Strony

piątek, 6 stycznia 2017

Piotr Wojciechowski "Próba listopada", czyli o demiurgach tworzących demiurgów

Próba listopada

Piotr Wojciechowski

Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Archipelagi
Liczba stron: 211
 
 
 
 
 
Literatura to potężne narzędzie, bowiem przyobleka ono w materię słowo, które zostaje zapisane na książkowych kartach. Dźwięki zaklęte w wyrazy i zdania, nawet jeśli opisują jedynie fikcję, potrafią oddziaływać (i to w niemałym stopniu) na realny świat, wzbudzając żywy oddźwięk, rezonans, reakcję. Literatura to zapis myśli, owoc refleksji, suma spostrzeżeń wychwyconych na podstawie obserwacji otoczenia, które w umyśle pisarza ulegają zjawisku transmutacji – efektem szlachetnej przemiany jest dzieło, które wywołuje reakcje czytelników. Chętnych, którzy próbują okiełznać moc pióra nie brakuje – wydaje się, że każdy ma coś istotnego do przekazania, ale tylko niewielu potrafi transponować te treści i zamieniać je na literacki płód. Co ciekawe, pośród śmiałków, którym udało się poznać siłę pisarstwa nie brakuje autorów, których przedmiotem rozważań staje się sama literacka fikcja.  Książki o książkach to na ogół ciekawe pozycje – w ten trend wkomponowuje się Próba listopada Piotr Wojciechowskiego (ur. 1938 r.), polskiego geologa, taternika, reżysera, krytyka filmowego i prozaika.

Próba listopada to powieść, którą należy rozpatrywać w kategoriach pisarskiego eksperymentu. Piotr Wojciechowski na warsztat bierze bowiem literacką bryłę i na oczach czytelnika bawi się nią, formuje w dowolne kształty, rozczłonkowuje i łączy w zmiennych konfiguracjach, prezentując nam w pełnej krasie jej plastyczność, giętkość i elastyczność. Utwór to bogaty konglomerat zarysów, szkiców, namiastek, które wzajemnie się przenikają, zachodzą na siebie, swobodnie się mieszając, tworząc trudny do rozdzielenia galimatias. W gąszczu najróżniejszych wątków, bohaterów oraz wydarzeń ukryte są prawdziwe skarby – refleksje i przemyślenia, które dotykają szerokiego spektrum zagadnień.

Kluczową postacią Próby listopada jest Olaf Łaza, uznany reżyser i profesor, pracujący na prywatnej uczelni WICAD (Warsaw International College of Art and Design), który sam określa się jako wykładowca mitologii eksperymentalnej (…) rozpędzona w cyklotronie sztuki cząsteczka konsumpcyjnego społeczeństwa [1]. Fabuła książki Wojciechowskiego oparta jest na oryginalnym koncepcie – profesor Łaza w ramach zajęć z kreatywnego pisania scenariuszy zleca swoim studentom dokończenie wymyślonych przez niego historii; kilka zdań nakreślających daną sytuację staje się zaczynem opowieści, w których zawierają się ludzkie losy z całą ich głębią – dramatami, przemilczeniami, momentami radości, zauroczeniami, miłością oraz bólem, cierpieniem i śmiercią. Dzięki temu zabiegowi protagonista staje się demiurgiem tworzących demiurgów, wypromieniowujących fraktale twórczych wzorów, powielające się w zaplanowanym, precyzyjnym jak zegar chaosie [2].

Nawiązania do entropii, z której przecież zrodził się świat, nie są bezzasadne, ponieważ dzieło Wojciechowskiego to ogromny misz-masz. Słowna konstrukcja jest wielopoziomowa, zbudowana w oparciu o następne, przeplatające się warstwy ułudy, mirażu, fantasmagorii. Fikcyjne postacie kreują kolejne zastępy bohaterów, których żywoty łączą się i zazębiają. Ponadto z rozgardiaszem, bezładem kojarzy się wyobraźnia artysty – z jednej strony jest ona dzika i nieskrępowana, z drugiej zaś stanowi ona plątaninę, pstrokaty kolaż powiązań, relacji, koneksji, co uniemożliwia wyklarowanie się konkretnego i spójnego obrazu. Sztuka jest zatem rodzajem zmagań z nieładem, próbą okiełznania mętliku i wyrzeźbienia z niego treści, którą wypełni się literackie naczynie. Sprawa komplikuje się o tyle, że wiele rzeczy zostało już powiedzianych, napisanych, sfilmowanych – niełatwo jest uniknąć schematyczności, utartych fraz, sprawdzonych rozwiązań fabularnych czy oklepanych motywów. W związku z tym sztuka jawi się także jako labirynt, w którym łatwo jest się zagubić – lęk przed powtórzeniem, przed wtórnością może zaprowadzić artystę w odmęty wydumanych fantazji naznaczonych nieprawdopodobieństwem i karykaturalnym wyolbrzymieniem, gdzie królują koncepcje spod znaku deus ex machina.

