Strony

poniedziałek, 31 stycznia 2022

"Nazwałem go Krawat" Milena Michiko Flašar - O pokonywaniu lęków

Milena Michiko Flašar

Nazwałem go Krawat

Tytuł oryginału: Ich nannte ihn Krawatte
Tłumaczenie: Barbara Bruks
Wydawnictwo: Oficyna Lustro
Liczba stron: 128


 


Bezimienny tłum, w którym na co dzień się poruszasz. Ty, maleńki trybik potężnej machiny. Kornie spełniasz swoje obowiązki, czyniąc to, czego się od Ciebie oczekuje, będąc dzięki temu utylitarną częścią otaczającej Cię rzeczywistości. Wiesz, że (…) trzeba być, a kiedy się jest, trzeba coś robić, coś osiągać [1]. Dlatego sukcesywnie udowadniasz swoją wartość, dbając o to, by razem z innymi poruszać się równym i miarowym krokiem. Ramię w ramię maszerujesz z takimi jak Ty, pilnując narzuconego rytmu. Lewa. Prawa. Lewa. Razem. Wspólnie. Są przed Tobą. Są za Tobą. Są obok Ciebie. Blisko, blisko. Jesteś integralną częścią zbiorowości. Cóż jednak czynić, jeśli stanie się to, czego od dawna się lękasz? Co, gdy wypadniesz z kołowrotku, a przy próbie powrotu, okaże się, że kręci się dla Ciebie zbyt szybko, by ponownie się na niego wdrapać? Wykluczeni, zmarginalizowani, niedopasowani – to właśnie oni są bohaterami debiutanckiej powieści austriacko-japońskiej pisarki Mileny Michiko Flašar (ur. 1980), pt. Nazwałem go Krawat.

Przestrzenią, w której spotyka się dwójka wyrzutków jest park miejski. To tutaj, na jednej z ławek natykają się na siebie 20-letni Taguchi Hiro (pierwszoosobowy narrator) oraz 58-letni Ōhara Tetsu. Chłopak to hikikomori (japoński termin shakaiteki hikikomori oznacza dosłownie wycofanie społeczne), czyli osoba, która postanawia odizolować się od społeczeństwa, ograniczając interakcje z otoczeniem, łącznie z najbliższą rodziną, do niezbędnego minimum. Po 2 latach odosobnienia i wegetacji głównie we własnym pokoju, Taguchi opuszcza rodzinne mieszkanie, kierując swe kroki do pobliskiego parku, który wiąże się z nielicznymi, przepełnionymi szczęściem i beztroską, wspomnieniami z dzieciństwa. Regularnym gościem owej wyspy zieleni w miejskiej dżungli betonu i szkła jest Ōhara Tetsu. To salaryman, czyli etatowy pracownik korporacji. Długie godziny spędzane na sąsiedniej ławce wzbudzają ciekawość Taguchiego, który po 2-letnim okresie pustelnictwa spogląda na świat czujnym i podejrzliwym okiem. Pierwszy kontakt wzrokowy stopniowo przechodzi w uprzejmie skinienia głową, owocujące rozmowami, szybko przeradzającymi się w bliską i zażyłą relację, którą pięknie udało się sportretować  Milenie Michiko Flašar.

Nazwałem go Krawat to wielowarstwowa książka, którą można odczytywać na kilku płaszczyznach interpretacyjnych. Na poziomie najbardziej ogólnym jest to opowieść o sile przyjaźni. O przyjaźni, której sednem, tak jak i innych fundamentalnych i głębokich uczuć, jest gotowość oraz umiejętność wysłuchania tego, co ma nam do przekazania bliźni, bez protekcjonalnych komentarzy, pogardliwych uwag czy złośliwych przytyków, ale z wyrozumiałością i empatią. To również przypomnienie, że niemal każde zachowanie patologiczne ma swoje źródło we wcześniejszych przeżyciach czy zdarzeniach, nawet, jeśli w chwili ich zajść uczestnik nie jest świadom wywieranego wpływu. Tyle, że aby daną traumę zdiagnozować i wyeliminować, na ogół potrzebne jest wsparcie drugiej osoby, którą w dodatku należy obdarzyć zaufaniem, nieodzownym by zwierzyć się z tego, co wstydliwe, wstrząsające czy bolesne.

