Od zawsze zdarzają mi się refleksje typu „co by było gdyby”. Część z nich oczywiście dotyczy różnego rodzaju katastrof, a nawet bliżej nieokreślonej apokalipsy. Takie rzeczy zdarzały się w historii, ba zakończyły nawet historię wielu cywilizacji, więc zakładanie, że naszej to nigdy nie spotka, jest niezbyt racjonalne. W dodatku, o czym już kiedyś pisałem, w przeszłości cywilizacje były zawsze lokalne, więc w razie upadku jednej zawsze były na podorędziu inne cywilizacje, w innych miejscach Ziemi, które mogły ponieść dalej światło postępu, a ponieważ nasza jest globalna, więc z samej nazwy można wnosić, że jak już coś poważnie nawali, to problem też będzie globalny. Nie przeczę, że jednym z impulsów do poważniejszego zainteresowania się tematem była lektura powieści Blackout Marca Elsberga, po której z kolei przyszły informacje, że nie tylko niemieckie urzędy wydają dla obywateli instrukcje, jak należy się zawczasu przygotować na takie rzeczy, które oby się nigdy nie zdarzyły. W Szwecji rząd rozesłał nawet, bezpośrednio do gospodarstw domowych, broszury z instrukcją, jak się przygotować na wojnę z Rosją, gdyż oni akurat to zagrożenie uważają za najbardziej realne. U nas rząd i społeczeństwo, choć tak doświadczone przez historię, uważa, iż nic złego się nie zdarzy i poza wyjątkami, nie zawraca sobie głowy tym, że trzeba się jakoś zabezpieczyć. To tak, jakby pływać po oceanie bez tratwy ratunkowej, ani nawet kamizelki, bo przecież nasz jacht jeszcze się nigdy nie rozbił.
Nie mnie oceniać jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia jakiegoś zdarzenia o apokaliptycznym charakterze i jakiego rodzaju kataklizm jest najbardziej prawdopodobny. O ile jednak jesteśmy skłonni wydawać pieniądze na ubezpieczenia, to dziwię się, że ludzie, na przykład, nie robią żadnych zapasów. Przecież, w przeciwieństwie do ubezpieczeń, w których większość składek przepada, zapasy i tak zjemy, gdy zbliży się termin ich przydatności do spożycia, więc nie będą to pieniądze całkiem stracone. W dodatku mając zapasy zwykle używanych produktów rzadziej musimy robić zakupy, co oszczędza nam czas. No, oczywiście pewne inwestycje, jak na przykład dobre radio na baterie, gdy zwykle w ogóle radia nie słuchamy, nie są do wykorzystania w codziennym życiu, ale są to wydatki raz na ileś lat, a może nawet dziesiątków lat.
Outdoor i survival, zwłaszcza ten kataklizmowo-apokaliptyczny, mają ze sobą sporo wspólnego, z tego powodu połączyłem te tematyki w jeden dział. W sieci pojawia się coraz więcej informacji z tej dziedziny, ale większość to sponsorowane propozycje dotyczące wyposażenia, a i wśród reszty materiałów z wieloma tezami się nie zgadzam. Oczekujcie więc w najbliższym czasie nowych tekstów z etykietą outdoor i survival. Może znajdziecie coś ciekawego dla siebie.
Wasz Andrew
Będę wypatrywał, ale zdecydowanie bardziej aspektu outdoor niż survival. Prepperstwo i wszystkie inne takie zabawy zawsze mnie bardziej dziwiły/bawiły niż pociągały.
OdpowiedzUsuńZapraszam i cóż, może z czasem uda mi się zmienić Twoje nastawienie. Może nie do prepperstwa w takim rozumieniu, jakie jest modne, ale do takiego zdroworozsądkowego :)
Usuń