Na kartach Próby listopada przewija się ogromne życiowe doświadczenie Wojciechowskiego, jego dojrzałość oraz zmysł obserwacji tego, co go otacza. Losy profesora Łazy stają się pretekstem, by w formie krótkich dygresji wypowiadać się na wiele aktualnych i różnorodnych tematów. Bardzo ciekawie odmalowuje się choćby pięknie streszczona historia snucia opowieści, którą warto przytoczyć w całości: Pamiętaj, że zanim powiedziano pierwsze słowo, miliony lat przed tym, jak małpolud wyprostował się po ludzku, były już sny. Ogromne gady, drobne szczurowate ssaki, może ryby pełzające na czterech pazurzastych płetwach, może ptaki o błoniastych skrzydłach i pokrytych łuską ogonach – wszystko to zapadało w sen i zaczynało światowe dzieje snu. Mózg opowiadał sam sobie horrory i delicje erotyczne, przedstawiał karkołomne ucieczki i zwycięskie pogonie, mieszał to nieodpowiedzialnie, kazał żółwiom szybować, trawożercom wgryzać się w tryskające posoką gardła. Wytwarzał fikcję jak nowy hormon. Kiedy pomruki iskania i okrzyki łowów zamieniły się w ludzką mowę, było od razu mnóstwo snów do opowiedzenia. Rozpalono ogniska w jaskiniach i słowami jak łuczywem oświetlono skarby w innych, wewnętrznych ciemnościach, w składach, gdzie piętrzyły się kolosalne zapasy znów do opowiedzenia – co się komu śniło. Narracja jest o epoki starsza niż język. A świat snu – opowieści o snach, filmowej narracji, ekranu – prawdziwszy jest od banalnego świata powszedniej jawy. Śpij, jesteś w lepszym świecie, bo przecież w swobodnej narracji jest więcej wolności [3].

Pozostałe poruszone kwestie to moralność w dobie wszechogarniającego nas konsumpcjonizmu (jedna z protagonistek określa wyrzuty sumienia mianem bólu wynikającego z higienicznych zaniedbań, czyli braku wizyty u psychoterapeuty) czy polskość postrzegana w kategoriach narodowej martyrologii i ksenofobicznego nacjonalizmu (książkę wydano w 2000 roku, ale okazuje się ona bardzo aktualne, a zawarte refleksje bardzo łatwo można przyłożyć do bieżących wydarzeń). Wojciechowski zaserwował również bardzo oryginalne spojrzenie na szczęście, traktowane jako swoista używka, której człowiek nie potrafi kategoryzować. Spektrum konstatacji dopełniają rozważania poświęcone upadającej duchowości zachodniej cywilizacji (Człowiek Zachodu ma potrzebę święta, ale boi się wszystkich prawdziwych powodów świętowania. Wystarcza mu data i rytuał, nawet materialna strona rytuału [4]) oraz samotności, z którą staramy się walczyć, ale która bardzo często stanowi nieodłączną część ludzkiej egzystencji.

Reasumując, Próba listopada to zaskakująco dobra powieść (jeśli podejść do niej z nieufność, bez większych oczekiwań). Nietypowa forma utworu (splątane strumienie różnych narracji) nie jest przeszkodą trudną do pokonania, która skutecznie zaciemniłaby odbiór dzieła – książka wymaga jedynie odrobiny większej uwagi, a zastosowane środki bardzo dobrze podkreślają płynność granic pomiędzy twardą rzeczywistością a wytworami wyobraźni. Powieść świetnie ukazuje również względność tego, co oglądamy – Wojciechowski unaocznia, że przyjmowana przez nas perspektywa jest spojrzeniem wysoce zindywidualizowanym i z tego względu wszystko, co przeżywamy, doświadczamy jest niepowtarzalne i wyjątkowe. Człowiek, a szczególnie artysta jest czarną skrzynką, w której zachodzi cała mnogość procesów prowadząca do spłodzenia konkretnego dzieła – dane wejściowe w postaci impresji, natchnienia, własnych doznań, itd. przekształcane są w dane wyjściowe (artystyczne dzieło) w sposób cudowny i niezwykle skomplikowany. Próba listopada jest zatem pięknym hołdem złożonym potędze ludzkiej wyobraźni.


