Strony

środa, 26 stycznia 2022

"Gawędziarz" Mario Vargas Llosa - O dzikości i barbarzyństwie

Mario Vargas Llosa

Gawędziarz

Tytuł oryginału: El Hablador
Tłumaczenie: Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 232


 


Kraje Ameryki Łacińskiej to państwa, których tożsamość narodowa wykuta została w bolesnych, kolonialnych doświadczeniach. Traumy, jakich zaznała ludność rdzenna, mieszają się z dramatem ściąganych z Afryki niewolników, a gdzieś na powierzchni pływają jeszcze rojenia napływających Europejczyków, liczących na to, że za wielką wodą uda zrealizować się plany, które nie ziściły się na macierzystej ziemi. To wręcz fascynujące, że wielu spośród z tych wieloetnicznych kotłów dane jest funkcjonować, i to całkiem sprawnie, pod jednym sztandarem. Z drugiej jednak strony, jeśli przyjrzeć się sprawie wnikliwiej, może okazać się, że nie wszyscy mieszkańcy danego kraju, mają świadomość faktu, że są jego obywatelami. O jednej z tego typu grup bardzo ciekawie pisze peruwiański laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2010, Mario Vargas Llosa (ur. 1936 r.), autor powieści Gawędziarz.

Pierwszoosobowym narratorem jest peruwiański pisarz w średnim wieku, który przybywa do Florencji, (...) by na czas jakiś zapomnieć o Peru i Peruwiańczykach (…) [1]. Pobyt we Włoszech w zamyśle ma zostać spędzony na odpoczynku, polegającym na czytaniu Dantego i Machiavellego oraz podziwianiu dzieł malarstwa renesansowego. Sielanka zostaje przerwana w momencie, gdy w trakcie jednego ze spacerów po florenckich uliczkach, wzrok bohatera przykuwa witryna skromnej galerii z fotografiami wykonanymi na terenie peruwiańskiej selwy. Na zdjęciach przedstawieni zostają członkowie plemienia Macziguengów, plemienia, które protagonista miał okazję odwiedzić 3 lata wcześniej. Inspiracją do wyprawy w mało gościnny region peruwiańskiej Amazonii był poznany na studiach kolega, Saúl Zuratas zwany Maskamikim. Wspomnienia związane z tym oryginalnym osobnikiem szybko przeradzają się w poświęconą jego postaci rozległą reminiscencję, pod którą skrywa się szereg rozważań dotyczących możliwości zrównoważonego współistnienia dwóch, jakże różnych i odmiennych kultur.

Utwór Mario Vargasa Llosy to dzieło wyróżniające się stylem, w jakim jest utrzymany oraz kompozycją. Dzięki pomysłowemu wykonaniu, tj. przeplataniu rozdziałów upamiętniających osobę Saúla Zuratasa z ustaleniami na temat Macziguengów, jak również przetykaniu wybranych epizodów z własnej biografii i przemyśleń orbitujących wokół skutków globalizacji, Gawędziarz odczytywany może być na kilku płaszczyznach.

Przez pryzmat figury Saúla Zuratasa, syna Peruwianki oraz przybyłego z Europy Żyda, którego połowa twarzy oszpecona jest brzydkim znamieniem, książka to opowieść o wyobcowaniu i alienacji. Maskamiki z czasów studenckich to człowiek serdeczny, stale uśmiechnięty, mimo iż nie wzbudza on zbyt pozytywnych uczuć u innych. Znamię, którego nie sposób ukryć, u ludzi z jego dalszego jak i bliższego otoczenia katalizuje lęk, podejrzliwość oraz nieufność, które wyrażane są poprzez litość, szyderstwo, złośliwość czy chorobliwą ciekawość, co znacząco utrudnia zawiązywanie nowych relacji. Saúl jest więźniem własnej fizycznej deformacji, która skazuje go na uprzedmiotowienie – charakter oraz osobowość ustępują pod ciężarem pierwszego wrażenia, które mając na względzie panujące kanony piękna, jest porażająco negatywne. Ogromnym kontrastem do tych krytycznych reakcji jest to, jak Saúl zostaje przyjęty przez członków plemienia Macziguengów, z którymi styka się przez przypadek, podczas wizyty u kuzyna matki, farmera zajmującego się handlem drewnem, zapuszczającego się w rejony górnej Urubamby i Madre de Dios. Macziguengowie, niczym starożytni Spartanie, zabijający wszystkie dzieci zdradzające jakiekolwiek fizyczne ułomności, okazują się zarazem (…) nader ludzcy w stosunku do dzieci, jak i dorosłych, którzy wskutek wypadku lub choroby doznali trwałego kalectwa [2] – tym samym dopiero u amazońskich autochtonów Maskamiki po raz pierwszy spotyka się z życzliwością, która nie jest zabarwiona uwagami dotyczącymi jego wyglądu.

