącego w latach 1897 – 1962.
Fakt, iż autor urodził się w New Albany w stanie Missisipi również nie
pozostawał bez znaczenia. Za sprawą Erskine’a Caldwella i jego Ostatniej nocy lata oraz Sługi bożego, wizytowałem już na
Głębokim Południu i ciekawiło mnie ogromnie, jak na ten region spojrzy inny z
autochtonów, który parał się pisarstwem.
Akcja
powieści Azyl została osadzona w sławetnym hrabstwie Yoknapatawpha, położonym
na południu Stanów Zjednoczonych. Fabuła utworu kręci się wokół dawnej,
chylącej się ku upadkowi siedziby plantatora, w której nielegalnie produkuje
się whisky. W tym okresie w USA panuje prohibicja, dlatego proceder pędzenia
własnego bimbru oraz handlu nim jest w pełni nielegalny i surowo karany.
Policja oraz lokalni, praworządni obywatele od dawna szukają haka, na który
można by nadziać inicjatora całego przedsięwzięcia – Lee Goodwina, byłego
plutonowego konnicy. Takowa okazja przydarza się, kiedy w zapuszczonym
domostwie w niejasnych okolicznościach dochodzi do morderstwa – Goodwin, który
osobiście telefonuje do szeryfa, informując go o odnalezieniu zwłok
czarnoskórego pomocnika, z miejsca staje się głównym podejrzanym.
Jedną z
ciekawszych bohaterek dramatu jest Temple Drake, długonoga, efemeryczna
nimfetka o kwitnącej, ale ciągle nierozwiniętej cielesnej zmysłowości, która
zdecydowanie nie jest już dzieckiem, ale której jeszcze nie można określić
mianem kobiety. Dziewczyna, córka bogatego i wpływowego sędziego, uczęszcza na
Uniwersytet Missisipi, ale od studiowana znacznie bardziej interesują ją
chłopcy, z którymi namiętnie umawia się na randki. Wydaje się, że sama osoba
partnera, z którym aktualnie przebywa nie ma dla niej większego znaczenia –
bardziej liczy się sam fakt ślepej adoracji, zwierzęcego oddania, poczucie
władzy, roztaczanej nad zniewolonym męskim sercem. Sytuacja ulega zmianie,
kiedy na horyzoncie pojawia się Gowan Stevens, lokalny playboy, który uwielbia
moczyć gębę w whisky. Wspomniana dwójka trafia do alkoholowego źródełka, domu
Lee Goodwina, gdzie Temple ma sposobność poznać mroczniejsze strony charakteru
swojego nowego wybranka. Opis nocy spędzonej w zaniedbanej siedzibie Starego
Francuza to zdecydowanie najmocniejszy punkt utworu. Faulkner wybornie oddał
strach, obawę, poczucie zagrożenia, zgrozę przed czyhającym w każdym cieniu
niebezpieczeństwem – uczucia towarzyszące pannie Drake. Fantastycznie
odmalowano również złość, wściekłość, wstyd, plugastwo, odrazę, upodlenie –
stany emocjonalne oraz uczucia biorące swój początek w nielegalnie pędzonym
bimbrze, działającym niczym katalizator, wyzwalający najgorsze męskie
instynkty.
