Pożegnanie króla
Pierre Schoendoerffer
Tytuł oryginału: L'adieu au roi
Tłumaczenie: Izabella i Julian Rogozińscy
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 292
Seria
Nike to skromne i niepozorne
książeczki, wydawane w kieszonkowym formacie na łamach oficyny Czytelnik. Każda pozycja odznacza się
sylwetką Nike z Samotraki, która zdobi okładkę. W ramach serii (cały czas!) wydawane
są drukiem dzieła współczesnej literatury światowej – począwszy od noblistów,
poprzez uznane i cenione nazwiska, a na raczej anonimowych twórcach
skończywszy. Jednym z takich tajemniczych pisarzy, o którym statystyczny polski
czytelnik nie wie zbyt wiele jest Pierre Schoendoerffer. To żyjący w latach
1928 – 2012 francuski scenarzysta, reżyser, pisarz, dziennikarz wojenny oraz
operator filmowy. Ten wszechstronny artysta oraz jego dorobek cieszą się
całkiem sporym uznaniem na całym świecie, ale w Polsce ukazał się jak dotąd
tylko jeden utwór jego autorstwa W 1972 roku opublikowana została książka,
zatytułowana Pożegnanie króla, której
chciałbym dzisiaj poświęcić kilka zdań.
Pożegnanie króla to powieść, której akcja, rozgrywająca się w 1945
roku, osadzona jest na Borneo, największej wyspie Archipelagu Malajskiego. Na
skutek udanej kampanii, rozciągniętej na lata 1941 – 1942, wyspa ta, na której
znajdowały się sułtanat Brunei, kolonie brytyjskie oraz holenderskie, przeszła
w ręce Japończyków. Dzięki temu Imperium Wschodzącego Słońca, oprócz bogatych
złóż ropy naftowej, zdobyło idealną bazę do przeprowadzania dalszych operacji
desantowych na Sumatrze, Jawie i na Celebesie.
Jedną
z wiodących postaci utworu jest Anglik, z wykształcenia botanik, lektor
uniwersytetu w Reading, który prowadził prace badawcze na Borneo jeszcze w
latach 30-tych XX wieku. Już w trakcie II wojny światowej bohater zostaje
przeszkolony w Australii i ponownie wysłany na azjatycką wyspę, tym razem w roli
agenta specjalnego z misją rozpoznania panującej na niej sytuacji. Byłemu naukowcowi
zostaje powierzone dość karkołomne zadanie organizacji lokalnego ruchu oporu,
który stanowiłby pomocny grunt dla szykowanego desantu wojsk alianckich.
Dodatkowym celem jest ewentualny kontakt z Białymi, którzy mogli znajdować się
na wyspie – orbitę zainteresowań obejmują załogi zestrzelonych samolotów,
zbiegli więźniowie czy urzędnicy Brytyjskiej Kompanii Północnego Borneo, którym
udało się przeżyć japońską okupację. Tuż po spadochronowym zrzucie, angielski
komandos razem ze swoim australijskim radiotelegrafistą wpadają w ręce Murutów,
rdzennych mieszkańców wyspy. Co zaskakujące, przywódcą plemienia okazuje się
biały człowiek, samozwańczy król Borneo. Jest nim Learoyd, rudowłosy
Irlandczyk, który w stopniu sierżanta bezskutecznie bronił Singapuru przed
japońską agresją – jako jedyny z rozbitków, którym udało się wylądować na
Borneo, postanawia on pozostać na wyspie i szukać schronienia w dżungli.
