|
M. W. Toews - Praca własna, based (in concept) on figure by Jeremy Kemp |
Preppersi, dla niezorientowanych, to jednostki lub grupy aktywnie przygotowujące się do przetrwania hipotetycznych sytuacji kryzysowych, w tym ewentualnych zakłóceń porządku społecznego lub politycznego, spowodowanych zarówno przez czynnik ludzki jak i katastrofy naturalne, zarówno w skali lokalnej, jak międzynarodowej, a nawet globalnej. Do celu prowadzą różne środki, od szkoleń i zdobywania wiedzy oraz specjalnych umiejętności, przez gromadzenie zapasów, tworzenie grup samopomocowych, aż po budowę specjalnych struktur, na przykład schronów. W języku angielskim istnieje też termin survivaliści, ale w moim przekonaniu ma on nieco inne znaczenie. W Polsce na preppersów patrzy się trochę jak na nieszkodliwych wariatów, ale nikt nie zastanawia się, jak ma się ich przeciwieństwo, ani jak powinna wyglądać normalność, norma jak kto woli.
W naturze szczególne znaczenie ma krzywa dzwonowa będąca graficznym przedstawieniem rozkładu normalnego (Gaussa). Można uznać, że jest ona najważniejszym wykresem w statystyce, gdyż odzwierciedla wiele rozkładów dotyczących prawdopodobieństwa przy bardzo dużej liczbie elementów, na przykład rozkładu IQ w społeczeństwie. Jest bardzo intuicyjna – każdy czuje, że ludzi o przeciętnej inteligencji jest najwięcej (wierzchołek krzywej) a szczególnie głupich lub wybitnie inteligentnych tym mniej (ramiona krzywej), im bardziej odstają od średniej (im dalej na prawo lub na lewo od wierzchołka znajduje się ich poziom inteligencji oznaczony na osi poziomej.
Łatwo się domyślić, że zaangażowani preppersi, poświęcający na przygotowania do sytuacji kryzysowych czas i pieniądze, znajdują się na jednym z ramion wykresu. Jak jednak wygląda średnia i drugie ramię?
Do sformułowania tego pytania i odpowiedzi na nie popchnęły mnie... ostatnie wiadomości. Chodzi o newsy o tym, że nasi turyści (jak co roku zresztą) nie mogą wrócić z wywczasów w dalekich ciepłych i prestiżowych lokacjach, bo kolejne coś-tam nawaliło (biuro podróży, linie lotnicze, zawsze się coś znajdzie). Szczególnie uderzyła mnie dramatyczna sytuacja tych ludzi, gdyż... Nie mieli już pieniędzy? – Nie. Nie mieli gdzie mieszkać? – Nie.
Zabrakło im lekarstw, które stale przyjmują, gdyż na wyjazd na drugi kraniec świata zabrali tylko ich ilości wyliczone co do dnia!
Jaki szczególny rodzaj umysłu trzeba mieć, by nie zabrać nie mówię już podwójnego, ale choćby z 50% większego zapasu niezbędnych leków? Dlaczego ich nie wzięli ze sobą - przecież to praktycznie nie zwiększyłoby ciężaru ani objętości ich bagażu?
No – to już wiemy, jak wygląda przeciwieństwo preppersa. Nie jest na nic przygotowany. Lekarstwa ma wyliczone co do dnia, zakupy robi tak, by w domu broń boże nie było żadnych zapasów, itd. A jak w takim razie wygląda norma – gotowość do przygotowań na czarną godzinę u największej liczby ludzi?
Mam wrażenie, że niestety ta akurat cecha, czyli skłonność do zabezpieczenia się przed niespodziewanym obrotem spraw, w przeciwieństwie do inteligencji, wzrostu, wagi czy innych parametrów, nie podlega rozkładowi normalnemu. Dlaczego? Dlatego, że wpływ mediów, reklamy, kultury codziennych zakupów i wszystkiego o wyciągnięcie ręki, życie dniem dzisiejszym bez myślenia o jutrze w rozumieniu zmian otoczenia, a nie własnych planów, spowodowały, iż normą są właśnie tacy ludzie, którzy wyjeżdżają z lekarstwami wyliczonymi co do dnia.
Pamiętam niedawne w sumie czasy, gdy niemal w każdym gospodarstwie domowym były jakieś zapasy, konserwy, itd. Ilu znacie ludzi, którzy mają w domu cokolwiek, poza zawartością lodówki? A przecież wystarczyłby brak światła choćby przez dwie doby na odpowiednio dużym obszarze, by skończyło się to katastrofą. Wystarczyłaby jakaś prawdziwa zima stulecia czy jakiś większy niż zwykle koronalny wyrzut masy, które przecież też się już kiedyś zdarzały w czasach, gdy ludzie jednak robili zapasy, gdy były magazyny i inne takie. I po co wojny, trzęsienia ziemi, czy inne „prawdziwe” katastrofy...
Wydaje mi się, że teraz nie ma stanów pośrednich, normalności, średniej. Normalnością jest skrajność. Albo w ogóle nie myśli się o „czarnej godzinie” i jest się normalnym, albo od razu, nawet jeśli podejmuje się bardzo ograniczone działania, wpada się w worek z „prawdziwymi” preppersami i innymi „dziwakami”. Może, gdy to sobie uzmysłowimy, znów zaczniemy, choć czasami, zastanawiać się, że może by jednak coś na czarną godzinę przygotować. I nie chodzi o przygotowania na zagrożenia, które przewidujemy, jak na przykład wykupienie ubezpieczenia samochodu czy mieszkania, bo sąsiad na nim „zarobił”, gdy rozbił auto albo obrobili mu dom, więc my też się przygotujemy. Chodzi o przygotowanie na czarną godzinę, czyli coś, czego natury tak naprawdę nie znamy i możemy tylko przypuszczać, jaki będzie miała charakter i co nam wówczas może pomóc. Ale każde działanie, choćby zapas niezbędnych lekarstw na więcej niż „na styk” do następnej wizyty lekarskiej, może okazać się granicą między przetrwaniem lub porażką. O tym ostatnim, to akurat już niejeden chory się w Polsce przekonał i to bez żadnej katastrofy.
Wasz Andrew