Równie
intrygująca jest sylwetka Horace Benbowa, adwokata z Kinston, który zdecydował
się na porzucenie swojej małżonki. Oryginalnie zaprezentowana została przemożna
chęć zerwania się z łańcucha długoletniej rutyny, którego symbolem są
uwielbiane przez żonę krewetki – to właśnie od niechęci do tych skorupiaków
rozpoczyna się erozja dotychczas prowadzonej egzystencji, która w końcu
rozsadza ramy nudnej i przewidywalnej codzienności. Benbow postanawia powrócić
do rodzinnego Jefferson – po drodze, przebytej głównie autostopem, bohater
zaplątuje się w długie macki domu Starego Francuza, gdzie poznaję żonę Goodwina,
Ruby. Ciężko harująca kobieta, pełniąca wręcz rolę czarnoskórej posługaczki, po
której znać jednak bardziej szczęśliwą i zamożną przeszłość, wywiera na
Benbowie ogromne wrażenie. Kiedy Horace dowiaduje się, że Lee Goodwin wpadł w
poważne kłopoty w związku z podejrzeniem o zabójstwo, wychodzi z inicjatywą
pomocy – jako wprawny adwokat postanawia zająć się obroną bimbrownika
oskarżonego o morderstwo. Ten wątek posłużył Faulknerowi do ukazania dwóch
rzeczy. Pierwszą z nich jest niewiara w drugiego człowieka – ludność miasta
Jefferson podejrzewa Benbowa, że chęć pomocy Goodwinowi wynika wyłącznie z
fizycznej żądzy odczuwanej do małżonki bimbrownika. Takie abstrakcyjne pojęcia
jak bezinteresowność, dobre intencje, miłosierdzie, litość czy altruizm w
ogóle nie wchodzą w rachubę – pewnie też z tego powodu lokalna społeczność
baptystów niemal siłą wyrzuca Ruby Goodwin z hotelu opłaconego przez Benbowa,
unikając w ten sposób ewentualnych, gorszących scen. Druga sprawa dotyczy praw
czarnoskórej mniejszości. W więzieniu, oprócz Lee Goodwina, przebywa także
Murzyn, oskarżony o poderżnięcie gardła swojej małżonce – z miejsca zostaje on
uznany za winnego i skazany na śmierć przez powieszenie. Jedynie na co może
liczyć to pochówek, ale bez żadnych obrzędów pogrzebowych. Nie otrzymuje on
adwokata, pozbawiony jest realnego prawa do obrony, możliwości wyjaśnienia
kierujących nim motywów, usprawiedliwienia swojego postępowania. Na przeciwnym
biegunie znajduje się Lee Goodwin, nad którym ciąży zarzut zabójstwa
czarnoskórego pomocnika. Przebywa on w areszcie, ale ma możliwość opuszczenia
więzienia – wystarczy uiścić kaucję. W perspektywie czeka go proces, w trakcie
którego może liczyć na reprezentującego go prawnika. Ponadto można odnieść
wrażenie, że zabójstwo stanowi jedynie pretekst do zniszczenia działalności
bimbrownika. Gdyby Goodwin nie zalazł za skórę władzy, prawdopodobnie uczynek,
o który jest posądzany, przeszedłby bez większego echa. W rezultacie trudno nie
zgodzić się z trafną konstatacją, że Goodwin ma za sobą prawo, sprawiedliwość
oraz cywilizację, podczas gdy czarnoskóry ma to wszystko przeciw sobie.
Jak widać o
sile utworu decyduje barwna galeria osobliwych postaci, wśród których na uwagę
zasługują jeszcze pani Reba Rivers, burdelmama z różańcem w jednej ręce i
kuflem piwa w drugiej, siostra Benbowa, Narcissa, będąca młodą wdową, wciąż
szukającą miłości, czy Wytrzeszcz, zawdzięczający swój pseudonim ogromnym
wyłupiastym oczom, z którego jednak nie warto śmiać się w jego obecności,
bowiem za pomocą rewolweru potrafi on odpalić zapałkę. Wszyscy bohaterowie wchodzą
ze sobą w różne koincydencje, towarzyskie kombinacje, a czytelnik odkrywa
kolejne związki, łączące poszczególnych osobników. Swoistą pointę tej geometrii
stanowi fenomenalny fragment, w którym Faulkner portretuje skomplikowaną figurę
wzajemnie podglądających się osób. Łańcuch obserwatorów jest ciągle wydłużany,
tak, że umyśle czytelnika mogą zrodzić się wątpliwości, czy aby na pewno
stanowi on ostatnie ogniwo.
Ogromnie
podoba mi się także sam klimat utworu. Z nieba leje się żar, w powietrzu panuje
skwar, ale w zakamarkach umysłów przedstawianych postaci dominuje półmrok,
cień, psychologiczny chłód. W sposób mistrzowski nakreślono obraz siedziby
Starego Francuza – zapuszczony trawnik obrastający w chwasty, walące się zabudowania
gospodarcze, odłogi zamieniające się z wolna w pustynię, długa, wysypana
piaskiem droga kojarzą się z zaniedbaniem, powolną agonią, marazmem. To
odczucie wzmacnia przygaszone, zmartwiałe, wyczerpane światło, nacechowane
chronicznym znużeniem – w panującym upale wszystko zdaje się z wolna rozkładać,
nie mając siły do dalszej, żmudnej egzystencji, poprzestając na wnikliwym
studium własnej zagłady. W powietrzu czuć trupio-mdlącą słodycz, a kwintesencję
upadku stanowi zbutwiała drabina, której szczeble pozostają nie naprawione,
ponieważ jak do tej pory jeszcze się nie rozleciały. Nietrudno o skojarzenie ze
stopniami zepsucia prowadzącymi do moralnej degrengolady.