Pożegnanie z królem to utwór charakteryzujący się dość oryginalną
strukturą. Dominuje w nim pierwszoosobowa narracja – lwią część historii,
snutej z odległej perspektywy czasowej, przedstawia botanik-komandos, którą
uzupełnia opowieść Learoyda (w formie wspomnień), opisująca walkę o przetrwanie
oraz sposób dojścia do władzy. Szerokie ramy czasowe, znaczny upływ lat od
omawianych wydarzeń, powodują, że angielski narrator często popada w zadumę,
racząc czytelnika wszelakiej maści przemyśleniami. Co ciekawe, część z nich jawi
się jako naiwne i płytkie, takie jak choćby te na temat wojny, postrzeganej
jako maszerowanie w błocie, nieskończenie długie wyczekiwanie, strzelanie i
zabijanie, ale szybko przedzierzgają się one w refleksje celniejsze i
trafniejsze – Tym jest wojna, kiedy się z
niej wraca [1].
Warto w tym momencie zaznaczyć, że angielski narrator pośród swoich licznych
dygresji bardzo wiele miejsca poświęca zespołowi stresu pourazowego, czyli tzw.
PTSD (ang. posttraumatic stress disorder), chociaż na łamach książki nie
pojawia się żadne z tych wyrażeń. Bohater z zainteresowaniem śledzi różnorakie
oddziaływania, wywierane na ludzką psychikę przez wojenną zawieruchę,
prezentując przy okazji dowody na to, jak trudno jest poszczególne reakcje
przewidzieć.
Fabuła
Pożegnania króla została osadzona w
dżungli, pośród wiecznie zielonych lasów równikowych. Ta formacja roślina –
rozkołysany odmęt cieni i światła, niezgłębione morze drzew i krzewów, tające
groźną i potężną siłę, monstrum zapuszczające korzenie w zgniliznę śmierci –
przywodzi na myśl potencjał, niewyczerpane siły witalne oraz nieposkromioną
obfitość, którymi odznacza się Learoyd. Irlandzki dezerter jest niczym żywioł,
który swoją duchową siłą kruszy wszelkie zwątpienie, strach czy niepewność.
Learoyd jest również uosobieniem spełnienia najskrytszych marzeń, do których
wstydzimy się przyznać nawet przed samym sobą. Wydaje się, że przytaczane w
dziele wiersze oraz cytaty Rudyarda Kiplinga są nieprzypadkowe. Angielski
pisarz i laureat Nagrody Nobla jest powszechnie znany dzięki utworowi Księga dżungli, który można potraktować
jako manifestację tęsknoty za światem, gdzie panują prawa surowe, ale
sprawiedliwe, a społeczność nieskażona jest zepsuciem moralnym, znamiennym dla
ludzkiej cywilizacji. Królestwo Learoyda to swoista mieszanki owej prostoty i
surowości oraz prymitywnych, dziecięcych rojeń wyrażających się w stwierdzeniu:
Jestem panem i chcę, żeby wszyscy to
widzieli [2].
Książka
w interesujący sposób uzmysławia również, że wielu ludzi odczuwa podświadomy
lęk przed realizacją swoich fantazji i tęsknot i z tego względu egzystencja
niejednego człowieka jest cmentarzem
marzeń zdeptanych, zdradzonych, sprzedanych, porzuconych, zapomnianych... [3].
Ciekawa jest wynikająca stąd konstatacja, że świadome i radosne realizowanie
swoich pasji i marzeń może być dla innych drażniące i męczące, wyzwalać w nich
zazdrość, która każe niszczyć i niweczyć trud bliźniego, bowiem jego szczęście
jest zbyt rażące, wręcz wyzywające, a przez to nieznośne. Pożegnanie
króla ukazuje
także mur ignorancji i zaślepienia wyrastający na przeświadczeniu o wyższości cywilizacji białego człowieka nad
kulturami stworzonymi przez inne nacje. Pogardliwe traktowanie cudzych wierzeń
i obyczajów, stosowanie jednych i tych samych wzorców (niezależnie od
szerokości geograficznej) do oceny cudzych zachowań unaoczniają powszechny
europocentryzm, który zaślepia i zubaża, bowiem niejednokrotnie nie pozwala
dostrzec piękna obcych kultur.
