Droga przez Flandrię
Claude Simon
Tytuł oryginału: La route des Flandres
Tłumaczenie: Wiera Bieńkowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 316
Wojna przeżyta, ale przeżyta nie
sprawą gazet czy opowieści dziadków, a bezpośrednio i to nie tyle na
żołnierskim pierwszym froncie, ale przeżyta poprzez bycie świadkiem gwałtów
popełnianych na kobietach, obserwowanie bezsensownych mordów na cywilach nie rozumiejących
w imię czego odbierane jest ich naznaczone wojenną nędzą i biedą życie, przypatrywanie
się przypadkowym wybuchom rozrywającym ciała dzieci, dopiero uczących się zasad
rządzących światem czy żegnanie bytów rozpływających się w smugach dymu z krematoriów
obozów koncentracyjnych, taka wojna, szczególnie w przypadku młodych ludzi, może
prowadzić do całkowitej negacji zastanego świata wartości. Wpojone zasady,
przyswojony światopogląd mogą skurczyć się do zdradzieckiej ułudy, która nie
była na tyle potężna, by okiełznać ludzką bestię. Minione konflikty mogą zatem
okazać się potężnym katalizatorem stymulującym rozwój nowych prądów i idei w
różnych dziedzinach sztuki. Jednym z takich kierunków, który zrodził się
niedługo po zakończeniu II WŚ była francuska nowa powieści, określana też mianem powieści fenomenologicznej. Założenia tego ruchu przybliżyłem przy
okazji omawiania płodów (Dom schadzek, Gumy oraz Żaluzja) autorstwa Robbe-Grilleta uważanego za jednego z
najważniejszych twórców nouveau roman.
W dzisiejszym tekście chciałbym omówić Drogę
przez Flandrię, następne dzieło spod szyldu nowej powieści napisane przez Claudea Simona, francuskiego prozaika
i laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1985.
Zgodnie z informacją, którą
czytelnik otrzymuje w treściwej i rzetelnej przedmowie tłumaczki Wiery
Bieńkowskiej, utwór stanowi próbę odwzorowania funkcjonowania ludzkiej pamięci.
Próbę, gdyż fenomen pracy naszego mózgu, a więc i mechanizm odtwarzania
wspomnień, wciąż nie zostały w pełni zbadane i poznane. Ludzki umysł nadal skrywa
przed swoim użytkownikiem wiele zagadek i tajemnic – podobnie rzecz ma się z
dziełem Simona, cechującym się nietypową i oryginalną formą, która z pewnością
zaskoczy czytelników nawykłych do tradycyjnych konceptów powieściowych.
Francuski pisarz bezpardonowo i efektownie rezygnuje z takich atrybutów jak
wszechwiedzący narrator, chronologia zdarzeń czy żelazna logika władająca
światem przedstawionym. Miast tego Simon operuje luźnymi asocjacjami, węzłami – pojedyncze epizody stają się
punktami wyjściowymi dla kolejnych incydentów, które wyłaniają się za sprawą
łańcuchów skojarzeń. Na skutek tego zabiegu upływ czasu nie zostaje w ogóle
uwzględniony, zostaje wręcz wykluczony z narracji – te same sceny bardzo często
są wielokrotnie odtwarzane, powtarzane, zapętlane. Wracając do nich, z reguły
oglądamy je z różnych ujęć, koncentrując się na innym szczególe, detalu, dzięki
któremu obraz ponownie wychynął w świadomości podmiotu snującego całą opowieść.
Należy przy tym zauważyć, że budowana konstrukcja – kadr danego epizodu – nigdy
nie jest spójna, ostateczna i skończona. Jej ramy są bardzo luźne i szybko
rozpadają się przechodząc w następne ewolucje. Poszczególne wizje rozmywają
się, zlewają, zachodzą na siebie, przeplatają się w sposób chaotyczny, w
rezultacie czego śledzenie tych zmian wymaga nieustannej koncentracji i
skupienia.
Efektem przyjętego stylu jest
również marginalizacja akcji powieści, której zarys warto jednak przybliżyć z
uwagi na ciekawe konstatacje wynikające z samego wyboru świata przedstawionego.
Utwór osadzony został w czasie II wojny światowej w trakcie kampanii
francuskiej. Bohaterem wokół którego osnuto fabułę książki jest de Reixach – z
pochodzenia arystokrata, dowodzący szwadronem kawalerii, który zostaje
wciągnięty w pułapkę i rozbity przez niemieckie oddziały. W trakcie potyczki de
Reixach ginie, a jeden z jego podwładnych dokonuje obszernej retrospekcji,
której kluczowym elementem jest dowódca oraz historia miłosna, w jaką został
wplątany. Dojrzały mężczyzna, znacznie młodsza małżonka i zaufany ordynans,
pracujący wcześniej w charakterze dżokeja wyznaczają boki uczuciowego trójkąta,
figury, której byt nigdy nie jest zbyt długi w międzyludzkiej przestrzeni.