Ten brak wrogości wobec tych, którzy doznali trwałego okaleczenia czy choroby psychicznej to tylko jedna z licznych ciekawostek na temat Macziguengów, jakimi zostajemy uraczeni. Mario Vargas Llosa bardzo dokładnie przybliża nam bogatą kosmogonię tego ludu, odsłaniając przed nami jego wierzenia i mity oraz interesujące wykładnie, za sprawą których interpretowana jest otaczająca rzeczywistość (dla polskiego czy rosyjskiego czytelnika niemałym zaskoczeniem będzie fakt, że Macziguengowie, analogicznie jak strannicy, odłam rosyjskich staroobrzędowców, opisanych przez noblistkę Olgę Tokarczuk w powieści Bieguni, są przeświadczeni, iż muszą znajdować się w ciągłym ruchu: Po co wędrujemy? Żeby istniało światło i ciepło, żeby wszędzie panował spokój [3]). W tym malowniczym pejzażu, przesiąkniętym magią i rytuałami, nakazami i zakazami, ale i głębokim szacunkiem wobec przyrody, na pierwszy plan wybija się sylwetka tytułowego gawędziarza, pełniącego istotną rolę wśród Macziguengów, egzystujących w małych, kilkuosobowych grupach na rozległym terytorium. Gawędziarze okazują się być zbiorową pamięcią rozproszonej wspólnoty: Ich usta były łącznikiem zlepiającym tę społeczność, którą walka o przetrwanie zmusiła do rozdzielenia się i rozpierzchnięcia na cztery strony świata. Dzięki gawędziarzom ojcowie mieli wieści o synach, bracia o siostrach i dzięki nim dowiadywali się o zgonach, narodzinach i pozostałych wydarzeniach w plemieniu [4]. Gawędziarz to, podobnie jak irlandzki seanchaí, (…) ktoś tajemniczo dotknięty czarodziejską różdżką mądrości i sztuki opowiadania, wspominania, wymyślania na nowo i wzbogacania znanych już od wieków opowieści, posłaniec przedhistorycznych czasów mitu i magii (…) [5]. Ta głęboka fascynacja funkcją gawędziarza sprawia, iż książka zyskuje autotematyczny sznyt, bowiem refleksje poświęcone osobie snującej historie są siłą rzeczy spostrzeżeniami dotykającymi sedna literatury, która wyrosła przecież na glebie odwiecznej, jakże ludzkiej, potrzeby dzielenia się zasłyszanymi jak i wymyślonymi opowieściami (Dzięki temu, co opowiadasz, jest tak, jakby to, co kiedyś się wydarzyło, zdarzało się znowu wielokrotnie [6]). 

Co ciekawe, taką właśnie gawędą jest przekazana nam przez narratora (którego śmiało możemy uznać za alter ego Mario Vargasa Llosy) próba odtworzenia losów Saúla Zuratasa oraz naszkicowania przebiegu jego duchowej przemiany (Patrząc z perspektywy czasu, wiedząc, co przydarzyło mu się później – a wiele o tym myślałem – mogę powiedzieć, że Saúl doświadczył nawrócenia. W sensie kulturowym i, być może, religijnym [7]) – autor już na początkowych stronach utworu dzieli się z nami przypuszczeniem, że Maskamiki dołącza do plemienia Macziguengów i asymiluje się z nim na tyle mocno, że z biegiem czasu zostaje jednym z gawędziarzy. W tym kontekście niezwykle symptomatyczna i symboliczna jest informacja, że ulubioną lekturą Saúla jest Przemiana Franza Kafki (Wyjąwszy Kafkę, szczególnie zaś Przemianę, którą przeczytał nieskończenie wiele razy i znał niemal na pamięć, wszystkie jego lektury dotyczyły teraz wyłącznie antropologii [8]; Już z chwilą pierwszego zetknięcia z Amazonią Maskamiki wpadł w duchową zasadzkę, która uczyniła zeń zupełnie innego człowieka. I nie tylko dlatego, że dał sobie spokój z prawem i zapisał się na etnologię, całkowicie odmieniając charakter swoich lektur i skazując na zapomnienie wszystkich, poza Gregorem Samsą, bohaterów literackich (…) [9]) – motyw metamorfozy zostaje nam podsunięty we fragmentach otwierających powieść i towarzyszy nam praktycznie do samego końca.

