Próba listopada
Piotr Wojciechowski
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Archipelagi
Liczba stron: 211
Literatura to potężne narzędzie,
bowiem przyobleka ono w materię słowo, które zostaje zapisane na książkowych
kartach. Dźwięki zaklęte w wyrazy i zdania, nawet jeśli opisują jedynie fikcję,
potrafią oddziaływać (i to w niemałym stopniu) na realny świat, wzbudzając żywy
oddźwięk, rezonans, reakcję. Literatura to zapis myśli, owoc refleksji, suma
spostrzeżeń wychwyconych na podstawie obserwacji otoczenia, które w umyśle
pisarza ulegają zjawisku transmutacji – efektem szlachetnej przemiany jest
dzieło, które wywołuje reakcje czytelników. Chętnych, którzy próbują okiełznać
moc pióra nie brakuje – wydaje się, że każdy ma coś istotnego do przekazania,
ale tylko niewielu potrafi transponować te treści i zamieniać je na literacki
płód. Co ciekawe, pośród śmiałków, którym udało się poznać siłę pisarstwa nie
brakuje autorów, których przedmiotem rozważań staje się sama literacka
fikcja. Książki o książkach to na ogół
ciekawe pozycje – w ten trend wkomponowuje się Próba listopada Piotr Wojciechowskiego (ur. 1938 r.), polskiego geologa, taternika,
reżysera, krytyka filmowego i prozaika.
Próba listopada to powieść, którą należy rozpatrywać w kategoriach
pisarskiego eksperymentu. Piotr Wojciechowski na warsztat bierze bowiem
literacką bryłę i na oczach czytelnika bawi się nią, formuje w dowolne
kształty, rozczłonkowuje i łączy w zmiennych konfiguracjach, prezentując nam w
pełnej krasie jej plastyczność, giętkość i elastyczność. Utwór to bogaty
konglomerat zarysów, szkiców, namiastek, które wzajemnie się przenikają,
zachodzą na siebie, swobodnie się mieszając, tworząc trudny do rozdzielenia
galimatias. W gąszczu najróżniejszych wątków, bohaterów oraz wydarzeń ukryte są
prawdziwe skarby – refleksje i przemyślenia, które dotykają szerokiego spektrum
zagadnień.
Kluczową postacią Próby listopada jest Olaf Łaza, uznany
reżyser i profesor, pracujący na prywatnej uczelni WICAD (Warsaw International College of Art and Design), który sam określa
się jako wykładowca mitologii
eksperymentalnej (…) rozpędzona w cyklotronie sztuki cząsteczka konsumpcyjnego
społeczeństwa [1].
Fabuła książki Wojciechowskiego oparta jest na oryginalnym koncepcie – profesor
Łaza w ramach zajęć z kreatywnego pisania scenariuszy zleca swoim studentom
dokończenie wymyślonych przez niego historii; kilka zdań nakreślających daną sytuację
staje się zaczynem opowieści, w których zawierają się ludzkie losy z całą ich
głębią – dramatami, przemilczeniami, momentami radości, zauroczeniami, miłością
oraz bólem, cierpieniem i śmiercią. Dzięki temu zabiegowi protagonista staje
się demiurgiem tworzących demiurgów,
wypromieniowujących fraktale twórczych wzorów, powielające się w zaplanowanym,
precyzyjnym jak zegar chaosie [2].
Nawiązania do entropii, z której
przecież zrodził się świat, nie są bezzasadne, ponieważ dzieło Wojciechowskiego
to ogromny misz-masz. Słowna
konstrukcja jest wielopoziomowa, zbudowana w oparciu o następne, przeplatające
się warstwy ułudy, mirażu, fantasmagorii. Fikcyjne postacie kreują kolejne
zastępy bohaterów, których żywoty łączą się i zazębiają. Ponadto z rozgardiaszem,
bezładem kojarzy się wyobraźnia artysty – z jednej strony jest ona dzika i
nieskrępowana, z drugiej zaś stanowi ona plątaninę, pstrokaty kolaż powiązań,
relacji, koneksji, co uniemożliwia wyklarowanie się konkretnego i spójnego
obrazu. Sztuka jest zatem rodzajem zmagań z nieładem, próbą okiełznania mętliku
i wyrzeźbienia z niego treści, którą wypełni się literackie naczynie. Sprawa
komplikuje się o tyle, że wiele rzeczy zostało już powiedzianych, napisanych,
sfilmowanych – niełatwo jest uniknąć schematyczności, utartych fraz,
sprawdzonych rozwiązań fabularnych czy oklepanych motywów. W związku z tym
sztuka jawi się także jako labirynt, w którym łatwo jest się zagubić – lęk
przed powtórzeniem, przed wtórnością może zaprowadzić artystę w odmęty
wydumanych fantazji naznaczonych nieprawdopodobieństwem i karykaturalnym
wyolbrzymieniem, gdzie królują koncepcje spod znaku deus ex machina.
