Irwin Shaw
Wieczór w Bizancjum
tytuł oryginału: Evening in Byzantiumtłumaczenie: Cecylia Wojewoda
wydawnictwo: Książnica, Katowice 1993
Irwin Shaw, właściwie Irwin Gilbert Shamforoff (1913 - 1984) – amerykański dramatopisarz, scenarzysta i autor powieści, jest jednym z bardziej znanych piór Ameryki. Trzeba naprawdę szukać dość długo, i to wśród ludzi stroniących od dobrej literatury, by spotkać kogoś, komu nie obiły się o uszy takie tytuły jak Młode lwy (Young Lions, 1948), Pogoda dla bogaczy (Rich Man, Poor Man, 1970) czy Lucy Crown 1956. Wszystkie czytałem na tyle dawno, iż nie pamiętam z nich niczego konkretnego poza jednym; wspomnieniem świetnego, klimatycznego stylu, plastyki opisów i przekonujących postaci, czyli po prostu wspaniałej lektury. Sięgając po Wieczór w Bizancjum oczekiwałem więc prawdziwej uczty czytelniczej, choć były te nadzieje niedookreślone, niesprecyzowane.
Bohater naszej powieści, Jesse Craig, producent filmowy, przyjeżdża na festiwal do Cannes. Po okresie sukcesów ostatnie kilka lat spędził na bocznym torze, wycofany i odcięty od gwałtownego pulsu branży. Jego przyjazd rodzi oczywiste spekulacje – czy szykuje się do spektakularnego powrotu? Zaczyna się kręcić wokół niego młoda dziennikarka i starzy znajomi. Poznaje też nowych. Z czym naprawdę przyjechał i co z tego wyniknie, zdradzać oczywiście nie będę.
Od pierwszych stron Shaw urzeka czytelnika spokojną, uroczą narracją. Wydarzenia bieżące stają się pretekstem do retrospekcji i choć towarzyszyć będziemy głównemu bohaterowi niezbyt długo, zdążymy poznać praktycznie całe jego dotychczasowe życie. Niestety, na sam koniec pojawia się, przynajmniej w moim wydaniu, zauważalna ilość błędów, co jest naprawdę denerwującym dysonansem. Nie wiem, czyja to wina, tłumacza czy autora, ale wygląda to tak, jakby ktoś nagle zaczął się spieszyć i zamiast pięknym końcem zwieńczyć dzieło, dolepił na chybcika trochę dziadostwa.
Gdybym miał na siłę zaszufladkować Wieczór w Bizancjum, na siłę, gdyż nie lubię przylepiać etykietek, powiedziałbym, że jest powieścią obyczajową osadzoną w realiach światka przemysłu filmowego, najprawdopodobniej w latach siedemdziesiątych. Miłośnicy gatunku na pewno odnajdą tu ulubiony klimat, ale mnie czegoś zabrakło do szczęścia. Choć odnajdziemy w lekturze wiele refleksji, z wiodącym motywem wpływu, jaki nasze decyzje, nawet te najbłahsze, mogą wywierać na ludzi nas otaczających, nawet tych, których nie zauważamy, to są to wszystko prawdy nieco już ograne, oklepane, jakieś takie tchnące starzyzną, choć oczywiście nadal prawdziwe. Brak jakiejkolwiek nowej, poruszającej wymowy, jakiegokolwiek aktualnego przesłania i nauki sprawia, że od takich arcydzieł, jak choćby Zabić drozda, dzieli Wieczór w Bizancjum przepaść. Przepaść jak między dobrym rzemiosłem, a wirtuozerią przepełnioną tchnieniem geniuszu. Przy takich porównaniach zawsze wraca do mnie pytanie – lepiej jedno dzieło, ale niedoścignione, czy kilka o różnym poziomie? Wróćmy jednak do naszej powieści. Zakończenie nie tylko skażone jest błędami warsztatowymi, ale i merytorycznymi. Postać głównego bohatera, przekonująca i tchnąca autentyzmem przez całą książkę, w końcówce traci swe walory. Podejmuje, w moim odczuciu, decyzje niespójne z nadaną jej przez pisarza konstrukcją psychiczną i, co powoduje jeszcze większy zgrzyt, z decyzjami podjętymi chwilę wcześniej.
Zadajecie więc sobie pewnie pytanie – warto sięgać po ten Wieczór, czy też nie? Tym, którzy twierdzą, iż Shaw jest nudny, odpowiem, iż im ktoś sam jest bardziej nudny, tym więcej rzeczy go nudzi. Jest to rzecz do poczytania, i to do przyjemnego poczytania, ale skoro jest tyle książek o wiele bardziej udanych i wartościowych, a życie takie krótkie, może lepiej poszukać czego innego. Nawet wymienione we wstępie powieści tego samego autora będą dla wymagających korzystniejszą alternatywą. Tym zaś, którzy oczekują, by w powieści „się działo”, którzy szukają wartkiej akcji lub momentów, lekturę zdecydowanie odradzam. W Wieczorze w Bizancjum tego nie znajdziecie
Wasz Andrew