Jeszcze dzieci - prawdziwi bohaterowie i ofiary Powstania |
Miałem nie pisać w tym roku o Powstaniu, ale mimo tego, że unikam jak ognia wszelkich dzienników w radio i TV, to co mimo woli zobaczyłem i usłyszałem do tego stopnia mnie zniesmaczyło i wkurzyło, iż musiałem coś skrobnąć.
Do pasji doprowadza mnie brak sumienia, z jakim rocznicę Powstania wykorzystują politycy i media. Jak manipulują społeczeństwem, a nawet samymi powstańcami.
Czy Powstanie Warszawskie warte jest pamięci? Czy powstańcom należy się szczególny szacunek? To pytania wręcz idiotyczne. Oczywiście. Tak, tak i jeszcze raz tak. Ale cała reszta...
Czyż nie wygląda całkiem niedorzecznie kraj, który najhuczniej obchodzi rocznicę nieudanego we wszelkich aspektach powstania, ledwo co pamiętając o zwycięskich, a i to nie o wszystkich? Czy nie jest kuriozum takie nagłaśnianie powstaniowych imprez rocznicowych w kraju, który praktycznie w ogóle nie obchodzi rocznicy rozgromienia hitlerowskiej Rzeszy?
Obchody niech sobie nawet będą. Niech nawet będą największym świętem w roku. Co najwyżej wyda się to innym narodom śmieszne albo podejrzane, a na pewno zastanawiające. Ale ta ich wymowa!!!
Mam wrażenie, jakby próbowano wylansować tezę, że Powstanie było dobrą rzeczą, że nie tylko nie było nic złego w jego wybuchu, ale że to była dobra decyzja... Że Powstanie nie było totalną klęską, i że w sumie, gdyby sytuacja się powtórzyła, lub gdyby cofnąć czas, należałoby to powtórzyć! A to przecież wierutna bzdura! To była rzeź! Nie tylko uczestników i sympatyków Powstania, ale rzeź Woli i cywilnej ludności całej stolicy. A przecież Warszawa i kwiat polskiej patriotycznej młodzieży nie była skazana na zagładę jak na przykład Getto Warszawskie. Wcale nie musiało się to tak skończyć. O tych różnicach pisałem już kiedyś w Powstaniu okiem heretyka, więc nie będę się powtarzał.
Nie jest ważne, czy bezpośrednia decyzja o wybuchu Powstania była następstwem błędu, czy prowokacji (choć ja jestem zwolennikiem tej ostatniej teorii). Decydenci, którzy parli do powstania, doprowadzili do takiej sytuacji, że wybuch walk był nieunikniony. Widoczne jest to nawet we wspomnieniach Warszawiaków, którzy często powtarzali, iż coś wisiało w powietrzu, coś musiało się zdarzyć.
Ktoś, kto odmawia szacunku Powstańcom, sam nie jest godzien szacunku. Podobnie zresztą jak każdy, kto odmawia szacunku jakimkolwiek ofiarom. Ale wsłuchajcie się w opowieści kombatantów Powstania! Oni wszyscy byli przekonani, że wygrają! Myślicie, że to wzięło się znikąd? Byli równie pewni zwycięstwa, jak Polacy w 1939 byli przekonani, że w połowie września będą defilować w Berlinie. I podobnie jak w 1939, decydentów nie było na miejscu, gdy wszystko szło w diabły.
Nie wiem, czy "ci na górze" byli idiotami i nie wiedzieli, że powstanie nie ma żadnych szans, a na pewnym szczeblu władzy musieli to wiedzieć, czy też byli tak całkowicie bez sumienia, że postanowili zastosować starą taktykę, udoskonaloną przez Niemców i Rosjan na froncie wschodnim, zgodnie z którą nie było dla propagandy lepszego narzędzia by wywołać szeroką i głęboką nienawiść do wroga, niż sprowokować go do potwornej zbrodni, najlepiej masowej i na cywilach, dzieciach oraz kobietach, no – w ostateczności na jeńcach. Nie wiem, jak było, ale żadna z tych opcji Powstaniu chluby nie przynosi.
Jedni mówią, że Powstanie było skierowane przeciwko Niemcom, inni, że Sowietom. Tak naprawdę był to prezent dla obu stron. Dał okazję do wybicia kwiatu młodej polskiej inteligencji, tej soli w oku obu okupantów, a nawet dokładnie tej jej części najbardziej prawej, patriotycznej, mogącej znacząco wpłynąć na przyszłe dzieje Polski - gdyby przeżyli. Niemcom dało Powstanie oddech, pewność bezpieczeństwa i czas na ustabilizowanie frontu na linii Wisły, gdyż politycy wiedzieli, że Stalin nie ruszy, póki nie umrze Powstanie. Paradoksalnie, Rosjanie też byli zadowoleni, bo i tak nie mieli zamiaru z marszu forsować Wisły, czego jednak Niemcy nie byliby do końca pewni, gdyby nie PW.
