Strony

sobota, 30 sierpnia 2014

"Requiem dla zakonnicy" William Faulkner - Grzeszna córka z hrabstwa Yoknapatawpha

Requiem dla zakonnicy 

William Faulkner

Tytuł oryginału: Requiem for a Nun
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 176




 
 
Fikcyjny autor Silas Flannery, jeden z bohaterów Jeśli zimową nocą podróżny, powołany do życia przez genialnego włoskiego artystę Italo Calvino, zanotował w swoim dzienniku, że „Przed pisarzem, który chce unicestwić samego siebie, aby wyrazić to, co znajduje się poza nim, otwierają się dwie drogi: albo napisze on książkę, a będzie to księga jedyna i wyczerpująca wszystko, albo napisze wszystkie książki, tak by poprzez cząstkowe obrazy dążyć do uchwycenia obrazu całości”. W przypadku twórców wybitnych, których ambicje nie pozwalają poprzestać na płodzeniu kolejnych poczytnych pisadeł, egzystujących w literackim świecie przez kilka chwil, można zauważyć tendencję do brania na warsztat kilku kluczowych, najbardziej intrygujących ich tematów, które eksploatowane są z maniakalnym uporem. Lem bardzo wiele miejsca w swojej twórczości poświęcał zagadnieniu obcości, możliwości wzajemnego porozumienia, Tanizaki po krótkim okresie fascynacji światem Zachodu zagłębił się w badaniu rodzimej kultury, u Nabokowa z kolei można zauważyć stale powracający motyw zaświatowości. Dana kwestia, która stanowi centrum literackich zainteresowań może być prezentowana z różnych perspektyw, z wielu punktów widzenia, które przedstawiane są w kolejnych utworach. Owe tendencje do silnej koncentracji na wąskiej grupie tematów zdecydowanie łatwiej dostrzec, kiedy następne dzieła osadzone są w tym samym świecie przedstawionym, fabuła rozgrywa się w niezmiennym środowisku, tak jak ma to miejsce w przypadku Williama Faulknera, który niestrudzenie eksplorował ludzką naturę, przeprowadzając wiwisekcję psychiki obywateli fikcyjnego hrabstwa Yoknapatawpha.

piątek, 29 sierpnia 2014

Słowo na weekend czyli o pokusach



Prosty sposób zwalczenia pokusy to ulec jej.


Oscar Wilde


w książce Satynowy magik przytoczył Waldemar Łysiak

czwartek, 28 sierpnia 2014

O reklamach społecznych



Programy kładące nacisk na uzmysławianie negatywnych konsekwencji w przyszłości, wynikających z teraźniejszych działań, mają znikomy wpływ na zachowanie Teraźniejszych, ponieważ samo myślenie o przyszłości jest im obce. W przeciwieństwie do nich, Przyszłościowcy nauczyli się rozpoznawać pewne zależności, co pozwala im między innymi na uniknięcie problemów uzależnienia, W odniesieniu do Przyszłościowców wykorzystanie tych programów jest jednak jak kazanie dla osób już zbawionych.

środa, 27 sierpnia 2014

O walce o włądzę




„…bycie nisko urodzonym jest niebezpieczne, gdy wielcy (…) grają w swoje gry o trony…”

Uczta dla wron część 2: Sieć spisków George R. R. Martin

wtorek, 26 sierpnia 2014

Sieć spisków



Uczta dla wron, część 2: Sieć spisków


tytuł oryginału: A Feast for Crows: Web of Intrigues



George R. R. Martin


tłumaczenie: Michał Jakuszewski



seria/cykl wydawniczy: Pieśń Lodu i Ognia* (ang. A Song of Ice and Fire) powieść 4 część 2

wydawnictwo: Zysk i S-ka 2006

liczba stron: 528



Sieć spisków jest drugą z dwóch powieści składających się na Ucztę dla wron - czwartą część cyklu powieściowego Pieśń Lodu i Ognia pióra amerykańskiego pisarza Georga R. R. Martina. Jak pisać o powieści będącej częścią długiego cyklu, którego zaletą jest nieprzewidywalność? Cokolwiek napisze się o fabule, może okazać się za dużo, gdyż komuś, kto czyta dopiero wcześniejsze części, zdradzi za wiele i odbierze przyjemność z niepewności o losy bohaterów, która w Pieśni, jak w życiu, towarzyszy nam bez przerwy. Powiem więc tylko, iż w świecie wykreowanym przez Martina, którego centralną częścią, niczym jakiś starożytny Rzym na naszej dawnej Ziemi, jest kontynent Westeros, nadal trwa walka o tron, która rozgorzała po śmierci króla Roberta Baratheona. Walka o tron, który był symbolem władzy nad siedmioma królestwami stanowiącymi cywilizowaną część kontynentu oddzieloną od tajemniczej, zimnej i groźnej północy Wielkim Murem. Tak jak przy lekturze poprzednich powieści serii, znów będziemy drżeć o życie jednych postaci, tych, które polubiliśmy, i mieć nadzieję, iż ci uznani przez nas za złych zginą. Jedne nadzieje się spełnią, w innych wypadkach znów doznamy zawodu. Ta życiowa prawda, iż śmierć nie przebiera i kosi po równo dobrych oraz złych, jest chyba nierozerwalnie związana ze stylem Martina.

Po każdej kolejnej części cyklu obserwuję wśród czytelników te same reakcje. Oceny poszczególnych powieści są bardzo różne i sprzeczne ze sobą. Zachwyceni poprzednią narzekają na następną i odwrotnie. Czy naprawdę wartość powieści zależy od tego, czy nasze ulubione postacie przeżyją? Czy to źle, że Pieśn Lodu i Ognia, jak na prawdziwą sagę przystało, jest niczym sama historia? Ta prawdziwa – historia naszego świata? Przecież w niej też są okresy pozornego spokoju, gdy nie słychać szczęku mieczy, a tylko szmer tajnych knowań i przemykających się szpiegów. Czy te okresy nie są intrygujące i nie mniej bogate w konsekwencje niż jawne wojny? Mam wrażenie, iż Martin napisał cykl przeznaczony dla miłośników historii wiedzących, że rozpatrywanie wojen w oderwaniu od pokoju jest infantylne i nigdy nie prowadzi do prawdziwego poznania przyczyn i skutków. Polacy od dawna sprawiają wrażenie nawiedzonych przez epidemię historycznego daltonizmu, jeśli nie wręcz ślepoty i może dlatego te momenty, gdy nad mieczem zaczyna przeważać intryga i polityka, mają w naszym kraju zdecydowanie mniej zwolenników niż w innych państwach. A szkoda, bo w Pieśni Lodu i Ognia można zobaczyć te wszystkie mechanizmy, które są kołem zamachowym i historii całych narodów, i dziejów pojedynczych osób. Pożądanie władzy, pieniędzy, seksu i wszystkiego, czego można pożądać. Czynienie rzeczy najgorszych w imię dobra. Droga występku i droga cnoty oraz wszelki pośrednie ścieżki między nimi. Wpływ zmiany pozycji społecznej na przeobrażenie osoby, której ona dotyczy. Zło i kara, która za złe uczynki nadchodzi nieporówanie ospalej, niż nagroda za dobre, a często wręcz kara, która zmienia się w nagrodę i odwrotnie. Opowieść o losie dezerterów godna prawdziwie historycznej książki Dezerterzy, o której niedawno pisałem. Wszystko, czego brak w tradycyjnej fantasy, czego niedosyt w większości rycerskich opowieści, jest u Martina, ale…

