Czarodziejska góra
Thomas Mann
Tytuł oryginału: Der Zauberberg
Tłumaczenie: Józef Kramsztyk, Władysław J. Tatarkiewicz
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 800
Góra bądź szczyt to
wyrazy o dość bogatej symbolice. Uosabiają one niedostępność, niezależność oraz
izolację – zawieszone pomiędzy niebem a ziemią, górskie szczyty zdają się trwać
jako byty same w sobie. Wdrapywanie się na wierzchołek kojarzy się z przeciwnościami
losu oraz trudnościami, jakie należy pokonać, by osiągnąć upragniony cel. Stąd
góry można łączyć z uporem i determinacją. Z racji sędziwego wieku, skalne
masywy utożsamiane są z mądrością i rozwagą. Wierchy to także niewzruszenie,
trwałość czy ostoja, na której można oprzeć się, gdy świat u stóp opłukiwany
jest z jarzma grzechu. Biorąc pod uwagę wszystkie te przymioty, nietrudno
dziwić się, że gdzieś w otoczeniu skalistych turni dochodzi do niezwykłych
metamorfoz. O jednym z takich przeobrażeń wspaniale napisał Tomasz Mann, autor Czarodziejskie góry, dzieła zaliczanego
do światowego kanonu.
Akcja powieści została osadzona w
sanatorium Berghof. Światowej sławy
lecznica, do której z całego globu przyjeżdżają cierpiący na wszelakiej maści
choroby płuc znajduję się w Davos, miasteczku położonym pośród szwajcarskich
Alp. W momencie rozpoczęcia fabuły do ośrodka przybywa młody Niemiec Hans Castorp.
Głównym celem wyprawy są odwiedziny kuzyna, Joachima Ziemssena, skierowanego do
Davos na leczenie. Zaplanowany na trzy tygodnie pobyt, na skutek postawionej
przez miejscowego lekarza diagnozy – gruźlica płuc – przedłuża się do kilku
lat. Dzięki temu Hans Castorp zyskuje sposobność, by stać się członkiem
osobliwej społeczności – jako pacjent poznaje on specyfikę egzystencji ludzi
chorych, a więc osobników wyrzuconych z kolein swojego dotychczasowego żywota,
które w większości przypadków miało już ściśle zdefiniowane ramy i treść (a
przynajmniej pozory treści).
Książka Tomasza Manna to proza
monumentalna, przywodząca na myśl próbę zamknięcia w karbach słów absolutu i
wyekstrahowania z niego surogatu dostępnego i zrozumiałego dla zwykłych
śmiertelników. Niemiecki noblista przeprowadza wnikliwą wiwisekcję przeróżnych
charakterów, zebranych pod jednym dachem sanatorium Berghof. Autor zagłębia się w otchłanie człowieczej duszy, grzebie
w odmętach ludzkich umysłów – produktem owej eksploracji są buchające
strumienie słów, tętniące niespokojnymi pytaniami, których istotą jest
docieczenie sedna naszej egzystencji.
Nośnikiem za sprawą którego Mann
porusza szereg interesujących i ważkich zagadnień jest Hans Castorp, pewien zwyczajny sobie młody człowiek [1],
który przed odwiedzeniem Davos w tym
właśnie był najbardziej sobą, że lubił żyć wygodnie, a nawet, pomimo swego
anemicznego i wydelikaconego wyglądu, był mocno i z całej duszy przywiązany do
prostych rozkoszy życiowych, jak łakome niemowlę do piersi matczynej [2].
Hans Castorp – wygodnicki elegancik oraz podwójny nowicjusz (jako nowoprzybyły
oraz jako człowiek ze stosunkowo krótkim ziemskim stażem), posiadający całą
masę starczych nawyków, przyzwyczajeń oraz rytuałów, za którymi skrywają się
nijakość, bezosobowość oraz brak wyraźnie nakreślonego celu życiowego – okazuje
się idealnym materiałem nie tylko na pacjenta, ale i na ucznia. W małej
mieścinie nie brakuje nauczycieli, mentorów oraz pedagogów, dla których Castorp
jawi się jako biała kartka wciąż czekająca na zapisanie. Młodzieniec jest tym
bardziej podatny na wpływy innych, że jako wcześnie osierocony, odczuwa braki
ojcowskiego autorytetu.
