Piaskowa Góra
Joanna Bator
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 488
Słowo normalny używane w kontekście usiłowań opisania danej osoby czy
środowiska to wyraz równie zdradziecki, co śliski i niewdzięczny. Z jednej
strony intuicyjna definicja wydaje się bardzo prosta – normalny to przecież
taki, jaki powinien być. Opis bardziej precyzyjny zawierałby wyrażenie, że
normalny to znaczy zawierający wszystkie przypisany sobie cechy, lub krócej –
typowy. Ze statystycznego punktu widzenia normalność można utożsamiać z
dominantą, czyli wartością występującą najczęściej w danym rozkładzie. Jeśli
jednak przejść od teorii do praktyki, nierzadko okazuje się, że wspomniana
normalność jest tylko powierzchowna, bowiem pod pokładami tego, co zwyczajne,
swojskie, typowe i pospolite skrywamy rzeczy, które w ogólnym mniemaniu uchodzą
za nieodpowiednie, niestosowne, niewłaściwie, złe, podłe bądź nieprzyzwoite.
Przekonuje nas o tym choćby Joanna Bator (1968), autorka powieści Piaskowa Góra.
Centralną postacią tego
polifonicznego dzieła jest Jadzia Chmura z domu Maślak. Jej przybycie do
Wałbrzycha z Zalesia, niewielkiej skierniewickiej wsi staje się punktem wyjścia
do snucia opowieści, której protagonistami są trzy pokolenia kobiet (oprócz losów
Jadzi, istotnymi składowymi fabuły są dzieje jej matki i teściowej oraz córki
Dominiki), a tłem dolnośląskie miasto począwszy od lat 40-tych, poprzez epokę Gomułki
i Gierka, a na narodzinach polskiej demokracji skończywszy.
Wałbrzych – rodzinna miejscowość
Joanna Bator – pozwala ukazać autorce skomplikowane i niełatwe perypetie
państwa polskiego, podnoszącego się po pożodze II wojny światowej ze
szczególnym uwzględnieniem Ziem Odzyskanych, czyli terenów, które w okresie
20-lecia międzywojennego należały do III Rzeszy Niemieckiej. W telegraficznych
skrócie, na czytelniczych oczach Waldenburg ulega przeobrażeniu wyrażającemu
się w zmianie tożsamości z niemieckiej na polską: Pod spodem Wałbrzycha jest węgiel, na wierzchu piasek i ludzie nawiani
tu ze świata na miejsce wypędzonych. W domach poniemieckie książki w gotyku idą
na rozpałkę, Schneider, który wcale nie przypomina krawca na odstrzał, Wasser
po przegotowaniu przemienia się w wodę. Przez Adolf Hitler Strasse, która jest
już ulicą Włodzimierza Lenina, pcha się wózki, taszczy walizki, ciągnie dzieci,
psy i staruszki w kwiecistych chustkach [1].
Ponadto sporo uwagi poświęcono latom 60-tym i 70-tym, kiedy to Wałbrzych jawi
się jako ogromna kotłowanina (jej symbolem staje się dzielnica Piaskowa Góra na
czele z osiedlem Babel, złożonym z blokowisk z wielkiej płyty) bądź rodzaj
naczynia – co prawda nie napływają już do niego przesiedleńcy ze Wschodnich
Kresów czy repatrianci z Zachodu, ale wciąż nie brak poszukiwaczy dostatku i
szczęścia (gwarantem tychże jest czarne złoto) oraz wszelakiej maści pechowców,
liczących na to, że na Śląsku rozpoczną nową, bardziej fortunną egzystencję (Niektórzy, tak jak Stefan, wychowali się w
poniemieckich domach, zajętych przez rodziców rzuconych na ziemie odzyskane z
ziem straconych, innych wyorało z wiosek Mazowsza i stoczyli się do kopalń
Wałbrzycha jak ziemniaki z pijanego wozu. Jedni mieli w walizkach Ostrobramskie,
a drudzy Częstochowskie, po których na wapnem bielonych ścianach zostały
jaśniejsze prostokąty. Tam skąd przyjechali jedni i drudzy, musieli zajmować
mało miejsca i to ich łączyło we wzajemnej czujności [2]).
Bator mocno dba też o miejski folklor – liczne anegdoty oraz ciekawostki
pozwalają poczuć atmosferę Wałbrzycha, które jak każde miasto ma swoje
intrygujące historie, tajemnicze zakamarki czy nieszablonowe sylwetki lokalnych
oryginałów.
Drugim – obok Wałbrzycha –
fundamentem, na którym Bator wznosi swoją literacką konstrukcję jest panorama
ludzkich jednostek. Składają się na nią osobniczki bądź osobnicy pozornie
przeciętni i tuzinkowi, których pragnieniem pozostaje tkwienie w
współtworzonej, szarej masie anonimowych postaci. Ich marzeniem (a może celem?)
jest niewyróżnianie się, spokojne i ciche trwanie, uporczywe zmaganie się ze
złośliwościami nie szczędzonymi przez kapryśny los. Wyznacznikiem tego
niewymyślnego, ale prowadzonego zgodnie z wymogami tradycji życia jest (…) normalna rodzina, co to składa się z
ojca, matki i dzieci połączonych sakramentem i uczuciem plus babcia do opieki,
póki ich śmierć nie rozłączy [3].
