Tsugumi
Banana Yoshimoto
Tytuł oryginału: Tsugumi
Tłumaczenie: Gabriela Rzepecka
Wydawnictwo: PIW
Liczba stron: 151
Obcość i samotność to odczucia, z
którymi człowiek, w mniejszym bądź większym stopniu, zmaga się w ciągu swojej
ziemskiej bytności. Izolacja, wrażenie niedopasowania mogą być wywołane całym
wachlarzem przyczyn – począwszy od wewnętrznych, związanych z samym charakterem
(niska samoocena implikująca utrudnione kontakty z innymi ludźmi;
nieumiejętność okazywania uczuć; podświadomy lęk przed angażowaniem się w
bliższe relacje, wynikający z negatywnych doświadczeń w tej materii, etc.) na
zewnętrznych skończywszy (coraz większa liczba osobników wegetuje w miejskiej
dżungli, która sprzyja alienacji – jednostka ludzka jest tylko maleńką cząstką
ogromnej społeczności, w której panują bardzo luźne więzy emocjonalne; brak
czasu; mnogość kontaktów; silne przekonanie o prawie do prywatności;
wszechobecny kult własnego ja
skutkują spłyceniem interakcji, które ulegają zdegradowaniu do przypadkowych i
niepełnych strzępków koneksji, przesiąkniętych sztucznością). Samotność to
także efekt tego, że człowiek jest istotą śmiertelną – wrażliwe tkanki przegrywają
starcie z bezlitosną materią, w rezultacie czego kolejne bliskie osoby
odchodzą, pozostawiając za sobą trudną do zapełnienia emocjonalną pustkę. O tym
jak bolesne są takie rozstania bardzo dobrze pisze japońska pisarka Banana
Yoshimoto. Autorka znana jest w Polsce dzięki powieściom Kuchnia oraz Tsugumi. To
właśnie z tą drugą pozycją miałem przyjemność obcować.
Pierwszoosobową narratorką utworu
jest Maria Shirakawa, młoda dziewczyna, świeżo upieczona mieszkanka potężnej
tokijskiej metropolii. Przeprowadzka do stolicy Japonii staje się asumptem do
rozległej reminiscencji – Maria wspomina w niej osobę swojej kuzynki, a zarazem
najlepszej przyjaciółki, tytułową Tsugumi. Ostatnie wspólne spędzone lato w
Zajeździe Rodziny Yamamoto, w którym przez całe swoje dzieciństwo przebywała
Maria i jej matka to kanwa, na której osnuto fabułę powieści.
Kluczową postacią powieści, która
fascynuje zarówno Marię jak i czytelnika, jest Tsugumi. O 2 lata
młodsza od Marii kuzynka (...) od urodzenia
była beznadziejnie słaba. Wiele jej organów miało wady. Lekarze orzekli, że nie
pożyje długo, i rodzina przygotowana była na najgorsze [1].
Skutkiem wyroku wydanego na istocie, która ledwie rozpoczęła poznawanie świata było
otoczenie Tsugumi szczelnym kokonem troski i adoracji. W rezultacie nastoletnia dziewczynka, od zawsze praktykująca się w zuchwałości, była (...) złośliwa, wulgarna, przykra, samolubna, rozpuszczona i niesłychanie
wprost cwana. Tryumfowała niczym diabeł, gdy idealnie w najgorszym możliwym
momencie, podle i prosto w twarz waliła obecnym wszystko to, czego najbardziej
nie chcieli usłyszeć [2].
Obie dziewczyny – wybuchową, temperamentną, cyniczną i nieszablonową Tsugumi
oraz pełną spokoju i opanowania Marię – na skutek nietypowych wydarzeń
połączyła nić głębokiego porozumienia, dzięki której możliwe okazało się
zadzierzgnięcie prawdziwej relacji, potrafiącej pogodzić zupełnie odmienny
charakter obu bohaterek. Historia przyjaźni nastolatek to główna treść utworu Banany
Yoshimoto.