Ta radykalna konwersja, na jaką decyduje się Saúl Zuratas stoi w wyraźnej opozycji do trendów rządzących światem, trendów, które można podsumować obraźliwym i w niemałej mierze błędnym sloganem cywilizowania dzikich. W tekście Llosy pobrzmiewają pytania, o to, kto tak naprawdę jest barbarzyńcą, sygnalizując, że to cywilizacja białego człowieka jest agresywna, żarłoczna i napastliwa, przyczyniając się do wyrządzania krzywd zarówno autochtonom jak i lokalnemu środowisku, w imię szumnych idei na czele z postępem i cywilizowaniem bliźnich, pod którymi to sloganami skrywa się na ogół pospolita żądza zysku (w przypadku peruwiańskiej selwy wspomniane zostają dramatyczne epizody z okresu gorączki kauczukowej, kiedy to tubylców przemocą zmuszano do pracy czy krwawe sceny związane z uprawą koki oraz produkcją narkotyków, kiedy to rdzenna ludność stawała się postronną ofiarą antyterrorystycznych akcji czy porachunków walczących ze sobą karteli). Co interesujące, w ujęciu Saúla, niewiele mniejszym zagrożeniem, w szczególnie dla tożsamości Macziguengów, jest działalność wszelakich maści etnografów oraz antropologów. Kwintesencją takiego niebezpieczeństwa jest Letni Instytut Lingwistyczny, czyli chrześcijańska naukowa organizacja non-profit, której głównym celem jest studiowanie i dokumentowanie mniej znanych języków w celu poszerzania wiedzy lingwistycznej oraz promocji piśmiennictwa. Ta instytucja wzbudzająca niemałe kontrowersje (Ale i niektóre sektory Kościoła katolickiego należą do adwersarzy Instytutu – w głównej mierze misjonarze działający na obszarze Amazonii – oskarżając go ni mniej, ni więcej o to, iż stanowi falangę protestanckich misjonarzy przebranych za językoznawców. Pośród antropologów są i tacy, którzy zarzucają mu wypaczanie kultur tubylczych, próby narzucania im zachodniej cywilizacji i włączanie do gospodarki rynkowej [10]) pozwala na wyrażenie obaw związanych z akulturacją ludów pierwotnych. Saúl Zarutas uważa, że pokojowe współistnienie społeczności pokroju Macziguengów i szeroko rozumianej cywilizacji zachodniej jest niemal niemożliwe, bowiem: Nasza kultura jest za silna, zbyt agresywna. Czego dotknie, wszystko pożera [11]. Z drugiej jednak strony w umyśle czytelnika może zrodzić się pytanie – czy podejście preferowane przez Maskamikiego, czyli zupełne pozostawienie w spokoju, jest moralnie uczciwe? Czyż bowiem nie należałoby dać Macziguengom możności wyboru tego, w jaki sposób chcą żyć? Czy taki kompletny brak ingerencji nie jest równoznaczny ze skazaniem na dożywotnie tkwienie w czymś, co można przecież porównać do żywego skansenu?

Mario Vargas Llosa bardzo interesująco rozważana tego typu kwestie, chociaż powstrzymuje się od wydawania jednoznacznych odpowiedzi. Autor sprytnie podsuwa nam różnorakie zagadnienia, które stają się przyczynkiem do własnych dywagacji, w czym niewątpliwie tkwi siła Gawędziarza. Jeśli dodać jeszcze do tego bogate szczegóły dotyczące codziennego życia Macziguengów, ich wierzeń, mitów oraz tradycji to okazuje się, że otrzymujemy dzieło niezwykle subtelne i przemyślane, złożone z pozornie różnych od siebie elementów, które jednak wspaniale się ze sobą zazębiają. Gawędziarz to piękny pomnik wystawiony przyjacielowi z młodości, to hołd złożony literaturze, to cudowna, nieco romantyczna opowieść o ludziach pielęgnujących swoją etniczną tożsamość, to wreszcie gorzkie podsumowanie działalności białego człowieka na peruwiańskiej ziemi. Wszystkie te składniki współtworzą książkę, która utwierdza nas w przeświadczeniu, że literacki Nobel trafił we właściwe ręce.


