Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 24 maja 2014
Rubinowa terapia
Tytuł oryginału: Ernste Absicht
Tłumaczenie: Halina Leonowicz
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
O chorobie
jest mowa wtedy, gdy organizm przestaje prawidłowo funkcjonować, a w jego
działaniu dostrzegalne są zaburzenia, odstępstwa od normy. Towarzyszyć mogą
temu wszelakiej maści specyficzne i niepożądane objawy, znamionujące
zalęgnięcie się czynnika chorobotwórczego. Normalny, jeszcze do niedawna w
pełni zdrowy człowiek przedzierzga się w pacjenta, a jeśli sprawa jest
rozwojowa, tzn. poważna, kiedy dodatkowo rokowania mówią o konieczności
wsparcia ze strony medycyny, osobnik trafia do szpitala, czyli podstawowej
jednostki organizacyjnej w systemie opieki zdrowotnej. Człowiek ląduje w
zupełnie innym świecie, którego cechami charakterystycznymi są surowe ściany,
bardzo często w obrzydliwym żółtym kolorze, bądź naznaczone równie nieprzyjemną
zieloną barwą, białe, pokutne łoże, skomplikowane okablowanie, rurki, pompy,
igły, strzykawki oraz zapach środków dezynfekujących, przez smród których
przebija się wszechobecny, atawistyczny lęk przed przyszłością, nie
sprawiającej już wrażenie tak łaskawej, jak wydawać by się mogła jeszcze kilka
tygodni wcześniej. Horyzont zdarzeń drastycznie zawęża się, ograniczając się do
niewielkiego oddziału, który jednocześnie staje się swoistym centrum
pielgrzymkowym. Chorego, przykutego do szpitalnego łoża wypada odwiedzić, pocieszyć,
chociaż dla niejednego to bardziej przykry obowiązek, jaki należy odbębnić,
będąc do niego przymuszonym presją otoczenia niż spontaniczna decyzja. Z tego
względu wizyty często nie wypadają zbyt okazale – brakuje naturalności, poraża
za to sztuczność, atmosferę niezręczności podkreśla nerwowe i ukradkowe
zerkanie na zegarek, odliczanie do godziny zero, po nastaniu której nie mamy
już prawa nadwyrężać gościnności chorego. ALE. Ale gdyby tak książką? Gdyby tak
książką spróbować poprawić humor poszkodowanego? Czy Gabriele Wohmann i jej Poważna decyzja byłaby lekturą akuratną,
dobrą, pożądaną, o właściwościach kojących, wręcz leczniczych?
Gabriele
Wohmann to urodzona w 1932 roku w Darmstadt niemiecka pisarka, autorka powieści
oraz opowiadań. Pochodzi ona z pastorskiej rodziny, której łono szybko jednak opuściła.
Artystka uczęszczała do szkoły z internatem na wyspie Langeoog, położonej
kilkaset kilometrów od macierzystego miasta. Okres studiów z zakresu
germanistyki oraz muzykologii, przypadający na lata 1951 – 1953 to już
poznawanie uroków Frankfurtu nad Menem. Następne trzy lata Wohmann spędziła
jako nauczycielka w swojej dawnej szkole, a od 1956 osiadła w Darmstadt. Pisarka
związana była z Grupą 47, zrzeszającą
twórców z krajów niemieckojęzycznych (Niemcy, Austria, Szwajcaria),
pozostających w wyraźnej opozycji do faszyzmu, uprawiających literaturę
zaangażowaną w kwestie społeczne, podejmujących tematykę II wojny światowej
oraz przedstawiających i bacznie śledzących sytuację powojennych Niemiec. Do
wspomnianej grupy należał również Martin Walser, którego utwór Jednorożec okazał się dziełem ogromnie
inspirującym. Wydana w 1970 roku Poważna
decyzja, autorstwa Gabriele Wohmann w mojej opinii nie jest dziełem tak
samo wybitnym, ale na pewno równie intrygującym oraz nietypowym.