Warto nadmienić, że Tsugumi to książka której akcja została
zdegradowana do absolutnego minimum. Losy i przygody protagonistek stanowią
pretekst do malowania słownych pejzaży oraz zaglądania w odmęty człowieczej
duszy, która zawsze ma coś do ukrycia przed okrutnym i bezlitosnym światem
zewnętrznym. Od samego działania ważniejsze są słowa oraz wewnętrzne przeżycia,
doznania i refleksje dotyczące przemijalności. Z tego względu klimat tej
krótkiej powieści jest pełen smutku czy też żalu za bezpowrotnie utraconą
chwilą ulotnego szczęścia, którą człowiek nie zdążył się należycie nacieszyć,
nie będąc świadom jej efemeryczności.
Tsugumi to bardzo dobre ukazanie faktu, że choroba (szczególnie
terminalna) prowadzi do uprzedmiotowienia człowieka. Jednostka ludzka zostaje
zdegradowana do schorzenia, które ją dotyka i w cień którego odsunięte zostają
takie rzeczy jak temperament, wrażliwość, osobowość, itd. Chory staje się
obiektem litości, współczucia, miłosierdzia, co nierzadko wiąże się z
wykluczeniem z normalnego funkcjonowania w ramach danej społeczności – od wielu
spraw zostaje odsunięty, a jego zachowanie i funkcjonowanie postrzegane jest
przez pryzmat dolegliwości. Chroniczne schorzenie to także swoiste zmaganie z
ciągłą atencją, troską, uwagą, które inni kierują pod adresem niezdrowego
osobnika – może to prowadzić do przekonania, że jest się źródłem nieustannej
zgryzoty i utrapienia dla innych. Banana Yoshimoto opisała również naturalne
mechanizmy obronne, do jakich ucieka się chory, by jakoś poradzić sobie z
niekomfortową sytuacją, w której bez przerwy się znajduje – w przypadku Tsugumi
jest to gruby pancerz pozornej obojętności, hardości i bezczelności. Zdaje się,
że przywdziana maska ma na celu udowodnić, że człowiek dotknięty schorzeniem
nie zawsze musi być pogodzonym z losem i bezsilnym pesymistą czy słabym
psychicznie strzępkiem nerwów, liczącym na nieustanną pomoc innych. Powieść
Yoshimoto to także znakomite zaprzeczenie faktu, że cierpienie zawsze musi
uszlachetniać – bohaterka książki odczuwa zdecydowanie zdrowsze emocje takie jak gniew, wola bycia niezależną istotą
kroczącą własnymi ścieżkami, żądza walki z ciążącym nad nią fatum czy chęć
wyrwania się z klatki teraźniejszości, w jakiej się ją zamyka.
Tsugumi czyta się bardzo dobrze z uwagi na piękny język, jakim
posługuje się Banana Yoshimoto, który autorka stosuje do wyrażania prostych,
ale często zapominanych prawd (Dorastamy,
patrząc na różne rzeczy. I ciągle się zmieniamy. Żyjemy uderzani tym faktem na
różne sposoby. Życie bez przerwy nam o tym przypomina [3]).
Plastyczne i sugestywne obrazy szkicowane są kilkoma pociągnięciami pióra, a
nad wszystkim unosi się mgiełka melancholii (W takie deszczowe dni przeszłość i przyszłość nadpływają cicho
rozpuszczone w powietrzu [4];
Ileż to razy patrzyłam w tym roku na
takie morze – pełne blasku, na linii horyzontu lśniące promieniami zachodzącego
słońca, pogrążające się stopniowo w mroku [5]).
Ta dyskretnie sącząca z kart powieści chandra wzmacniana jest przez
retrospektywny charakter książki opowiadającej o momentach, które odeszły,
rozpłynęły się w nurcie upływającego czasu.
Reasumując, Tsugumi to interesująca pozycja z Kraju Kwitnącej Wiśni. Książka,
mimo tematyki o dużym ciężarze gatunkowym (umieranie, śmierć, samotność),
utrzymana jest w bardzo subtelnym nastroju, naznaczonym delikatnością i
łagodnością. Ewokacja klimatu nadmorskiego, sennego miasteczka, gdzie osadzono
akcję utworu, posiada w sobie ogromne pokłady uroku, któremu trudno się oprzeć.