Utwór Flašar to także ukazanie tego, jak opresyjne potrafi być środowisko, w którym liczy się dopasowanie do powszechnie panujących standardów. Zarówno Taguchi Hiro jak i Ōhara Tetsu egzystują we wspólnocie, w której źle postrzega się jakąkolwiek formę wyróżniania się. Słaby czy bardzo dobry to awers i rewers tego samego problemu, tj. zbytniego odbiegania od średniej. Z tego względu ludzie starają się, by myślano o nich, że są (…) czystą przeciętnością, typowi w swojej niepozorności [2]. Ich działanie katalizują obawa i strach. Niebezpodstawne. Bo kto zwraca na siebie uwagę, sprowadza na siebie niechęć tych, którzy znudzeni swoją normalnością nie mają nic lepszego do roboty niż dręczenie tego, który jest inny [3]. Zatem ceną spokoju jest poskromienie siebie i przycięcie własnej osobowości tak, by pasowała do przyjętych szablonów – należy być, niczym: Okiełznany koń, który sam bierze się w cugle [4]. Nie można się nad sobą użalać. Lepiej zacisnąć zęby i trwać, bo przecież (…) trzeba funkcjonować [5], bo tak robią wszyscy inni.

Dla tych, którzy nie pasują pozostają dwa wyjścia. Pierwsze, czyli poddanie się i odpuszczenie to skazanie się na ostracyzm. Drugie, tj. podjęcie wyzwania, wiąże się z koniecznością przywdziania maski. Maski, która – podobnie jak dla Kō-Chana, protagonisty genialnego Wyznania maski Yukio Mishimy – jest schronieniem, która – jak pięknie ujął to Kōbō Abe w niepokojącym The Face of Another – jest sposobnością (…) patrzenia-bez-bycia-widzianym (…) [6]. Ale spokój biernego obserwatora jest złudny i pozorny, bowiem oznacza brak reakcji na prześladowania tych, którym doklejono łatkę odmieńca. A nieme przyzwolenie na krzywdzenie innych to poniekąd współudział, który prędzej czy później, może stać się żyzną glebą dla wyrzutów sumienia. Ponadto nieustanne skrywanie swego oblicza ma bardzo poważną cenę, jaką jest murszenie i gnicie międzyludzkich więzi. Nosiliśmy maski. Zrośliśmy się z nimi tak, że nie dało się już rozpoznać twarzy. Zrywanie masek sprawiało ból. Na tyle silny, że niemożność spotkania się twarzą w twarz była znośniejsza niż ból pokazywania prawdziwego oblicza [7]. 

Nazwałem go Krawat to również interesujące rozważania nad językiem i jego dychotomiczną naturą. Podążając ścieżką wydeptanych przez takich wirtuozów pióra jak Don DeLillo (Nazwy), Siri Hustvedt (Oczarowanie Lily Dahl) czy Guillermo Cabrera Infante (Trzy pstre tygrysy) Milena Michiko Flašar sygnalizuje, że słowa mogą skrywać w sobie potęgę i sprawczość (To imię mnie wobec niego zobowiązało. (…) Imię mnie uwikłało. Nie miałem już tej wolności, by móc po prostu wstać i odejść. Że też imię posiada taką moc [8]), a jednocześnie, jako narzędzie komunikacji, mogą być niezwykle zawodne i ograniczone, bowiem za ich pomocą nie zawsze potrafimy oddać sedno nurtujących nas problemów (Ostatnie zdanie, jakie wypowiedziałem, brzmiało: ja już nie mogę. Kropka. Potem coś się zatrzasnęło. Wysiłek, który kosztowałoby mnie mówienie dalej, po tej kropce, na której skończyłem, konkurował z bezsensownością ujmowania w słowa tego, czego i tak nie da się wyrazić [9]).

Lektura Nazwałem go Krawat jest doświadczeniem o tyle przyjemnym, że dzieło utrzymane jest urokliwym i minimalistycznym stylu. Zdania kreślone przez Milenę Michiko Flašar odznaczają się zwięzłością. Pisarka stawia na lakoniczność i maksymalne wysycenie informacją, rezygnuje z ozdobników, a mimo to zdarzają się perełki naznaczone poetyckim sznytem (Do domu. Do mojego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Byłem bezpieczny. Migotanie kurzu. Zaciągnąłem zasłony [10]; I rzeczywiście zdecydowałem się przeciąć trawnik i podejść do ławki. Stanąłem przed nią otoczony tylko przez ciszę [11]).

Uwzględniając wszystkie elementy, które składają się na powieściowy debiut Mileny Michiko Flašar, przyznać trzeba, że dzieło, jakie otrzymuje czytelnik jest literaturą bardzo solidną. Obserwacje i wynikające z nich refleksje, jakimi raczą nas bohaterowie, są zarówno aktualne jak i interesujące. Książka pozwala spojrzeć na świat oczami osób, które nie radzą sobie z presją społecznych oczekiwań, dzięki czemu podejmowane przez nich wybory, na pierwszy rzut oka wydające ekstremalne i niezrozumiałe, zyskują logiczną podstawę. Nazwałem go Krawat jest piękną lekcją empatii, z której najważniejszy wniosek można sprowadzić do stwierdzenia, że sytuacja rzadko bywa na tyle beznadziejna, byśmy przy odpowiednim zacięciu i pomocy ze strony innych, nie dali rady z niej wybrnąć.