Ambrose

 ------------------------------------

[1] Mario Vargas Llosa, Gawędziarz, przeł. Carlos Marrodán Casas, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009, s. 7
[2] Tamże, s. 30
[3] Tamże, s. 148
[4] Tamże, s. 96
[5] Tamże, s. 168 – 169
[6] Tamże, s. 64
[7] Tamże, s. 23
[8] Tamże, s. 21
[9] Tamże, s. 23
[10] Tamże, s. 74
[11] Tamże, s. 102 – 103

4 komentarze:

  1. O, to bardzo ciekawe, że autor umieszcza akcję swoich książek nie tylko w Peru, ale i we Włoszech. Ciekawe też, że bohater od białych doznał wielu przykrości, a Indianie przyjęli go życzliwie. Prymitywne ludy pod niektórymi względami wydają się mądrzejsze i bardziej tolerancyjne niż tak zwani ludzie cywilizowani.

    Piszesz: „Macziguengowie, niczym starożytni Spartanie, zabijający wszystkie dzieci zdradzające jakiekolwiek fizyczne ułomności, okazują się zarazem (…) nader ludzcy w stosunku do dzieci, jak i dorosłych, którzy wskutek wypadku lub choroby doznali trwałego kalectwa – tym samym dopiero u amazońskich autochtonów Maskamiki po raz pierwszy spotyka się z życzliwością”. Ale przecież znamię nie powstaje w wyniku wypadku, człowiek już się z nim rodzi. Po wypadku to można mieć blizny. Czyżby więc Macziguengowie pomylili znamię z blizną? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We Włoszech, trzeba uczciwie przyznać, niewiele się dzieje. Bo po natknięciu się na wspomnianą galerię, narrator zanurza się w przeszłości.

      A Macziguengowie wierzą, że wszelakiej maści niedoskonałości, czy to fizyczne czy psychiczne, świadczą o tym, że nie ma się do czynienia z człowiekiem, ale z demonem: "Tasurinczi nadmuchał tylko kobiety i mężczyzn doskonałych. (…) A potwory nadmuchał Kientibakori [12]". Gdyby Maskamiki urodził się ze swoim znamieniem wśród Macziguengów, to natychmiast zostałby zgładzony, z czego doskonale zresztą zdaje sobie sprawę. A jako, że Macziguengowie patrzą na świat przez pryzmat własnych doświadczeń, historii i kultury, są przekonani, że znamię Maskamikiego to blizna, i nic nie jest ich w stanie przekonać, że jest inaczej, bowiem jeśliby jego słowa były prawdziwe to przecież Maskamiki nie mógłby żyć :)

      Generalnie polecam Ci tę książkę. Wydaje mi się, że przypadłaby Ci do gustu.


      -----------
      [12] Tamże, s. 215 - 216

      Usuń
  2. Ależ wnikliwie zanalizowałeś powieść noblisty! Uzmysłowiło mi to, jak bardzo pobieżnie przeczytałam tę książkę kilkanaście lat temu, teraz odebrałabym ją całkiem inaczej, w kontekście innych książek krążących wokół tej tematyki (cywilizowanie "dzikich", moralna odpowiedzialność badacza/antropologa, zderzenie kultur). Przywołam tu np. ""Euforię" Lily King, "Ludzi na drzewach" Hanyi Yanagihary, "Stan zdumienia" Ann Patchett, którą to książkę ktoś nazwał kobiecą wersją "Jądra Ciemności".
    I jest jeszcze jeden motyw, który fascynuje mnie w książkach, a u Peruwiańczyka tym bardziej - ustny przekaz historii, gawędziarze, opowiadacze. Postać gawędziarza u Llosy przypomina mi o książce (z zupełnie innego kręgu kulturowego) - "Hakawati. Mistrz opowieści" Rabiha Alameddine'a, w której centralne miejsce zajmuje przekazywanie pięknych opowieści, zachowanie libańskiej tradycji, kultury, literatury. Interesująco przywołujesz tu prozę Olgi Tokarczuk, której "Biegunów" jeszcze niestety nie znam.
    Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko sięgnąć po powieść Llosy jeszcze raz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, z kolei Twój komentarz bardzo pięknie uzmysławia jak bardzo odbiór powieści zależy od nas samych. Od naszego życiowego i czytelniczego doświadczenia, od lektur, jakie aktualnie czytamy, od wątków, których poszukujemy czy oczekujemy, itd. Przy okazji kłaniam się nisko w podziękowaniu za podrzucenie listy interesujących tytułów.

      A co do Tokarczuk, to o książce jest na tyle głośno, że pozwoliłem sobie o niej wspomnieć, mimo iż jak na razie jeno stoi u mnie na półce i czeka na przeczytanie :)

      Zaś w kwestii Llosy nachodzą mnie b. podobne myśli. By wrócić szczególnie do tych książek, które czytałem na początku znajomości z autorem.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)