Pierwszym, który pod skrzydła
swojej mądrości, pragnie wziąć Hansa Castorpa jest Włoch Settembrini. To
kwieciście i plastycznie formułujący swoje myśli humanista, który odznacza się
ogromną charyzmą oraz niepoślednim intelektem. Protagonista oddaje się wpływom
Settembriniego, chociaż w relacji obu panów nie brakuje zgrzytów i tarć. Włoski
filozof to człowiek oświecenia, zwolennik i szerzyciel idei rozwoju duchowego,
szeroko rozumianego postępu, racjonalizmu, równości i demokracji. Wszystkie te
hasła stoją w wyraźnej opozycji do postawy dziadka Hansa Castorpa –
konserwatywnego Niemca, który do tej pory odgrywał najważniejszą rolę dla sfery
intelektualnej młodzieńca. Efektem licznych punktów zapalnych jest pobudzenie
Hansa Castorpa do wzmożonej pracy umysłu, dzięki czemu uczeń rozszerza swoje
horyzonty myślowe, usiłując nawet wydeptywać własne ścieżki na filozoficznym
szlaku. Przeciwieństwem Settembriniego jest niedoszły jezuita Leon Naphta,
stanowiący uosobienie średniowiecznej wizji pojmowania rzeczywistości. Ów
cherlawy starszy pan lubuje się w dualizmie, którego oznaki dostrzega w każdym
aspekcie otoczenia. Prowadzone przez niego tyrady są silnie nacechowane
chrześcijańską eschatologią, zajmującą się rzeczami ostatecznymi takimi jak
koniec świata czy śmierć. Równie mocne przekonanie o niechybnej paruzji
(ponownym przyjściu Jezusa u schyłku dziejów) skłania Naphtę do rozważań nad
staraniami dotyczącymi ustanowienia Królestwa Bożego na ziemi jeszcze przed
powtórnym zjawieniem się Chrystusa, których rezultatem jest przeświadczenie, że
tylko proletariat może zgotować Synowi Bożemu godny powrót. Domeną Naphty jest
także pogarda dla wszelkich uciech, ale i dla jednostki, indywidualizmu czy
rozwoju. Efektownym dopełnieniem Czarodziejskiej
góry są dysputy, w jaki wchodzą Settembrini oraz Naphta. Dzięki obu
interlokutorom, przejawiającym tendencje do długich, ale i jałowych,
bezproduktywnych polemik, Tomasz Mann prezentuje szereg poglądów, spostrzeżeń
oraz refleksji dotyczących ludzkiej natury, cywilizacji, społeczności, itd.
Warto podkreślić, że sama
atmosfera uzdrowiska sprzyja kontemplacji i filozofowaniu. Davos to wioska
otoczona koroną gór, odcięta od cywilizacji znajdującej się u jej podnóża.
Separacja kuracjuszy jest więc podwójna – są oni zmarginalizowani z racji
geograficznego położenia, jak również ze względu na chorobę, która zawsze jest
formą piętna, stygmatu, brzemienia, która w dodatku często uprzedmiatawia,
degraduje człowieka do roli ofiary, obiektu źle maskowanej litości i lęku, strachu.
Odosobnienie wyraża się także w tym, że człowiek, który wstępuje w szeregi
pacjentów zostaje oderwany od swojej rutyny – obowiązki, kłopoty, bolączki,
oczekiwania, widoki na przyszłość, interesy zostają zepchnięte na dalszy plan,
by stopniowo i sukcesywnie zblaknąć, zaniknąć, rozpuścić się w strumieniu
upływającego czasu. Czasu, będącego bardzo ważnym składnikiem powieści, który
jest równocześnie fundamentem i rusztowaniem. Kolejne minuty i godziny są
przedmiotem rozważań Hansa Castorpa, który stara się zgłębić ich naturę. Młodzieniec
konstatuje, że mijający czas jest niestały i zdradza tendencje do
nieregularności (stąd określenie, że jest to tajemnica, nierealna i
wszechpotężna) – chwile nudy i monotonii, kiedy paraliżuje nas bezczynność i
stagnacja, wleką się niemiłosiernie, ale przeżyte w ten sposób dni (jałowe i
puste, a ponadto bliźniaczo do siebie podobne), kiedy spojrzeć na nie
retrospektywnie, jawią się jako jedno mgnienie, które, nie wiedzieć kiedy,
uciekło bezpowrotnie. Zupełnie odwrotne własności przejawia czas, który
wypełniony jest działaniem, nowymi doświadczeniami, a więc wigorem i ikrą
dynamizmu – z punktu widzenia tu i teraz minuty uciekają niedostrzegalnie i
prędko, ale ponieważ rzeczywistość nieustannie odkrywana jest na nowo, ciągle
ożywia nas ona swoją świeżością, dając nam poczucia wysycenia oraz bytowania
gdzieś poza głównym korytem pędzącego nurtu czasu, którego wartki prąd niszczy
i unicestwia. Te czasowe anomalie zostały świetnie uwypuklone poprzez pory roku
nawiedzające Davos, które w żadnej mierze nie trzymają się kalendarzowych
terminów – śnieg często zaskakuje mieszkańców w sezonie letnim, w przeciągu
zimowego okresu nierzadkie są słoneczne i pełne ciepła dni, wiosna lubi zjawiać
się dopiero w lecie, itd.
