Wszystkim, którzy tu zawitali, życzę by nadchodzący Nowy Rok 2014 nie był gorszy niż jego poprzednik. No i szampańskiej zabawy oczywiście :)
Strony
▼
wtorek, 31 grudnia 2013
wtorek, 24 grudnia 2013
Święta, Święta
Wszystkim, którzy w tym roku byli dobrzy, życzę Wesołych, Zdrowych, Rodzinnych Świąt
i miejmy nadzieję, że do tych, którzy źle czynili, Mikołaj też trafi
i miejmy nadzieję, że do tych, którzy źle czynili, Mikołaj też trafi
poniedziałek, 23 grudnia 2013
"Dwie opowieści o miłości okrutnej" Jun’ichirō Tanizaki - Miłość niejedno ma imię
Dwie opowieści o miłości okrutnej
Jun’ichirō Tanizaki
Tytuł oryginału: Ashikari. Shunkinsho
Tłumaczenie: Mikołaj Melanowicz
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 194
Ludzka natura skrywa w sobie niejedną
sprzeczność i właśnie przez to, że wcale nierzadko jest ona nosicielką
rzeczy stojących w stosunku do siebie w wyraźnej opozycji jest tak
fascynująca. Weźmy na przykład nasze podejście do tego co obce, w jakiś
sposób inne, odbiegające od naszej codzienności. Z jednej strony
naturalnym odruchem wobec nieznajomych jest nieufność, która niekiedy
przybiera wręcz postać otwartej wrogości. Nie wiemy czego spodziewać się
po osobie, o której nie posiadamy żadnych informacji, więc podświadomie
przypisujemy jej najgorsze intencje. Z drugiej zaś strony, narzekając
na niedolę i trudy prowadzonej egzystencji, często dochodzimy do
wniosku, że gdzieś w odległych krajach, których nazwy kojarzymy zaledwie
ze słyszenia, ludziom musi żyć się lepiej i lżej. Odczuwamy zatem
trudną do wysłowienia i nazwania tęsknotę za nieznanym, gardząc przy tym
własną jakże nudną i wtórną codziennością. Nasza własna tradycja,
kultura, czy folklor zdają się mało atrakcyjne, szczególnie w porównaniu
z zachodnimi, czy orientalnymi wzorcami. I dopiero gdy zasmakujemy
obcego życia, zanurzymy się w społeczeństwie kojarzonym dotychczas
wyłącznie za sprawą mieszaniny stereotypów i mglistych faktów,
dowiadując się co nie co o jego zwyczajach, historii, etc., potrafimy z
należytym szacunkiem spojrzeć na rodzinne strony, w których przyszło nam
dorastać oraz żyć.
Oczywiście proces odnajdywania w sobie
zaintrygowania własnym narodem i jego spuścizną nie u każdego ma
miejsce, nie zawsze przebiega też w sposób taki, jak wyżej opisany. Ale
takie wypadki na pewno zachodzą, a najlepszym tego potwierdzeniem jest
żywot Jun'ichirō Tanizakiego, japońskiego artysty, uważanego za jednego z
trzech (obok Kawabaty i Natsume) największych pisarzy współczesnych
Kraju Kwitnącej Wiśni. Tak jak starałem się to ukazać przy okazji
lektury zbioru zawierającego powieści Dziennik szalonego starca oraz Niektórzy wolą pokrzywy,
Jun'ichirō Tanizaki przebył odległą drogę od autentycznej i
nieskrywanej pogardy do szczerej i głębokiej fascynacji własną kulturą.
To co początkowo wydawało się przaśne, miałkie, skazane na zagładę w
pomrokach dziejów wybuchło oszałamiającym pięknem, które raziło i
oślepiało, nie pozwalając wątpić w swoją siłę i moc.
Piękno, czyli subiektywne poczucie
doskonałości, wynikające czy to z harmonicznego połączenia tonów,
idealnego zachowania proporcji, czy też matematycznej prostoty jest
również tematem, o który zahacza krótki zbiór dwóch dzieł Jun'ichirō
Tanizakiego, zatytułowany Dwie opowieści o miłości okrutnej
wydany na polskim rynku przez niezastąpiony Państwowy Instytut
Wydawniczy w 1971 roku. Ale przyznać trzeba, że japoński mistrz pióra,
podobnie zresztą jak miało to miejsce w przypadku utworów Dziennik szalonego starca oraz Niektórzy wolą pokrzywy,
przedstawia tematy wyświechtane i doskonale znane w sposób nie dość że
oryginalny to często jeśli nie kontrowersyjny to przynajmniej
niecodzienny i przewrotny. Nie inaczej jest w tym przypadku, kiedy na
warsztat zostaje wzięte piękno, a więc wartość, która już w domyśle
posiada pozytywne konotacje. Bohaterowie naszych bajek, które tak silnie
pragnęlibyśmy uczynić rzeczywistością, oprócz mądrości, inteligencji,
czy altruizmu często odznaczają się urodą. Pięknu wewnętrznemu,
szlachetnej duszy, towarzyszy zatem piękno zewnętrzne – perfekcyjna
oprawa dla bogatej zawartości. Ale co dzieje się w przypadkach, gdy
istota niepośledniej urody skrywa w sobie mrok, który może być dla
innych źródłem cierpienia? A cóż dopiero, kiedy we wszystko wmieszać
jeszcze miłość, uczucie nierzadko ślepe i nieprzewidywalne?
Pierwsza z zaprezentowanych historii, Ashikari, czyli Źle mi bez Ciebie,
to krótki utwór o kompozycji powieści szkatułkowej. Narrator, wrażliwy
osobnik o romantycznym usposobieniu, wybiera się na wieczorną
kontemplację księżyca w okolicę świątyni Minase, na miejscu której
znajdowała się niegdyś cesarska rezydencja. Pośród sitowa, na
piaszczystej ławicy rozcinającej nurt rzeki Yodo na dwie części,
narrator oddaje się podziwianiu urody księżyca w pełni. W umyśle
poczynają wyłaniać się obrazy przeszłości, sączą się również strofy
wierszy. Ekstatyczny stan przerywa pojawienie się niespodziewanego
gościa – nieznajomy, który materializuje się nagle, niczym zjawa także
okazuje się wieczornym amantem księżyca. Przy kilku czarkach sake, w
bladym świetle serwuje niezwykłą historię miłosną, która stała się
udziałem jego ojca.
Utwór drugi, zatytułowany Shunkinshō, czyli Rozmyślania nad życiem Wiosennej Harfy,
również zostaje opowiedziany przez pierwszoosobowego narratora, który
na podstawie biografii, źródeł historycznych oraz relacji bezpośrednich
świadków stara się odtworzyć więź łączącą niewidomą mistrzynię oraz
nauczycielkę gry na samisenie i koto, Shunkin oraz jej ucznia, służącego
i kochanka, Sasuke. A wspomnieć należy, że uczucie, które wykiełkowało
pomiędzy tą dwójką z pewnością nie jest łatwe to zaprezentowania. Oto
bowiem piękna, ale i kapryśna Shunkin, niewidoma od dziewiątego roku
życia, odznacza się wyjątkową złośliwością, traktując otoczenie z
bezbrzeżną pogardą, przejawiając wszystkie te cechy już jako dziecko.
Sasuke, starszy o cztery lata od Shunkin pomocnik, terminujący u jej
ojca, od pierwszego wejrzenia zakochuje się w młodej dziewczynce, którą
darzy bezbrzeżnym uwielbieniem. Z czasem para staje się nierozłączna,
chociaż Sasuke cały czas egzystować będzie na prawach uniżonego sługi,
czy mało pojętnego ucznia, wiecznie łajanego i bitego przez swoją panią
profesor. Skomplikowane uczucie, które połączyło Shunkin i Sasuke
zostaje odmalowane przez narratora z nabożnym pietyzmem, w sposób
szczegółowy i pieczołowity, odsłaniając przed czytelnikiem całą
niezwykłość tej relacji, której punktem zwrotnym jest utracenie wzroku
przez Sasuke.