Reasumując, Azyl, mimo, że nie odnalazłem w nim
spokoju, ani schronienia, okazał się ogromnie interesującą lekturą. Nie
uraczyłem w nim co prawda zbyt wiele strumienia świadomości, ale autor
wynagrodził to interesującą formą – trzecioosobowy narrator jest ogromnie
precyzyjny w opisie świata przedstawionego, który buduje z drobiazgową pieczołowitością.
Co jednak ciekawe, zdarza mu się pominąć istotny szczegół, przeoczyć bardzo
ważny fakt, przemilczeć znaczące wydarzenie – w efekcie prezentowana opowieść w
kilku momentach stanowi łamigłówkę. Historia jest niedopowiedziana, kilka scen
nie zostało w pełni nakreślonych, tak, że czytelnik musi zdać się na domysł,
własną wyobraźnię, by zacerować nimi odrobinę dziurawą fabułę. Część
brakujących elementów pojawia się dopiero pod koniec utworu, rzucając nowe
światło na postępowanie niektórych bohaterów, co wg mnie jest bardzo dobrym
zabiegiem. Autor świetnie przedstawił jak ludzkie niedoskonałości, wady,
ułomności, zarówno umysłowe jak i fizyczne, wpływają na nasze postępowanie,
charakter, podejście do innych ludzi. Faulkner skoncentrował się na negatywnych
cechach swoich bohaterów, którzy odmalowani są w różnych odcieniach szarości.
Co ciekawe występujące w powieści czarne charaktery to na ogół istoty słabe, w
znacznym stopniu skrzywdzone przez innych, tak, że w oczach czytelnika, mimo
nagannego postępowania, bardziej zasługują na litość niż na potępienie. Na
uwagę zasługuje także bogaty portret całej społeczności, czy środowisk
osobników przeżartych zepsuciem i zgnilizną, którzy roszczą sobie jednak prawo
do przyzwoitości, czy wręcz świętości. Faulkner ujawnia jakże pospolite dla
ludzkiego gatunku dwulicowość, fałsz i obłudę – przejawiają się ona niemal w
każdym aspekcie życia, począwszy od traktowania kobiet, czy czarnoskórych, na
faryzejskiej moralności skończywszy. Ujmując rzecz w kilku słowach – książka
okazała się mocna i soczysta, niczym dojrzały owoc. Bardzo wieloaspektowe
dzieło intrygującego artysty, do którego z pewności jeszcze wrócę.
Wasz Ambrose
18 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeszcze nie znam twórczości Faulknera, ale mam w domu jego "Miasto". W najbliższym czasie spróbuję się z nim zmierzyć.
OdpowiedzUsuńJa dopiero co rozpocząłem przygodę z Faulknerem, ale widzę, że nasza znajomość będzie b. owocna. Pierwsza książką, po którą sięgnąłem przypadła mi do gustu :) Czekam na Twoje wrażenia z lektury "Miasta".
UsuńTego "gościa" to i ja planuję poznać! A zaskakująca Reba Rivers dokłada swoją cegiełkę;)
OdpowiedzUsuńPolecam, facet jest naprawdę interesującym literatem :) A pani Reba Rivers to naprawdę ciekawe indywiduum - Faulkner świetnie nakreślił jej sylwetkę :)
UsuńStudium plugastwa. O proszę. Nie zachęciłeś mnie do przeczytania tej książki. Może inna mi się spodoba. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHa, faktycznie Faulkner wziął na warsztat te ciemniejsze strony ludzkiej natury - nawet Horace Benbow, jeden z niewielu bohaterów, których można określić mianem "pozytywnego" został przedstawiony w mrocznych barwach. Porzuca ona żonę, w dodatku w mniemaniu mieszkańców Jefferson, decyduje się na obronę Lee Goodwina z uwagi na urodę i urok Ruby Goodwin. Reszta postaci to już w większości zbiór ludzkich słabości, manii, ułomności.
UsuńZ największych pisarzy amerykańskiego Południa znam tylko Caldwella (mój ulubiony!) oraz Pata Conroya. A na poznanie czekają jeszcze Styron, McCullers, T. Williams... I oczywiście Faulkner. Zniechęcają mnie pogłoski o tym, że książki Faulknera są trudne do zrozumienia i że autor obnaża najgorsze cechy natury ludzkiej.