No właśnie. Autor nie tylko po raz kolejny i konsekwentnie zrywa z tabu tradycyjnej powieści gatunku i ukazuje podłych rycerzy, rozwiązłe dziewice królowe, grzesznych świętych, powszechną ciemnotę i głupotę, krzywoprzysięstwa oraz wiele podobnych aspektów, ale co chyba jeszcze bardziej dla wielu niestrawne – pisze powieść jak życie. Nie wiąże początku, przebiegu, kulminacji i końca opowieści z jakąkolwiek dającą się wyodrębnić postacią lub grupą postaci, a przynajmniej na obecnym etapie nie da się takiej więzi wskazać. Podobnie ze zdarzeniami – nie wiemy, który wątek w końcowej ocenie okaże się najważniejszy i czy w ogóle któryś na to miano zasłuży. Czy zagrożenie z północy? Czy sprawa smoków? A może jeszcze co innego? Jak w rzeczywistości – kto wie, co było najważniejsze w dziejach ludzkości…

Jakby tego było mało, mając do wyboru powiedzieć trochę o dziejach każdej z głównych postaci znanych z poprzednich odsłon cyklu, albo powiedzieć wiele o niektórych i nic o pozostałych, Martin wybrał tę drugą opcję. Nie zobaczymy więc wielu bohaterów z pewnością zasługujących na miano wiodących w całej opowieści ani nawet terenów, na których rozgrywają się rzeczy, o których wiemy, iż mogą być decydujące. Co najwyżej wspomną o nich ci, których pisarz wybrał, by się objawili w Sieci spisków, a którzy w ten czy inni sposób o czymś się dowiedzieli. To ciekawy zabieg, który jeszcze wzmacnia poczucie przeniesienia się w świat sagi. Tradycyjnie każdy rozdział to opowieść o zdarzeniach widzianych z pozycji jednej osoby. A ponieważ tych osób jest w tej książce wyjątkowo niewiele, więc wrażenie bycia tam jest jeszcze wyraźniejsze - nie wiemy wszystkiego, nie wszędzie możemy spojrzeć. Wiemy i czujemy, że horyzont, i ten geograficzny, i ten zdarzeniowy, jak w dobrej grze strategicznej, przesłonięty jest mgłą wojny. To nieczęsto w literaturze spotykane odczucie i lektura wiele na tym zyskuje. Oczywiście miłośnicy literackich nawalanek, jak w świecie gier, raczej tego nie docenią. Jest to za to wielki plus dla polityków i strategów.

W mojej ocenie Sieć spisków jest godną kontynuatorką poprzednich powieści. Jest nieco odmienna od poprzednich części serii, podobnie jak i każda z nich nieco się różni od pozostałych, i jak jedna prawdziwa epoka historyczna różni się od poprzednich oraz następnych. Fascynujące jest jednak obserwować, iż mimo tych różnic, siły napędowe historii pozostają niezmienne. Niestety – chciałoby się dodać.

To naprawdę świetna rzecz, tak oblec prawdziwy szkielet mechanizmów społecznych w fikcyjne ciało powieści fantasy, iż nikt nie może powiedzieć, że jego uczucia religijne, narodowe czy inne, zostały obrażone. A wszystko to dla niepoznaki i jeszcze lepszego kamuflażu przykryte prześwietną warstwą przygodową, która sama w sobie by wystarczyła, aby zdobyć sobie spore grono czytelników. Już nie mogę się doczekać następnej części i gorąco polecam tym wszystkim, którzy jeszcze Martina nie próbowali. Oczywiście zacząć należy od Gry o tron – inaczej nie da się zapanować nad mnóstwem wątków i postaci Pieśni Lodu i Ognia


Wasz Andrew


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

O wartościach literackich



„…zawsze mi się wydawało, że drugo- lub trzeciorzędna literatura więcej mówi o rzeczywistości niż te dzieła z górnej półki, często wydumane, nadęte i silące się na oryginalność.

Za ciosem Jacek Krakowski

piątek, 22 sierpnia 2014

Italo Calvino " Jeśli zimową nocą podróżny" - W gąszczu niedopowiedzeń

Jeśli zimową nocą podróżny

Italo Calvino

Tytuł oryginału: Se una notte d'inverno un viaggiatore
Tłumaczenie: Anna Wasilewska
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa 
Liczba stron: 320






Drogi Czytelniku bądź Czytelniczko, osobo, która odwiedzasz ten skromny książkowy zakątek – ogromnie się cieszę, że możemy spotkać się po raz kolejny i wspólnie poświęcić się refleksji związanej z literaturą. Co prawda prasa oraz media regularnie bombardują Cię coraz bardziej powtarzalnymi i schematycznymi artykułami, że czytelnictwo w Polsce zamiera, ale już sam fakt, że ten niewielki wycinek w wirtualnej przestrzeni bytuje i gości ludzi, którzy od czasu do czasu pozostawiają po sobie ślad w postaci komentarza, zdaje się przeczyć tezie, że literacka kondycja naszego społeczeństwa jest tak słaba. Jeśli zatem miłość do książek nadal płonie się w Tobie żywym płomieniem, jeśli nadal oddajesz się wyszukanej przyjemności obcowania w wyimaginowanych światach, do których przenosisz się za sprawą niespożytej wyobraźni autora, jeśli wreszcie nie boisz się poważnych dysfunkcji wzroku, to serdecznie zapraszam Cię do zapoznania się z następnym dziełem, które chciałbym Ci przedstawić i gorąco zarekomendować. Dzisiaj pragnę opowiedzieć Ci o książce Jeśli zimową nocą podróżny, pióra Italo Calvino, która wywarła na mnie ogromne wrażenie.

sobota, 16 sierpnia 2014

James Baldwin "Na spotkanie człowieka" - Gdzie jesteś, najmiłościwszy władco tego świata?