Czarodziejska góra to także interesujące studium choroby, która
przedstawiona zostaje jako bezwymiarowa teraźniejszość, nieustanne tkwienie w
chwili obecnej z racji wspomnianego wcześniej wyrwania się z kręgu
dotychczasowej egzystencji. Ciekawy jest również pogląd, że choroba to swoiste
usamodzielnienie się ciała, wyjście materii na pierwszy plan i jej chwilowa
dominacja nad duchem, którego aktywność zostaje ograniczona, zmniejszona,
osłabiona. Należy przy tym zauważyć, że samo Davos i jego klimat malują się
jako wyzwalacz, katalizator, przyśpieszacz które doprowadzają do wybuchu
schorzenia, tak by objawiło się ono w pełnej krasie, co umożliwia pełne i
skuteczne wyleczenie.
Czas oraz choroba to niejedyne
tematy zahaczające o absolut. Na łamach swojej powieści Tomasz Mann postanowił
zmierzyć się też z fenomenem trwania, bytu, któremu poświęconych jest kilka
trafnych obserwacji. Intrygująca jest już sama definicja życia ukuta na kartach
powieści: Nie jest materialne, i nie jest
z ducha. Jest czymś pośrednim, jest zjawiskiem uwarunkowanym przez materię,
niby tęcza na wodospadzie, niby płomień. Ale choć niematerialne, jest zmysłowe,
aż do rozkoszy i do obrzydzenia, jest bezwstydem materii, która uzyskała
wrażliwość na samą siebie i bodźce z zewnątrz, jest wyuzdaną formą istnienia [3].
I dalej: A życie ze swojej strony? Czyż
może jest tylko zakaźną chorobą materii – podobnie jak to, co wolno nazwać
pranarodzinami materii, było może tylko chorobą pierwiastka niematerialnego,
jego wybujaniem pod wpływem jakieś podniety? [4].
Niemiecki autor nie boi się sięgać po kwestie ostateczne, podniosłe,
monumentalne, które często przywołuje w swojej opowieści, wykorzystując w tym
celu zacięcie Hansa Castorpa do teoretyzowania i mędrkowania. Wydaje się, że
właśnie w tym tkwi siła Czarodziejskiej
góry – dywagacje protagonisty oraz samego narratora (przypominającego
momentami podmiot liryczny) otaczają czytelnika szczelnym kokonem, stając się
impulsem do własnych rozmyślań. Godny nadmienienia jest fakt, że to zaglądanie
do własnej duszy, które staje się udziałem Hansa Castorpa jest owocem pewnego
rodzaju paradoksu – impulsem do samorozwoju i do przyjrzenia się samemu sobie
są bowiem marazm, bezruch, inercja i przymusowa bezczynność. Zatem z fizycznej
apatii rodzi się psychiczna operatywność – czyny, zapał, ruchliwość, wszystko
to zostaje przeniesione na płaszczyznę duchową.