Obie krótkie opowieści koncentrują się
na portrecie kobiety rozpieszczonej przez wychowanie, która staje się
osobą wyniosłą i pyszną, ani przez moment niewątpiącą o własnej
wielkości i wyjątkowości. Zaprezentowane przedstawicielki płci pięknej
traktują innych, zarówno najbliższych jak i nieznajomych, z wysokości
swego majestatu niczym służących, których jedynym celem zdaje się
ułatwianie i umilanie egzystencji swojej pani. Przedstawiane kobiety,
które z równą gracją, swobodą i wprawą potrafią okazywać zarówno czar i
wdzięk jak i okrucieństwo i małostkowość, posiadają zdumiewającą łatwość
do manipulowania otoczeniem, czy roztaczania niemal absolutnej władzy
nad wielbiącym je mężczyzną. Fizycznemu pięknu towarzyszy rodzaj
duchowej skazy, którą może być próżność, kapryśność, a nawet sadyzm.
Piękno może okazać się zatem wartością niszczycielską, destrukcyjną,
która w pewien sposób zakłóca ład i harmonię świata, wprowadzając do
niego zazdrość, czy nienawiść.
Ponadto Ashikari, czyli Źle mi bez Ciebie
to dzieło znakomicie uzmysławiające kruchość i nietrwałość ludzkich
poczynań, które w dłuższej perspektywie czasu, przemijają bez śladu. Co
interesujące, pesymistycznym rozmyślaniom o marności ludzkiego żywota
zdają się jawnie zaprzeczać przywoływane wiersze, teksty, obrazy,
ogólnie dzieła z epok dawno minionych. W końcu nawet takie efemeryczne
reminiscencje świadczą o nieśmiertelności ludzkiego, twórczego ducha. Z
kolei Shunkinshō, czyli Rozmyślania nad życiem Wiosennej Harfy można
postrzegać jako wartościową historię XIX-wiecznej japońskiej
feministki, która przez swoje podejście do życia, samowystarczalność,
nieugiętość wobec opinii publicznej o dobrych kilkadziesiąt lat
wyprzedziła własną epokę, w której kobieta postrzegana była głównie jako
dodatek mężczyzny.
Reasumując, Jun'ichirō Tanizaki ponownie dał się poznać jako twórca ogromnego kalibru, udowadniając, podobnie jak Yukio Mishima,
że miłość, czy piękno, a więc zagadnienia na pozór doszczętnie
wyeksploatowane, posiadają jeszcze spore pokłady literackiego ładunku.
Całość zaserwowana jest pięknym, poetyckim wręcz językiem, który lubi
piętrzyć się w długie i misterne słowne konstrukcje. Obcowanie z prozą
Tanizakiego, która łączy ze sobą pozorne sprzeczności i wyjaśnia je,
można przyrównać do estetycznego przeżycia. Zachwyt jest zresztą
podwójny, bowiem wprawnemu posługiwaniu się słowem towarzyszy ogromna
wartość merytoryczna poruszanych kwestii.
niedziela, 22 grudnia 2013
Powiększone frytki
Przychodzi koleś do fast foodu i zamawia zestaw.
- Czy chce Pan powiększone frytki? - pyta sprzedawczyni.
- Powiększone frytki?! To można tak?
- Oczywiście - odpowiada z politowaniem babeczka.
- Rewelacja, to ja poproszę te powiększone frytki.
Po chwili koleś dostaje zestaw z frytkami. Podnosi jedną z nich, ogląda pod światło badawczym wzrokiem i oznajmia z kamienną twarzą:
- Przepraszam ja zamawiałem powiększone frytki...
- No tak, to są powiększone...
- Nie, ta frytka jest normalna...
- No tak, bo powiększone, to chodzi o to, że one nie są większe, tylko ma Pan ich więcej...
- Proszę Pani, czy jakby chciała sobie Pani cycki powiększyć, to by sobie Pani dorobiła trzeciego?
Foto by Bryan Allison from Las Vegas, NV. This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license.
sobota, 21 grudnia 2013
Sowa jarzębata
Niedawno gościła w Polsce Sowa jarzębata (Surnia ulula). Jest to gatunek średniego ptaka drapieżnego z rodziny puszczykowatych (Strigidae), jedyny przedstawiciel rodzaju Surnia. Zalatuje do nas wyjątkowo sporadycznie. Jako zakochany bez pamięci w sowim rodzaju wrzucam poniżej filmiki upamiętniające to zdarzenie, choć sam nie miałem szczęścia na spotkanie z tym cudem:
piątek, 20 grudnia 2013
Kowboj i lesbijka
Wchodzi kowboj do baru, patrzy - na krześle siedzi przepiękna, seksowna kobieta.
-Cześć. Kim jesteś? - pyta kowboj.
-Lesbijką.
-Co to znaczy?
-Jak się budzę myślę o seksie z kobietą, jak jem śniadanie myślę o seksie z kobietą, jak idę do pracy myślę o seksie z kobietą, jak jem obiad myślę o seksie z kobietą, jak wracam do domu myślę o seksie z kobietą, jak zasypiam myślę o seksie z kobietą. A Ty, kim jesteś?
-Jak tu przyszedłem, to myślałem, że jestem kowbojem, ale teraz wiem, że jestem lesbijką.
Mroźna strona człowieczeństwa
Zimowa kwatera
Tomoji Abe
Tytuł oryginału: Fuyu no yado
Tłumaczenie: Ewelina Tchórzewska-Adamowska
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Liczba stron: 248
Wyrażenie bezstronna relacja to na dobrą sprawę oksymoron, bowiem coś takiego nie istnieje. Widz, świadek, obserwator może jedynie starać się zachować maksymalną obiektywność, ale nigdy nie uda mu się jej w pełni osiągnąć. Już sam dobór przedstawianych faktów wiąże się z ich selekcją, a więc procesem, w którym część wydarzeń zostaje w ogóle odrzucona, pominięta, na rzecz ważniejszych, które z kolei są mocniej i wyraziściej eksponowane. Sam sposób prezentacji danej kwestii narzuca w pewnym stopniu ramy, w obrębie których możliwe będzie do rozpatrzenia wybrane zagadnienie. Nie można jednak zaprzeczyć, że są relacje (rzecz jasna cały czas pozostające subiektywne), które czytamy chętniej oraz takie, od których stronimy, nie potrafiąc znaleźć w nich niczego wartościowego. Dobry pisarz, zdolny literat to osobnik, który oprócz trudnej i dość rzadkiej umiejętności opowiadania o rzeczach w sposób interesujący, posiada zdolność wyławiania z otaczającej go rzeczywistości motywów, przedmiotów czy postaci, które mogą stanowić kanwę literackiego materiału. Sztuka obserwacji musi być ponadto połączona z talentem do transkrypcji swoich spostrzeżeń oraz refleksji za pomocą literatury tak, by wrażenia autora mogły stać się również udziałem czytelnika.
czwartek, 19 grudnia 2013
Dobre i darmowe
Do napisania tego postu zainspirowała mnie informacja, która ukazała się w serwisie lubimyczytać.pl. Biblioteka Brytyjska opublikowała ponad milion ilustracji z książek pochodzących z XVII, XVIII i XIX wieku na Flickr, udostępniając je w domenie publicznej. Od razu sobie przypomniałem, jak często miałem problem ze znalezieniem obrazka na bloga i jak marzył mi się dostęp do jakiegoś dużego zbioru darmowych, legalnych grafik. Potem naszła mnie refleksja, że pewnie wiele osób ma takie problemy i się o tej kopalni obrazków nie dowie, gdyż zniknie ona w internecie, jak i wiele innych pożytecznych rzeczy, które toną bez śladu w tym oceanie bezwartościowego informacyjnego szumu. Dalsze przemyślenia biegły w tym kierunku, że my, Polacy, jesteśmy szczególnie pokrzywdzeni, gdyż mało kto z rodaków udostępnia bezpłatnie swe zdjęcia czy rysunki. Nie mówię już tylko o domenie publicznej – nawet ograniczone prawa autorskie są rzadkością. Ba; niektórzy nawet obrazki, których nikt nie chciałby sobie skopiować, przekreślają jeszcze „znakiem wodnym”. Postanowiłem więc stworzyć taką moją mini listę z linkami do dobrych darmowych zasobów graficznych (tylko domena publiczna, bez ograniczonych praw autorskich) i literackich. By post nie zaginął umieszczę go w zakładce „inne ważne” i będę systematycznie poszerzał. Jeśli znajdziecie coś ciekawego, dajcie znać.