Powieść kojarzy się z impresją, w której stosunkowo niewiele zostało
wypowiedziane – zdecydowanie więcej zasygnalizowano, muśnięto, napoczęto,
trącono. W tym kontekście utwór jest sztandarowym przykładem niedopowiedzenia,
które tak cenię sobie w prozie japońskiej.
[1] Banana Yoshimoto, Tsugumi, przeł.
Gabriela Rzepecka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005, s. 6
[2] Tamże, s. 6 -7
[3] Tamże, s. 100
[4] Tamże, s. 67
[5] Tamże, s. 113 – 114
Nawiązując do chorego człowieka i jego uprzedmiotowienia. Pamiętam, że czytając, niedawno przez Ciebie recenzowaną, Czarodziejską górę, nie mogłam uciec od myśli, które zmierzały właśnie w tym kierunku. Będąc, na szczęście, człowiekiem zdrowym, od czasu do czasu zastanawia mnie, jak to jest być tak silnie określonym przez chorobę właśnie. Dzięki temu, że wspomniałeś o tym, poszerzyło mi się spektrum do dalszych rozważań. Dotychczas rozważałam samą chorobę i jej wpływ na osobowość, pomijając wpływ i postrzeganie innych osób. Bo znacznie trudniej teraz stwierdzić czy to sama choroba nas naznacza czy ludzie, którzy się o nas troszczą.
OdpowiedzUsuńZgadza się, choroba uprzedmiotawia, a nikt z nas nie lubi być postrzegany jako rzecz, stąd różne mechanizmy obronne z pomocą których pragniemy zasygnalizować naszą niezależność, nasz humanizm, potwierdzić, że jesteśmy pełnoprawną istotą ludzką.
UsuńA jeśli pałasz żądzą naprawdę intrygujących rozważań dotyczących choroby to serdecznie polecam lekturę książki "Oddział chorych na raka". Nie jest to łatwy utwór, ale bardzo, bardzo mocny i zapadający w pamięć. Wydaje mi się, że mógłby przypaść Ci do gustu.
Aż sprawdziłem z miejsca katalog lokalnej biblioteki, ale niestety brak tej pozycji.
OdpowiedzUsuńTak nieco na marginesie, to uważam, że "cierpienie uszlachetnia" to szkodliwy banał i generalizacja.
Mnie udało się nabyć komplet Yoshimoto ("Tsugumi" oraz "Kuchnię") na Allegro. W moich dębickich bibliotekach także próżno szukać takich książek :)
UsuńDobrze także nie dociera przekonanie, że "cierpienie uszlachetnia", tym bardziej, że głoszą go najczęściej osoby, które z cierpieniem nie mają w ogóle styczności.
Już od jakiegoś czasu zbieram się, żeby sięgnąć po utwór Banany Yoshimoto i za każdym razem jakaś inna książka staje mi na drodze. Z wielkim entuzjazmem przeczytałam więc tę recenzję, bo jest to dla mnie dodatkowy impuls, by w końcu nadrobić zaległości. Zwłaszcza, że tematyka bardzo do mnie przemawia.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o "uszlachetniające cierpienie" w moim odczuciu ludzie mają tendencję do upraszczania wszystkiego i szufladkowania. To tak ogólne stwierdzenie, że wszystko może się w nim zawrzeć. Myślę, że ludzie, którzy doświadczyli cierpienia, zwłaszcza cierpienia w samotności mają w sobie dużo więcej empatii, od tych którzy nie mają takich doświadczeń. Choć w nich również może rozwijać się złość i rezygnacja. Zgadzam się jednak, że to nie samo cierpienie nas kształtuje, a otoczenie - ludzie, którzy przyjmują konkretne stanowisko względem nas. Nie umiem powiedzieć jak było w przypadku Tsugumi, ale jestem w stanie wyobrazić sobie człowieka chorego, który dzięki chorobie czuje się wyjątkowy i wbrew wszelkim oczekiwaniom wierzy, że jest lepszy od innych. A to dlatego, że któż by choremu nie ustąpił, kto by nie pochwalił jego śpiewu, zdolności tanecznych itp. Wtedy ten zdrowy będzie stał w cieniu chorego wciąż słysząc: "przecież ona/on jest chory...".