Gdyby Drogę przez Flandrię rozpatrywać w kategoriach klasycznej powieści,
to właśnie kwestie wojny i nieszczęśliwej miłości można by uznać za kluczowe
wątki. Utwór francuskiego noblisty bardzo dobrze ukazuje bezsens krwawej
zawieruchy, która jawi się jako kompletny rozgardiasz i nieład ( (...) jakaś próżnia dziura. Bez dna. Absolutna. Gdzie nic już nie miało sensu
racji bytu (…) [1]),
zamieszanie w trakcie którego znaczenie tracą wszelkie ludzkie odruchy, normy
moralne, konwenanse, społeczne umowy, itd. Wszystko staje się możliwe, wszystko
jest dozwolone, jeśli tylko potrafi się to poprzeć odpowiednią ilością siły i
przemocy, wszystko ogarnięte jest trudnym do okiełznania szaleństwem – efektem
tego braku zasad, tępej brutalności jest powszechne zniewolenie. Ludzie stają
się więźniami lęku o własne życie, co uwypukla słabości, przywary i wady, co
popycha do czynów nieludzkich i trudnych do ogarnięcia ograniczoną, człowieczą
wyobraźnią. Ta alogiczność konfliktu została dobrze ujęta w karby słów: (...) na tej drodze przypominającej pułapkę to
znaczy nie wojnę ale mord miejsce gdzie się zabija człowieka zanim zdąży
zipnąć, z facetami którzy spokojnie jak na jarmarcznej strzelnicy tkwią za
płotem czy w zaroślach i celują bez pośpiechu prawdziwa jatka (…) [2].
Przytoczony cytat bardzo dobrze
unaocznia manierę, z jaką został napisany utwór. Słowne konstrukcje w swym
zuchwałym rozmiarze kojarzą się z wieżą Babel – zdania odznaczają się
niezwykłym i wręcz nienaturalnym stopniem komplikacji, w dodatku poprzecinane
są licznymi dygresjami, co skutecznie zaciemnia treść książki. Deszyfracji Drogi przez Flandrię nie ułatwia zwyczaj
bardzo oszczędnego stosowania przecinków, jak gdyby Simon miał na podorędziu
bardzo skromną liczbę znaków interpunkcyjnych, z racji czego używa ich rzadko i
wbrew jakimkolwiek regułom. Inne utrudnienia i przeszkody, jakie napotka dzielny
czytelnik podejmujący wyzwanie rzucone przez francuskiego noblistę to rozbudowane
do gargantuicznych rozmiarów porównania, ciągnące się przez kilka linijek,
skutecznie wybijające z czytelniczego rytmu oraz wtrącenia, którymi zasiano
każdą dłuższą sentencję, nie ograniczając się wyłącznie do pojedynczych
nawiasów, jak gdyby doprecyzowanie wymagało jeszcze dokładniejszego
dopowiedzenia (przejawia się to w takich wyrazach jak a raczej, ale właściwie, zdaje się czy lub może). Te uściślenia, przechodzące w rozwodzenia się są zatem
złudą, mirażem, mistyfikacją, które zacierają sedno myśli miast ją klarować.
Tak jak w przypadku Żaluzji Robbe-Grilleta,
próba fotograficznego zaprezentowania tła wydarzeń, na pozór obiektywny opis
wszystkiego, co w danej chwili stanowi scenerię, pogrąża w zupełnym chaosie
fabułę. Zbyt silne zogniskowanie na
szczególe pozwala dopatrzeć się faktury dzieła, materii, z jakiej zostało
zbudowana, ale mocno komplikuje odbiór powieści jako informacji, w której
zawarto dane na temat bohaterów, czasu i miejsca akcji oraz pewnych sytuacji i
epizodów, składających się na wiodący wątek literackiej pozycji.
W związku z szeregiem podjętych przez autora działań, powieść traci swoją klasyczną formę. Z historii o mniej bądź bardziej rozbudowanych pasmach pobocznych staje się kolażem, rodzajem deskrypcji tego, co zarejestrowały zmysły podmiotu lirycznego. Z tego względu Droga przez Flandrię przywodzi na myśl filmowy obraz – narracja przypomina oko kamery, filmowe kadry. Wrażenie to wzmaga duża waga przykładana do światłocienia ((…) w cieniu pozostaje więc dolna warga grzbiet nosa górna część policzków i czoło ponad brwiami [3]) czy perspektywy ((…) a w świetle stojącej obok latarni głowa leżącego na boku konia zdaje się wydłużać ma w sobie coś apokaliptycznego groźnego żebra unoszą się i opadają gwałtownie wypełniając ciszę oddechem zwierzęcia w jego ogromnym aksamitnym oku odbija się ciągle grupa żołnierzy ale jakby ich teraz nie dostrzegał jakby patrzył poprzez nich na coś czego oni nie mogą wiedzieć sylwetki żołnierzy odbijają się w zmniejszeniu na wilgotnej gałce ocznej jak na powierzchni złocistobrązowej kuli (…) [4]) i sam sposób referowania, pełen skrupulatności i drobiazgowości (w efekcie czego opis danego zjawiska nierzadko trwa znacznie dłużej niż samo zjawisko).