Czarodziejska góra ma oczywiście jeszcze wiele innych wykładni, na
których można ją rozpatrywać. Mnogość potencjalnych odczytać sprawia, że
powieść słusznie uważana jest za literackie arcydzieło. Niemiecki autor
umiejętnie uświadamia nam jak wielką i skomplikowaną machiną jest świat oraz
zamieszkujący go człowiek. Pisarz szczególnie chętnie udowadnia nam, że żadne
przedmioty, wydarzenia czy osoby nie są płaskie i jednowymiarowe – Niemiec
ujawnia drugie oblicza poszczególnych rzeczy, pokazując jednocześnie, że
rzeczywistość to system naczyń połączonych. Dane składniki oddziałują na
siebie, wobec czego nawet niewielka zmiana jednego członu może przekładać się
na diametralne różnice w funkcjonowaniu całego układu.
Bardzo ciekawe jest także
zwrócenie uwagi na dwoistość i dualizm wielu elementów, z których zbudowana
jest nasza rzeczywistość – góry i niziny, duch i ciało, zdrowie i choroba,
liberalizm i konserwatyzm, analiza i synteza. Tomasz Mann często zestawia
pozornie sprzeczne komponenty, które przeglądając się we własnych różnicach
wyjawiają nieznane dotąd właściwości. Czarodziejska
góra to również galeria nietuzinkowych postaci o symbolicznym wydźwięku. Dr
Krokowski zdradzający zainteresowania podświadomością, spirytualizmem czy
telekinezą może uchodzić za spadkobiercę psychoanalizy Freuda, Mynheer
Peeperkorn to niemal ziemskie wcielenie Bachusa, poczciwy Joachim reprezentuje
grupę prostych wojaków, gotowych złożyć swe życie na ołtarzu nawet najbardziej
abstrakcyjnej idei, w imię karności, dyscypliny i posłuszeństwa, a Kławdia
Chauchat, Rosjanka o francuskim nazwisku, to personifikacja femme fatale. Całość uzupełniają takie
pojemne znaczeniowo komponenty jak muzyka (harmonia, wyciszenie, spokój),
alchemia (wiedza tajemna, poszukiwania nieśmiertelności, etc.), zdjęcia
rentgenowskie (ukazujące wnętrze człowieka, na którym to obrazie nie można
jednak uchwycić duszy) czy migająca w tle (na nizinach), zarysowująca się wojna
(którą wielu traktuje jako rzecz konieczną, nieuniknioną, wręcz pożądaną i
niezbędną dla moralnego odrodzenia Europy).
Reasumując, Czarodziejska góra to proza najwyższych lotów, której istota wymyka
się czytelniczej percepcji przy jednorazowej lekturze. Mnogość odwołań i
potencjalnych interpretacji idealnie wpisują się w prawidła postulowanego przez
Umberto Eco Dzieła otwartego. Chociaż
zdecydowanie nie przepadam za tego typu sformułowaniami, to jednak w przypadku
płodu Manna wydaje się ono jak najbardziej zasadne – to książka, którą powinien
znać każdy miłośnik słowa pisanego.
[1] Tomasz Mann, Czarodziejska góra, przeł. Józef
Kramsztyk, Władysław J. Tatarkiewicz, Wydawnictwo Literackie MUZA S.A.,
Warszawa 2016, s. 9
[2] Tamże, s. 41
[3] Tamże, s. 316
[4] Tamże, s. 326
Czekałam z niecierpliwością na Twój tekst o tej powieści. To, że jest ona arcydziełem i swoistym mustreadem, potwierdza fakt, że choć czytałam ją już kilka lat temu, to ciągle we mnie tkwi. Może ona odstraszać grubością i powolną narracją, mnogością rozważań, można się przestraszyć pewną obietnicą nudy w niej zawartą, ale to co lektura jej zrobiła z moimi myślami, jak wytężyła pracę mojego umysłu dostarczyło mi więcej emocji niż jakakolwiek powieść akcji.
OdpowiedzUsuńPolecam Tobie obejrzenie Młodości Paolo Sorrentino, które dla mnie jest pewnego rodzaju możliwością powrotu na łamy tej powieści. Dopełnieniem, choć stworzonym w XXI wieku.
Książka jest kolosalna, a treść w niej zawarta to istny ocean. Wydaje mi się, że jedno przeczytanie to zdecydowanie za mało, żeby wyłowić z tej powieści wszystko, co wartościowe. No i zdecydowanie jest to ten typ literatury, który zmusza umysłową maszynerię do pracy na pełnych obrotach.
