Requiem dla zakonnicy
William Faulkner
Tytuł oryginału: Requiem for a Nun
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 176
Fikcyjny autor Silas Flannery,
jeden z bohaterów Jeśli zimową nocą podróżny, powołany do życia przez genialnego włoskiego artystę Italo
Calvino, zanotował w swoim dzienniku, że „Przed
pisarzem, który chce unicestwić samego siebie, aby wyrazić to, co znajduje się
poza nim, otwierają się dwie drogi: albo napisze on książkę, a będzie to księga
jedyna i wyczerpująca wszystko, albo napisze wszystkie książki, tak by poprzez
cząstkowe obrazy dążyć do uchwycenia obrazu całości”. W przypadku twórców
wybitnych, których ambicje nie pozwalają poprzestać na płodzeniu kolejnych
poczytnych pisadeł, egzystujących w literackim świecie przez kilka chwil,
można zauważyć tendencję do brania na warsztat kilku kluczowych, najbardziej
intrygujących ich tematów, które eksploatowane są z maniakalnym uporem. Lem
bardzo wiele miejsca w swojej twórczości poświęcał zagadnieniu obcości,
możliwości wzajemnego porozumienia, Tanizaki po krótkim okresie fascynacji
światem Zachodu zagłębił się w badaniu rodzimej kultury, u Nabokowa z kolei można
zauważyć stale powracający motyw zaświatowości. Dana kwestia, która stanowi
centrum literackich zainteresowań może być prezentowana z różnych perspektyw, z
wielu punktów widzenia, które przedstawiane są w kolejnych utworach. Owe
tendencje do silnej koncentracji na wąskiej grupie tematów zdecydowanie łatwiej
dostrzec, kiedy następne dzieła osadzone są w tym samym świecie przedstawionym,
fabuła rozgrywa się w niezmiennym środowisku, tak jak ma to miejsce w przypadku
Williama Faulknera, który niestrudzenie eksplorował ludzką naturę,
przeprowadzając wiwisekcję psychiki obywateli fikcyjnego hrabstwa
Yoknapatawpha.
Willam Faulkner, żyjący w
latach 1897 – 1962, to jeden z najpopularniejszych amerykańskich artystów –
uznany powieściopisarz, nowelista oraz poeta, a także laureat literackiej nagrody
Nobla z 1950 roku. Akcja większości jego dzieł snuje się na Głębokim Południu,
ogromnie specyficznym regionie Stanów Zjednoczonych, w legendarnym już hrabstwie
Yoknapatawpha. Losy bohaterów ukazywane są w kolejnych ujęciach, w różnych
epizodach, które splecione ze sobą składają się na wielką panoramę
amerykańskiego społeczeństwa, podlegającego nieustannym zmianom oraz
fluktuacjom. O ciągłości powieści serwowanych przez Faulknera przekonałem się
za sprawą Requiem dla zakonnicy,
dzieła uchodzącego za kontynuację Azylu.
Główną bohaterką utworu jest
Temple Drake. Czytelnik miał okazję poznać ją w Azylu jako młodą pannę z majętnej i wpływowej rodziny, która jako
studentka renomowanej uczelni, bardziej niż na nauce koncentrowała się na
randkowaniu i zdobywaniu kolejnych, adorujących ją męskich serc. Jedną z ofiar
schwytanych w jej miłosne sidła był Gowan Stevens, przystojny młody człowiek,
dżentelmen lubujący się w nieustannym spożywaniu alkoholu. Requiem dla zakonnicy rozgrywa się 8 lat po wydarzeniach, do
których doszło w kryjówce bimbrownika i handlarza whisky, opisanych szczegółowo
w Azylu. Temple oraz Gowan są na
pozór szczęśliwym małżeństwem – bogaty i zaradny mąż, atrakcyjna małżonka oraz
dwójka dzieci: kilkuletni chłopczyk i półroczne niemowlę, o których dbają
zatroskani rodzice. Obraz pięknej rodziny zostaje drastycznie zburzony, kiedy
czarnoskóra niania Nancy Mannigoe dokonuje morderstwa, dusząc bezbronne
niemowlę. Murzynka, której obrońcą jest Gavin Stevens, stryj Gowana, trafia na
ławę oskarżonych, ale jej losy zdają się być z góry przesądzone. Karą za
bestialską zbrodnię popełnioną na niewinnym dziecku może być wyłącznie śmierć. Na
sądowej sali trwa wyczekiwanie na wyrok, nerwy napięte są do granic
wytrzymałości, przedstawiciel sprawiedliwości właśnie zamierza zabrać głos, a
tymczasem my, czytelnicy, dzięki uprzejmości autora rozpoczynamy przygodę z
utworem.
