Odkąd pierwszy raz pomyślałem o własnej śmierci, a było to dawno temu, bo jak mówią dostrzeżenie własnej śmiertelności jest jednym z pierwszych objawów dorosłości, moim największym marzeniem jest umrzeć nagle, bez bólu, najlepiej we śnie.
Od tego czasu mierzi mnie ten fragment hymnu Święty Boże
Od nagłej i niespodziewanej śmierci
Zachowaj nas Panie!
Zachowaj nas Panie!
Wiem, katoliccy propagandyści, zarówno świeccy, jak duchowni, mają przygotowane godne faryzeuszy tłumaczenia, jak na przykład, że śmierć nagła jest zła, bo nie pozwala się pożegnać z rodziną. Mnie to nie przekonuje. Od wieków znana jest zasada budowlańców rzetelnych i rozsądnych:
Buduj tak, jakbyś miał żyć wiecznie,
Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro
Nagła śmierć nie jest problemem, gdy żyjemy jak Bóg przykazał, gdy nie mamy niezałatwionych spraw i trupów pochowanych po szafach. A co nam da powolna śmierć? Kto się z nią spotkał, albo ma choć trochę wyobraźni i empatii ten wie, że aż nazbyt często jest ona tylko okrutna, ale wcale nie daje szans na uporządkowanie zaległych spraw. Najczęściej wiąże się z defektami umysłu lub koniecznością przyjmowania środków przeciwbólowych, co nie tylko uniemożliwia dokonywanie czynności prawnych, jak na przykład napisanie testamentu, nie tylko uniemożliwia jakiekolwiek rozsądne działania i zachowanie godności, ale niejednokrotnie sprawia, że chory staje się dosłownie innym człowiekiem. Nie wspomnę już o takich rodzajach nienagłej i spodziewanej śmierci jak śpiączka czy kompletny paraliż.
W dodatku, wbrew podświadomemu skojarzeniu, nagła i niespodziewana śmierć wcale nie znaczy przedwczesna. Można umrzeć nagle w wieku stu lat, albo przeżywać prawdziwie męczeńską, długą śmierć i w wieku lat dwudziestu.
W świetle tego wszystkiego, słysząc chór wiernych ochoczo powtarzających:
Od nagłej i niespodziewanej śmierci
zastanawiam się, ilu z nich czyni to z przekonaniem, bo naprawdę tak myślą, a ilu bezmyślnie klepie, bo inni też tak czynią.
Wasz Andrew
Pamiętam jak na religii ksiądz nam mówił o świętym, który żył tak jakby każdy dzień był jego ostatnim.... Wiele osób modli się o śmierć 'na chodząco'.
OdpowiedzUsuńNie pamiętasz o którego świętego chodziło?
UsuńMały święty Dominik, chyba. Wydawało mi się, że księżą posiadają zbiór anegdot na kazania i z czegoś takiego wzięto tę przypowieść. Ale może to tylko moje podejrzenie.
UsuńMoja znajoma opowiadała zawsze o swojej babci, która modliła się o śmierć na chodząco. I tak się stało! Już była po osiemdziesiątce. Wróciła od córki i wnuczek, nakarmiła psa i odeszła na łono Abrahama. Ale to coś innego niż nagła i niespodizewana śmierć na przykład w wypadku. Gdy młoda osoba zostawia rodzinę. Myślę, że to o coś takiego chodzi w tej modlitwie.
A gdy młoda osoba umiera na raka, stwardnienie zanikowe boczne albo jakieś jeszcze gorsze cholerstwo, to lepiej, niż gdy zginie w wypadku? Czym się w tej sytuacji różni od starej osoby?
UsuńPatrząc ontologicznie to nie różni się, ale patrząc na sytuacje życiowe to jednak zostawienie rodziny, obowiązków jako męża, ojca, często dzieci albo tzw. całe życie przed sobą, to różnica jest. W pewnym wieku ludzie zaczynają się przygotowywać na to, że ich powłoka jest cielesna i zniszczalna.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że chcesz sprowokować do dyskusji, a w sumie, nie ma nad czym dyskutować. Każdy inaczej odczuwa ten stan. Są osoby, które mając 40 lat robią rachunek sumienia, a i są takie, które mając 85 twierdzą, że są za młodzi na odejście. I jeśli taki 85-latek tak to czuje, to tak po prostu jest. Kojarzysz to opowiadanie Prusa o faraonie?
W ogóle to temat jest troszkę drażliwy, gdyż śmierć kojarzy się z odejściem bliskich. Ze stratą bliskich. Poza tym modlitwy to kwestia bardzo indywidualna. Zastanawianie się nad tym to troszkę wchodzenie w czyjeś buty.