(G)rafika i (K)siążki
środa, 18 grudnia 2013
O starości
„Dzięki (…) badaniom wiemy, że ograniczenia dostępności czasu zmieniają wartość, jaką przypisujemy celom emocjonalnym. Mając ograniczoną wizję przyszłości, osoby starsze częściej będą preferowały bliskich im partnerów towarzyskich zaspokajających ich potrzeby emocjonalne. W momencie jednak, kiedy osoba taka uzyska rozszerzone możliwości czasowe, jej priorytety stają się bardziej podobne do tych, jakie mają osoby młode.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
wtorek, 17 grudnia 2013
O czasie i dobrym życiu
„Przesłanie wynikające z dzieła (...) jest takie, że czas nie jest po prostu związany ze zdrowiem umysłowym i psychicznym, lecz że każde życie - zdrowe lub chore, normalne lub anormalne – stanowi wyścig a zarazem walkę z czasem. Jeżeli ścigamy się z czasem nie jako samotny biegacz, lecz jako część zespołu, społeczna obecność innych u naszego boku może sprawić, że będziemy mogli biec szybciej i dłużej.
Dobrze spędzone życie stanowi najlepsze antidotum na tę fatalną prawdę. Bądź aktywny, zamiast tylko biernie martwić się o wszystko. Odkryj magię chwili, radość ze sprawiania, że inni się uśmiechają. (…) A przede wszystkim zachwyć się tym, że tysiące lat ewolucji oraz twoje wyjątkowe doświadczenia złączyły się, tworząc symfonię, którą jesteś TY”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
poniedziałek, 16 grudnia 2013
Gomorra 2
czyli Formacja trójkąta
Mariusz Zielke
seria/cykl wydawniczy: Czarna Seriawydawnictwo: Czarna Owca 2013
Powieściowy debiut Mariusza Zielke, którym był Wyrok, okazał się dla mnie wielkim zaskoczeniem i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jego styl od razu skojarzył mi się z nieodżałowanym mistrzem szwedzkiego kryminału społecznego Stiegiem Larssonem i nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych polskich powieści kryminalnych. Po Formację trójkąta sięgałem więc po równi z nadzieją, co obawą. Z nadzieją, że Zielke utrzyma poziom, z obawą, że nie podoła.
Formacja trójkąta rozpoczyna się od tajemniczego zabójstwa prezesa warszawskiej giełdy. Za namową starszego kolegi po fachu Bartek Milik, początkujący dziennikarzyna marzący o wyrobieniu sobie nazwiska, próbuje ugryźć temat; odkryć prawdę o przyczynach i sprawcach tej śmierci, by zdobyć temat na jedynkę, czyli reportaż, który ukaże się na pierwszej stronie gazety i ustawi go zawodowo. Jak nietrudno się domyślić, sprawa okaże się trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Na szczęście głównego bohatera w jego misji wesprą doświadczony policjant i piękna agentka ABW.
Tradycyjnie fabuły, nawet w przybliżeniu, nie będę ujawniał, gdyż jej skomplikowanie jest jednym z wielkich atutów powieści. Czytelnik nie ma najmniejszych szans, by przed czasem odkryć kto i dlaczego, choć niby pierwszą sceną, która książkę rozpoczyna, jest właśnie wspomniane morderstwo. Już jednak z samego zestawienia kluczowych postaci można domniemywać, iż od klasycznego kryminału w wersji dziennikarskiej, z jakim mieliśmy do czynienia w Wyroku, autor przeszedł do sensacji. I jest to przewidywanie bardzo celne: będziemy mieli i niespodziewane zwroty akcji, i trup ścielący się gęsto, i pościgi w amerykańskim stylu, i seks. Z tego też powodu nie ma co się rozwodzić nad głębią postaci pierwszo i drugoplanowych, gdyż niczego takiego się nie doszukamy. Nawet wiodąca trójca – dziennikarz, glina i agentka – zarysowana jest wyraziście, ale dość płytko. W pewnym sensie komiksowo nawet. Oczywiście w kanonie znanym z Wyroku, nie wspominając o Millennium Larssona, na pewno by to raziło, ale w konwencji meandrującej ku manierze Ludluma ujdzie. Czy ta ewolucja w kierunku akcji i momentów wyszła prozie Mariusza Zielke na dobre? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony sprawia, iż pomimo tła społecznego, które nadal pozostało bardzo istotnym elementem, powieść jest niezwykle wciągająca i czyta się ją jednym tchem. Warstwa sensacyjna w ogólnych zarysach, podobnie jak tło społeczne, została poprowadzona z maestrią. Z drugiej jednak… Ten seks…
Nie tylko ja porównuję Zielke do Larssona. Jednak oceniając ich w sferze opisu stosunków damsko - męskich, odnoszę wrażenie, iż jest między nimi różnica klas. Na niekorzyść naszego rodaka niestety. Główny bohater szwedzkiego mistrza potrafi zobaczyć piękno w kobiecie niezależnie od jej wieku i zbieżności z lansowanym aktualnie modelem urody. Każdą ocenia indywidualnie, niczym dzieło sztuki, a nie hamburgera z fastfooda. W Formacji trójkąta pożądanie ze strony mężczyzn i super seks są zarezerwowane tylko dla „pięknych” kobiet. Inne zresztą w tej powieści nie występują, a w dodatku ta uroda jest pod jeden strychulec, jakby autor kierował się własnymi, nieco wąsko ukierunkowanymi marzeniami, i nie zauważył, że różne są kanony kobiecej urody nie tylko jednocześnie funkcjonujące w określonym społeczeństwie, ale nawet zmieniające się w ciągu życia jednej osoby w miarę upływu czasu i zdobywanych doświadczeń. A same opisy konsumpcji tych gwałtownych namiętności… Trochę za bardzo, jak dla mnie, zalatują sztampą z pornusa. W konwencji sensacji z masowej produkcji, nastawionej tylko i wyłącznie na bicie rekordów sprzedaży, może by i uszły, ale w połączeniu ze wspomnianymi aspiracjami społecznymi i z klasą poprzedniej powieści autora - trochę rażą. Inny target czytelniczy. Mam tylko nadzieję, że był to celowy zabieg obliczony na zwiększenie poczytności, z którego następnym razem Zielke się wycofa, a nie rys charakterystyczny autora, gdyż na dłuższą metę raczej oceny jego twórczości nie podniesie.
Podobnie jak z seksem, jest i z zabójstwami. Główny czarny charakter prezentuje modus operandi nie do końca przystający do jego profesji, a w ogóle sprzeczny z zawodowstwem. Czy znacie rzeźnika, który tak lubi zabijać zwierzęta, że gdy już zajeżdża do gospodarza na umówioną robotę, a okazuje się, że krowa sama zdechła, to mu zabija inną, jako zamiennik, w dodatku gratis, bo tak go to kręci? Jak można myśleć, że zawodowy zabójca różni się czymś od rzeźnika poza gatunkiem, na którym swój zawód praktykuje? To tak jak ze specjalistami od tortur – ci, którzy zbyt lubią swój zawód, nie mogą być zawodowcami, gdyż nadto przedkładają przyjemność nad efekty, a te ostatnie są decydujące dla ich mocodawców. Sadysta może być na usługach mafii lub innych podobnych klientów, ale tylko do czasu, aż przegnie i nie będzie można na nim polegać. Na dłuższą metę prawdziwy profesjonalista musi być równie wiarygodny co dobry lekarz lub prawnik i w tym świetle czarny charakter z Formacji trójkąta jest kolejnym sporym dysonansem. Niestety nie ostatnim. Zbyt zalatuje mi to ścieżką, którą wybrał Bret Easton Ellis w American Psycho. Niektórzy się zachwycają, lecz dla mnie to zwykłe pisanie pod publiczkę, w dodatku pod jej najciemniejsze instynkty.