Requiem
dla zakonnicy zwraca uwagę ze względu na swoją literacką
formę. Dzieło stanowi połączenie powieści oraz dramatu – składa się z trzech
aktów, z których każdy poprzedzony jest rozbudowanym preludium. Na introdukcję,
utrzymaną w powieściowym tonie, zapoznającą czytelnika ze światem
przedstawionym składają się szczegółowe historie budynków, w których rozgrywają
się kluczowe wydarzenia. Sąd, biuro gubernatora stanu oraz więzienie
charakteryzowane są z pieczołowitą precyzją, przytaczane są ich losy oraz
dzieje od momentu ich powstania. Autor stosuje zabieg animizacji budowli, które
nabierają cech osób żywych, obdarzonych doskonałą pamięcią – niemych świadków
zachodzących nieprzerwanie przemian, bacznie śledzących rozwój zamieszkujących
ich istot ludzkich, obserwujących wielkie wzburzenia, afektacje, namiętności,
przekonujących się o człowieczej zawiści, małości, chciwości. Kiedy po obfitym
wstępie dochodzi do właściwych wydarzeń, stanowiących sedno utworu, książka
zmienia formę, przybierając postać dramatu. Taki zabieg pozwala zdynamizować
akcję, bowiem dzieło zostaje zredukowane niemal wyłącznie do dialogów, prowadzonych
pomiędzy bohaterami.
Styl, w jakim utrzymane jest Requiem dla zakonnicy to także bardzo
interesująca kwestia. Faulkner lubuje się w tworzeniu skomplikowanych,
wieloczłonowych konstrukcji słownych. Zdania osiągają gargantuiczne rozmiary,
są rozbudowane do granic możliwości – dominują wielokrotnie złożone, nie
brakuje w nich także pokaźnych wtrąceń, wplatanych w tekst dzięki nawiasom.
Wszechobecna jest hiperbolizacja – monologi głównych bohaterów puchną i
rozrastają się do długich tyrad, a tekst poboczny to wręcz cały wachlarz
wskazówek i porad. Na didaskalia składają się precyzyjne opisy scenerii, w
których dokładnie określono rozlokowanie przedmiotów, rekwizytów i mebli, grę
świateł oraz rozkład pomieszczeń. Wiele miejsca poświęcono również takim
detalom jak pozycja kurtyny, wystrój sceny czy mimika bohaterów. Z uwagi na tę
mnogość i wielkość środków, czytając tekst należy zachować ciągłą koncentrację,
ale i ona nie gwarantuje tego, że zdołamy ustrzec się przed zaplątaniem się w
tym słownym labiryncie.
Istotnym elementem tej
literackiej hybrydy jest także bogata symbolika. Znacząca jest postać głównej
bohaterki, która na skutek traumatycznego doświadczenia, jakim niewątpliwie
jest śmierć niedawno narodzonego dziecka, musi raz jeszcze zanurzyć się w
swojej skażonej piętnem grzechu przeszłości. Poprzez reminiscencje oraz
retrospekcje, przed czytelnikiem, na zmianę pojawia się młoda i nierozsądna
panna Temple Drake oraz zgorzkniała, cyniczna, agresywna i nieufna pani
Gowanowa Stevens. Obie natury jednej osoby zdają się prowadzić ze sobą walkę,
chociaż w miarę zagłębiania się w utwór, czytelnik przekonuje się, że istnieje
bardzo wiele punktów stycznych, spajających przeszłość z teraźniejszością –
okazuje się, że postępowanie pani Gowanowej Stevens w ogromnej mierze
determinowane jest przez doświadczenia panny Temple Drake. Natomiast we wstępie do aktu
pierwszego, stanowiącego historię powstania miasta Jefferson, stolicy hrabstwa Yoknapatawpha,
ciekawie zaprezentowano postać kuriera – jest on wszędobylski, chociaż nigdy
nie bierze bezpośredniego udziału w rozgrywających się wydarzeniach, nikomu nie
wadzi, choć samą swoją wszechobecnością może drażnić, czy niepokoić; jest on
skryty, nieodgadniony, milczący i w pełni świadom, tego co się wokół niego
dzieje, bez strachu przemierza dzikie i dziewicze obrzeża cywilizacji,
uosabiając niezłomnego ducha oraz potęgę i pewność siebie ciągle młodego
państwa amerykańskiego.