UsuńDzięki za polecenie filmu. Jak widać dzieło Manna rezonuje, co skutkuje całą paletą tworów pochodnych. Ja całkiem niedawno przeczytałem "Castorpa" Pawła Huelle :)
Z "Czarodziejską górą" zmierzyłam się za młodu i pamiętam, że lektura była dla mnie wówczas rodzajem wspinaczki na szczyt. Góra Davos nie była łatwym wyzwaniem. W tym roku odświeżyłam sobie "Buddenbrooków". W nowym roku postanowiłam sobie zmierzyć się powtórnie z tą górą. Mam nadzieję, że uda mi się nie tylko wspiąć (jak ostatnio) na szczyt, ale może tym razem uda mi się przeżyć, jak należy:)
OdpowiedzUsuńWspinaczka to zdecydowanie trafne określenie. Ja na przyszły rok zostawiłem sobie "Doktora Faustusa", który już od ładnych paru lat czeka sobie w kolejce na przeczytanie :)
UsuńNie mogę się już doczekać, kiedy w końcu zasiądę do lektury "Czarodziejskiej góry". Leży już na stosie, ale mam wrażenie, że taka książka musi mieć swoją podniosłą chwilę czytelniczą. Czekam więc na odpowiedni nastrój do niej.
OdpowiedzUsuńOj, zdecydowanie jest to książka wymagająca odpowiedniego nastroju. Do jej lektury również zbierałem się dość długo. Ale zdecydowanie warto poświęcić jej swój czytelniczy czas.
UsuńChyba każdy książkolub zna ten tytuł i wie, że wypada go przeczytać. Sęk w tym, że nie za bardzo lubię robić to, co wypada ;) A serio - po tej recenzji może kiedyś się jednak zmierzę z tą górą...
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że zdecydowana większość ludzi poprzestaje na samej znajomości tytułu. Czytanie w końcu nie jest zajęciem zbyt popularnym w naszym kraju, a co dopiero czytanie długich książek, które zmuszają czytelnika do wysiłku intelektualnego :)
UsuńA książka, wg mnie, mogłaby wzbudzić w Tobie żywe emocje - Mann postawił w niej tak wiele tez, że z pewnością z wieloma z nich byś polemizował. Wydaje mi się, że niektóre stwierdzenia Niemca są bardzo interesujące :)
Ja w końcu zapoznałam się z tą książką. Były 3 podejścia, ale w końcu słuchałam jako audiobook. Pamiętam, że w tym czasie umarł jeden taki pan od nas i kopałam odwonienie wokół domu. To z tym mi się 'Czarodziejska góra' kojarzy....
OdpowiedzUsuńNie sposób pojąć od razu całą złożoność tego dzieła, ale we mnie, tak czytając po raz pierwszy, zdumiewało to, że wszystko to rozgrywa się w głowie Castorpa, całe to bogactwo myśli. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach myśli nikogo nie obchodzą.... Jeśli ktoś by opowiadał o przeżyciach miłosnych polegających na rozmowach, to byłby wyśmiany... Rozmyślania intelektualne też nikogo nie obchodzą, chyba że są to rozmyślania jakiegoś polityka o realnych wpływach.... Tu jego szaleństwo ma wpływ na 'oblicze tej ziemi'....
A tak to jesteśmy trybikami w maszynie.
Ale Castorp sobie rozmyślał całymi dniami, miłość przeżywał platoniczną i brał to na serio. Czy był rozsądny, czy głupi?
Z tej perspektywy książka dała mi do myślenia. Bo czy nasze bogactwo myśli ma jakieś znaczenie?
Siedzę sobie co rano i wypisuję. I czy to ma jakiś sens?
Castorp w końcu stał się przecież i tak mięsem armatnim....
No to takie moje przemyślenia.
ps. Słuchając 'Czarodziejskiej góry' i kopiąc to odwodnienie uratowałam życie kretowi. A ten drań w zamian zrył mi cały ogródek i wywalił pół piasku z nowego odwodnienia.... Drań jeden. Więc Mann to kret drań, dla mnie.