Na spotkanie człowieka

James Baldwin

Tytuł oryginału: Going to Meet the Man
Tłumaczenie: Wacława Komarnicka, Ewa Krasińska, Krystyna Tarnowska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Proza Współczesna
Liczba stron: 231






W moim prywatnym odczuciu pisarza śmiało można porównać do alchemicznego naczynia, w którym dokonywana jest tajemna sztuka przemiany. Rolę metali nieszlachetnych – ołowiu czy też rtęci – pełni szara, nudna, niczym nie wyróżniająca się rzeczywistość, która nas otacza, z którą tak wielu prowadzi daremne i męczące zmagania. Z kolei złotem, czyli pożądanym produktem, poszukiwanym przez wszystkich chciwców tego świata jest finalny efekt pisarskiej pracy – literacki twór. Pisarstwo podobnie jak alchemia nie daje jednoznacznego, sprawdzonego i w pełni skutecznego przepisu, wedle którego miałaby dokonać się tego typu niezwykła konwersja. Tak jak przed wiekami istniały całe biblioteki opasłych tomisk, skromnych manuskryptów, czy pojedynczych pergaminów, które rzekomo skrywały sekret transmutacji, tak i dzisiaj istnieje wiele (najczęściej) fałszywych poradników, gwarantujących pozyskanie umiejętności płodzenia dzieł, które na stałe zapiszą się w annałach literatury. Zamiast więc trwonić czas na próżne wysiłki, zdecydowanie lepiej przyjrzeć się samemu procesowi przeobrażenia – przebieg transpozycji otaczającej nas codzienności i zaklinanie jej w słowny twór jest przecież ogromnie zajmujący i niezwykły, a co istotne, dla każdego wielkiego mistrza pióra jest on niepowtarzalny. Znając nawet pobieżnie biografię danego autora oraz mając do dyspozycji starannie oraz przekrojowo wyselekcjonowany zbiór jego utworów z różnych etapów twórczości, można pokusić się o wyodrębnienie kilku kluczowych tematów oraz motywów, do których twórca wraca z uporem maniaka. W ten prosty sposób można chociaż częściowo zaobserwować jak pisarz przekuwa trapiące go, a więc ważne dla niego kwestie w literacką materię. Do takiej właśnie skromnej refleksji skłoniła mnie moja ostatnia lektura książki Na spotkanie człowieka, autorstwa Jamesa Baldwina, znanego mi już za sprawą dzieła Inny kraj.

czwartek, 14 sierpnia 2014

O pieniądzu i Polakach





Pieniądz to narzędzie władzy, jak wiele innych. Współczesny świat potrafi z niego tak właśnie korzystać. Ale my, Polacy, nie dostrzegamy tej możliwości. Wkładamy w to emocje, a tam, gdzie pojawiają się emocje, nie ma narzędzi władzy, tylko krew i łzy. Zamiast pokazywać siłę i ją wykorzystać, wywołujemy wojny.


Mariusz Zielke Formacja Trójkąta

środa, 13 sierpnia 2014

O wierze




Każda wiara służyła człowiekowi tylko jako laska, która podtrzymywała, by nie upaść i pomagała wstać, kiedy ludzie jednak się potykali i przewracali. Kiedy (...) był mały, rozśmieszyła go opowieść ojczyma o tym, jak to małpa wzięła do ręki kij i stała się człowiekiem. Jak widać, od tej pory zmyślny małpiszon nie wypuszczał tego kija z rąk, przez co nigdy się do końca nie wyprostował - myślał...”


Metro 2033 Dmitry Glukhovsky

wtorek, 12 sierpnia 2014

O przyzwoitości



Przyzwoity człowiek może być tylko cynikiem...“

Montelius Magnus Mężczyzna z Albanii

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Po nitce do kłębka





Magnus Montelius


Mężczyzna z Albanii


tytuł oryginału: Mannen från Albanien

tłumaczenie: Elżbieta Frątczak-Nowotny

wydawnictwo: Czarna Owca 2014

Magnus Montelius zadebiutował na niwie literackiej w roku 2009, czyli bardzo późno jak na kogoś urodzonego w 1965 roku. Przez ponad czterdzieści lat zajmował się zarządzaniem zasobami wodnymi i środowiskiem, w związku z czym sporo podróżował po świecie, głównie Afryce i krajach Europy Środkowej oraz dawnych republikach radzieckich. Karierę literacką zapoczątkował po powrocie do Sztokholmu mocnym wejściem, od razu wygrywając konkurs na krótką opowieść kryminalną utworem „Satellite phone”. Sukces ten powtórzył w roku 2011 opowiadaniem „An alibi for Señor Banegas” i w tym samym roku opublikował swą pierwszą powieść, która ukazała się już w Polsce pod tytułem „Mężczyzna z Albanii” staraniem Wydawnictwa Czarna Owca w serii wydawniczej „Czarna seria”.

Ilekroć sięgam po nową powieść skandynawskiego autora, zwłaszcza kryminalną, mam nadzieję, iż znów objawi się ktoś na miarę Stiega Larssona i jego „Millennium”. To oczekiwanie jest jeszcze wyraźniejsze, jeśli mam do czynienia z debiutantem. Nie, żeby szwedzka szkoła kryminału społecznego nie miała innych wielkich przedstawicieli, ani żeby inne nacje swoich cennych i specyficznych osiągnięć do gatunku nie wniosły, tworząc swoje własne kanony, jak choćby tartan noir*. Tak jednak jest i mam tego świadomość, a dlaczego to ważne, opowiem później.

Akcja pierwszej powieści Monteliusa rozpoczyna się jesienią 1990 roku. Żelazna kurtyna powoli odchodzi w przeszłość, co niesie dla Europy i świata wielkie nadzieje oraz równie wielkie obawy. Z jednego ze wzgórz w centrum Sztokholmu spada mężczyzna i ginie w wyniku tego zdarzenia. Wygląda to na zwykłe samobójstwo, ale… Przy zwłokach znaleziono albański paszport, a władze Albanii zaprzeczają, żeby ktoś o danych, które w nim figurują, kiedykolwiek istniał. Z ramienia szwedzkiej policji sprawą zajmie się inspektor Tilas, ale główną postacią powieści i osobą, która będzie prowadzić prawdziwe śledztwo, jest dziennikarz Tobias Meijtens. Zadanie dotarcia do prawdy okaże się niezwykle trudne. Im dalej w las, tym więcej drzew. Każda odpowiedź rodzić będzie kolejne pytania i stawiać pod znakiem zapytania dane wcześniej uznane za pewne. Piękna, skomplikowana intryga, fabuła nie tyle wielowątkowa, co z niezwykle rozbudowanym wątkiem głównym.

