Miałem już szczery zamiar nie pisać przez jakiś czas na aktualne, a w szczególności aktualne polskie tematy, by się nie denerwować. To jednak, co się ostatnio dzieje w naszej rzeczywistości sprawia, że literatura przy tym wysiada. Nikt by nie uwierzył, że to możliwe, gdyby to była fikcja.
Włocławek. Śmierć bliźniaków na pierwszych stronach gazet, w czołówkach informacyjnych programów TV i na głównych miejscach największych portali internetowych. Jakiekolwiek by to nie było zaniedbanie, które doprowadziło do owej śmierci, to można by powiedzieć, że to się mogło zdarzyć wszędzie. W każdym kraju na świecie. Ale cała reszta nie! Urzędnik NFZ przychodzi na kontrolę feralnego szpitala po kilku dniach od rozpoczęcia afery i ujawnia, iż ktoś skasował kluczowe dla sprawy dane z aparatury medycznej. Nie policja, nie prokurator, tylko zwykły urzędnik NFZ! I ani raz nie pada pytanie, co to za kraj, w którym nikt z prokuratury ani policji dupy nie ruszył, by po zabezpieczyć dowody, choć newsy z tej sprawy rozpoczynają wszystkie wiadomości we wszelkich mediach! Jeśli szpital we Włocławku jest hańbą polskiej służby zdrowia, choć moim zdaniem nie jest nią, tylko reprezentatywnym przykładem kondycji polskiej rzeczywistości, to czym jest Włocławek dla policji i prokuratury? Wszystkich prokuratorów i policjantów, którzy mieli związek z tą sprawą, przede wszystkich w trybie nadzoru, powinno się na zbity pysk wywalić, a ja jestem przekonany, że nie tylko nic takiego się nie stanie, ale wręcz, że w ciągu najbliższych lat większość z nich awansuje.
Problem nie tylko w tej jednej manifestacji opieszałości oraz lekceważenia ze strony organów ścigania i sprawiedliwości. Szpital we Włocławku, jak podają media, ma w tej chwili na biegu, czyli nie licząc zakończonych, prawie czterdzieści postępowań o błąd w sztuce. Czemu ich aż tyle, pomijając oczywiście poziom usług medycznych tej placówki? Ano może właśnie powodów należy szukać w stylu działań prokuratury i policji? Może wynika to wszystko z poczucia bezkarności lekarzy wypływającego z dziesiątków wpadek, za którymi nie poszła kara? Z powodu spraw umorzonych, zamiecionych pod dywan i nawet tych zakończonych wyrokami, ale tak mało dolegliwymi, że praktycznie wzmacniającymi jeszcze poczucie stania poza prawem? Bo sądy też mają w tej patologii swój znaczący udział.
Media podniecają się tym, iż nie wiadomo co robił ordynator feralnego włocławskiego oddziału ginekologicznego w czasie, gdy rozgrywał się dramat bliźniaków i ich rodziców. Ale już nie pamiętają, że jakiś czas temu ujawniono, iż lekarz rekordzista pracował jednocześnie na 25 (sic!) pełnych etatach. W normalnym kraju już dawno by siedział, choćby za wyłudzenie, gdyż brał pieniądze za coś, czego nie robił. Wszak nawet gdyby był jeden w trzech osobach, gdyby nie spał, nie odpoczywał i nic innego nie robił przez dni siedem, tylko pracował, i tak by nie wydolił. Ale nie u nas. Żadnej dolegliwej kary się nie doczekał. I dziwić się, że tragedii spowodowanych radosną działalnością zreformowanej i wciąż reformowanej służby zdrowia jest coraz więcej?
Czytałem jakiś czas temu, że w samym Londynie, tylko za naganne zachowania, czyli za brak należytego szacunku, głównie werbalnego, w stosunku do pacjenta, pozbawia się prawa do wykonywania zawodu większą liczbę lekarzy, niż u nas w następstwie wszelkich możliwych przyczyn, łącznie z zawinionym spowodowanie śmierci. Nie to mnie jednak najbardziej przeraża. Jak daleko nam do normalności - pokazał i przeraził mnie tekst, który do niedawna słyszałem tylko w gabinetach „państwowych” – „Nie mam czasu dociekać, wnikać i dokładnie badać, gdyż mam mnóstwo pacjentów”, a teraz zdarza się go usłyszeć już nawet w czasie wizyty w prywatnym gabinecie. To tak, jakby mechanik albo szewc powiedział, że nie ma czasu porządnie wykonywać swych obowiązków, za które bierze od nas pieniądze, bo ma za dużo pracy. Takie rzeczy, to tylko w Polsce!