Jeśli już jesteśmy przy czarnym charakterze, to wypada wspomnieć o konkretnych, żenujących wręcz wpadkach. Z jednej strony czytamy, iż morderca pozwala sobie na stosunek z ofiarą bez użycia prezerwatywy (raczej nie do pomyślenia u zawodowca, nawet i z zabezpieczeniem, gdyż zawsze jakieś ślady się pozostawi), a jednocześnie na innej stronie dowiadujemy się, że polskie służby dysponują wynikami badań DNA po kilku godzinach (dosłownie) od momentu zgonu, czyli po odjęciu czasu na czynności na miejscu zdarzenia, transport materiału dowodowego, itd. po sekundach? Takie rzeczy, to tylko w Erze. Następny lapsus, to komputery. System XP nazywany jest staruteńkim, co pozwala jako tako określić ramy czasowe, a jednocześnie 4 mega RAM są oceniane jako znośne. To tak, jakby jednocześnie napisać, że FN Five-seven to dość stary model i jednocześnie rzucić uwagę, że Colt Dragoon to całkiem przyzwoita broń. To różne epoki!
Na szczęście nie jest tych błędów dużo, choć do pewnych rzeczy jeszcze można się przyczepić, jak na przykład do strzelania w głowę biegnącego faceta z glocka z pięćdziesięciu metrów. Drobne, całkiem niepotrzebne mankamenty, zwracające jednak uwagę czytelnika i podważające wiarygodność całości. A szkoda, gdyż choć fabuła fikcyjna, to realia układów przestępczych, czyli głównie biznesowo – politycznych, są oddane aż nadto wiernie, podobnie jak relacje władza -media czy służby -reszta świata. Nadto, gdyż ukazują rzeczywistość znaną czytelnikom Gomorry z realiów neapolitańskich i prawdę, że rzeczywiście groźna przestępczość to nie złodzieje i gangsterzy lecz biznesmeni. Nadto, gdyż pokazują, że chyba u nas jest teraz jeszcze gorzej. Ale widać, że autor wie o czym pisze. Fikcja wolnych mediów i ich kontrolnej roli wobec innych elementów systemu władzy, fikcja niezależności sądów, uczciwości policji i skuteczności służb. Powieść ewidentnie nawiązuje do znanych i głośnych wydarzeń ostatnich lat, jak choćby tajemnicze zgony i samobójstwa znanych osób, czy afery, którymi interesowano się tylko przez chwilę, bez żadnych konsekwencji dla kogokolwiek. Nie każdy czytelnik to przełknie, gdyż nieświadomy znaczy szczęśliwy, a kto chce być ze szczęścia odarty. A ponury, beznadziejny obraz polskiej rzeczywistości politycznej odmalowanej w powieściach Mariusza Zielke odbiera niestety również nadzieję na przyszłość. Łatwiej się czyta, gdy zła rzeczywistość nas nie dotyczy. Jakaś Afryka, jakieś Stany. Ale Polska? Tym, którzy myślą, że autor maluje zbyt czarnymi barwami, proponuję poszukanie odpowiedzi na kilka pytań. Czy jest drugi kraj w Europie, w którym w czasie pokoju bezkarnie zabito szefa policji? Czy jest drugi kraj w Europie, w którym po zabójstwie byłego premiera domniemani sprawcy w trakcie procesu, po długoletnim przebywaniu w areszcie, zamiast kary otrzymują odszkodowania? Takie pytania można mnożyć, a ile jest takich, których nawet nie potrafimy postawić, choć powinniśmy nie tylko umieć, ale i znać odpowiedzi?
Mam wrażenie, że pisarz postąpił tak jak Lem, który pisał w konwencji SF o rzeczach, których cenzura nie puściłaby napisanych wprost. Mariusz Zielke w formie sensacji przedstawił nam po raz drugi swoją ocenę Polski, której nie mógłby opublikować inaczej, jak w formie fikcji literackiej. Tak więc nowa jego powieść, poza kilkoma drobnymi błędami, poza moim zdaniem niepotrzebnie wprowadzonymi nowościami, jest znów jedną z najlepszych polskich produkcji w swym gatunku. Nie aż tak perfekcyjną, jak Wyrok, ale może przez to, przez te błędy właśnie, stanie się bardziej atrakcyjna i znajdzie więcej czytelników. Choć z drugiej strony rzecz biorac, aż tak boleśnie prawdziwa ocena stanu naszej rzeczywistości, a co za tym idzie i przyszłości, nie rokuje jej zbyt dobrze. Żydzi też w większości nie wierzyli, że Hitler może być aż tak zły. Większość zawsze woli się oszukiwać do ostatniej chwili i nic nie robić. I nie chce o tym czytać. Ale ja mimo wszystko polecam Wam Formację trójkąta zdecydowanie i gorąco, gdyż warto, choć jak już wspomniałem, Wyrok był w moim odczuciu znacznie lepszy. Nie jako kryminał społeczny, ale jako społeczna sensacja, nowa powieść Mariusza Zielke jest naprawdę warta przeczytania. Może nie każdy ją wysoko oceni, ale chyba każdy przeczyta z zapartym tchem. A o to w tym kanonie chodzi
Wasz Andrew
"Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa" Haruki Murakami - A imię jego ...
Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
Haruki Murakami
Tytuł oryginału: Shikisai o motanai Tazaki Tsukuru to, kare no junrei no toshi
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 350
Wiara, że liczby oprócz konkretnej
wartości matematycznej, kryją w sobie dodatkowe treści i znaczenia jest
niemal tak stara jak ludzkość. Numerologia, czy symbolika liczb
stanowiły integralną część niejednej cywilizacji, a i dzisiaj cieszą się
one niesłabnącą popularnością. Dla przykładu cyfra 5 uważana jest za
liczbę człowieka – każdy z nas posiada 5 palców, zarówno u rąk jak i u
nóg oraz 5 zmysłów. Starożytni Grecy wiązali cyfrę 5 z harmonią świata,
złożonego z 5 żywiołów. Dla Hindusów cyfra 5 nieodzownie łączyła się z 5
elementami, stanowiącymi istotę człowieczeństwa, do których należą
substancja cielesna i powiązane z nią poszczególne zmysły, zbiór uczuć,
obejmujący wszelkie odcienie emocji, świadomość, czyny i idee nimi
kierujące oraz zasoby umysłowe, ściśle powiązane z inteligencją i
mądrością. Cyfra 5 odgrywa również niepoślednią rolę w najnowszej
książce Harukiego Murakamiego.