Oczywiście widać pewne zbieżności ze wspomnianym „Millenium” Larssona. Dochodzenie będzie prowadzić dziennikarz, nie policjant czy detektyw. Pomagać mu będzie kobieta. Można tak te analogie ciągnąć jeszcze trochę, ale to pozory. Montelius wychodzi poza kanon kryminału społecznego, sięga do jeszcze mroczniejszych sfer społecznej rzeczywistości niż Larsson.

Często zdarza mi się zauważać, iż nowe odmiany literatury kryminalnej są naszym kraju niezbyt przychylnie przyjmowane. Recenzenci niejednokrotnie raz na wstępie zaszufladkowawszy powieść, konsekwentnie zarzucają jej brak tego, co dla nich jest w danym kanonie obowiązkowe. Od tej samej powieści wymagają różnych rzeczy, zależnie od tego, czy uznają ją za szpiegowską, sensacyjną, kryminał czy thriller. Nie chcę nawet dociekać, co by zarzucili Biblii czy encyklopedii, gdyby przypadkiem ktoś wydał je z etykietką „powieść”.

Jak wspomniałem, Montelius stworzył coś nowego. Hybrydę powieści szpiegowskiej, bo te tropy okażą się wiodącymi, czego zresztą uważny czytelnik od razu się spodziewa, z kryminałem, gdyż zaczynamy od trupa i na jednym się nie skończy, a osią fabuły jest śledztwo. Dziennikarskie, ale śledztwo. Ci, którzy mylą kryminał z sensacją, będą narzekać na brak strzelanin i pościgów. Ci, dla których napięciem jest widok faceta ze spluwą lub wielkim zakrwawionym nożem w dłoni, też nie będą usatysfakcjonowani. Miłośnicy antycznych kryminałów w stylu mistrza Doyle’a lub jego dzisiejszych infantylnych klonów w rodzaju „Ojca Mateusza” też się zawiodą. „Facet z Albanii” to powiew nowej epoki. Powieść oparta na rzetelnej analizie rzeczywistości, znajomości mechanizmów władzy i psychologii społecznej. Niestety, nie jest to wizja łatwa do przełknięcia, prosta ani optymistyczna. Wymaga myślenia i odwagi, by zobaczyć świat takim, jakim jest, a nie takim, jakim go chcemy widzieć.

Napięcie w powieści Magnusa Monteliusa nie rodzi się z kroków mordercy skradającego się ku kolejnej ofierze. Tego w rzeczywistości zwykle nie ma. Ofiara często do ostatniej chwili nie wie, że nią zostanie, a prowadzący śledztwo nigdy tego strachu nie odczuwa. Napięcie u tego autora, jak  w życiu, rodzi się z pytań, które wołają o odpowiedź, z wątpliwości, które domagają się rozstrzygnięcia, którego wciąż nie można dokonać. Z poczucia sprawiedliwości, którego nie można osiągnąć. Pisarz, ukazując nam kolejne etapy śledztwa prowadzonego przez Meijtensa, ujawnia przed nami ciemne sfery naszej rzeczywistości, o których wielu z nas nie wie, a wielu wiedzieć nie chce.

Wielcy szpiedzy. Czy naprawdę kiedykolwiek wpadają? Czy to w ogóle możliwe? Jeśli taki człowiek stoi dostatecznie wysoko w piramidzie władzy nie musi w ogóle posiadać agentów ani tym bardziej, niczym jakiś Hans Kloss, zbierać informacji. One same do niego przychodzą. Pożyteczni idioci** (swoją drogą symptomatyczne jest to, że w rodzimej literaturze odpowiednik tego wyrażenia praktycznie nie funkcjonuje) dostarczają mu informacji, które on przekazuje dalej, ale które na niego nie wskazują, gdyż formalnie nie miał on do nich dostępu ani nie podejmował żadnych faktycznych działań, by je uzyskać. W dodatku, po latach takiego procederu, taki agent staje się nietykalny. Z czasem wszyscy znaczący ludzie kolejnych ekip rządowych stają się jego nieświadomymi informatorami a jego upadek stanowiłby koniec i ich karier. Prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi, zarówno dla rządu, jak i opozycji. Nie tylko nikt nie jest zainteresowany, by takiego agenta wykryto, ale wręcz przeciwnie. Każdy, kto się zorientuje, iż stał się jego ofiarą, chroniąc swoją karierę będzie robił wszystko, by prawda nie ujrzała światła dziennego. Dziennikarz czy policjant usiłujący dociec prawdy napotka mur osób wyżej postawionych od niego, które będę robić co w ich mocy, by go powstrzymać. Jak to się skończy w przypadku „Mężczyzny z Albanii” oczywiście nie będę zdradzał, ale refleksje, które ta lektura budzi, są naprawdę przerażające. Zwłaszcza dla Polaków. Mieszkańców kraju, gdzie nikt nawet nie zapyta o dziwną sprzeczność; agentów polskiej bezpieki mamy na pęczki, ale jak to możliwe, że Rosjanie, Niemcy czy Amerykanie po zmianie ustroju praktycznie nie mieli u nas swych szpiegów? Zwłaszcza w żadnym z kolejnych rządów czy kierownictw tajnych służb?

W klasycznym kryminale po nitce dochodzimy do kłębka. W nowoczesnym mamy tych nitek wiele, ale kłębek nadal jest jeden. Montelius serwuje nam wizję dużo prawdziwszą i dużo bardziej przygnębiającą – niezliczone nitki prowadzące nie do kłębka, ale do ogromnego splątanego kołtuna.

Dla polskiego odbiorcy bardzo czytelna będzie, widoczna i u innych skandynawskich autorów, waga przypisywana odważnemu i dociekliwemu dziennikarstwu, które nad Wisłą jest w praktycznym zaniku. W dodatku mamy możliwość poznania szwedzkiego spojrzenia na dzieje ruchów lewicowych na zachodzie, co jest bardzo interesujące i w pewnym stopniu pouczające, gdyż bardzo różni się od tez lansowanych dziś w Polsce.