[1] Piotr Wojciechowski, Próba listopada, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000, s. 31
[2] Tamże, s. 32
[3] Tamże, s. 14
[4] Tamże, s. 130

10 komentarzy:

  1. Geolog, taternik, reżyser, krytyk i prozaik. Zwykle ufam pisarzom o tak wielostronnym wykształceniu bądź zainteresowaniach. Przeważnie są autorami ciekawych projektów. A tytuł? Do czego jest aluzją?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że w moim przypadku ta uniwersalność także okazała się czynnikiem decydującym o tym, by sięgnąć po prozę Wojciechowskiego. Tym bardziej, że jest to autor trochę zapomniany.

      A tytuł to taki zlepek dobrze oddający treść - "próba", bo większość treści stanowią wprawki, zaczyny, próby a "listopad" dość dobrze oddaje polską naturę (romantyzm, martyrologia, lubowanie się w oddawaniu się sprawom beznadziejnym, itd.)

      Usuń
  2. Książka wydaje się bardzo skomplikowana, przez ten literacki eksperyment, o którym wspominasz oraz wielopoziomowość (bałabym się, czy we wszystkim się połapię). Natomiast fakt, że już w roku 2000 autor dostrzegał, w którym kierunku zmierzamy wydaje się bardzo atrakcyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo czytelnik może czuć się nieco zagubiony, ale w miarę zagłębiania się w treść książki, styl staje się stosunkowo łatwo przyswajalny. Wydaje mi się, że warto wysilić się odrobinę, bowiem refleksje Wojciechowskiego są bardzo interesujące.

      Usuń
  3. Lubię takich pisarzy, i w ogóle ludzi, którzy niejedno widzieli i bacznie przy tym obserwowali. A jeśli jeszcze potrafią wyciągać z tego wnioski, to są podwójnie interesujący. Świetnie, że w zalewie naszych krajowych autorów kreowanych na gwiazdy, choć bez najmniejszych podstaw do tego, udało Ci się wyłapać kolejną naprawdę interesującą książkę i nazwisko warte zapamiętania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, sztuka obserwacji życia i otoczenia to trudna rzecz, dlatego tym bardziej warto wspominać o tych, którzy robią to umiejętnie.

      A do nazwiska Wojciechowski słowo "wyłapać" pasuje jak ulał - pisarz jest od dawna obecny na naszym literackim rynku, ale stosunkowo trudno natknąć się na wzmianki o jego twórczości :)

      Usuń
  4. Mam słabość do przeróżnych dzieł samozwrotnych i ogólnie szczycących się przedrostkiem "meta". Ba, lubię nawet postmodernizm, choć nikt do końca nie wie, czym jest. A do tego lubię książki wyższej uwagi wymagające. Zresztą obie te cechy często idą w parze. Dodam sobie do listy.

    A w ramach synchroniczności - niedawno, w firmowym sklepiku charytatywnym, nabyłem "Ojczyznę" Henryka Grynberga z tej samej serii wydawniczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, dla mnie postmodernizm to twórczość Pynchona. Dokładnej definicji także nie znam :) A proza Wojciechowskiego to typowy literacki eksperyment, wg mnie bardzo udany.

      "Archipelagi" to b. dobra seria, dzięki której mamy okazję przeczytać bardzo interesujące pozycje. Jeśli chodzi o lit. polską to wg mnie jest to jedna z lepszych serii dostępnych na naszym rynku.

      Usuń
  5. Zaczęłam czytać ten tekst i pierwsze moje myśli, to nieee, jakoś mnie nie kręci. Zwłaszcza te pierwsze cytaty mówiły mi, że coś mi w tym języku nie odpowiada. A tutaj dajesz cytat o historii snucia opowieści i on jest obłędny. Bardzo lubię Twoje teksty, ale pierwszy raz czuję, że gdybyś dał tylko ten cytat, już byłabym zainteresowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka to wielość stylów, bowiem składa się ona z utworów tworzonych przez różne postacie. Stąd fragmenty słabsze i zdecydowanie lepsze. Powieść to taka typowa ciekawostka, dobra dla miłośników literackich eksperymentów.

      A cytat to wg mnie zasługa życiowego doświadczenia autora, który jawi się jako bardzo inteligentny osobnik.

      P.S. Dzięki za miłe słowa!

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)