niedziela, 15 grudnia 2013
O stresie
„Otóż my, ludzie, ewoluowaliśmy, ucząc się unikać zagrożeń tak, jak robi to zebra. Powinniśmy więc przez większość dnia relaksować się, goniąc jak szaleni tylko wtedy, gdy pojawia się zagrożenie. Lecz zamiast okresowych fizycznych zagrożeń, takich jak drapieżniki, jako ludzie spotykamy się z ciągłymi zagrożeniami psychologicznymi (…). Mimo zmiany rodzaju zagrożeń, z jakimi się spotykamy, nasze biologiczne reakcje pozostają bez zmian. W przeciwieństwie do krótkich, fizycznych zagrożeń, zagrożenia psychologiczne trafiają nas w najgłębszych zakątkach naszych mózgów. Nieważne, jak bardzo byśmy chcieli się ich pozbyć, by móc koncentrować się na jedzeniu trawy, nie przestają nas dręczyć.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
sobota, 14 grudnia 2013
O kasynach
„Koncentrując się na teraźniejszości, dokonujemy innych wyborów niż wtedy, kiedy koncentrujemy się na przyszłości. W żadnej gałęzi przemysłu prawda ta nie jest lepiej wykorzystywana niż w przemyśle hazardowym. W chwili, gdy przekraczasz próg kasyna w Las Vegas, wkraczasz do pozbawionego czasu świata teraźniejszego hedonizmu, w którym przyszłość nie istnieje. Temperatura, oświetlenie czy poziom natężenia dźwięku, przez 24 godziny na dobę pozostają takie same. Nie ma zegarów, a kelnerzy nigdy nie wzywają na ostatniego drinka.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
piątek, 13 grudnia 2013
Rzeka czasu
W swoich książkach, przy okazji terapii PTSD (i nie tylko), Zimbardo często wspomina o tym filmiku jako wartościowym elemencie kuracji. Zdecydowanie polecam, nawet jeśli wszystko wszystko u Was O.K. Idealnie pomaga się odprężyć, na przykład po stresującym dniu pracy.
Przy okazji - jeśli ktoś trafi na wersję PL, proszę o info.
czwartek, 12 grudnia 2013
O teraźniejszości
„Przy zachowaniu pewnego umiaru teraźniejszość może być cudownym miejscem do życia, lecz w nadmiarze pozbawi cię zdolności do uczenia się z przeszłości oraz planowania na przyszłość.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
środa, 11 grudnia 2013
O fizykach i czasie
„Dla nas, zatwardziałych fizyków, różnica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest iluzją, chociaż bardzo rzeczywistą.”
Albert Einstein
przytoczone przez Philipa Zimbardo i Johna Boyda w Paradoksie czasu
wtorek, 10 grudnia 2013
O tolerancji inaczej
„Większość ludzi jest zgodna co do porządku oraz prędkości upływania czasu. To porozumienie rodzi pokusę, by uznawać ludzi posiadających inne nastawienie do czasu za dziwnych, nienormalnych lub wręcz szalonych. Musimy jednak zachować ostrożność, by nie pomylić konwencjonalnego konsensusu z głęboko ukrytą prawdą. W źródłach czasu gnieżdżą się bowiem zagadki, na które nawet najbardziej błyskotliwi spośród nas nie znaleźli jak dotąd pełnej odpowiedzi.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
poniedziałek, 9 grudnia 2013
O zaletach życia chwilą
„Zwiększenie orientacji na teraźniejszość występuje niezależnie od tego, czy strach jest naturalny, czy też wywołany przez nas samych. (…) Strach i ekscytacja zwiększają nasze wyczulenie na teraźniejszość, wyostrzają instynkty oraz pomagają nam przeżyć.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
niedziela, 8 grudnia 2013
"Makra, czyli cena przegranej" Ákos Kertész - Cena odmienności
Makra, czyli cena przegranej
Ákos Kertész
Tytuł oryginału: Makra
Tłumaczenie: Tadeusz Olszański
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 234
Życie w tak dużej zbiorowości, jaką jest
społeczeństwo wymaga od jednostki nieustannego podejmowania
kompromisów. Pragnąc pozostać częścią wspólnoty, człowiek zmuszony jest
przestrzegać określonych zasad, liczyć się z konwenansami, co w
niektórych przypadkach oznacza po prostu tłumienie własnej natury,
ścisłą samodyscyplinę oraz nieustanne baczenie na własne zachowanie.
Stąd też obok prawowitych obywateli, którzy spokojnie i przykładnie
budują ludzką mozaikę istnień, pojawiają się wszelakiej maści dziwacy,
odmieńcy, odszczepieńcy, którzy nadane określenia, często pejoratywne,
mające na celu podkreślić obcość i nieumiejętność harmonijnego
współżycia, zawdzięczają faktowi, że nieustannie brną pod prąd,
odrzucając utarte wzorce, bowiem zwyczajnie nie mieszczą się w ciasnych
ścianach norm i obyczajów. Takie natury często prowadzą egzystencję
burzliwą, która w jednych przypadkach objawia się jako ciąg piekielnie
ekscytujących przeżyć, w innych zaś przyjmuje postać niekończącego się
łańcucha udręk i cierpień.
O kosztach poprawności politycznej
„Współpraca Rosekinda z NASA wykazała, że drzemki w kokpicie mogą wydatnie poprawić wydajność pilotów. Krótkie 20-minutowe drzemki mogą zwiększyć czujność o 50% oraz wydajność o 34%. Jednakże, w swojej biurokratycznej mądrości, Federalna Agencja Lotnicza (FAA) nie pozwala, by jeden z dwóch pilotów, znajdujących się w kokpicie podczas lotu, spał, z obawy, że opinia publiczna mogłaby negatywnie zareagować na to, że piloci śpią na służbie. Nauka jasno pokazuje jednak, że planowana drzemka jednego pilota jest o wiele bezpieczniejsza niż dwaj skrajnie wycieńczeni piloci lądujący samolotem lub też dwaj piloci zasypiający spontanicznie. Niekontrolowany sen w kokpicie rzeczywiście się zdarza i tego właśnie FAA oraz opinia publiczna powinny się obawiać. W pewnym przerażającym przypadku lot ze Wschodniego Wybrzeża do Los Angeles ciągnął się setki mil za Lot Angeles, nad otwarte morze, zanim jeden z dwóch śpiących pilotów się nie obudził.”
Philip Zimbardo i John Boyd Paradoks czasu
sobota, 7 grudnia 2013
O warunkach
„Wytworzenie perspektywy postrzegania czasu zorientowanej na przyszłość wymaga stabilnych warunków politycznych, ekonomicznych oraz rodzinnych. Ludzie muszą wierzyć, że ich dzisiejsze działania będą prowadziły do przewidywalnych, a zarazem pożądanych korzyści w przyszłości. Bez stabilności środowiska niemożliwe jest robienie trafnych przewidywań.”
piątek, 6 grudnia 2013
Koniec wiary
„Dajcie ludziom rozbieżne, niemożliwe do pogodzenia oraz nieweryfikowalne wyobrażenia na temat tego, co stanie się po śmierci, a następnie zmuście ich by żyli, wspólnie korzystając z ograniczonych zasobów. Efekt takiego działania możemy właśnie obserwować: niekończący się cykl mordowania i zawieszania broni. Jeżeli historia zna jakąś prawdę kategoryczną, to będzie nią to, że niedostateczne upodobanie do dowodów zawsze wyzwala w nas najgorsze cechy. Dodaj do tego diabolicznego zegara broń masowej destrukcji, a otrzymasz receptę na upadek cywilizacji.”
The End of Faith (Koniec wiary) Sam Harris - filozof z uniwersytetu Staforda
przytoczone przez Philipa Zimbardo i Johna Boyda w Paradoksie czasu
czwartek, 5 grudnia 2013
Zbigniew Uniłowski "Wspólny pokój" - Przybytek cierpienia
Wspólny pokój
Zbigniew Uniłowski
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Liczba stron: 362
Dwudziestolecie międzywojenne to równie
krótki, co burzliwy okres w dziejach naszego kraju. Po 123 latach,
niczym feniks z popiołów odradzało się niepodległe państwo polskie.