Pytasz o co chodzi. No to podam Ci przykład z ostatnich dni z Tygodnika zamojskiego: dostawczak przygniótł 'na śmierć' osiemnastolatka. Wielki dramat kogoś i czyjejś rodziny.
Ha! Czyżbym widział w Tobie zboczenie komunikacji internetowej? Nie przychodzi Ci do głowy, że piszę, gdyż uważam, że warto o tym napisać? Od razu zakładasz, że jak ktoś coś robi w internecie, to po to, by sprowokować (w domyśle zwiększyć ilość odwiedzających, lajków, czy czegoś tam jeszcze)? Że w internecie każdy musi się lansować? A niby po co? Widzisz tu na blogu jakieś reklamy, liczniki odwiedzin czy tym podobne?
UsuńZ tym przykładem 18-to latka to chyba nie bardzo trafiłaś. Średni wiek ojca w Polsce to 33 lata (i chodzi tu o pierwsze dziecko), więc 18-o latek raczej nie ma dzieci, które po nim płaczą. A na pewno ma na to mniejszą szansę niż pięćdziesięciolatek. A jeśli chodzi o liczbę ludzi, którzy po kimś płaczą, to też pozwolę się z Tobą nie zgodzić. Po 18-latku płaczą rodzeństwo i rodzice, ewentualnie dziadkowie. Po 60-latku dzieci, rodzeństwo, wnuki. Podejrzewam więc, że liczba płaczących jest zbliżona. A 60-latek w Polsce, to taka nasza specyfika, znacznie częściej wspiera 18-latka, niż odwrotnie. Najczęściej zresztą ten ostatni jest jeszcze na utrzymaniu poprzednich pokoleń, więc w kwestii bytu rodziny, to śmierć starszego jest bardziej dotkliwa, niż młodszego. Przynajmniej w większości przypadków. A śmierć? Jak słusznie zauważył Andrzej Stasiuk w Grochowie, jeszcze nie tak dawno rozmowy o śmierci, jej świadomość indywidualna i obecność w świadomości społecznej były powszechne, co zresztą jest spójne z wiarą większości Polaków opartą na śmierci, zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. Obecnie sama rozmowa o śmierci, podobnie jak o własnej wierze i jej praktykowaniu, staje się dla wielu "drażliwa". Stosując Twój tok rozumowania, wszelkie rozmowy na wszelkie tematy, z wyjątkiem takich, które dla obu rozmówców są w rzeczywistości obojętne, można określić jako drażliwe, począwszy od kosmologii a na modzie skończywszy, bo "zawsze wchodzi się w czyjeś buty". O rozmowach na temat diet, to już nawet nie będę wspominał. A ja właśnie wolę, jak się ktoś ze mną nie zgadza, bo mam wtedy okazję się czegoś dowiedzieć z jego zaangażowanych, często emocjonalnych wypowiedzi. Mierzi mnie natomiast wzajemna wymiana zachwytów, przytakiwania. Towarzystwa wzajemnej adoracji to coś, czego serdecznie nie lubię.
Pozrowionka serdeczne
Fakt, na kłótnie na facebooku się naprzyglądałam i nie podobają mi się takie. Ale nie przyszło mi do głowy, że ten post napisałeś dla lajków. Od jakichś 2 lat Was czytam, więc mniej więcej wiem czego się spodziewać. Chodziło mi o to, że takie tematy światopoglądowe są trudnym tematem do dyskusji i w sumie są trudne do dyskusji, bo dyskusja to wymiana poglądów, a na temat życia, śmierci, wiary mamy określone poglądy i raczej one nie podlegają dyskusji. Owszem, bywa że się zmieniamy, ale najczęściej nie pod wpływem czyichś słów, ale pod wpływem tego, że coś się wydarza w naszym życiu. To rzecz bardziej osobista niż seks. Śmierć. Dlatego powiedziałam o wchodzeniu w czyjeś buty. Poza tym ja coś napiszę, Ty coś napiszesz, przeczyta to ktoś wrażliwy, i będzie miał pretensje.
UsuńAle skoro chcesz pogadać, to OK. Śmierć młodego człowieka to śmierć całej jego potencjalnej przyszłości i jakieś takie przedwczesne złamanie życia. Coś co wydarza się wcześniej niż normalnie.
Z 6 razy wstawiłam słowo dyskusja, no trudno.