Krótko
reasumując, Pożegnania króla to
dobra, choć niewątpliwie krótka lektura. Autor stworzył ciekawe danie, do
produkcji którego użył ludzkiej pychy i pragnienia boskości, zgrabnie wymieszał
to z młodzieńczymi rojeniami, a całość doprawił nutką sentymentalizmu i
zgorzknienia. Powieść posiada również walory edukacyjne – II wojna światowa
toczona na obszarze rozległej Azji to dla niejednego osobnika terra incognito, a jak udowadniają Pierre
Schoendoerffer oraz poznany przeze mnie ostatnio Richard Flanagan, na
tamtejszym froncie wydarzyło się równie dużo niezwykłych, co tragicznych i
przejmujących historii. Polecam serdecznie!
[1] Pierre Schoendoerffer, Pożegnanie króla, przeł. Izabella i Julian Rogozińscy, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1972, s. 17
[2] Tamże, s. 25
[3] Tamże, s. 65
O, zaciekawiłeś mnie. Moja ulubiona seria Nike, dżungla, nawiązania do Kiplinga i do tego literatura francuska :)
OdpowiedzUsuńIstotnie, przeciętny czytelnik z książkami o wojnie prowadzonej w Azji spotyka się dosyć rzadko. Ja najbardziej pamiętam wstrząsające „Tak tu cicho o zmierzchu”...
Ja także bardzo cenię sobie serię Nike - ostatnio dość często po nią sięgam. Wydaje mi się, że "Pożegnanie króla" przypadłoby Ci do gustu - wojna w Azji jest w utworze tłem, na którym rozciągnięto studium nad ludzką psychiką. Osią, wokół której rozwija się fabuła pozostają marzenia, a tytułowy król to typ Piotrusia Pana - wieczny chłopiec, który ma odwagę wcielać w życie swoje sny i fantazje.
UsuńKoczowniczko, a pamiętasz film czy książkę - mam na myśli "Tak tu cicho o zmierzchu". Film, wersja starsza z 1972, wstrząsnął mną tak, że spowodował trwałe zmiany psychiczne, aż się dziwię, że rodzice pozwolili mi go oglądać.
UsuńCieszę się, że ktoś go jeszcze pamięta :)
Zdradzicie coś więcej na temat fabuły, bowiem czuję się bardzo zaciekawiony :)
UsuńHmm, to jeden z najważniejszych filmów mojego dzieciństwa. Jest to film wojenny o kobiecym oddziale armii radzieckiej - pamiętałam tylko tyle, że przedzierały się przez las w celu przekazania wiadomości i po kolei topiły się w bagnach. Od czasu obejrzenia tego filmu minęło ponad 30 lat, a ja nadal boję się wszystkich podmokłych terenów. Podobno film ten był nawet nominowany do Oscara (a to kino radzieckie przecież!). W rzeczywistości jest w nim o wiele więcej niż same bagna :)
UsuńBardzo długo szukałam tytułu, kiedy go znalazłam, okazało się, że scena na bagnach nie tylko mi utkwiła w pamięci. Nie wiem, czy go polecać, być może siła oddziaływania wynika z młodego wieku odbiorcy, a teraz może wzruszyłabym ramionami.
Wracając do wątku wojny w Azji - akcja tego filmu (jest też książka) dzieje się na pewno jeszcze w Europie.
Akcja toczy się w Karelii, czyli nie w Azji, tylko w Europie. Masz rację, Izo. Nie chciałam nikogo wprowadzać w błąd, tak jakoś wyszło :-)
UsuńFilmu nie oglądałam i nie będę, bo nie chcę drugi raz przeżywać tego, co przeżyłam, czytając książkę. Książka była niesamowita, napisana w tak plastyczny sposób, że niemal czułam przerażenie tych dziewcząt, zmuszonych do tropienia Niemców i do łażenia po bagnach... Przy tym na początku książki odniosłam wrażenie, że będzie ona przedstawiała wojnę na wesoło. Okazało się, że jednak nie, że to bardzo okrutna opowieść.
No - krótko powiem - zainteresowałeś mnie i zapiszę sobie na lepsze czasy. Już widzę kilka warstw, które mnie interesują. Wojna, adaptacja do zmiennego, obcego środowiska, PTSD, dżungla...