Na kartach Próby listopada przewija się ogromne życiowe doświadczenie
Wojciechowskiego, jego dojrzałość oraz zmysł obserwacji tego, co go otacza.
Losy profesora Łazy stają się pretekstem, by w formie krótkich dygresji
wypowiadać się na wiele aktualnych i różnorodnych tematów. Bardzo ciekawie
odmalowuje się choćby pięknie streszczona historia snucia opowieści, którą
warto przytoczyć w całości: Pamiętaj, że
zanim powiedziano pierwsze słowo, miliony lat przed tym, jak małpolud
wyprostował się po ludzku, były już sny. Ogromne gady, drobne szczurowate
ssaki, może ryby pełzające na czterech pazurzastych płetwach, może ptaki o
błoniastych skrzydłach i pokrytych łuską ogonach – wszystko to zapadało w sen i
zaczynało światowe dzieje snu. Mózg opowiadał sam sobie horrory i delicje
erotyczne, przedstawiał karkołomne ucieczki i zwycięskie pogonie, mieszał to
nieodpowiedzialnie, kazał żółwiom szybować, trawożercom wgryzać się w
tryskające posoką gardła. Wytwarzał fikcję jak nowy hormon. Kiedy pomruki
iskania i okrzyki łowów zamieniły się w ludzką mowę, było od razu mnóstwo snów
do opowiedzenia. Rozpalono ogniska w jaskiniach i słowami jak łuczywem
oświetlono skarby w innych, wewnętrznych ciemnościach, w składach, gdzie
piętrzyły się kolosalne zapasy znów do opowiedzenia – co się komu śniło.
Narracja jest o epoki starsza niż język. A świat snu – opowieści o snach, filmowej
narracji, ekranu – prawdziwszy jest od banalnego świata powszedniej jawy. Śpij,
jesteś w lepszym świecie, bo przecież w swobodnej narracji jest więcej wolności
[3].
Pozostałe poruszone kwestie to moralność
w dobie wszechogarniającego nas konsumpcjonizmu (jedna z protagonistek określa
wyrzuty sumienia mianem bólu wynikającego z higienicznych zaniedbań, czyli
braku wizyty u psychoterapeuty) czy polskość postrzegana w kategoriach
narodowej martyrologii i ksenofobicznego nacjonalizmu (książkę wydano w 2000 roku,
ale okazuje się ona bardzo aktualne, a zawarte refleksje bardzo łatwo można
przyłożyć do bieżących wydarzeń). Wojciechowski zaserwował również bardzo
oryginalne spojrzenie na szczęście, traktowane jako swoista używka, której
człowiek nie potrafi kategoryzować. Spektrum konstatacji dopełniają rozważania
poświęcone upadającej duchowości zachodniej cywilizacji (Człowiek Zachodu ma potrzebę święta, ale boi się wszystkich prawdziwych
powodów świętowania. Wystarcza mu data i rytuał, nawet materialna strona rytuału
[4])
oraz samotności, z którą staramy się walczyć, ale która bardzo często stanowi
nieodłączną część ludzkiej egzystencji.
Reasumując, Próba listopada to zaskakująco dobra powieść (jeśli podejść do niej z nieufność, bez większych oczekiwań). Nietypowa forma utworu (splątane strumienie różnych narracji) nie jest przeszkodą trudną do pokonania, która skutecznie zaciemniłaby odbiór dzieła – książka wymaga jedynie odrobiny większej uwagi, a zastosowane środki bardzo dobrze podkreślają płynność granic pomiędzy twardą rzeczywistością a wytworami wyobraźni. Powieść świetnie ukazuje również względność tego, co oglądamy – Wojciechowski unaocznia, że przyjmowana przez nas perspektywa jest spojrzeniem wysoce zindywidualizowanym i z tego względu wszystko, co przeżywamy, doświadczamy jest niepowtarzalne i wyjątkowe. Człowiek, a szczególnie artysta jest czarną skrzynką, w której zachodzi cała mnogość procesów prowadząca do spłodzenia konkretnego dzieła – dane wejściowe w postaci impresji, natchnienia, własnych doznań, itd. przekształcane są w dane wyjściowe (artystyczne dzieło) w sposób cudowny i niezwykle skomplikowany. Próba listopada jest zatem pięknym hołdem złożonym potędze ludzkiej wyobraźni.