Reasumując, Droga przez Flandrię, to sztandarowe dzieło zaliczające się do nouveau roman – nielinearny upływ czasu, dewaluacja informacyjnego charakteru literatury, skomplikowany odbiór powieści nie pozostawiają wątpliwości, że obcujemy z tworem sztucznym, zrodzonym z racji przyjęcia i wdrożenia w życie niezwykłych założeń formalnych. Kunszt Claude’a Simona wyraża się w tym, że Droga przez Flandrię, mimo wybranej formy pozostaje książką, którą przy odpowiednim okresie aklimatyzacji czyta się bardzo dobrze, która jest atrakcyjna z uwagi na poruszane zagadnienia i tematykę. Z tego względu dzieło noblisty można polecić zarówno jako wartościowy utwór jak również jako interesujący literackim eksperyment.
[1] Claude Simon, Droga przez Flandrię, przeł. Wiera
Bieńkowska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1982, s. 216
[2] Tamże, s. 19 – 20
[3] Tamże, s. 89
[4] Tamże, s. 132 – 133
Podziwiam, podjąłem w latach młodości jedną nieudaną próbę i tak już zostało a książka tkwi ciągle jak wyrzut sumienia na półce.
OdpowiedzUsuńHa, można powiedzieć, że obcowanie z Alainem Robbem-Grilletem, do którego wcześniej przysposobił mnie Staszek Lem, wyszło mi na dobre. Udało mi się przyswoić styl, w jakim utrzymana jest nouveau roman i stąd możliwa okazała się lektura dzieła Simona :)
UsuńNie jestem pewien czy warto traktować tę pozycję w kategoriach wyrzutu sumienia - to bardziej literacka ciekawostka niż dzieło, które trzeba znać :)
Kolejna pozycja z cyklu „refleksje nad wyższością Polaków”. My jesteśmy chyba jedynym narodem, którego żołnierze nigdy, nawet w literaturze, nie wrzucili, nawet nieświadomie, granatu do piwnicy, w której ukryły się dzieci, nie gwałcili i nie mordowali cywilów ani jeńców, przynajmniej od czasów Trylogii Sienkiewicza. Sorry - ale taka była moja pierwsza refleksja. No - druga, bo pierwsza to było skojarzenie „Flandria -> pierwsza wojna światowa -> Czas wojny(2011)
OdpowiedzUsuńWar Horse
Ha, jeśli tylko trafię na utwór, w którym przytoczone zostaną tego typu przykłady świadczące o tym, że i polscy żołnierzy nie zawsze taplali się w blasku chwały, nie omieszkam Cię o nim poinformować. W tym kontekście ciekawi mnie dorobek T. Konwickiego.
UsuńTak, z tego, co nim przeczytałem, może być ciekawie, ale dotąd jego twórczości nie posmakowałem
UsuńJa również nie, ale Mati z bloga Rozkminki Pana Dziejaszka bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat twórczości Konwickiego. A do rekomendacji Mateusza mam spore zaufanie :)
UsuńCo prawda teoretycznie można mieć obawy, że w podobnych wybiegach formalnych gubi się literatura, ale ja i tak mam do nich słabość. Lubię przedzierać się przez takie trudności, a i najczęściej wysiłek się opłaca.
OdpowiedzUsuńWzględem wyższości Polaków - co z wojskami polskimi pod dowództwem Napoleona? Co z Sahryniem? Słowo "nigdy" jest bardzo niebezpieczne.
Mnie także często korci, by sprawdzić tego typu literackie eksperymenty. Przyjemnie jest trochę pogimnastykować umysł.
UsuńA co do tej wyższości, to Andrew pije do tego, że podobne występki, zbrodnie, etc., raczej nie pojawiają się na kartach polskich powieści, które stawiają na obraz nieskazitelny i piękny.
Dokładnie, chodzi o obraz w naszej literaturze i świadomości społecznej, bo jak było, to i tak „każdy wie”.
UsuńMyślę, że na tej pozycji mogłabym się nauczyć zasad interpunkcji, z którą mam straszny problem. Fragmenty, które tutaj zamieściłeś bardzo mi się podobają, to jak wyrazy zaplątują się i stanowią połączenie dla dalszej części.
OdpowiedzUsuńHa, fakt, że Simon daje szerokie pole do popisu. Początkowo, czytanie "Drogi przez Flandrię" jest wręcz niemożliwe - człowiek musi złapać odpowiedni rytm i odpowiednio wczuć się w lekturę :)
UsuńA cytaty są dość reprezentatywne, więc jeśli przypadły Ci do gustu, to nie wahaj się sięgnąć po całość.