P.S. Niedawno ukazało się "Światło i mrok" Sōsekiego o którym jakiś czas temu rozmawialiśmy. Zastanawiałam się nawet, czy znajdę tu jakąś notatkę na temat tej pozycji. Ja mam lekturę już za sobą :)
Ha, ja kiedyś nabyłem komplet polskich wydań tej autorki ("Kuchnię" oraz opisywaną "Tsugumi"). O ile z "Kuchnią" rozprawiłem się dość szybko, to "Tsugumi" swoje na półce odleżała, zanim po nią sięgnąłem. Samych książek japońskich, które warto przeczytać jest tyle, że trudno ustalić priorytety.
UsuńCo do tendencji do upraszczania rzeczywistości, to zgadzam się w całej rozciągłości. Im mniej zmiennych, im mniej subtelności, im mniej odcieni tym świat jest prostszy, tym łatwiej jest podejmować wybory, dokonywać ocen, itd. Niestety, o czym przekonuje się każdy "użytkownik" rzeczywistości, świat to skomplikowana sieć naczyń połączonych i prędzej czy później każdy uświadamia sobie, że czarno-biała klisza to tylko złudzenie.
W kwestii Twoich rozważań dotyczących "nadczłowieczeństwa" chorego to jesteś bardzo blisko treści "Tsugumi" - Yoshimoto pokazuje, że takie traktowanie chorych, takie litościwe podziwianie, nieuchronnie prowadzi do produkcji egoistycznych potworków, schowanych w cieniu swojej choroby.
P.S. O "Świetle i mroku" oczywiście wiem, ale jak dotąd nie kupiłem jeszcze tej powieści, chociaż prędzej czy później na pewno to uczynię. Póki co czytam troszkę starsze przekłady japońskich pozycji (np. dziś ukończyłem "Ognie polne", na stoliku leży "Zatonięcie Japonii") oraz raczę się translacjami angielskimi (chyba na dobre wpadłem, jeśli chodzi o płody Yasutaki Tsutsui - niedawno przeczytałem "Hell", rozglądam się też za "The Maid"). Co do Sōsekiego, to rozkoszuję się pewnością, że książkę mogę nabyć w każdej chwili - droczę się zatem z sobą, opóźniając tę niewątpliwą przyjemność, z jaką wiąże się możność zagłębienia się w świat kreowany przez tego znakomitego pisarza. Oczywiście, gdy "Światło i mrok" już skonsumuję, nie omieszkam podzielić się refleksjami na temat dzieła.
Czekam więc na dzień, gdy wreszcie pozwolisz sobie na tę niewątpliwą przyjemność :) Tymczasem na pewno chciałabym przeczytać Twoje przemyślenia na temat "Ogni polnych". Ja najpierw miałam okazję zobaczyć film. Zrobiłam sobie maraton i obejrzałam "Ognie polne" oraz "Harfę birmańską". Było to dla mnie tak przejmujące, traumatyczne doświadczeniem, że nigdy nie zdecydowałam się sięgnąć już po książkę. Tamtej nocy dręczyły mnie koszmary, a obraz mężczyzny we własnym kale (nie jestem pewna czy ta scena nie była z "Harfy birmańskiej") prześladuje mnie do dziś.
UsuńW "Ogniach polnych" nie brakuje takich naturalistycznych wstawek - na pewno pojawił się motyw żołnierza, który z braku sił i wycieńczenia nie był w stanie rozpiąć spodni, by ulżyć swoim potrzebą fizjologicznym (ale z tego, co pamiętam, chodziło o plamę moczu, która nagle wykwitła na spodniach). Nie wchodząc jednak w drastyczne szczegóły (pojawił się i wątek odcinanych kończyn przez maruderów, którzy zdecydowali się walczyć z głodem za sprawą ludzkiego mięsa) w prozie Shōhei Ōoki najbardziej ujęło mnie to, że tej powszechnej, totalnej dehumanizacji towarzyszy niewzruszona, majestatyczna, potężna przyroda. Jej opisy są naprawdę piękne i żywo kontrastują z "wyczynami" człowieka.
UsuńA po Sōsekiego na pewno sięgnę - wszystko w swoim czasie. Czekam po prostu, kiedy będę mentalnie gotów na kolejną styczność z tym wielkim pisarzem.