OdpowiedzUsuńKsiążka jest dość krótka i niepozorna, ale poruszono w niej sporo ciekawych tematów. Autor, Pierre Schoendoerffer brał udział w I wojnie indochińskiej, był też reporterem wojennym - wydaje się, że w książce wykorzystał on własne przeżycia i doświadczenia.
UsuńTak - własne obserwacje autora to kolejny argument za.
UsuńMuszę w końcu sięgnąć po tę wydawniczą serię:) choć sądząc po moim tempie czytania,które ostatnio bardzo spowolniło nastąpi to w odległej przyszłości. A ta pozycja z jakichś przyczyn skojarzyła mi się z Lordem Jimem.
OdpowiedzUsuńSięgnij koniecznie! To jedna z lepszych serii, wydano w niej całą masę interesujących tytułów. A "Lorda Jima" niestety jeszcze nie czytałem, więc trudno mi porównywać obie lektury :)
UsuńWidzę, że wszystkie książki z tej serii trzymają poziom. A czy jest jakaś, która dech zapiera, prawdziwe olśnienie, na miarę choćby "Dziewczyny z poczty" (inna, choć równie zacna seria, o której już chyba rozmawialiśmy)?
OdpowiedzUsuńZgadza się, "Nike" to taka gwarancja jakości, pewność, że będzie obcować się z książką na wysokim literackim poziomie. Jeśli chodzi o perełki, to zaliczyłbym do nich niedawno przeczytanego "Intruza" Faulknera oraz "Żaluzję" Robbe-Grilleta. Tyle, że są do lektury bardzo specyficzne i trudno oczekiwać, by przypadły one do gustu szerszemu audytorium. Z takich powieści w klasycznym znaczeniu tego słowa, bardzo cenię sobie włoskie dzieła - "Todo modo" Sciascii oraz "Aktor" Soldatiego to naprawdę świetne pozycje.
UsuńDzięki, tytuły zapisane w pęczniejącym z dnia na dzień zeszycie z polecanymi książkami :-)
UsuńMuszę dodać tę serię do swych obserwowanych propozycji wydawniczych. Jeśli chodzi o podobne geograficznie powieści, to polecam "Ogród wieczornych mgieł" Tan Twan Enga. Trochę wojny, trochę traumy i spokojna narracja mnie poruszyły.
OdpowiedzUsuńZamiast obserwować, polecam sięgnąć po którąś z pozycji wydanych w ramach tej serii :) Dzięki za tytuł - obił mi się gdzieś o uszy, ale nie kojarzyłem żadnych szczegółów, a to przemieszanie traumy i spokojnej narracji jawi mi się jako niezwykle kuszące połączenie :)
UsuńTA Nike w Luwrze wcale nie jest taka niepozorna. Ciekawa pozycja, świetnie uzupełniająca "Ścieżki północy" Flanagana. Zaintrygowały mnie też nawiązania do "Księgi dżungli" Kiplinga, do praw zwierząt, które zapewniają odwieczny ład.
OdpowiedzUsuńTak, zupełnie przypadkiem okazało się, że w krótkim odstępie czasu sięgnąłem po pozycje, które bardzo dobrze się uzupełniały. A Kipling zdaje się też sugerować, że marzenia tytułowego króla są trochę nierealne, chłopięce :)
UsuńTo ciekawe, że na samym końcu przytaczasz nazwisko Flanagana, bo od razu rzuca się w oczy, że pozostajesz w podobnych klimatach...
OdpowiedzUsuńSerię "Nike" ja również doceniam, można powiedzieć, że perły nabywa się za nikłe pieniądze...
Po Schoendoerffera sięgnąłem z przypadku, znalazłszy jego powieść w antykwariacie i okazało się, że tematyka poruszana w powieści jest zbliżona do książki Flanagana :)
UsuńA co do serii "Nike" pełna zgoda - ciekawe utwory można nabyć za parę zł :)