Ambrose

 ------------------------------------

[1] Milena Michiko Flašar, Nazwałem go Krawat, przeł. Barbara Bruks, Oficyna Lustro, Warszawa 2021, s. 41
[2] Tamże, s. 12
[3] Tamże, s. 52
[4] Tamże, s. 27
[5] Tamże, s. 22
[6] Kōbō Abe, The Face of Another, przeł. E. Dale Saunders, Wydawnictwo Penguin Books, Londyn 2006, s. 13
[7] Milena Michiko Flašar, Nazwałem go Krawat, przeł. Barbara Bruks, Oficyna Lustro, Warszawa 2021, s. 55
[8] Tamże, s. 19
[9] Tamże, s. 21 – 22
[10] Tamże, s. 18
[11] Tamże, s. 10
 
 
Za możliwość przeczytania książki Nazwałem go Krawat bardzo dziękuję panu Pawłowi z raczkującej na naszym wydawniczym rynku Oficyny Lustro. Dzieło Mileny Michiko Flašar wysoko ustawia poprzeczkę kolejnym tytułom – życzę, by udało utrzymać się zbliżony poziom.
 

 

16 komentarzy:

  1. Bardzo cieszy mnie Twoja pochlebna recenzja, bo mam tę książkę w planach.n urokliwy styl widać i po formie - powieść wydano tak "ładnie", że z przyjemnością bierze się ją do rąk.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie czekam na Twoje wrażenia i mam nadzieję, że książką Cię nie rozczaruje. A wydanie jest faktycznie staranne - kolorowa obwoluta skrywa okładkę w stonowanym, jasnym różu (o tym samym odcieniu co litery na obwolucie).

      Usuń
  2. Ciekawe... Nie wiem co o tym myśleć... Niedawno oglądałem reportaż o Japonii. Z jednej strony to faktycznie społeczeństwo bardzo przywiązane do tradycji, z drugiej jednak pełne jest przejawów szokującego nawet jak na zachodnie standardy dążenia do oryginalności i nieskrępowanej samorealizacji, że wspomnę choćby o poślubianiu samego siebie. Ciekaw jestem na ile te rozważania o tępieniu odmieńców przez społeczeństwo są odbiciem obiektywnej rzeczywistości, a na ile subiektywnej, wypaczonej perspektywy autorów, którzy mają problem sami ze sobą. Zaryzykowałbym bowiem stwierdzenie, że przyczyną ostracyzmu ze strony grupy najczęściej nie jest sama odmienność jako taka, a problemy z komunikacją jednostki z grupą. Być może zresztą najczęściej problem wykluczenia z powodu niepodporządkowania się podnoszą ci, którzy mają coś do ukrycia, w szczególności zaś nie chcą przyznać przed samym sobą, iż się wbrew sobie dostosowali, choć być może nie do końca musieli. Dobry przykład to problem przynależności do PZPR. Ci, którzy należeli, udowadniają, że nie było innego wyjścia, bo inaczej nie mieliby pracy, itd. Ja sam z najbliższej rodziny mam przykłady, że można było w PRL bez przynależności do partii dojść nawet do kierowniczych stanowisk, jeśli się było naprawdę dobrym fachowcem i nie wchodziło się w żadne układy, które dawałyby innym haka na ciebie. Ba - w ostatniej lekturze - aż mnie zszokowało, okazało się, iż nawet w ZSRR za Stalina też tak można było! Ale o tym za kilka dni przy omawianiu kolejnej lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dane mówią o ok. 0,5 mln hikikomori w wieku 15 - 39 lat oraz ok. 0,6 mln hikikomori w wieku 40 - 64 lat, czyli raczej jakiś problem z ostracyzmem istnieje. Oczywiście źródło nie jest jednorodne. Pewnie część osób, jak zauważasz, ma kłopoty z samym sobą, z niską samooceną, być może "ma coś do ukrycia", itd. W "Nazywam się Krawat" powód tego zamknięcia, wycofania jest jeszcze inny, ale nie chcę do zdradzać, bo jest od odkrywany stopniowo, w miarę rozwoju fabuły.