Dla tych, którzy rozumieją, że prowadzenie najcięższych śledztw nie polega na bieganiu z psem i pistoletem po ulicy, a zdobywanie najważniejszych informacji na spuszczaniu się po linie i włamywaniu do sejfów, jest to książka wręcz wspaniała. Polecam ją każdemu, gdyż to chyba, jak dotąd, pierwsza powieść tak otwarcie ukazująca prawdziwe realia szpiegostwa na najwyższych szczeblach władzy i przeszkód, jakie napotykają prowadzący śledztwa, które o te kręgi się ocierają. Rewelacyjna, tworząca klasę sama dla siebie i naprawdę wyjątkowa. Choć niestety daleka od optymistycznej wizji rzeczywistości i dawnego przesłania kryminału, że prawda musi zwyciężyć.


Wasz Andrew


* Tartan Noir – kanon literatury kryminalnej charakterystyczny głównie dla pisarzy szkockich.
** pożyteczny idiota – osoba z różnych powodów, ale z własnej woli i inicjatywy, nieświadomie zdradzająca agentowi informacje, do których nie powinien mieć dostępu. Typowe zachowanie, to chęć pochwalenia się osobie uznawanej za ważną w nieformalnej hierarchii władzy, zaskarbienia jej przychylności.

Mężczyzna z Albanii [Magnus Montelius]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 9 sierpnia 2014

"Kraina śniegu" Yasunari Kawabata - Oślepiająca biel

Kraina śniegu

Yasunari Kawabata

Tytuł oryginału: Yukiguni
Tłumaczenie: Wiesław Kotański
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 193







Słysząc słowo śnieg, przed oczami wyobraźni pojawiają się opadające płatki, które gęsto zaścielają pola o barwie intensywnej bieli. A biel, która powstaje poprzez połączenie wszystkich kolorów to już cała intensywność skojarzeń – to czystość wewnętrzna, duchowa, prawość, szlachetność oraz niewinność. To także symbol odpuszczenia, otrzymanej łaski darowania kar doczesnych, odnowy. To również oznaka boskości, doskonałego piękna, nieosiągalnego przez zwykłych śmiertelników. Białe są także brody mędrców, których umysły skrywają ogromne pokłady rozwagi, mądrości, życiowego doświadczenia. Biel to również oznaka pokoju. Ale z bielą mogą łączyć się też negatywne konotacje – chłód, zimna obojętność, brak uczuć, mentalna pustka. Ponadto biały śnieg to nierzadko kurtyna, zasłona, skrywająca pod sobą brzydotę i niedoskonałość doczesnego świata, która zakwita ponownie przy pierwszych roztopach. O tym jak niejednoznaczny jest kolor biały można przekonać się na podstawie lektury Krainy śniegu, autorstwa Yasunariego Kawabaty, japońskiego autora, z którym miałem okazję zetknąć się przy okazji powieści Głos góry oraz zbiorku Tysiąc żurawi. Śpiące piękności.

Akcja utworu Kraina śniegu została osadzona w niewielkiej wypoczynkowej mieścinie, słynącej z termalnych kąpieli, położonej w tytułowej Krainie Śniegu. Dzięki uprzejmości tłumacza, czytelnik dowiaduje się, że chodzi prawdopodobnie o teren gorących źródeł w obfitującej w śniegi okolicy w zachodniej części wyspy Honsiu. Sam wybór miejsca, w którym rozgrywają się wydarzenia zdaje się znaczący – wioska przez sporą część roku odcięta jest od świata zewnętrznego ze względu na spore opady białego puchu oraz okalający ją potężny łańcuch górski. Jest to zatem obszar silnie izolowany, egzystujący gdzieś na uboczu powszechnej świadomości. Z uwagi na przeżycia głównego bohatera, Kraina Śniegu często jawi się także jako kraina na poły mityczna, fantasmagoryczna, lekko nierzeczywista, pozostająca na granicy świata realnego i ułudy, mary, fantazji. Do tego hermetycznego świata przybywa główny bohater utworu, pochodzący z Tokio pan Shimamura. Wywodzi się on z zamożnej rodziny, po której odziedziczył pokaźny majątek. Uzyskane w spadku pieniądze pozwalają prowadzić próżniaczą egzystencją, otaczać się luksusem oraz spełniać wszelakiej maści zachcianki, które Shimamura najczęściej określa mianem sztuki dla sztuki. Do tego typu zajęć należy m.in. zainteresowanie tańcem europejskim, które wykwitło na szczątkach fascynacji tańcem japońskim. Pasja bohatera objawia się szkicami literackimi poświęconymi temu tematowi, chociaż wszelkie przemyślenia i refleksje powstają jedynie w oparciu o fotografie, albumy oraz obcojęzyczne teksty. Warto zatem zauważyć, że Shimamura pisze o czymś, czego nigdy w życiu nie widział na oczy – taniec europejski charakteryzuje wyłącznie na podstawie refleksów, odbić, jakie stanowią dostępne źródła, np. teksty francuskojęzycznych intelektualistów dotyczące rozkwitu rosyjskiego baletu.

W drodze do Krainy Śniegu, do której najłatwiej dostać się koleją, Shimamura natrafia na kolejny intrygujący pobrzask – migotliwe światło pozwala dostrzec w pociągowej szybie twarz młodej i pięknej dziewczyny, która czule opiekuje się swoim towarzyszem podróży. Subtelne rysy, niepospolita uroda oraz melodyjny głos przykuwają uwagę tokijczyka, który nie może powstrzymać się przed ukradkowym zerkaniem. Obiektem fascynacji jest Yōko, która troszczy się o Yukio, ciężko chorego syna miejscowej nauczycielki tańca. Ale celem, prawdopodobnie podświadomym, dla którego Shimamura przybywa do górskiej enklawy jest inna kobieta – Komako, niewiele starsza od Yōko dwudziestoparolatka, która z bliżej nie określonych przyczyn została gejszą. Bohater od momentu dotarcia do Krainy Śniegu diametralnie zrywa z dotychczasową egzystencją, odcina się od pozostającej daleko rodziny, wikłając się równocześnie w skomplikowaną relację z Komako oraz próbując dowiedzieć się czegoś na temat Yōko i jej ciężko chorego współpodróżnika. Zawiłe ruchy tych postaci, targające nimi emocje, skrywane przez nie sekrety stanowią kanwę całego utworu, który mieni się całą paletą barw.