[1] Piotr Wojciechowski, Próba listopada, Wydawnictwo W.A.B.,
Warszawa 2000, s. 31
[2] Tamże, s. 32
[3] Tamże, s. 14
[4] Tamże, s. 130
Geolog, taternik, reżyser, krytyk i prozaik. Zwykle ufam pisarzom o tak wielostronnym wykształceniu bądź zainteresowaniach. Przeważnie są autorami ciekawych projektów. A tytuł? Do czego jest aluzją?
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że w moim przypadku ta uniwersalność także okazała się czynnikiem decydującym o tym, by sięgnąć po prozę Wojciechowskiego. Tym bardziej, że jest to autor trochę zapomniany.
UsuńA tytuł to taki zlepek dobrze oddający treść - "próba", bo większość treści stanowią wprawki, zaczyny, próby a "listopad" dość dobrze oddaje polską naturę (romantyzm, martyrologia, lubowanie się w oddawaniu się sprawom beznadziejnym, itd.)
Książka wydaje się bardzo skomplikowana, przez ten literacki eksperyment, o którym wspominasz oraz wielopoziomowość (bałabym się, czy we wszystkim się połapię). Natomiast fakt, że już w roku 2000 autor dostrzegał, w którym kierunku zmierzamy wydaje się bardzo atrakcyjne.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo czytelnik może czuć się nieco zagubiony, ale w miarę zagłębiania się w treść książki, styl staje się stosunkowo łatwo przyswajalny. Wydaje mi się, że warto wysilić się odrobinę, bowiem refleksje Wojciechowskiego są bardzo interesujące.
UsuńLubię takich pisarzy, i w ogóle ludzi, którzy niejedno widzieli i bacznie przy tym obserwowali. A jeśli jeszcze potrafią wyciągać z tego wnioski, to są podwójnie interesujący. Świetnie, że w zalewie naszych krajowych autorów kreowanych na gwiazdy, choć bez najmniejszych podstaw do tego, udało Ci się wyłapać kolejną naprawdę interesującą książkę i nazwisko warte zapamiętania.
OdpowiedzUsuńTak, sztuka obserwacji życia i otoczenia to trudna rzecz, dlatego tym bardziej warto wspominać o tych, którzy robią to umiejętnie.
UsuńA do nazwiska Wojciechowski słowo "wyłapać" pasuje jak ulał - pisarz jest od dawna obecny na naszym literackim rynku, ale stosunkowo trudno natknąć się na wzmianki o jego twórczości :)
Mam słabość do przeróżnych dzieł samozwrotnych i ogólnie szczycących się przedrostkiem "meta". Ba, lubię nawet postmodernizm, choć nikt do końca nie wie, czym jest. A do tego lubię książki wyższej uwagi wymagające. Zresztą obie te cechy często idą w parze. Dodam sobie do listy.
OdpowiedzUsuńA w ramach synchroniczności - niedawno, w firmowym sklepiku charytatywnym, nabyłem "Ojczyznę" Henryka Grynberga z tej samej serii wydawniczej.
Ha, dla mnie postmodernizm to twórczość Pynchona. Dokładnej definicji także nie znam :) A proza Wojciechowskiego to typowy literacki eksperyment, wg mnie bardzo udany.
Usuń"Archipelagi" to b. dobra seria, dzięki której mamy okazję przeczytać bardzo interesujące pozycje. Jeśli chodzi o lit. polską to wg mnie jest to jedna z lepszych serii dostępnych na naszym rynku.
Zaczęłam czytać ten tekst i pierwsze moje myśli, to nieee, jakoś mnie nie kręci. Zwłaszcza te pierwsze cytaty mówiły mi, że coś mi w tym języku nie odpowiada. A tutaj dajesz cytat o historii snucia opowieści i on jest obłędny. Bardzo lubię Twoje teksty, ale pierwszy raz czuję, że gdybyś dał tylko ten cytat, już byłabym zainteresowana.
OdpowiedzUsuńTa książka to wielość stylów, bowiem składa się ona z utworów tworzonych przez różne postacie. Stąd fragmenty słabsze i zdecydowanie lepsze. Powieść to taka typowa ciekawostka, dobra dla miłośników literackich eksperymentów.
UsuńA cytat to wg mnie zasługa życiowego doświadczenia autora, który jawi się jako bardzo inteligentny osobnik.
P.S. Dzięki za miłe słowa!