Ha, wychodzi na to, że wzięłaś Manna sposobem. A skojarzenia z lekturą bardzo ciekawe - ale w końcu Mann także okazuje się takim właśnie kretem, który ryje w świadomości czytelnika, trochę go mierząc, trochę denerwując :)
UsuńA co do przeżyć wewnętrznych to faktycznie, w dzisiejszych czasach takie duchowe obnażanie się uchodzi wręcz za coś wstydliwego. Takie zachowanie jest najbardziej akceptowalne u psychologa czy też innego terapeuty. W gronie znajomych głębokie przemyślenia najczęściej kojarzą się przynudzaniem, w pracy - ze spadkiem wydajności, a w miejscy publicznym - z wariactwem :) Dobrze, że jest jeszcze blogosfera, gdzie swoje myśli można przelać na "papier" - w odmętach Internetu zawsze znajdzie się bratania dusza, która nie ucieknie po pierwszych zdaniach naszych wynurzeń :)
Myślę sobie, że pierwsze wrażenie tej książki to właśnie zdumienie sferą myśli bohaterów, ich ego. To, co teraz, tak jak piszesz, jest uważane za dziwactwo. Tak sobie też myślałam, że ta jego miłość, gdyby opowiedział o niech kumplom w dzisiejszych czasach, to by go wyśmiali. A przecież on miał rację, Castorp, w tym, że wszystko się zaczyna w naszych głowach....
UsuńTrzeba będzie wrócić do tej książki... Każdemu mówię, że jest ciekawa i nie nudna. Bo czasami pytają...
Kiedyś czytałam. Miałam wrażenie, że trzeba to przeczytać raz jeszcze, a może i kilka razy, by w pełni docenić i zrozumieć.
OdpowiedzUsuńPrawda, że Klaus Mann pisał zupełnie innym stylem niż Tomasz Mann? Widać, że syn w ogóle nie wzorował się na sławnym ojcu. :)
Tak, wydaje mi się, że bardzo ciekawym doświadczeniem byłoby zapisywać refleksje, jakie nasunęły się po każdorazowej lekturze tej powieści i na ich podstawie obserwować jak się zmieniamy, jak przeżyte przez nas wydarzenia wpływają na odbiór tego dzieła :)
UsuńA co do młodego Manna, to na podstawie "Mefista" i "Czarodziejskiej góry", to rzeczywiście trudno dopatrzyć się podobieństw w prozie obu panów. Ale to chyba dobrze - gdyby syn próbował naśladować styl ojca prawdopodobnie nic by z tego nie wyszło.
Nie kuś, nie kuś ;)
UsuńTomasz i Klaus Mann - tak, zupełne przeciwieństwa. Zarówno w twórczości jak i w życiu. Nowe światło na relację sławnego ojca i mniej sławnego syna tutaj: https://www.theguardian.com/books/2016/mar/06/cursed-legacy-frederic-spotts-review-tragic-life-of-klaus-mann-son-thomas-nazism-communism-suicide
UsuńBardzo dziękuję za link do niezwykle interesującego artykułu!
UsuńKsiążka, z którą byłam bardzo mocno związana, potrafiłam wielokrotnie do niej zaglądać, w zasadzie przez pewien okres się z nią nie rozstawałam. Za wcześnie do niej zajrzałam, wiele rzeczy nie rozumiałam, dopiero kolejne odsłony czytania pozwalały mi wiele rzeczy zrozumieć. Dzięki niej kolekcjonowałam nawet książki Thomasa Manna buszując w antykwariatach. :)
OdpowiedzUsuńMnie jak na razie jeszcze nie udało się tak mocno przywiązać do żadnej z przeczytanych książek, ale kto wie - może gdzieś w przestrzeni bibliotecznych półek czeka na mnie tego typu okaz :) ?
UsuńCzy inne dzieła Manna są równie dobre?
Widzę, że udało Ci się w końcu sięgnąć po tę tak często cytowaną książkę. Sama mam tę lekturę za sobą, ale wciąż na mnie czeka na półce "Doktor Faustus" Thomasa Manna.
OdpowiedzUsuńTrochę się do tej lektury przymierzałem, ale w końcu udało mi się z nią zmierzyć. Odczuwam z tego powodu całkiem sporą satysfakcję, bowiem widzę jak ta książka oddziałuje także na kolejnych twórców (niedawno czytałem "Castorpa" Pawła Huelle, a obecnie przerabia "Kryjówkę" Manei, gdzie pojawia się sporo odwołań i cytatów z książki T. Manna).