Za sprawą trzecioosobowego narratora, który stale towarzyszy Shimamurze autor w intrygujący sposób zajmuje się kwestią interakcji, jakie zachodzą się pomiędzy kobietą i mężczyzną. Śledząc stosunki bohatera oraz Komako nietrudno o skojarzenia związane z subtelną konfrontacją, delikatną walką, prowadzoną na wszelkich możliwych frontach. Kraina Śniegu to kolejna poznana przeze mnie książka z literatury japońskiej, w którą ważną rolę odgrywają japońskie teatry – kabuki oraz . Pierwszy z nich słynie z bogatej oprawy przedstawień, silnej ekspresji i wyszukanej charakteryzacji aktorów. Cechami znamiennymi dla drugiej formy sztuki są mimika, taniec, śpiew, muzyka oraz efektowne maski. Elementy obu teatrów możemy odnaleźć w postępowaniu bohaterów, które momentami przypomina sceniczne wystąpienie. Szczególnie zachowanie Komako mocno kojarzy się z grą, aktorskim kunsztem – kolejne gesty, czyny oraz słowa są tak ambiwalentne, gwałtowne, sprzeczne, w wyniku czego trudno pokusić się o ocenę rzeczywistej relacji. Mimo tej uczuciowej mimikry, niejasności i dwuznaczności oraz iście dualistycznej natury to właśnie Komako wygłasza kwestię, że tylko kobieta jest w stanie prawdziwie pokochać drugiego człowieka. Zgoła inaczej prezentuje się rys psychologiczny Shimamury, który zachowuje się tak jakby w głębi jego piersi usypana była gruba warstwa śniegu. To typ człowieka, który bez mrugnięcia okiem przyjmuje ofiarowane uczucie, ale nie oferuje absolutnie nic w zamian. Udręka, która dotyka Komako związana z niepewnością własnego losu i wątpliwości dotyczące niejasnego stosunku, jaki ma do niej Shimamura, nie robią zbytniego wrażenia na chłodnym tokijczyku, który potrafi tylko zarejestrować cudze przeżycia, bez ich należytej transkrypcji. Wydaje się, że Shimamura jest klasycznym egoistą ze skłonnościami do marzycielstwa oraz konformizmu, który boi się podejmować zdecydowanych akcji – wyraźnie przekłada on lenistwo, czy też poddawanie się wartkiemu nurtowi zdarzeń ponad działanie, znamionujące silną wolę i niezależność. Kraina Śniegu jest swoistą kolebką, w której zanurza się Shimamura, odcinając się od dręczących go codziennych problemów, czyniąc to także kosztem innych. Warto jednak podkreślić, że bohater nie jest zupełnie pozbawiony skrupułów – odczuwa od zmieszanie, wyrzuty sumienia z racji własnego samolubstwa oraz przedmiotowego traktowania innych, ale posiada zbyt słabą wolę, by się zmienić. Owa niemoc jest źródłem niepokoju, który towarzyszy Shimamurze przy każdej wizycie w Krainie Śniegu. Ponadto bohater jest osobnikiem bardzo wrażliwym, a sposób rejestracji otaczającej go rzeczywistości jest niezmiernie ciekawy, podobnie jak obserwacja zmian, które dokonują się w Shimamurze przy okazji kolejnych wizyt.

Akcja utworu jest mocno rozciągnięta w czasie, dzięki czemu czytelnik otrzymuje sposobność obserwacji cyklu przemian zachodzących w Krainie Śniegu podążającej w zgodzie z rytmem przyrody. Na szczególną uwagę zasługują dwie pory roku – jesień, kiedy krwistoczerwona, ognisto pomarańczowa natura z wolna pogrąża się w letargu oraz zima, gdy świat szczelnie okryty białą kołdrą śniegu zapadł już w zimową drzemkę. Oba okresy kojarzą się ze snem, który z kolei wiąże się z ułudą, marą, majakami. Rzeczywistość, w której rozgrywają się wydarzenia bardzo często przywodzi na myśl oniryczne wizje, rodzące się w umyśle zatopionego w otchłani snu człowieka. Nierealność całej scenerii uwypukla często pojawiający się motyw lustra oraz lustrzanego odbicia – Shimamura nie raz zadaje sobie pytanie, czy przeżywane stany, doświadczane emocje nie są jedynie złudzeniem, igraniem świetlnego refleksu, mirażem.

Warty podkreślenia jest także język, a więc literackie tworzywo, z którego utkano utwór. Autor posługuje się nim z wprawą, zdradzającą prawdziwe mistrzostwo – jest on subtelny, delikatny oraz efemeryczny. Pisarzowi w kilku słowach udaje się nakreślić, czy też naszkicować całą złożoność, bądź piękno danej sytuacji. Połączenia niektórych wyrazów zaskakują, pewne konstrukcje i porównania zdradzają także kulturową odmienność japońskiego artysty – dla przykładu europejskiemu czytelnikowi fakt podkreślenia urody kobiecych ust poprzez porównanie ich do przyssawek pijawki może wydawać się obrzydliwy, ale właśnie w ten sposób Shimamura wyraża zachwyt nad wargami Komako. Zastanawiająca jest także harmonia panująca pomiędzy światem przyrody a rozgrywającymi się wydarzeniami – kłótnia, której towarzyszy krakanie wron, ludzkie kroki pobrzmiewające w takt płaczu sosen czy zawodzenie wiatru płynnie przechodzące w szum pędzącego pociągu, który z kolei przeradza się w krzyk. Otoczenie zdaje się stanowić ogromną scenę, na której wystawiana jest wielka sztuka ludzkiej egzystencji – jednocześnie każdy element scenografii jest w tej układance ważny, żaden z nich nie pozostaje bez znaczenia, wszystko zostało rozmieszczone z ogromnym pietyzmem i rozmysłem, a jedynie niewielki margines pozostawiono dla przypadku.

Proza Kawabaty, w której ścierają się pierwiastek męski oraz żeński doskonale uzmysławia, że pełne porozumienie, do jakiego może dojść pomiędzy dwoma istotami to sprawa wręcz niezwykła, bowiem ogromnie trudna, kosztująca ogrom wysiłku. Ludzkie gesty, zachowanie, charakter oceniane są przez pryzmat okoliczności, w której aktualnie znajdują się dane osoby. Ponieważ przeżycie wszelkich możliwych stanów nie jest możliwe, zupełne poznanie drugiego człowieka również jest niewykonalne. Ostateczne, całkowite odkrycie cudzej natury leży poza orbitą naszych możliwości – nigdy nie przeszyjemy najskrytszych myśli bliźniego, w którym zawsze będzie tkwić pewna zagadka, drobny cień tajemnicy i niejasności. Ów sekret dotyczący własnej osobowości w posiadaniu którego jest każdy człowiek został mistrzowsko podkreślony poprzez uzupełnienie kompozycji świata przedstawionego bohaterką, będącą gejszą. Zawód ten ściśle związany jest z kulturą japońską, parają się nim kobiety. Dobra gejsza, której zadaniem jest zabawianie towarzystwa, specjalizuje się w sztuce prowadzenia konwersacji, tańcu, śpiewie oraz grze na tradycyjnych instrumentach. Sprzedaje ona swój wolny czas, który poświęca klientowi, pragnąc umilić mu czas, ale nie handluje ona swoim ciałem – w żadnym razie nie jest prostytutką, za które niekiedy mylnie bierze się gejsze. Twarz jej pokryta jest gęstym białym pudrem, na który przyklejony jest przymilny uśmiech – jest to maska kukiełki, za którą skrywane są rzeczywiste odczucia i emocje.