Kształt jego nie był zastygłą formą, polityczne oblicze zmieniało się na
skutek ścierania się ze sobą różnych idei, reprezentowanych przez
poszczególne frakcje. Mimo, że czasu pomiędzy dwoma największymi wojnami
było niewiele, dwudziestolecie wykreowało na tyle charakterystyczne
oblicze, że do dzisiaj uchodzi za osobny rozdział historii Polski. Dla
jednych nieodłącznie kojarzy się ono z postacią marszałka Józefa
Piłsudskiego, dla innych najbardziej wyrazistą osobistością będzie Roman
Dmowski. Dwudziestolecie to również Cud nad Wisłą, czyli punkt
kulminacyjny wojny polsko-radzieckiej, Powstanie Wielkopolskie, czyli
jeden z niewielu zrywów Polaków, zakończony sukcesem, wielokulturowe i
zróżnicowane społeczeństwo, w którym Polacy stanowili niecałe 70%, a
którym nie brakowało Ukraińców, Żydów, Białorusinów, czy Niemców,
utworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego, wybitni naukowcy na czele z
Ignacym Mościckim, czy Eugeniuszem Kwiatkowskim, przewrót majowy oraz
rządy Sanacji, a także spalinowe wagony Luxtorpeda, które
potrafiły rozwinąć prędkość nawet 140 km/h. Mnie jednak dwudziestolecie
międzywojenne najmocniej kojarzy się ze wspaniałą literaturą, która
powstawała w tym burzliwym okresie. Witkacy, Gombrowicz, Schulz, czy Ferdynand Goetel
to w mojej prywatnej opinii nazwiska, które złotymi zgłoskami zapisały
się w polskiej prozie. Niedawno, za sprawą Pana Dziejaszka poznałem
kolejnego literata, który tworzył w tamtym okresie.
Zbigniew Uniłowski, bowiem o jego dziele
będzie dzisiaj mowa, to urodzony w 1909 roku w Warszawie pisarz i
nowelista. Za młodu osierocony, nie ukończył nawet szkoły średniej,
zmuszony podjąć pracę, która zapewniłaby mu materialną podstawę
egzystencji. Uniłowski imał się różnorakich zajęć, nie wymagających
kwalifikacji. Pracował jako pomocnik murarski, roznosiciel paczek czy
pikolak. To właśnie jako chłopca posługującego w warszawskiej
restauracji Astoria Uniłowskiego poznał słynny kompozytor Karol
Szymanowski, któremu zaimponował młody człowiek zaczytany w dziełach
Conrada. Uniłowski pozyskał cennego mecenasa, który łożył na jego
kształcenie, umożliwiał obracanie się w środowisku literackim oraz
finansował lecznicze wypady do Zakopanego, które związane były z
gruźlicą młodego pisarza. Od 1929 roku Uniłowski nawiązał współpracę z
literacką grupą Kwadryga, zaliczaną do tzw. II awangardy.
Artyści nie mieli ściśle określonego programu, a twórczość
charakteryzowała spora swoboda. Hasła, którymi chętnie posługiwali się
członkowie Kwadrygi to sztuka uspołeczniona, sprawiedliwość społeczna oraz godność pracy. Grupa została ciekawie sportretowana za sprawą książki Zbigniewa Uniłowskiego pt. Wspólny pokój,
która ukazała się w 1932 roku. Wydaniu powieści towarzyszył spory
skandal obyczajowy. Nie przeszkodziło to Uniłowskiemu w zyskaniu
rozgłosu oraz uznania. Wręcz przeciwnie, od tego momentu pisarz stał się
szanowanym autorem, który wzbudzał żywe zainteresowanie czytelników.
Akcja Wspólnego pokoju,
powieściowego debiutu Uniłowskiego, rozgrywa się w Warszawie. Do stolicy
Polski, po kilkumiesięcznej kuracji w Zakopanem przybywa rosły, opalony
chłopak. Ów młokos, który nieco znudzonym spojrzeniem omiata dobrze
znane ściany stołecznego dworca to Lucjan Salis, początkujący artysta,
który swoich sił próbuje głównie w prozie. Nie ma jeszcze wyrobionego
nazwiska, ale są tacy, którzy wyczuwają w nim spory potencjał. Lucjan,
podobnie jak jego pierwowzór, czyli Zbigniew Uniłowski, to sierota,
który nie posiada stałego miejsca zamieszkania. Przybywając do Warszawy
pozostaje mu wybierać pomiędzy mieszkaniem u ciotki wraz z jej rodziną, a
propozycją przyjaciela, Zygmunta Stukonisa, by wynająć miejsce w pokoju
od jego matki. Co prawda sytuacja z finansowego punktu widzenia nie
przedstawia się zbyt różowo, bowiem gotówka pochodząc ze stypendium od
opiekuna Lucjana jest już na wyczerpaniu, ale męska przyjaźń przecież
zawsze zwycięża. Pieniądze zawsze się jakoś znajdą, ewentualnie pożyczy
się je od kogoś – perspektywa, by zamieszkać ze znajomym jest zbyt
kusząca i w ten oto sposób Lucjan Salis ląduje w tytułowym pokoju, który
przyjdzie dzielić mu z wieloma interesującymi osobnikami.
Tak jak wspomniałem, publikacji utworu
towarzyszył spory skandal, który ze szczególną mocą wybuchł w środowisku
artystycznym, do którego w sporej mierze Wspólny pokój się
odwołuje. W powieści pojawia się wielu bohaterów, którzy wzorowani są na
autentycznych postaciach. Lucjan Salis to alter ego samego pisarza.
Zygmunt Stukonis to Stanisław Ryszard Dobrowolski, Stanisław Krabczyński
zwany Dziadzią to Stanisław Maria Soliński. W trakcie licznych
eskapad po barach oraz knajpach, których główny bohater zdecydowanie
sobie nie odmawia przewijają się również członkowie Kwadrygi
oraz znani bywalcy popularnych warszawskich lokali, Lucjan Szenwald jako
Kazio Werbel, Konstanty I. Gałczyński jako Klimek Paczyński, czy
Władysław Sebyła jako Brocki. Zabieg zmiany autentycznych nazwisk na
fikcyjne, do którego zresztą Uniłowski został zmuszony w trakcie
publikacji powieści przez Sebyłę, ówczesnego redaktora Kwadrygi, jak żywo kojarzy mi się z prozą Jacka Kerouaca,
który w swojej mocno autobiograficznej twórczości nie używał
prawdziwych nazwisk swoich przyjaciół. Oczywiście nie to było przyczyną
żywych emocji, które towarzyszyły wydaniu Wspólnego pokoju.
Powieść to w bardzo surowa ocena
ówczesnej literatury oraz środowiska artystycznego. W książce pod lupę
zostało wzięte pokolenie, które przeżyło wojnę, ale które dorastało już w
wolnym i niepodległym kraju. Jednak piętno potężnego konfliktu okazało
się na tyle trudne do przezwyciężenia, że wielu twórców tamtego okresu
kojarzonych jest głównie z nihilizmem oraz pesymizmem. Uniłowski
portretuje swoich rówieśników jako zblazowanych artystów, którzy po
zerwaniu maski nonszalancji pozostawali puści i bezideowi, przerażająco
wtórni i zupełnie pozbawieni kreatywności. Większość z literatów nie
była w stanie wzbić się ponad pierwsze, obiecujące próby; nie potrafili
rozwinąć skrzydeł i przekuć statusu zdolny w ceniony, uznany.
Zbyt szybko obrastali w pióra, chełpiąc się osiągnięciami, które na
zawsze pozostawały uwięzione wyłącznie w strefie marzeń. Z drugiej
strony Uniłowski ukazał w jak trudnych warunkach przyszło egzystować
artystycznej bohemie. Ustawiczna nędza, brak gotówki, chroniczne
niedojadanie potrafiły złamać upór niejednego buntownika, który zamiast
pisarskiej sławy wolał wybrać ciepłą i bezpieczną posadę urzędniczą,
która oznaczała o wiele większą stabilizację życiową.