UsuńŚmierć młodego człowieka to śmierć całej jego potencjalnej przyszłości Masz na myśli takich ludzi jak Hitler, Mao czy Stalin? Nawiasem mówiąc rannego Hitlera z najbardziej przerażającego miejsca pierwszej wojny, czyli ziemi niczyjej, uratował najprawdopodobniej Polak. Następny przyczynek do pokrewnej dyskusji - dobrych uczynków.
UsuńPoza tym ja coś napiszę, Ty coś napiszesz, przeczyta to ktoś wrażliwy, i będzie miał pretensje. Nie wrażliwy, tylko ciemny i zaślepiony - jak wrażliwy, to tylko na siebie i swoje o sobie wyobrażenie. Człowiek wrażliwy, wrażliwy na innych, rozumie, że nikt nie jest taki jak on i wie, że każdy ma inne poglądy. Jedni mają troszkę różne, inny bardziej, jeszcze inni całkiem odmienne. I nie trzeba odbierać prezentacji tych poglądów jako próby nawrócenia na nie, dopóki nie jest nią w istocie. A nawet jeśli, to cóż z tego?
UsuńA obraza uczuć religijnych to już w ogóle chory pomysł. Jeśli nikt z katolików nie uważa za coś zdrożnego, gdy ksiądz klepie z ambony, że niewierzący nie może być dobrym człowiekiem i że zło bierze się z braku wiary, albo wręcz, że każdy ateista i niewierzący to zły człowiek, to... takie miłosierne niedomówienie. Ta filozofia wykrętów teologicznych ma tak długą historię, jak historia Kościoła. Choćby sprawa kary śmierci. Dwa tysiące lat potrzebowało papiestwo, by zauważyć, że skoro Jezus zabronił dobywać miecza nawet w Jego obronie, to tym bardziej nie wolno go dobywać po fakcie, w celu wymierzenia "kary". A przecież, tak naprawdę nie wolno go dobywać nawet w samoobronie. Chrystus przecież i tego Apostołom zabronił.
A tak w ogóle to chyba z tą śmiercią nie o wiarę chodzi. Ludzie chyba teraz w ogóle boją się myśleć i mówić o śmierci, niezależnie od poglądów i wiary. Starają się tak pędzić za karierą, nabywaniem i rozrywką, żeby broń Boże o tym nie myśleć.
Byłam towarzyszką śmierci bliskiej mi osoby, więc temat zaczyna mnie męczyć, prawdę mówiąc, ale rozumiem, że Cię on ciekawi, więc będę go kontynuować.
UsuńPiszesz o Hitlerze i Stalinie. To z kolei nasunęło mi na myśl słowo Opatrzność. To są tematy trudne do zrozumienia przez bliskich, znajomych itd.
To wyrzucenie śmierci z myślenia przejawia się w nazewnictwie. Moją mamę denerwuje słowo 'odszedł', zamiast 'umarł' albo w przypadku psa 'zdechł'. Moi rodzice byli jeszcze z pokolenia, gdy nas, swoje dzieci ciągnęli na pogrzeby.
No właśnie, sama widzisz. Boimy się śmierci, a jednocześnie nie mamy dla niej szacunku. Jest dla nowych pokoleń niby niepełnosprawny umysłowo albo śmierdzący odchodami chory - nie wiadomo co z nim zrobić, najlepiej trzymać się jak najdalej. Ale śmierć to nie jedyna rzecz z wiary, którą Kościół do spółki z mediami i politykami zdeprecjonował. Weźmy nawet samego Boga. Kiedyś się mówiło, że niezbadane są wyroki boskie, co znaczyło, iż żaden człowiek jako istota ograniczona nie jest w stanie pojąć boskich zamiarów ani ich interpretować. No - dla papieża Kościół uczynił wyjątek. Teraz byle klecha wiejski uważa, że wie, czego chce Bóg, jaka jest jego wola i plany. Pycha ludzka rośnie w miarę jak podziw dla Boga maleje. Swoją drogą, z wiedzą podobnie - im ktoś ma jej mniej, tym rzadziej zdaje sobie sprawę z własnej niewiedzy. A to, co piszesz, że śmierć, Bóg i wiara to trudne tematy, to chyba właśnie z braku wiedzy i własnych przemyśleń, do których by taka rozmowa mogła zmusić. Większość katolików na samą próbę rozmowy o wierze, zwłaszcza o wątpliwościach, paradoksach i dylematach się jeży, podobnie jak zwykli księża, ale już z kimś mocnym w temacie, rozmawia się przyjemnie. Pamiętam moje dawne rozmowy z dziekanem teologii KUL na temat koncepcji czyśćca (o dziwo znalazł czas na korespondencję), czy ze znajomym doktorem teologii, który z firmy się wypisał. Na pewno większość katolików i szeregowych księży, gdyby nie wiedzieli z kim rozmowa (i nie działałby autorytet) wyzwaliby moich rozmówców za wiele ich stwierdzeń, refleksji i twierdzeń. Śmierć to zawsze był temat trudny, ale szacunek i świadomość jej nieuchronności sprawiał, że kiedyś łatwiej było o tym mówić. Twoja mama chyba ma wiele racji - odszedł to eufemizm dobry na przemówienie pogrzebowe, na którym mogą być małe dzieci zmarłego, ale w rozmowie między dorosłymi i dla mnie brzmi fałszywie.