OdpowiedzUsuńTo teraz powinieneś chyba przeczytać "Requiem dla zakonnicy" :)
Ja oprócz Faulknera kojarzę tylko wspomnianego przez Ciebie Caldwella. Z tego co zresztą pamiętam, sięgnąłem po to nazwisko za sprawą któreś z Twoich recenzji :)
UsuńCo do stylu Faulknera, to chyba odrobina w tym wszystkim mitu. Owszem, nie jest to proza lekka, na wakacyjne popołudnie, trzeba się przy niej odrobinę skoncentrować, ale bez przesady, zdarzało mi się czytać lektury o dużo mniej jasnym przekazie. Z kolei zarzut nr dwa jest jak najbardziej zasadny - w "Azylu" mamy całą galerię negatywnych postaci.
Ha, wybieram się dzisiaj do biblioteki, zobaczymy, co uda mi się upolować :)
Bardzo ważny dla literatury - można chyba tak już powiedzieć: klasyk. Chociaż jego proza nie jest łatwa, ale zdecydowanie istotna. Chętnie bym się przeniosła na to amerykańskie Południe za sprawą lektur Faulknera...
OdpowiedzUsuńDlatego też byłem go ciekaw - cenię sobie literaturę klasyczną, bo wiem, że zazwyczaj mogę spodziewać się interesującej pozycji :)
UsuńUwielbiam powieści ukazujące różne oblicza Stanów, których ten kraj, i naród, ma bez liku. Jeśli chodzi o Południe, to z bardziej ambitnych bardzo mi się podobała Harper Lee (Zabić drozda), ale i sporo fajnych kryminałków ukazujących specyfikę różnych podregionów Południa też się trafiło. Gdybym nie miał stosika czekających na zmiłowanie lektur, zaraz bym rozważył ten Azyl. Szkoda, że nadal nie wiem skąd taki tytuł ;) A- chyba jest film zawierający wiele z powieści, pod tym samym tytułem zresztą.
OdpowiedzUsuńTytuł jest dosyć przewrotny - większość bohaterów utworu szuka miejsca, w którym mogłoby się schronić, uciec od otaczającej rzeczywistości i związanych z nią kłopotami, poszukuje zatem swojego azylu. Autor zdaje się jednak przekonywać, że odnalezienie takiego sanktuarium jest wręcz niemożliwe - zamiast tego człowiek tapla się w błocie i brudach tego świata :)
UsuńA co do różnych oblicz USA, to rzeczywiście są one wręcz niewyobrażalne. Wystarczy choćby poczytać książki z akcją osadzoną na Głębokim Południu (Faulkner, czy Caldwell), a zaraz potem sięgnąć po Kerouaca i jego beatników.
A jaki region najbardziej Cię intryguje? Mnie szczególnie ciekawią Bayou cajunów, choć jest też wiele innych interesujących miejsc. W sumie całe Stany :)
UsuńHehe, u mnie jest podobnie - ciekawi mnie cały region Głębokiego Południa, chociaż prażące słońce sprawia, że nie lubię zabawiać tam zbyt długo, a właściwie interesują mnie całe Stany :)
UsuńAch :D Faulkner. Od mojego ostatniego spotkania z nim minęło troszkę czasu, więc może wreszcie sięgnę po coś jego autorstwa.
OdpowiedzUsuń"Kiedy umieram" czytałaś jeszcze w tym roku, czyli nie było to aż tak dawno :) Ja uzbroiłem się już w "Requiem dla zakonnicy", które stanowi kontynuację "Azylu".
UsuńFajnie że w końcu udało Ci się sięgnąć po Faulknera, bo bardzo lubię jego twórczość i ciekaw byłem jak przypadnie Ci do gustu. "Azylu" jeszcze nie czytałem, ale zachęciłeś mnie, bym jak najszybciej to zmienił. Polecam też "Światłość w sierpniu", równie mocna historia, z równie ciekawymi postaciami.
OdpowiedzUsuńHa, z racji faktu, że uważasz prozę Faulknera za interesującą, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że i mnie przypadnie ona do gustu. Nie zdarzyło mi się jeszcze zawieść na proponowanej przez Ciebie lekturze czy nazwisku autora. W chwili obecnej mam wypożyczone "Requiem dla zakonnicy". Za "Światłością w sierpniu" rozejrzę się przy następnej wizycie w bibliotece :)
Usuń