Towarzysze Lucjana Salina, mimo
żarliwych dyskusji, prowadzonych przy szklance wysokoprocentowego
trunku, na ogół pozostają bierni i apatyczni. Zapał, pobudzony przez
alkohol szybko gaśnie. Koła literackie przypominają bardziej kółka
wzajemnej adoracji, w których jednak tchnie sztucznością, stąd nerwowa
atmosfera, nastrój jakby oczekiwania. Na co? Ano chyba na najgorsze, w
obliczu czego żadna twórczość nie ma większego sensu. Uniłowski świetnie
oddaje nastroje, również społeczne, jakie panowały w tamtym okresie w
Polsce. Wieszczona przez mrocznych proroków nieuchronna wojna z
Niemcami, obawa przed komunizmem, gwałtownie rosnące nastroje
nacjonalistyczne. W powietrzu wyczuwalne było napięcie, niepokój.
W powieści Uniłowskiego namacalne są
również kompleksy wobec światowej literatury. Lucjana Salisa boli fakt,
że w Polsce tak mocno promowana jest twórczość zagranicznych autorów.
Tymczasem próżno szukać polskich nazwisk, choćby na europejskich
salonach. W rojeniach wynikających z nawrotu choroby, Salis tłumaczy się
sam przed sobą, że polscy artyści owszem, są bardzo dobrzy, ale ich
twórczość można odnieść jedynie do lokalnego podwórka. Poza granicami
naszego kraju pozostają już niezrozumiali, bez odpowiedniego kontekstu
kulturowego docenienie ich pracy staje się niemożliwe, stąd tak niskie
notowania na zagranicznych rynkach.
Mocnym punktem Wspólnego pokoju
jest z pewnością dosadny język, którym Uniłowski posługuje się z
wyraźną wprawą. Jak na tamte czasy był on z pewnością mocno szokujący.
Nie brakuje w nim kolokwializmów, wulgaryzmów, czy nawet obsceniczności.
Jest on naturalistyczny do granic możliwości. Uniłowski nie pomija
żadnej ludzkiej czynności. Opisane zostają wizyty w toalecie,
wyniszczanie ciała przez chorobę, niecodzienne zgony czy seksualne akty.
Zabawne są również dialogi, które prowadzą ze sobą lokatorzy tytułowego
pokoju.
Reasumując, Wspólny pokój to
wielopoziomowa oraz ciekawa lektura. Książka to na pewno interesujący
obraz polskich środowisk intelektualnych międzywojennego
dwudziestolecia. Przyznać trzeba, że Uniłowski dość okrutnie potraktował
siebie oraz kolegów po fachu. W powieści nie brakuje m.in. dosadnego
porównania artysty do intelektualnej kurwy, która w zamian za finansowe
wsparcie zapewnia zamożnym snobom swoje jakże cenne towarzystwo oraz
satysfakcję, płynącą z bezinteresownego wsparcia młodych oraz zdolnych.
Powieść, rozpatrywana na zupełnie innej płaszczyźnie, to także
wartościowe studium ludzi o zupełnie innych charakterach, którzy na
skutek nie dających przezwyciężyć się czynników zmuszeni są do wspólnej
egzystencji na bardzo niewielkiej powierzchni. Siłą rzeczy lokatorzy
wchodzą ze sobą w ciągłe interakcje, ścierają się, konfrontują. Przy
okazji dowiadujemy się jak wyglądał codzienny żywot w II
Rzeczpospolitej, w której wielu obywateli żyło na skraju ubóstwa.
Powieść to także dowód na to, że każda młodzież w opinii starszej części
społeczeństwa jest zła, zdeprawowana i coraz gorsza. Niechciane ciąże,
aborcje, seks bez zobowiązań, alkoholizm, narkotyki, hulacki tryb życia,
prymitywizm i wulgarność. Skąd my to znamy? Wreszcie utwór można
analizować na polu symboliki, którą w sobie ukrywa. Młody, pełen sił
witalnych człowiek, który zostaje powalony przez chorobę i spędza całe
dnie przykuty do łóżka często zestawiany jest z przedstawicielami
sztuki, która także zdaje się powoli dogorywać. Ale czy będzie dane jej
zdechnąć? Wydaje mi się, że jeśli regularnie pojawiać się będą twórcy
tego kalibru co Zbigniew Uniłowski, to przynajmniej o losy literatury
możemy być spokojni.
P.S. Serdecznie polecam intrygującą rozkminkę Pana Dziejaszka nad Wspólnym pokojem, w której utwór został zestawiony z dziełem Henry’ego Millera pt. Zwrotnik Raka. Jeśli interesuje was, co mogą mieć ze sobą wspólnego młody polski twórca oraz uznany amerykański pisarz, to zapraszam do lektury.
O wolnej woli i osądzaniu
„… podświadomie czuł raczej litość niż nienawiść. Zastanawiał się, co on na jej miejscu zdołałby ugrać znaczonymi kartami, które dostała od nieprzychylnego krupiera losu.”
Gorączka kości Val McDermid
środa, 4 grudnia 2013
Animowany Zimbardo
Tajemne moce czasu
Dziś prześwietny wykładzik profesora Zimbardo zachęcający do zainteresowania się jego Teorią Czasu i psychologią społeczną. Animki są podłożone w tak oszałamiającym tempie, gdyż taki niesamowity jest właśnie styl wypowiedzi Profesora. Jeśli ktoś trafi na wersję z polskim lektorem, proszę o info w komentarzu lub na maila.
wtorek, 3 grudnia 2013
O psychice
„Z tego, co nauczyłam się od ciebie o analizie psychologicznej, wynika, że ludzi kształtują zdarzenia w ich życiu i to, jak na nie reagują.”
Gorączka kości Val McDermid
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Zimbardo i dwa miecze*
Philip G. Zimbardo, Richard M. Sword, Rosemary K.M. Sword
Siła czasu
tytuł oryginału: The Time Cure: overcoming PTSD with the New Psychology of Time Perspective Therapytłumaczenie: Anna Cybulko
redakcja naukowa Maria Materska
seria/cykl wydawniczy: Biblioteka psychologii współczesnej
Wydawnictwo Naukowe PWN 2013
Philip George Zimbardo urodzony 23 marca 1933, professor emeritus Stanford University, jest prawdziwym guru psychologii społecznej. Na szczęście coraz większa część jego dorobku staje się dostępna również dla nieangielskojęzycznych Polaków.
Pierwszym moim spotkaniem z Zimbardo i jego pracami była lektura książki pod wiele mówiącym tytułem Efekt Lucyfera; Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło. Był to również mój pierwszy, poza jakimiś strzępkami wiedzy, kontakt z psychologią społeczną. Lektura fascynująca chyba dla każdego, nie tylko dla psychologów. Wszak walka dobra ze złem to temat stary jak świat. Zauroczony i wiedzą, i stylem godnym literatury pięknej, sięgnąłem następnie po Paradoks czasu i Nieśmiałość. Każda kolejna lektura okazywała się jakby uzupełnieniem i jednocześnie rozwinięciem poprzedniej, w związku z czym niezwłocznie zabrałem się i za Siłę czasu.
Na ogół jestem przeciwny zmienianiu oryginalnego tytułu w trakcie tłumaczenia, co często przemienia się w radosną twórczość polskich marketingowców niekoniecznie dobrze robiącą samym dziełom. Tym razem może i dobrze się stało, gdyż nasz rodzimy tytuł, w przeciwieństwie do oryginału, nie informuje, iż książka traktuje o leczeniu zespołu stresu pourazowego (PTSD**), to zaś kojarzy nam się głównie z uczestnikami wojen lub wielkich katastrof. Ilu zaś potencjalnych czytelników może być tym zainteresowanych? A przecież zdecydowana większość PTSD to nie przypadki wojenne i ofiary kataklizmów, ale zwykłe, codzienne sprawy, jak molestowanie seksualne czy zgwałcenia, patologie stosunków przełożony – podwładny i innych stosunków zależności, wypadki drogowe, zwykła śmierć członka rodziny, stresy szkolne i dziesiątki innych powodów. Z tego już widać, iż każdy ma swój interes w poznaniu tej książki, nawet jeśli nie jest zainteresowany poznaniem fascynującej zagadki, jaką jest działanie umysłu i przemiany osobowości człowieka.