Reasumując, Kraina śniegu to bardzo ciekawa książka Yasunariego Kawabaty, japońskiego mistrza prozy. Powieść jest popisem zdolności obserwacyjnych pisarza, który w interesujący sposób prześwietla ludzką naturę. Ogromne wrażenie robi wykreowana miłosna figura, która żywo i niespokojnie pulsuje, tętni pełną mocą, w której wyczuwalna jest silna polaryzacja i napięcie. Kawabata z wdziękiem odsłania meandry ludzkiej psychiki, prezentując jej złożoność oraz skomplikowaną budowę. Ponadto w trakcie lektury czytelnik przekonuje się jak niezwykła i niepowtarzalna jest kultura Japonii, będąca wynikiem m.in. polityki izolacjonizmu. Tę hermetyczność Wysp Japońskich zdaje się symbolizować tytułowa Kraina Śniegu – odcięta od reszty świata wysokim łańcuchem górskim, posiadająca własną, wyjątkową kulturę i obyczaje.

Wasz Ambrose

piątek, 8 sierpnia 2014

Słowo na niedzielę



nie ma niższego uczucia niż poczucie wyższości.

Krzysztofa Varga

czwartek, 7 sierpnia 2014

O wrażliwości serca



Nienawiść (…) zapada w serce znacznie głębiej niż miłość.

Za ciosem Jacek Krakowski

środa, 6 sierpnia 2014

Pytania o Boga



„...mówią tam, że główne przymioty Boga to miłosierdzie, dobroć, skłonność przebaczania, że jest Bogiem miłości, że jest wszechmogący. Ale przy tym za pierwszy akt nieposłuszeństwa człowiek został wygnany z Raju i stał się śmiertelny. Potem niezliczona liczba ludzi umiera, ale co tam, i pod koniec Bóg posyła swojego syna, żeby zbawił ludzkość. I ten syn sam ginie straszną śmiercią, a przedtem wzywa Boga i pyta, czemu go opuścił. I po co to wszystko? Żeby swoją krwią odkupić grzech pierwszego człowieka, którego Bóg sam sprowokował i ukarał, i żeby ludzie powrócili do Raju i znów byli nieśmiertelni. To jakiś bezsensowna kołomyja, przecież można było po prostu nie karać ich wszystkich tak surowo za to, czego nawet nie zrobili. Albo darować karę ze względu na przedawnienie. Ale po co poświęcać ukochanego syna, i jeszcze go zdradzać? Gdzie tu miłość, gdzie skłonność do przebaczania, gdzie tu wszechmoc?

Metro 2033 Dmitry Glukhovsky

wtorek, 5 sierpnia 2014

O pieśniach patriotycznych








Ta pieśń ma już sto lat, jeśli nie sto pięćdziesiąt - pokręcił głową (...) - Napisano ją najpierw na jedną wojnę, potem zaadaptowano do drugiej. Właśnie dlatego jest dobra: pasuje do każdej wojny. Jak długo człowiek będzie żył, zawsze będzie uważał siebie za kochającego światło, a wrogów za kochających ciemność.

I będą tak myśleć po obu stronach frontu...”


Metro 2033 Dmitry Glukhovsky

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Wywiad rzeka





Jacek Krakowski



Za ciosem


seria wydawnicza: Super kryminał

wydawnictwo: Pi 2012

Kiedy kilka dni temu przystępowałem do lektury powieści Jacka Krakowskiego Za ciosem, nie pamiętałem już nawet, kiedy i jakich okolicznościach do mnie trafiła. Sprawił to prawdopodobnie jej wygląd – skromna, komiksowa szata graficzna okładki jednoznacznie sugerująca, że mamy do czynienia z kryminałem, lub nawet tylko kryminałkiem. Format, jakość papieru, miękka okładka – prawie klasyczny paperback. Miałem wrażenie, że to typowa książka do pociągu, więc leżała biedna pod stosem innych czekających na zmiłowanie, gdyż żadna wycieczka umożliwiająca czytanie się nie zapowiadała. I tak mijały miesiące, aż w końcu się nad nią zlitowałem, choć podróż nadal mi się nie trafiła.

Wydanie, które posiadam, notki o autorze nie zawiera, a internet informuje, iż Jacek Krakowski jest polskim poetą, prozaikiem, autorem utworów dla dzieci i młodzieży, krytykiem muzycznym oraz autorem scenariuszy filmów animowanych dla Se-Ma-Fora. Ja jednak z jego twórczością pisarską dotąd kontaktu nie miałem, a przynajmniej niczego takiego nie kojarzę, więc do lektury Za ciosem zabrałem się niczym pies do jeża. Ostrożności nauczyły mnie liczne doświadczenia z objawieniami dzisiejszej polskiej literatury, które aż nazbyt często okazywały się pasmem zawodów i rozczarowań.

Wieś Lisice pod Łodzią to miejsce, gdzie swego czasu wypadało mieć posiadłość, gdy się było kimś. Mieszka tam i była śpiewaczka, i znane niegdyś osoby ze świata filmu, malarka i postać najbardziej znana – Matylda Delmonte. Ta ostatnia jest chyba jedyną nieprzebrzmiałą sławą – wychodzące spod jej pióra romanse, czyli powieści dla kobiet (gdzie to równouprawnienie?), są kolejnymi bestsellerami polskiego rynku wydawniczego. W tajemniczy okolicznościach znika mąż pisarki, a wraz z nim spora suma pieniędzy. Tę intrygującą i sensacyjną sprawę postanawia wykorzystać sprytna pisarka i zaprasza do swej rezydencji reportera Jana Marona, by ten przeprowadził z nią wywiad rzekę. Maron z kolei bardziej jest chyba zainteresowany wyjaśnieniem tajemnicy zaginięcia męża Matyldy i owych pieniędzy. Co będzie dalej, oczywiście zdradzać nie będę.