Główną
bohaterką utworu jest kobieta w trzech osobach i jednej substancji,
funkcjonująca jako matka, żona oraz kochanka. Przebywa ona w szpitalu, w
oczekiwaniu na zabieg operacyjny. Wolny czas, który pojawia się w ogromnych
wręcz ilościach, zostaje poświęcony na przemyślenia dotyczące m.in.
dotychczasowej egzystencji. Tok rozważań jest jednak dosyć niejasny, trudny do
prześledzenia. Czas przeszły splata się z teraźniejszością, twory wyobraźni w
sposób nieskrępowany wtargają w twardą rzeczywistość, tak, że nie sposób
rozróżnić zdarzeń realnych od projekcji umysłu, pogrążonego w głębokiej
zadumie. Utwór to poniekąd zbiór wszelakiej maści, niekiedy bardzo luźnych
asocjacji, których orbita nie wykracza poza ramy szeroko rozumianego
człowieczeństwa. Podmiot liryczny koncentruje się na własnych doznaniach,
przeżyciach, by za chwilę objąć swoimi analizami całe społeczeństwo, jego
zwyczaje, rytuały, czy stereotypy, którymi się karmi. Forma utworu przywodzi na
myśl wewnętrzny monolog, a więc osławiony strumień świadomości, który w tym
przypadku dość skutecznie utrudnia odbiór dzieła. Chociaż przyznać należy, że
uparty czytelnik, którego nie zrazi brak zarówno wyraźnie zarysowanego,
niezmiennego miejsca akcji jak i jednolitej fabuły, na pewno zdoła wyłuskać z
lektury kilka interesujących refleksji, stanowiących nagrodę za poświęcony
trud.
Mnie na
przykład ogromnie przypadł do gustu następujący cytat: Johannes K. jest człowiekiem rozważnym. Skończyła się pełna
niebezpieczeństw egzystencja Johannesa K., odkąd ubezpieczył swoje życie,
zdrowie i mienie, wszystko na raz. Jest dobrym ojcem rodziny. Jest sumiennym
pracownikiem. Ale jeszcze pół roku temu o tym nie wiedział. W tych kilku
zdaniach, autorka znakomicie, bardzo ironicznie i zjadliwie uświadamia czytelnikowi,
że większość z jego potrzeb jest kreowana sztucznie. W dodatku stopień ich
realizacji, zgodnie z tym, co podprogowo niosą w swoich treściach wszelkie
reklamowe slogany, stanowi wyznacznik naszego życiowego spełnienia. Człowiek,
który daje się omamić i wpada w pułapkę perswazyjnego przekazu zaczyna marnować
swój czas, trwoniąc go na osiąganie złudnych celów, które w dodatku mnożą się
niczym grzyby po deszczu. Szczęście definiowane jest niemal wyłącznie za sprawą
materialnych dóbr, które wystarczy posiąść, powinno ono wynikać z samej tylko satysfakcji,
wynikającej z bezustannego nabywania, niepohamowanej, żarłocznej konsumpcji,
tak jakby wszystko można było kupić. Uczucia redukuje się do przyjemności,
której odczuwanie staje się celem nadrzędnym – człowiek sukcesu, człowiek
szczęśliwy powinien zawsze i wszędzie być radosny. Z uśmiechem na ustach musi
on ujeżdżać spasionego wieprza hedonizmu, tak jakby cała paleta emocji, łącznie
ze smutkiem, żalem, czy rozczarowaniem była wyłącznie domeną nieudaczników, nie
umiejących należycie pokierować własnym życiem.
Wohmann w
bardzo interesujący sposób uzmysławia również, że rozwój człowieka w warstwie
duchowej praktycznie stoi w miejscu i drgnął zaledwie odrobinę od czasu zarania
dziejów. Co prawda poziom wiedzy na temat otaczającego nas świata nieustannie
rośnie, o tylu rzeczach mamy większe bądź ciut mniejsze (ale wystarczające)
pojęcie, ilość informacji, którym możemy bombardować nas biedny mózg rozrasta
się w zastraszającym tempie – dla przykładu jesteśmy świadomi faktu, że zdrowie
to w pełni dobre samopoczucie fizyczne, psychiczne i społeczne, a nie tylko
brak chorób i słabości, wiemy też trochę o umiejętności pływania delfinów, czy
markach niemieckiego piwa, albo transplantacji ludzkich organów – ale te
wiadomości w żaden sposób nie intensyfikują naszego człowieczeństwa, nie
pomagają w osiągnięciu duchowej harmonii, etc. Ba, okazuje się ponadto, że nasz
mózg jest bardziej skory do chłonięcia przyzwyczajeń, akceptacji pewnych
wzorców, kodowania powtarzalnych schematów, które są równoznaczne z osłabieniem
percepcji, pozwalając tym samym zobojętnieć na drażniące bodźce. O ileż gorsza
wydaje się za to wrażliwość, jako rzecz naiwna, karkołomna, jako uczucie
nacechowane kontestacją, związane często z negatywnymi emocjami,
rozczarowaniem, obciążające koniecznością reagowania nawet w sytuacjach
niewygodnych, niezręcznych, od których najlepiej byłoby trzymać się z daleka.