Osobnym tematem jest nasza akcyjność. Przez 25 lat nie było komu się zająć jednym zabójcą, a teraz trzeba na gwałt łamać podstawowe zasady prawa, by społeczeństwu wmówić, że władza cokolwiek robi. Nie inaczej z bezpieczeństwem na drogach i tysiącem innych spraw.
Można ciągnąć takie przykłady i różne wątki w nieskończoność. Problem w tym, że ryba psuje się od głowy.
Art. 286. § 1. KK - Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
ZUS przysyła do domów wszystkich, którzy opłacają składki emerytalne, wyliczenia wysokości kapitału, jaki zgromadzili na swoją emeryturę. I kiedy słyszymy polityków, od prezydenta i premiera poczynając, a na liderach opozycji kończąc, mówiących, że zbieramy na nasze emerytury, i że tak ważne jest, by nasze składki na siebie pracowały, to jeszcze się w tym utwierdzamy, że na coś zbieramy, że mamy na coś wpływ w tym kraju. A w chwilę później, niejednokrotnie dosłownie chwilę, z tych samych ust słyszymy, że nie będzie godziwych emerytur, gdyż idzie niż demograficzny i nie będzie w przyszłości komu na nas pracować. I nikogo nie dziwi nic. Zwłaszcza IV władzy, która w normalnych krajach jest jednym z fundamentów demokracji i kontroli pozostałych trzech filarów państwa! Skoro emerytura ma być ze składek, to co nas obchodzi liczność przyszłych pokoleń? A jeśli emerytury będą wypłacane ze składek przyszłych pokoleń, a nie z zebranego przez nas kapitału, to czym są te wyliczenia przesyłane przez ZUS i wypowiedzi polityków?
Gdybym zaczął zbierać od ludzi pieniądze obiecując im, że za każdego pożyczonego mi dolara oddam dwa, a w chwilę później, po zainkasowaniu kasy, zaczął twierdzić, że dam im tyle, ile zdołam w przyszłości pożyczyć od następnych jeleni, bo to, co od nich dostałem, już przejadłem, to szybko dostałbym wyroczek na podstawie wyżej przytoczonego artykułu. Prezydenta, premiera, rządu i opozycji, całego państwa w rzeczy samej, nikt nie posadzi. Ale dlaczego nikt nie śmie nawet zapytać o tą oczywistą sprzeczność i nazwać rzeczy po imieniu?
Oczywiście, sprawa kary to jedno, ale sprawa skutków, to drugie. Widząc taką ewidentną bzdurę leżącą u podstaw całego systemu służby zdrowia, a przez to i u podstaw państwa, bo państwo bez żywego społeczeństwa i bez kasy istnieć nie może, każdy może sobie zadać pytanie, czy może by tak spróbować jak państwo? Mówić, że się ma dyżur na oddziale, i iść spać. Mówić, że się człowiek stara, a w chwilę później wprost przyznać, że się nie ma czasu dokładnie zajmować pacjentem, bo czekają następne. Nie, nie osoby w kolejce, a etaty, fuchy i biznesy.
Obym się mylił, ale mam wrażenie, że ten kraj i ten naród sam się już z tego nie wyplącze. To taka masa krytyczna, która została przekroczona. A czemu o tym piszę? Sam nie wiem. Chyba mnie poniosło i znów nie wytrzymałem. A może dlatego, że oglądając wiadomości z Włocławka przypomniałem sobie, iż weterynarz, który usypiał mojego chorego, starego psa, miał łzy w oczach, choć wiedział, że to nie tylko najlepsze, ale i jedyne wyjście. I skojarzyłem, że nigdy nie widziałem łez w oczach lekarza.
Wasz Andrew