Kluczowym wątkiem utworu jest
jednak sprawa czarnej morderczyni. Nancy Mannigoe jawi się jako ludzka bestia,
które nie potrafi odwdzięczyć się za okazane jej miłosierdzie. Państwo Stevens
przyjmują ją jako opiekunkę mimo niechlubnej przeszłości, wbrew palącemu piętnu
dziwki, pijaczki i narkomanki. W powszechnej opinii młodzi ludzie podali rękę
czarnej kobiecie, wyciągając ją prosto z rynsztoka. W takich okolicznościach
śmierć Nancy wydaje się niewielką stratą – miejska społeczność szacownego
miasta Jefferson pozbywa się w ten sposób wyrzutka, odpadu, ludzkiego śmiecia,
który nie zasługuje na prawo funkcjonowania w ludzkiej zbiorowości. Ale w miarę
rozwoju akcji i przybliżania sylwetki Nancy, w umyśle czytelnika zaczynają
kwitnąć kolejne pytania. W jakich okolicznościach egzystowała ta kobieta za
młodu? W jakim środowisku została wychowana? Kto się nią opiekował, od kogo
miała czerpać wzorce, uczyć się moralności? Jak miała wyrosnąć na porządnego
człowieka, skoro odkąd tylko nauczyła się mówić, odkąd zaczęła rozumieć i
interpretować płynące z otoczenia bodźce i komunikaty, dawano jej do
zrozumienia, że jest niczym, a jej żywot jest bezwartościowy, ponieważ jest
nierobem, włóczęgą, straconym człowiekiem? Ale od czasu do czasu nawet do
takich czarnych miernot uśmiecha się los i daje im sposobność, by zdobyć
uczciwą pracę, jaką jest służba w domostwie białego człowieka, tego samego, który
kiedyś zniewolił ich przodków, a obecnie brutalnie trzyma kolorowych w pętach
ekonomicznej zależności. Postać Nancy staje się jeszcze bardziej tragiczna, w
miarę jak historia sunie naprzód, rozwija się, a czytelnik lepiej poznaje zarówno
ofiarę – matkę nieutuloną w żalu (ale czy aby na pewno?) oraz bezwzględną
(tak?) morderczynię, która zaczyna zyskiwać zaskakująco wiele ludzkich cech.
Faulkner świetnie ukazuje jak łatwo jest oceniać innych, ferować wyrokami na
podstawie kilku, w dodatku niepełnych, informacji, jak płynnie i naiwnie
dopowiadamy sobie to, co niewiadome, uzupełniamy luki bazując na stereotypach i
uprzedzeniach. Tymczasem, nierzadko, prezentowane fakty są tylko skorupą, pod
którą kotłuje się zupełnie inna rzeczywistość – świat mniej klarowny, mniej
zrozumiały, utrzymany nie tylko w biało-czarnej konwencji, w którym nie tkwi
żadna wyraźna linia podziału, jasno wskazująca co jest dobrem, a co złem.
Faulkner z ogromną namiętnością
zagłębia się w brudne odmęty ludzkiej psychiki, grzebiąc w metafizycznych
wnętrznościach niczym wytrawny chirurg, który doskonale zdaje sobie sprawę z
tego, który punkt należy nacisnąć, by wywołać określoną reakcję. W ten sposób
amerykański autor serwuje ciekawe studium poświęcone zemście, która jest
odruchem naturalnym w odpowiedzi na doznane krzywdy. Faulkner uświadamia, że
dążenie do odwetu, trud włożony w jego osiągnięcie może dać chwilowe
zapomnienie, albo wręcz ukojenie. Ale w momencie jego uzyskania, traci on cały
swój blask, okazując się tylko wydmuszką, a nie żadnym zadośćuczynieniem.
Równie intrygująco zaprezentowano egzystencję dwójki ludzi, wśród których jedna
z osób napiętnowana jest grzechami przeszłości. Wydaje się, że według Faulknera
akt przebaczenia dawnych przewinień traci jakikolwiek sens, kiedy jest on
nieustannie przypominany, a jego waga ciągle podkreślana. Wdzięczności za raz
okazaną łaskę nie można oczekiwać do końca swojego żywota, niezależnie od
ciężaru przewinienia.
Wasz Ambrose
Z Faulknera mam za sobą lekturę powieści "Zaścianek" - dobry kawałek prozy, ale nie zwalił mnie z nóg. Z pewnością będę jeszcze czytała tego pisarza, a tytuł, który opisujesz, wydaje się ciekawy.
OdpowiedzUsuńJa również dopiero zaczynam moją przygodę z Faulknerem. Oprócz wspomnianej powieści czytałem jedynie "Azyl". W prezentowanym utworze najciekawszy wydaje mi się zabieg połączenia prozy z dramatem - bardzo ciekawie wpływa to na utwór powieści.
