Dziwna rzecz, kiedy jestem w kościele i słyszę, jak ludzie odmawiają Credo, zawsze się zastanawiam, czy naprawdę wierzą, czy choć raz zastanowili się nad tym, co tak wyraźnie, głosem mającym sugerować pełne przekonanie, powtarzają. Szczególnie, że treść naszego, polskiego Wyznania Wiary, w obecnie odmawianej w świątyniach formie, różni się nieco od innych wersji. A diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach.
Obecnie nasze Credo kończy się w ten sposób:
(wierzę w) ...ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen
a nie jak w składzie nicejsko-konstantynopolitańskim:
...I oczekuję wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie. Amen
Niby szczegół, ale iście diabelski. Niby wszyscy, których pytałem, twierdzili, że wierzą w to ciała zmartwychwstanie, ale strasznie się obrażali, gdy pytałem dalej.
- Jakiego ciała zmartwychwstanie?
- Tego z ostatnich chwil życia? A kto chciałby na przykład spędzić wieczność w ciele schorowanego, robiącego pod siebie starca?
- Tego z czasów świetności? A jeśli ktoś w ogóle czegoś takiego nie miał, bo na przykład narodził się z fizycznymi mankamentami?
Dlatego też dziwię się tym, którzy bezrefleksyjnie powtarzają tą naszą modlitwę, bo chyba nie można wierzyć w coś, o czym nie potrafi się niczego powiedzieć. Dziwię się, ale to nic w porównaniu z fascynacją, jaką budzi we mnie pytanie:
Jakie umysły wpadły na to, by bezpieczne sformułowanie "I oczekuję wskrzeszenia umarłych" zastąpić frazą "ciała zmartwychwstanie".
Jaki cel przyświecał takiej zmianie?
Mam dwie teorie, ale gdybym je tutaj wyłożył, zaraz jakiś wierny napisałby paszkwil do prokuratury, że czuje się obrażony w swych uczuciach religijnych. Choć przecież ja nie komentuję religii, tylko konkretną redakcję modlitwy. Dociekliwym jednak zdradzę, że jedno wytłumaczenie wywodzi się z dorobku Mistrza Młynarskiego, a drugie z... Wiktora Suworowa.
Wasz Andrew