Lektura rozpoczyna się fantastycznie. Styl niezbyt wyszukany, ale bez zarzutu, łatwy w odbiorze. Bardzo udanym chwytem jest ujęcie całości w formie serii wywiadów (każdy rozdział to wywiad z jedną postacią) prowadzonych przez Marona z różnymi osobami, mieszkańcami Lisic, na temat Matyldy Delmonte i tajemniczego zniknięcia jej męża, a także następnych wydarzeń, które miały miejsce w miarę rozwoju fabuły. Z tej formuły wynika ograniczenie się tylko i wyłącznie do dialogów, co nadaje opowieści bardzo specyficzny klimat i dynamikę. Pięknie przy okazji podkreśla to, co często umyka autorom kryminałów piszących w tradycyjnej manierze – niewiarygodność świadków. Każdy mówi co innego, często zmienia zeznania, i detektyw lub dziennikarz pragnący rozwiązać zakładkę niejednokrotnie dość długo nie ma zielonego pojęcia, co jest prawdą, a co fałszem. Taka forma daje autorowi dodatkowy bonus, gdyż nie musi angażować się w opisy, gdzie łatwo strzelić gafę kryminalistyczną, co przytrafia się nawet znanym i uznanym.

Oczywiście w miarę, jak przewracamy kartki, mają miejsce kolejne wydarzenia, trup ściele się dość gęsto jak na liczbę występujących w powieści osób, wypływają nowe wątki. Całość mile się komplikuje, dynamika rośnie i… Wszystko zaczyna przypominać twórczość samej pani Delmonte. Całość zaczyna się rozjeżdżać, kulminacja na pół gwizdka, a rozwiązanie jakby pisane na siłę i przez kogo innego. Dodatkowy niesmak budziły we mnie również dywagacje na temat Stanu Wojennego i służb komunistycznych, jakby na siłę wciśnięte w celu zaspokojenia potrzeb pewnej grupy czytelników, niby elementy pornograficzne umieszczane przez innych autorów w ich książkach z tych samych motywów. W dodatku tak płytkie i infantylne, że brak słów.

Zapowiadało się pięknie, a wyszło jak wyszło. Przez finisz, który bardzo znacząco obniża wartość całości, który poziomem stanowi wręcz zaprzeczenie początku, trudno zakwalifikować tę powieść nawet do przeciętnego, solidnego „kryminału pociągowego”. A przecież ten podgatunek ma wciąż swe znaczące miejsce w literaturze popularnej, mimo iż pociągów u nas coraz mniej. I niestety wcale nie tak łatwo o dobrą książkę w tym kanonie, a chętnie bym coś takiego przeczytał


Wasz Andrew

Za ciosem [Jacek Krakowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Za ciosem [Jacek Krakowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 2 sierpnia 2014

Stefan Zweig "Dziewczyna z poczty" - Wołanie z otchłani nędzy

Dziewczyna z poczty

Stefan Zweig

Tytuł oryginału: Rausch der Verwandlung
Tłumaczenie: Karolina Niedenthal
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Nowy Kanon
Liczba stron: 336
 
 
 
 
 
 
W nauce od lat trwają poszukiwania jednej uniwersalnej teorii, która za jednym zamachem odpowiedziałaby na wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę. Póki co naukowcy są daleko od jej znalezienia, ale nie można zaprzeczyć, że np. teorie dotyczące fizyki kwantowej można przyłożyć także do naszego makroświata. Przy okazji lektury książki Paryski ekspres wspominałem o zasadzie nieoznaczoności Heisenberga, dzisiaj natomiast pragnąłbym rzec kilka słów o pasmowej teorii przewodnictwa. W podstawowym składniku materii, czyli w atomie, poszczególne elektrony mogą znajdować się w ściśle określonych, dyskretnych stanach energetycznych (wynika to z równania Schrödingera). W ciele stałym poszczególne atomy są ze sobą powiązane, co wiąże się z kolejnymi ograniczeniami dotyczącymi możliwej energii elektronów. Dopuszczalne poziomy energetyczne elektronów zlewają się w tzw. pasma energetyczne. W kryształach wyróżnia się dwa pasma energetyczne – jedno z nich, położone niżej, jest całkowicie wypełnione elektronami, z kolei drugie, położone wyżej, nie zawiera żadnych elektronów. Pasmo całkowicie zajęte określane jest mianem pasma podstawowego, natomiast pasmo puste – pasmem przewodnictwa. Możliwe jest przesunięcie elektronu z pasma podstawowego do pasma przewodnictwa, ale wiąże się to z dostarczeniem odpowiednio dużej porcji energii (elektrycznej bądź cieplnej), tak by elektron od razu wskoczył do pasma przewodnictwa, bowiem niedopuszczalne są pośrednie wartości energii (te niemożliwe do osiągnięcia stany pośrednie określa się mianem pasma wzbronionego). Elektrony znajdujące się w paśmie przewodnictwa nie są związane z konkretnym atomem, ale mogą przemieszczać się w całej objętości materiału, przewodząc w ten sposób prąd elektryczny, który nie jest niczym innym jak uporządkowanym ruchem atomów. W izolatorach, czyli materiał bardzo słabo przewodzących prąd elektryczny (w języku potocznym często pada określenie, że izolator w ogóle nie przewodzi prądu) przeskok elektronu do pasma przewodnictwa wymaga bardzo dużych nakładów energetycznych. Podobnie wygląda sytuacja plebsu, którego przedstawiciele nie mogą korzystać z wszystkich uciech towarzyszących ludziom ze szczytów społecznej drabiny, ba, którym nie wypada wręcz pojawiać się w obecności osób majętnych czy szlachetnie urodzonych. Na straży świata bogaczy stoją całe zastępy portierów, ochroniarzy, ale faktyczne pasmo wzbronione, to najbardziej skuteczne stanowi gotówka, czy raczej jej brak. Od czasu do czasu dochodzi jednak do sytuacji, kiedy to człowiek jeszcze do niedawna ubogi i biedny zaczyna cieszyć się powszechnym mirem oraz poważaniem społecznych elit i niemal zawsze wiąże się to z niebotycznymi nakładami pieniężnymi. Portfel spuchnięty od nadmiaru banknotów pozwalaj przysłonić wstydliwą przeszłość nowobogackiego, która tonie w pomrokach nędzy i ubóstwa – parweniusz za sprawą posiadanych potężnych zasobów finansowych niczym elektron, któremu nadano odpowiednią energię zostaje wybity z pasma podstawowego, czyli swojej dotychczasowej nędznej egzystencji, osiągając upragnione pasmo przewodnictwa, czyli towarzyskie salony, których wrota nagle stanęły otworem. Co jednak kiedy strumień pieniędzy nagle uschnie? Interesująca historia, która stara się odpowiedzieć na to pytanie została przedstawiona w książce Dziewczyna z poczty, autorstwa Stefana Zweiga.