W krótkich
przebłyskach, w których akcja rozgrywa się w szpitalnym otoczeniu, możemy przekonać
się także, że choroba bardzo często krępuje, przytłacza, nakazując silną
koncentrację na tym punkcie teraźniejszości, w którym obecnie przebywamy.
Otoczenie oczekuje od pacjenta cierpienia, naznaczonego szlachetnością i
patosem. Zbytnia nadzieja może być za to potraktowana z dozą pobłażliwości,
jako mrzonka, rojenia, skwitowana ironicznym uśmieszkiem, naznaczonym nutką
wyższości – w końcu ten, który nie leży w szpitalnym łóżku, który ma możność
kontaktowania się z lekarzem z wolnej stopy zawsze wie lepiej, bowiem posiada
informacje nowsze, sprawdzone, pozyskane u samego źródła wszechrzeczy. Zdobyte
wiadomości pozwalają na stawianie prognoz, przyjmowanie zakładów, czy wstępne
szacowanie wydatków. Autorka mimochodem zwraca również uwagę na praktykę, która
w zachodnich społeczeństwach ma miejsce od dawna, a która w naszym kraju
zaczyna się dopiero rozpowszechniać – jeśli
stary człowiek w rodzinie staje się przypadkiem wymagającym pielęgnacji,
rodzina nie waha się przed żadnym trudem, aby pozbyć się starego człowieka.
Niepoślednią rolę w tej materii odgrywa pieniądz, bowiem nietrudno
skonstatować, że w przypadku krajów bogatszych, wyrzucanie staruszków poza
rodzinny krąg odbywa się wręcz bezwiednie, niemal bezrefleksyjnie. A ci,
pozbawieni miłości, zainteresowania, poczucia bycia komuś potrzebnym, szybko
usychają niczym zerwane zioła, umieszczone pomiędzy kartami grubej księgi.
W całej
mnogości tematów nie zabrakło również nawiązań do religii, które nie są rzeczą
zaskakującą, jeśli wziąć pod uwagę środowisko, w jakim wychowywała się autorka,
córka pastora. Na kartach powieści pojawiają się zarówno kościół jak i jego
założyciel, Jezus Chrystus, który jednak, podobnie jak cała rzesza tematów,
zostaje przywołany znienacka, przy okazji, bez uprzednich zapowiedzi (można by
chyba nawet rzec deus ex machina).
Kontekst rozmyślań jest bardzo szeroki, ale uważam, że uzasadnione jest
stwierdzenie, iż Jezus wspomniany zostaje z racji ogromnego cierpienia, przez
które musiał przejść oraz najwyższej ofiary, jaką złożył. Podmiot liryczny
zdaje się jednak nie rozumieć, dlaczego zmuszany jest do podobnych, może tylko
odrobinę mniejszych niewygód oraz trudów – Jezus umarł na krzyżu, by zbawić
całą ludzkość (powodów była więc cała rzesza, miliardy), natomiast pacjent
dźwiga swoje brzemię w imię wartości, trudnych do schwytania w ramy
zadowalającego wyjaśnienia.