UsuńNie zgadzam się do końca. To są naprawdę trudne tematy. Czasami trudno jest zrozumieć przeznaczenie, 'Boży plan' itd. Cierpienie człowieka z nowotworem to z kolei problem widzenia godności ludzkiej. Piszesz o różnych formach osób z duchowieństwa. Trzeba się zastanowić, czy kapłani sami w sobie mają ustabilizowaną sytuację duchową. Czy są wierzący, po prostu. A poza tym - żeby nie obrazić - to zawód dostatni, a jak się ma kupę kasy, to człowiek nie myśli o śmierci. O tym myślą biedni i nie radzący sobie.
UsuńNie wiem dlaczego dzieci mają nie słyszeć słowa śmierć. Mi tam mówiono. Ponoć oswajanie ze śmiercią jest bardzo potrzebne psychologicznie.
Przypomniało mi się to co powinnam była napisać na początku. Przecież w tej modlitwie chodzi o to, żeby nie umrzeć bez spowiedzi, w grzechu śmiertelnym. Kiedyś ludzie w to wierzyli, naprawdę wierzyli.
OdpowiedzUsuńKiedyś sama spowiedź nie wystarczała, trzeba było jeszcze pokuty i zadośćuczynienia. Teraz od razu od spowiedzi zasuwa się do komunii. Te zmiany w praktyce Kościoła też mi się nie podobają. Teraz to podobno spowiedź w ogóle nie jest potrzebna; wystarczy w chwili śmierci chęć i żal za grzechy.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńGregorianka jest dla mnie irracjonalna, podobnie jak sama koncepcja czyśćca. Czyściec umacnia mnie w przekonaniu, że wiele elementów kanonu wiary katolickiej nie pochodzi od Boga, tylko jest ludzkim wymysłem. Natomiast pokrewna sprawa, czyli wszelkiego rodzaju odpusty, są dla mnie sprzeczne z koncepcją Sądu Ostatecznego i prawem Boga do sądzenia żywych i umarłych. Ale to oczywiście moje własne poglądy, z którymi nikt nie musi się zgadzać :)
UsuńGregorianka to ustalona suma pieniędzy. Odpusty - podobnie.
UsuńA jeśli mówimy o wierze w czyściec i z wiarą patrzymy na mszę świętą, to gregorianka jest po prostu trzydziestoma mszami świętymi, każda z nich jest równie ważna.
Chyba nie masz racji - gregorianka i odpust to całkiem różne rzeczy, choć faktycznie obie za kasę. Gregorianka jest w intencji skrócenia czasu przebywania duszy w czyśćcu, a odpust powoduje odpuszczenie określonej kategorii grzechów. Pierwsza dotyczy czyśćca, która w moim przekonaniu nie ma sensu, a druga dotyczy ingerencji w kardynalną i suwerenną prerogatywę Boga do sądzenia grzechów dopiero na Sądzie Ostatecznym.
UsuńInteligentnie zakończona rozmowa. Nie wiem co na to odpowiedzieć.
UsuńNie przesadzaj. Ważne, by rozmawiać, a nie dyskutować. Nie jest istotne, kto ma rację, tylko by poznać to, co myślą inni, i dlaczego.
UsuńNo to pociągnę temat. Nasz proboszcz powiedział, że cieszy się, że coraz więcej parafian daje na gregoriankę (1500 zł, k woli wyjaśnienia), bo ich bliscy znajdą się w raju. No i co niektórzy parafianie mają zdumienie w głowie, że jak, można być draniem całe życie i za 1500 zł do raju iść? W każdym razie 'kit' działa', bo co miesiąc jest jakaś gregorianka, kiedyś tylko w miesiąc majowy i październikowy. Kwestie odpustów to jeszcze enigmatyczna sprawa, ale proboszcz nie wymyślił, żeby handlować nimi jak sprzed czasów Marcina Lutra.
Usuń