Rozpoczynając lekturę Siły czasu miałem nadzieję, iż poza tematyką leczenia PTSD, która już sama w sobie jest dla mnie wystarczająco ciekawa, znajdę w tej pozycji, podobnie jak i w innych firmowanych nazwiskiem Zimbardo, wiele wartościowych informacji wykraczających poza główny temat. Tak też się stało.
Richard i Rosemary Sword są małżeństwem mieszkającym na Maui i zajmującym się od lat osobami cierpiącymi na najbardziej drastyczne odmiany PTSD, głównie weteranami armii USA ze wszystkich wojen, od II Wojny Światowej poczynając, a na tych obecnych kończąc. Nie byli zadowoleni z wyników swej pracy, aż do czasu, gdy spotkali się z profesorem Zimbardo i jego terapią równoważeniem perspektyw czasu (TPT***), która stanowiła przełom w stosunku do okresu, gdy korzystali tylko z tradycyjnych metod, takich jak terapia poznawczo – behawioralna (CBT****) czy debriefing. Doświadczenia kliniczne i badania Swordów we współpracy z Philipem Zimbardo zaowocowały między innymi powstaniem tej książki.
Jednym z kluczowych elementów TPT jest zmiana traktowania PTSD z choroby, na uraz. By wyobrazić sobie różnicę pomyślcie, że ma macie chorobę kolana albo nie chorobę, lecz uraz kolana. Różnica wyraźna, a jeśli zamiast kolana wstawimy umysł, decydująca. Chory nie jest już chorym psychicznie, nie myśli o sobie, że jest wariatem, a po prostu doznał urazu, który daje określone dolegliwości, a wszystko to z kolei da się leczyć. Osobiście znam osoby po różnych urazach i rozumiem, dlaczego większość z nich nie wierzy w skuteczność tradycyjnych terapii psychologicznych i psychiatrycznych do tego stopnia, że do nich nie sięga, albo wręcz stwierdza, że po nich czuło się jeszcze gorzej. Oczywiście, dla niektórych, niestety nielicznych, są pomocne, ale dla innych są wręcz szkodliwe. Nawet jeśli poskutkują pozytywnie, efekt bywa nietrwały, a skutki uboczne (farmakologia) znaczące. Ja też nie miałbym najmniejszej ochoty raz po raz przeżywać złych momentów z przeszłości, co jest osią tradycyjnej szkoły. Nowa terapia jest całkowicie inna. W dodatku jej warstwa teoretyczna jest banalnie wręcz prosta, nawet oczywista. Łatwa do zrozumienia i zaakceptowania, co jest ewidentnym kontrastem wobec dawnych metod. Jest to zresztą ogólna różnica między nową i starą szkołą psychologii. Ta pierwsza jest łatwa do zaakceptowania nawet dla umysłów ścisłych, które wzbraniają się użyć słowa nauka wobec tradycyjnej psychiatrii i psychologii jawiących się jako coś z pogranicza nauki, sztuki i szamaństwa.
Z tego, co już przeczytaliście, wynika, iż Siła czasu jest wartościową lekturą dla każdego, gdyż każdy z nas może, a większość pewnie ma, osobiście lub w rodzinie albo wśród znajomych, problemy z mniej lub bardziej nasilonym PTSD spowodowanym różnymi przyczynami. Często problemy nieuświadomione, gdyż z PTSD wiążą się takie objawy jak depresja, lęki a i do nieśmiałości można stosować podobną teorię, co do PTSD (szerzej o przyczynach i radzeniu sobie z nieśmiałością w Nieśmiałości). Siła czasu nie jest jednak tylko wykładem o terapii i, podobnie jak wszystkie książki Zimbardo, o fascynującym zwierzęciu społecznym zwanym homo sapiens, choć już to wystarczyłoby, bym polecał ją absolutnie i zdecydowanie.
Kolejność moich lektur od Zimbardo jest najzupełniej przypadkowa, ale wydaje mi się dość trafiona i warto zapoznawać się z nimi w taki właśnie sposób, chyba że ktoś akurat ma potrzebę zacząć choćby od Siły czasu. Jak zawsze u Zimbardo, którego znakiem firmowym jest intrygująca, powieściowa wręcz narracja, lektura poza głównym tematem, czyli leczeniem PTSD, i szerszym tłem, które jest kolejną cegiełką do ogólnego obrazu funkcjonowania człowieka w czasie w i społeczeństwie, zapewnia nam dużo więcej.
Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i w tej, poza głównym nurtem znajdujemy mnóstwo niezwykle interesujących ciekawostek, które więcej nam mówią o innych krajach i innych społeczeństwach niż najbardziej nawet udane reportaże. Reportaż nigdy nie jest wierny. Nie da się opowiedzieć uczciwie o sobie ani o innych. Obraz zawsze jest przefiltrowany przez naszą percepcję i zniekształcony przez nasz sposób myślenia, a filtry ingerują tym mocniej, im bliżej głównego tematu. Najczystsze są wątki poza tematem, ale tych w reportażach nie ma. Tymczasem w książkach Zimbardo, podobnie jak w dobrej literaturze pięknej, zawsze znajdujemy mnóstwo perełek i diamencików – drobnych konkretów; przytoczonych przy okazji ciekawostek i szczegółów, o których nie dowiedzielibyśmy się w inny sposób, gdyż albo są ukrywane, albo zapomniane, albo z wielu innych powodów toną w informacyjnym szumie. Choćby szokujące informacje o tym, iż w niektórych latach nowego wieku liczba samobójstw w armii USA przewyższyła już straty bojowe(sic!).
W tej książce dodatkowo mamy przytoczone historie życia pacjentów kliniki Swordów. Każda z nich jest interesująca, ale niektóre są wręcz porażające. Inne dają do myślenia na temat stereotypów. Na przykład opieka socjalna w Stanach. U nas się mówi, iż jest dużo mniejsza niż w Europie. I czytamy o zwykłym policjancie, nie żadnej szyszce, który, po dziesięciu latach pracy zaledwie, idzie na cztery lata(sic!) na zwolnienie lekarskie z powodu PTSD. U nas w najlepszym wypadku pół roku zwolnienia, komisja lekarska i kop na rentę, a potem uzdrowienie przez lekarza orzecznika. Albo zbrodnie wojenne. Jedwabne dzieli Polaków jakby to było nie wiadomo co, żołnierze z Nangar Khel byli sądzeni za zbrodnie wojenne (całe szczęście, że skończyło się na uniewinnieniu), a tu członek czarnych beretów bez żadnej żenady wspomina, jak wspólnie z kumplami mordował w Wietnamie całe wioski nie oszczędzając kobiet, dzieci, a nawet zwierząt. Albo powtarzający się motyw przewijający się w kilku historiach choroby, z którego wynika, iż pracownika niskiego szczebla w wieku średnim stać na zdobycie całkowicie nowego zawodu i ukończenie wymagających tego szkół lub fakt, że w języku sycylijskim nie ma w ogóle czasu przyszłego (sic!). Ciekawostki, ale zbierając je można stworzyć sobie jedyny prawdziwy obraz obcych krajów, który nie jest uśrednioną, przepuszczoną przez filtr odszumiający pocztówką, ale zbiorem szczegółów, a w nich zawsze chowa się diabeł.
Reasumując – wszystkich zachęcam do lektury Siły czasu i pozostałych dzieł Zimbardo oraz jego kolegów. Zwłaszcza, że z różnych względów na pewno wiele środowisk w Polsce będzie dawało opór zawartych w nich koncepcjom. Poza wiedzą i nowym spojrzeniem na liczne aspekty rzeczywistości ,przyniosą Wam one pewnie i nowe spojrzenie na Wasze własne życie, problemy oraz ich przezwyciężanie, pozwolą pełniej przeżywać szczęście i dawać je innym, a o to przecież chodzi
Wasz Andrew
* sword ang. miecz
** PostTraumatic Stress Disorder
*** Time Perspective Therapy
**** Cognitive Behavioral Therapy