Najbardziej
charakterystyczną cechą książki pozostaje jej styl, który wynika z faktu, że
świadomość podmiotu lirycznego oprócz rejestracji teraźniejszości, co rusz
wykonuje nura w przeszłość, ale fakty, wspomnienia napływają bez ładu i składu,
hurmem, całą masą, a więc siłą rzeczy chaotycznie, wymieszane i poplątane. Teraz miesza się z wczoraj, ale warto zwrócić uwagę, jak niewiele miejsca zostało
poświęcone jutru – Wohmann być może
podkreśla w ten sposób, że w takich niesprzyjających okolicznościach nie wypada
wręcz mówić o przyszłości, której nikt nie obiecuje dożyć. Ponadto zaryzykuję
tezę, że nieco bełkotliwa, dość nieczytelna forma narracji posiada swoją
dodatkową wymowę – człowiek chory nie jest już człowiekiem w pełnym tego słowa
znaczenia. Jego osobowość zostaje zredukowana, przycięta, tak, by można ją
zmieścić w szpitalną pidżamę. Wypowiadane przez pacjenta zdania, formułowane
idee często puszcza się mimo uszu, skupiając się bardziej na chorobie, której
nosicielem jest dany osobnik, postrzegając go przez pryzmat dysfunkcji. Chory
nierzadko traktowany jest niczym niedorozwinięte dziecko, do którego zwraca się
zdrobniale, maksymalnie uproszczonymi zdaniami – słowa człowieka wtłoczonego w
rolę kretyna nigdy nie będą odbierane zbyt poważnie, dlatego zarówno pełne
zrozumienie z otoczeniem, jak i pełna artykulacja własnych potrzeb niemal
zawsze skazane są na niepowodzenie (kto zresztą ma czas na wysłuchiwanie
człowieka, który powinien skupić się na nie utrudnianiu pracy personelu
medycznego).
W utworze z
pewnością można doszukać się także całkiem bogatej symboliki. Oprócz Wiecznego
Miasta, rozpędzonych pociągów, licznych motywów religijnych oraz nawiązań do
biblijnych wersetów i wydarzeń (obok nowotestamentowej, jezusowej ofiary nie
mogło przecież zabraknąć starotestamentowej, którą zamierzał złożyć Abraham)
pojawiają się słowa klucze, konsekwentnie powtarzane w utworze. Szczególnie
istotna wydaje się często przywoływana strefa szelfu kontynentalnego, czyli
część lądu, zalana wodami płytkiego morza, która kojarzy się ze strefą
funkcjonowania współczesnego człowieka, obawiającego się zapuścić na
egzystencjalne głębiny. Znaczący jest również obraz ogrodu, który w związku z
tym, że nie jest przecież dżunglą, musi zostać należycie skopany, użyźniony,
nawieziony, uporządkowany, nabrać odpowiedniej symetrii. Interesujące są także
wstawki, przywodzące na myśl opracowania ze specjalistycznych artykułów,
dotyczące takich problemów i spraw jako samobójstwa, dzieciobójstwa, czy
postrzeganie instytucji małżeństwa.
Reasumując, Poważna decyzja
stanowi całkiem interesujące dzieło, które rozpatrywałbym bardziej w
kategoriach literackiego eksperymentu. W myślową masę niczym rodzynki powtykano
zarodki idei, refleksje dotyczące zarówno konsumpcyjnego społeczeństwa jak i
ubezwłasnowolnionej jednostki. Całość czyta się dość mozolnie, próbując nadążyć
za biegiem myśli podmiotu lirycznego, ale cały trud włożony w lekturę
wynagradzają oryginalne konstatacje oraz ciekawe spostrzeżenia, dotyczące
bardzo wielu aspektów ludzkiego żywota. Trudno ocenić mi (mówiąc szczerze, nie
mam zielonego pojęcia), czy lektura Poważnej
decyzji Gabriele Wohmann posiada jakiekolwiek walory, które mogłyby pomóc w
rekonwalescencji chorego. Za to z całą pewnością mogę stwierdzić, że książka
prezentuje ciekawy punkt widzenia, pozwalający przekonać się jak zmienia się
sposób postrzegania świata, kiedy oglądany jest on głównie z pozycji
horyzontalnej.
14 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nawiązanie do religii i symbolika mnie przekonują do tej lektury. Chętnie ją przeczytam w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńJakby co, książka do odnalezienia w bibliotece bądź antykwariacie :)
UsuńTak mi to właśnie wyglądało, na mozolną lekturę ;) Zdaje się, że ostatnią książką "szpitalną", jaką przyszło mi czytać były "Wilgotne miejsca". O, tam też jest mnóstwo przemyśleń, tyle że tematy się nie pokrywają :)
OdpowiedzUsuńTak trochę przez przypadek to moja druga lektura autorstwa artysty związanego z Grupą 47 i powoli zaczynam odnosić wrażenie, że jednym z wymagań był odpowiednio nieczytelny, nietradycyjny styl narracji. Taka forma utworu narzuca powolne tempo czytania, ale przedzieranie się przez ten gąszcz znaków to dość ciekawe doświadczenie :)
Usuń"Wilgotnych miejsc" nie znam, chociaż sam tytuł obił mi się o uszy :)
Ależ okładka, kompletnie nie wiem co się tam dzieje! :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię w powieściach krytykę konsumpcjonizmu i zniewolenia, tudzież ubezwłasnowolnienia. Zapamiętam sobie ten tytuł.