      Usuń
    2. Trudno mi się wypowiadać o Japonii, ale patrząc na Polskę zastanawiam się też jaki procent tego zjawiska obecnie nie ma niczego wspólnego z ostracyzmem, przynajmniej jako przyczyną, a nie skutkiem, lecz z nowymi technologiami. Coraz więcej jest osób, u których zamknięcie się w domu nie jest reakcją na społeczeństwo, ale skutkiem uzależniania od internetu i przedkładania kontaktów sieciowych nad ludzkie, twarzą w twarz. A gdy widzę tych "zakochanych" z których każde zamiast patrzeć w oczy drugiemu, gapi się w swego smartfona, to aż się boję, jak to pokolenie będzie się zachowywać w przyszłości... Jeszcze pół biedy, że nie widzą innych ludzi, oni nie widzą świata. Nie widzą przyrody, jej piękna ani niezbędności. Ważne jest tylko to, co na małym ekraniku...

      Usuń
    3. A nowe technologie to już osobna sprawa. Pokolenie ludzi, którzy właściwie od urodzenia stykają się z komórkami czy komputerami, to zupełnie inne osoby niż my (w pracy u mojej lubej koleżanka opowiadała, że chciała zainstalować aplikację śledzącą na telefonie córki, ale było to technicznie niewykonalne, bo dotykanie komórki, było niczym dotykanie dłoni czy nogi - dziewczyna od razu się budziła, czujna i gotowa bronić integralnej części swojego ciała; w przypadku męża takowych objawów nie zaobserwowano w najmniejszym stopniu). Ale co ciekawe, pewnie i oni, za te 40 czy 50 lat, będą narzekać na współczesną młodzież :)

      Usuń
    4. Mam wrażenie, że uzależnienie od technologii sieciowych wykracza poza copokoleniowe narzekanie na współczesną młodzież. Specjaliści też to zresztą potwierdzają. I niestety nie jest to jedyny z problemów.

      Usuń
    5. Minie jeszcze kilkadziesiąt lat i będziemy mieć już tylko specjalistów wywodzących się z tej właśnie generacji smartfonowo-komputerowej, więc pewnie definicja zjawiska się zmieni ;)

      Usuń
    6. Chyba nie - wszak alkoholik nie ma problemu z zauważaniem alkoholizmu u innych :)

      Usuń
    7. To właśnie miałem na myśli :)

      Usuń
  3. "współudział, który prędzej czy później, może stać się żyzną glebą dla wyrzutów sumienia." Piękne :) :) Gdyby cała książka była napisana tak urzekającym, poetyckim językiem to rzuciłabym się na nią, jak grzyb na deszcz. Jednak, jak nie ma ozdobników, jest lakoniczność i maksymalne wysycenie informacjom to jednak nie zdecyduję się. Ja to stawiam na takie książki które urzekają pięknem, poetyckim sznytem. Z japońskiej literatury to polecam Murakamiego. Po przeczytaniu jego książek, to podnosi się poprzeczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Murakamiego Harukiego znam. Lubię od czasu do czasu sięgnąć po jego prozę, choć wg mnie nie jest to najlepszy japoński pisarz. Ale nie można odmówić mu pięknego łączenia szarej codzienności i tego, co niezwykłe, nie mieszczące się w granicach człowieczej wyobraźni :)

      Dzięki za miłe słowa!

      Usuń
  4. Bardzo lubię książki o bohaterach funkcjonujących gdzieś na obrzeżach społeczeństwa. Ponadto, piszesz o niej bardzo przekonująco, więc dodaję ją do listy książek do przeczytania.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że powieść spełni Twoje oczekiwania. Wydaje mi się, że są na to spore szanse :)

      Usuń
  5. Oczywiście, że cenię takie opowieści, które mają terapeutyczną moc i przywracają naszej świadomości takie podstawowe wartości, jak spotkanie z drugim człowiekiem, rozmowa, wysłuchanie go, zrozumienie, podzielenie się sobą, empatia. W "Stacji Tokio Ueno" Yu Miri bohater powieści zamieszkał w parku Ueno; o ile pamiętam został pokonany przez system i nie udało mu się zawiązać przyjaźni z ludźmi podobnymi do siebie, żyjącymi na marginesie społeczeństwa nastawionego na sukces. Powieść pani Flašar tchnie optymizmem, cieszy mnie to. I pewnie nie dowiem się kto to jest Krawat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie w książce można doszukać się pewnych podobieństw do "Stacji Tokio Ueno", ale powieść Flašar, z racji takiego stonowanego i nienachalnego stylu przetykanego delikatnością, jeszcze mocniej kojarzy mi się z "Kotem, który spadł z nieba".

      Ha, akurat kim jest Krawat mogę zdradzić, bez większej szkody dla sekretów fabuły. To pseudonim, który Taguchi nadaje panu Ōharze, bo chłopakowi wydaje się, że krawat mężczyzny to wręcz samodzielny byt.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)