UsuńTwórczość Faulknera nie jest mi jeszcze dobrze znana. Zawsze powtarzałam sobie, że przeczytam książki jego autorstwa, ale często "coś" stawało mi na przeszkodzie...
OdpowiedzUsuńMnie jeszcze do niedawna również zawsze "coś" stawało na przeszkodzie, by zapoznać się z dziełami Faulknera, ale w tym roku przełamałem impas i przyznaję, że jestem bardzo zadowolony z tego powodu. Amerykański pisarz okazuje się bardzo interesującym literatem, który ma sporo do powiedzenia na temat ludzkiej psychiki :)
UsuńHmm, literacka hybryda powiadasz. Tak świetnie o niej napisałeś, że aż za nią piszczę. Te psychologiczne aspekty lektury ciągną mnie do siebie...
OdpowiedzUsuńTak, hybryda, wydaje mi się, że to dobre określenie - dramat przeplata się tutaj z epiką i jest to całkiem zgrabne połączenie. Mam nadzieję, że książka przypadnie Ci do gustu, jeśli zdecydujesz się po nią sięgnąć :)
UsuńSądząc z tego, co właśnie przeczytałem, jest to świetna lektura i wartościowa książka. Kojarzy mi się z niesamowitą powieścią Zabić drozda.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że bierzesz na warsztat ambitne dzieła. Ja od jakiegoś czasu wolę lekkie i rozrywkowe, bez pretensji do wielkiej sztuki.
Przekornie odniosę się tylko do tej grzesznej młodości pani Temple Drake. Chyba nie była taka grzeszna, bo przecież ani seks przedmałżeński, narkotyki ani rock’n’roll nie są grzechem. Przynajmniej w rozumieniu Dekalogu ;)
"Zabić drozda" jeszcze nie czytałem, ale książkę mam na uwadze, szczególnie od kiedy opublikowałeś swoją recenzję na jej temat.
UsuńHa, co do "grzeszności" panny Temple Drake to chodzi rzecz jasna o opinię mieszkańców miasteczka, którzy kierują się własnym dekalogiem, zmieniającym się na potrzeby chwili :)
To ostatnie właśnie miałem na myśli :) Pewne rzeczy są podobne pod każdą szerokością geograficzną i w każdym stuleciu :)
UsuńJakoś tak się zastanawiam, czy wiele lat temu nie czytałam tej książki, bo wydaje mi się jakoś znajoma - chyba, że to sprawia Twoja recenzja. Oprócz tematu "Requiem dla zakonnicy" intryguje mnie sama forma, którą wybrał dla niej Faulkner.
OdpowiedzUsuńJeśli Ci to pomoże w przypomnieniu sobie, czy miałaś do czynienia z tą powieścią, to wspomnę, że Albert Camus przysposobił ją do wystawienia na teatralnych deskach - w Polsce ten spektakl również się pojawił.
UsuńWiększość dobrych pisarzy jest sfiksowana na jakimś punkcie i często do tego wraca. Munro np. umieszcza motyw choroby i śmierci matki... Szczerze mówiąc nie czytałam jeszcze Faulknera, ale po Twojej recenzji nabrałam ochoty, by spojrzeć na głębokie Południe jego oczami.
OdpowiedzUsuńDokładnie o coś takiego mi chodziło :) O "fiksacji" pani Munro nie miałem dotychczas pojęcia, ale wynika to z faktu, że jeszcze nie zetknąłem się z jej prozą (chociaż zamierzam zmienić ten stan rzeczy).
UsuńMam nadzieję, że spojrzenie Faulknera przypadnie Ci do gustu. Mnie wydaje się ono co najmniej interesujące :)
Nie omieszkam poznać:)
UsuńRzadko chyba się zdarza, by twórca tej miary tworzył sequel, więc tym bardziej ciekawe jest, jak sobie z tym poradził. Podoba mi się też zabieg z tworzeniem fikcyjnej społeczności i przeplatanie losów poszczególnych jej członków w kolejnych książkach (Gavina Stevensa pamiętam z "Intruza").
OdpowiedzUsuńA szczególnie intrygujący wydaje się ten świat o którym piszesz, że skrywa się pod skorupą faktów.
Przyznam, że ja również byłem trochę zaskoczony, nie spodziewałem się kontynuacji aż tak wyraźnie nawiązującej do poprzedniej powieści. Chociaż przyznać trzeba, że forma tego utworu jest dość specyficzna oraz oryginalna.
Usuń