Symptomatyczne jest to, że otwarta, spokojna rozmowa na te tematy nie tylko nie istnieje już w polskiej przestrzeni publicznej, ani nawet pewnie nie jest możliwa. Toczy się tylko za zamkniętymi drzwiami uczelni, o ile w ogóle jeszcze się toczy. Zamach na Reinharda Heydricha w Pradze budzi dla porównania u Czechów dużo mniejszą hurra-dumę, niż u nas Powstanie. Niewykluczone zresztą, że gdyby czeskim zamachowcom wcześniej było wiadome, jaki będzie odwet Niemców, odmówiono by jego przeprowadzenia.
W ogóle, nie są to sprawy proste, jednoznaczne i łatwe. Tym bardziej razi mnie ten wylewający się z telewizora i radia hurra-patriotyzm, głównie w wykonaniu ludzi, którzy w podobnych sytuacjach są ostatnimi w kolejce do oddania życia za ojczyznę. A jeszcze bardziej boli mnie to, że słychać tylko jeden głos, jedną tezę, jedną wersję historii. Oczywiście, w literaturze historycznej czy wśród historyków są (jeszcze) spory i dyskusje. Ale to nie wychodzi w świat i nie pomaga w rozwoju społeczeństwa, które wiedzę o rzeczywistości bierze głównie z facebooka albo telewizora, i to raczej nie z kanałów popularno-naukowych. Pamięć o Powstaniu Warszawskim powinna być przede wszystkim pamięcią o wielkiej tragedii, której można było uniknąć, a dopiero gdzieś dużo, dużo dalej, pamięcią o męstwie, i to nie tylko męstwie jego bezpośrednich uczestników, ale całej tej części ludności cywilnej, która była w nie zaangażowana lub poniosła jego skutki.
A tak modne teraz, i wspierane przez groźbę więzienia*, hasło "jedna historia, jeden naród, jeden Bóg", już kiedyś było testowane, i nikomu nie wyszło na dobre
Wasz Andrew
* kolejne kuriozum w kraju, w którym wolność wypowiedzi i przekonań gwarantuje Konstytucja - Art. 54. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. - I nie ma tu odnośnika, że można zabronić komuś wypowiadać i mieć najgłupsze nawet poglądy, choćby w kwestii "polskich obozów koncentracyjnych".
Ciekawe, ilu powstańców dziś się w grobie przewraca. Osobiście uważam, że powstanie to była niepotrzebna rzeź, na którą w większości młodych ludzi powiodły złudne wyobrażenia i utopijne idee. I tak, łatwo oceniać z perspektywy czasu, dochodząc do wniosku, że była to po prostu kiepska decyzja strategiczna, operacja wojskowa z góry skazana na porażkę. Niemniej nie sposób odmówić powstańcom odwagi i poświęcenia. Wciąż jednak ja nie czuję się dumny, że jestem Polakiem i trochę mi żal tych ludzi, którzy zginęli w powstaniu. Gdyby wiedzieli, czym Polska się stanie, możliwe, że spakowali walizki i wyjechali gdziekolwiek, gdzie nie grzmiały armaty. Kiedykolwiek wyjeżdżam za granicę, staram ukryć się swoje pochodzenie. Nie jestem dumny, z tego, że jestem Polakiem, bo najzwyczajniej w świecie nie mam być z czego dumny, wstyd mi wręcz. Gdyby dziś wybuchła wojna prawdopodobnie spakowałbym torbę i wyfrunął gdziekolwiek. Hurra-patriotyzm, o którym wspominasz w tekście dziś mnie kojarzy się jedynie z dresami, którzy rzucają kostką brukową w policję, krzycząc "jebać pedałów" lub łysolami, którym blisko do neonazistów, ksenofobiami, homofobami itd. Gdy widzę dresiarza w bluzie z symbolem Polski walczącej to czuję odrazę. Czuję, że koleś, który nie potrafi sklecić kilku sensownych zdań, nie ma pojęcia o literaturze, albo nie potrafi wysłowić się bez choćby jednej "kurwy" w zdaniu, kolokwialnie mówiąc, zajebał mi moją polskość, ukradł mi moją tożsamość narodową. Nie chcę się identyfikować z symbolem, który z dumą nosi na piersi imbecyl do kwadratu, bo ja nie jestem imbecylem. Czuję, że okradziono mnie z mojej polskości. Dzisiaj nie chcę być Polakiem. Nie czuję dumy, wstydzę się za swój kraj.
OdpowiedzUsuńWybaczcie, panowie, takie osobiste i emocjonalne podejście do tematu i komentarz, być może, rozmijający się trochę z tematem wpisu.
Pozdrawiam,
Paweł.
Tak, coś w tym jest. A największymi specjalistami od tej kradzieży, o której piszesz, są dla mnie politycy. Pozdrowionka serdeczne
Usuń