UsuńHa, na mnie także czeka "Doktor Faustus" - może warto uczynić z tego postanowienie na rok 2017 :)
Ja tu się wpiszę na razie symbolicznie tylko - nie czytam bowiem recenzji póki sam nie przeczytam powieści tej i nie napiszę wtedy swojej recenzji.
OdpowiedzUsuńCzekamy zatem cierpliwie :)
UsuńCzytam właśnie felietony Lema (Lema - zauważ!), i utkwiła mi przytoczona tam opinia Amerykanów o "Czarodziejskiej górze" - że to dzieło pompatyczne i ciężkawe (pompous and ponderous). I że wiele podobnych klasycznych "cegiełek" staje się trudnych do przyswojenia przez współczesnego czytelnika (bo brak czasu, bo tempo życia, bo brak ochoty do przyswajania trudnych treści, wiadomo).
OdpowiedzUsuńAle ja lubię wyzwania i z pewnością kiedyś i na tę górę wejdę. Pozdrawiam w Nowym Roku! :-)
Ślę zatem wyrazy szacunku i uznania, że zdecydowałaś się sięgnąć po twórczość pana Lema, która jest bardzo, bardzo różnorodna i interesująca, i w żadnym wypadku nie sprowadza się wyłącznie do science fiction.
UsuńA ta tendencja to unikania książek trudnych, długich, które wymagają intelektualnego wysiłku jest już chyba zauważalna wszędzie (nie tylko w USA). Mnie osobiście niezbyt się ona podoba i staram się nie podążać tą ścieżką :)
Dziękuję i nawzajem - samych ciekawych lektur!
Książka ikona, onieśmielająca do tego stopnia, że bardzo trudno zabrać się za jej lekturę, czeka się na "odpowiedni" moment. U mnie jeszcze nie nadszedł, choć pierwszy tom czeka na półce od lat. Mój brat zaliczył "Czarodziejską górę" do kategorii literatury szpitalnej - pobyt w szpitalu jest doskonałą okazją, by w końcu się przełamać, bo w końcu coś tam trzeba robić.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Manna, to dzięki przedmowie do "Opowieści łotrzykowskich" dowiedziałem się o jego powieści "Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla", nawiązującej podobno do gatunku powieści łotrzykowskiej. Takie klimaty lubię, więc ciekaw jestem, jak podszedł do nich klasyk literatury.
Zgadza się w pełni - mój egzemplarz także trochę przeleżał na półce zanim poczułem się odpowiednio silny, by zmierzyć się z tą powieścią. A co do literatury szpitalnej, to w moim przypadku całkiem dobrą rozgrzewką przed "Czarodziejską górą" okazała się powieść Maxa Blechera Zabliźnione serca.
UsuńZ innych książek Tomasza to przymierzam się do "Doktora Faustusa", ale polecam jeszcze twórczość Klausa Manna (syna). "Mefisto" to bardzo ciekawa książka ukazująca flirt sztuki z nazizmem.
Lektura tej książki ciągle przede mną, więc wybacz, ale nie będę czytać twojej opinii. Chociaż barrrrrrdzo mnie korci, by to zrobić, bo zawsze jestem zachwycona twoimi wpisami.
OdpowiedzUsuńTak jak w przypadku Qbusia, będę cierpliwie czekać na Twoją relację z wyprawy na Zauberberg :)
UsuńNie chcę się wtrącać, ale 'Czarodziejska góra' to tak 'zakręcona lektura, w pozytywnym znaczeniu, że nawet przeczytanie 10 recenzji nie odbierze przyjemności czytania książki.
UsuńPodoba mi się wasze tło bloga. Kocham Tove Jansson. Wiele tu autografów wspaniałych ludzi.
OdpowiedzUsuńTło to typowe "zrób to sam", ale efekt końcowy i mnie zadowala :)
UsuńCzrodziejska Góra to dla mnie książka tak zaczarowana, że nie jestem w stanie nic na jej temat powiedzieć. Co innego zobaczyć i dotknąć =>
OdpowiedzUsuńhttps://ewamaria2013texts.wordpress.com/2015/02/02/13587/
Ha, racja! Patrząc na te zdjęcia człowiek uświadamia sobie boleśnie ubóstwo języka, który nigdy nie jest w stanie w pełni oddać bogactwa i piękna przyrody.
Usuń