Ha, okładkę, rzekłbym PIWowska. Nakreśla sedno utworu, jego tematykę, ale to bardziej rys, który nie zdradza żadnych szczegółów, a wiele pozostawia w strefie domysłu :)
UsuńA wspomniana krytyka pojawia się momentami, tak jak wszystko w tej powieści. Nie ma w niej jednego, przewodniego tematu, bo nawet o tym, że pacjentka jest w szpitalu można łatwo zapomnieć :)
Ciekawe jest to skakanie w czasie, retrospekcje i mało wzmianek na temat przyszłości. Interesujący literacki kąsek.
OdpowiedzUsuńCiekawe, ale też nieco utrudniające lekturę, bowiem przejścia odbywają się płynnie, tak, że niekiedy trudno połapać się, gdzie właściwie "znajduje się" akcja utwory. Nie mniej jednak to rzeczywiście dość interesujący przypadek, tj. kąsek :)
Usuń„Trudno ocenić mi (mówiąc szczerze, nie mam zielonego pojęcia), czy lektura Poważnej decyzji Gabriele Wohmann posiada jakiekolwiek walory, które mogłyby pomóc w rekonwalescencji chorego.” Raczej mu się pogorszy :) Ale dla zdrowych, którzy mają w rodzinie chorego, może być chyba pozycją interesującą. Zwłaszcza celne wydaje mi się ukazanie zawężenie perspektywy chorych (pacjentów szpitala) pod wpływem presji Sytuacji, zagrożenia śmiercią i bólem, braku poczucia samodzielności i stabilizacji. Podobne nieco do perspektywy więziennej.
OdpowiedzUsuńSam bym się za tę książkę z własnej woli nie zabrał, ale dobrze wiedzieć, że jest i co w trawie piszczy :)
Hehe, może znajdzie się chociaż jeden pacjent-czytelnik, na którego lektura tej książka zadziałałaby pozytywnie. Same przemyślenia faktycznie są b. ciekawe, tyle, że podane zostały w dość nieczytelnej formie. Chaos i mnogość prowadzonych przed podmiot liryczny obserwacji, ich wzajemne przeplatanie się, kojarzą mi się z "Jednorożcem" Walsera, który razem z Wohmann zaliczani są do Grupy 47. Zaczynam się powoli zastanawiać, czy taki właśnie styl, tj. poruszający niemal każdą dziedzinę życia, a jednocześnie mający tak mało wspólnego z tradycyjną narracją nie był condicio sine qua non :)
UsuńZ moich obserwacji wynika, że pacjenci potrzebują książek napisanych dosyć łatwym językiem i optymistycznych, a więc ta książka raczej im się nie spodoba.
UsuńMam wrażenie, że "Poważna decyzja" podobna jest trochę do "Aż do trzewi" Christy Wolf. Bohaterka tej książki również leży w szpitalu, wspomina, majaczy. Opisy teraźniejszości mieszają się ze wspomnieniami, trudno się w tym rozeznać :)
Ja natomiast cały czas zastanawiam się, czy książka nie jest formą autoterapii, ale ponieważ nie udało mi się dotrzeć do informacji, czy autorka była szpitalną pacjentką w związku z jakąś poważną chorobą, moją tezę trudno zweryfikować :)
UsuńTen tok narracji mógłby mi trochę przeszkadzać. Jednak sam pomysł na książkę wydaje się być interesujący. Polecam też "Oddział chorych na raka" Sołżenicyna...
OdpowiedzUsuńFakt, narracja jest mocno uciążliwa. Kilka razy zastanawiałem się, czy autorka przy ponownym czytaniu książki w odstępie kilku lat, byłaby w stanie wyjaśnić, co właściwie chciała przekazać w danych fragmentach :)
UsuńA "Oddział chorych na raka" miałem okazję przeczytać. Przypadkowo wypożyczyłem tę książkę w bibliotece, a kilka dni później zmarł Sołżenicyn i dowiedziałem się, kogo dzieło wziąłem ze sobą do domu. Wyborna powieść, znacznie wyższy poziom od "Poważnej decyzji".