Natomiast budzącym zgrozę zaprzeczeniem –
fiksum-dyrdum, czyli wszystko to, co nie mieści się w przyjętych
standardach: choroba psychiczna czy niepełnosprawność, nieślubne dziecko,
głośne i otwarte poruszanie kwestii związanych z seksualnością, współżycie z
płcią przeciwną pomimo braku małżeńskich więzów albo homoseksualność. Są to
sprawy, które zależnie od okoliczności należy okrywać całunem przemilczenia,
świadomie ignorować, wyszydzać bądź głośno potępiać.
Ważną składową książki są
przemyślenia i refleksje orbitujące wokół najróżniejszej tematyki. Bator z
nutką nostalgii podlaną sosem przaśności przywołuje szaro-bure lata PRL-u,
przedstawiając zarówno krótkotrwały okres dobrobytu jak i późniejsze załamania
gospodarcze, całość przyozdabiając pogodną ironią. Nie brakuje też wstawek
feministycznych – autorka sygnalizuje m.in. powszechność aborcji, dokonywanych
w okresie komunizmu, ale zdecydowanie ciekawiej prezentują się anty-patriarchalne
fragmenty, ubrane w rozważania Jadzi dotyczące natury Boga Ojca, który tak miłuje
swego Syna, że pozwala mu zginąć męczeńską śmiercią (Religia ojca, który skazał na ukrzyżowanie własnego syna, nie dawała
Jadzi niczego, co mogłoby się jej przydać w życiu, bo żadna matka nie
wymyśliłaby podobnej głupoty i raczej sama dałaby się ukrzyżować, nawet jak ją
dziecko od czasu do czasu denerwuje [4]).
Przy okazji zaznaczony jest ogromny rozdźwięk panujący pomiędzy wiarą codzienną
a religią i jej dogmatami. Z kolei wątek Dominiki służy do nakreślenia problemu
Obcego – dziewczyna boleśnie doświadcza tego, że ci, których uznano za
odmiennych, wyróżniających się czy nie przystających do reszty, padają ofiarą ostracyzmu.
Przypięcie łatki Inna skutkuje nie
tylko towarzyskim wykluczeniem, ale i złośliwością, pogardą, a nawet słowną
agresją. Wisienką na torcie jest przywołanie klimatu pstrokacizny wczesnych lat
90-tych, kiedy zachłyśnięci demokracją i wolnością Polacy starają się na
wszelkie możliwe sposoby naśladować mieszkańców krajów Europy Zachodniej.
Powieść Joanny Bator jest
słodko-gorzką lekturą, która wywołuje zarówno uśmiech jak i głęboki smutek.
Autorka bez zbędnych upiększeń czy ozdobników pokazuje małość człowieczej
natury, nie zapominając przy tym, że ludzie zdolni są także do wielkich
wyrzeczeń, miłości bądź poświęcenia. Dzięki wprowadzeniu omnipotentnego,
trzecioosobowego narratora (zabieg znany z innych polskich powieści, jak choćby
Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk
czy Drach Szczepana Twardocha)
możliwe jest przybliżenie przygód całej rzeszy protagonistów – na ogół są to
zwykli ludzie zmagający się z trudami dnia powszedniego, walczący o swoje małe
szczęście. Bator podkreśla, że te próby często skazane są na niepowodzenie z
racji własnych wad i słabostek – skupianie się na tym, czego nie posiadamy my,
a czym mogą pochwalić się inni, doszukiwanie się najgorszych intencji w
działaniach bliźnich czy realizowanie swoich rojeń za sprawą bliskich (przeważnie
dzieci i nie rzadko bez poszanowania ich woli), to wszystko skutecznie
zaślepia, uniemożliwiając dostrzeżenie przytrafiających się pomyślnych momentów.
Reasumując, Piaskowa Góra to napisana z dystansem i ironią książka nawiązująca
formą do wielopokoleniowej sagi. Pisarce bardzo ciekawie udało się odmalować Polskę
jako kraj, którego obywatele poszukują własnej tożsamości, jednocześnie pragnąc
za wszelką cenę być traktowanym jako ktoś swój,
komu można zaufać, kto nie jest narażony na napiętnowanie i wykluczenie. Ale
największą wartością książki jest zawoalowane przesłanie – przypomnienie, że
nie warto być osobą, której brakuje odwagi do tego, by dążyć do realizacji
swoich planów czy fantazji. Porzucenie świata marzeń może sprawić, że pewnego
dnia ockniemy się na bocianim gnieździe – osamotnieni, z nieprzyjemnym
wrażeniem, że życie i wszystko, co w nim dobre i wartościowe przeszły nam koło
nosa.
[1] Joanna Bator, Piaskowa Góra, Wydawnictwo W.A.B.,
Warszawa 2013, s. 12
[2] Tamże, s. 31
[3] Tamże, s. 11
[4] Tamże, s. 192
Joanna Bator znakomicie sportretowała pozornie nieciekawe śląskie miasto. Okazało się, że jest w nim magia i ludzie, którzy chcą więcej niż zwyczajnego życia. Mnie również ta powieść ujęła. Chciałabym więcej poczytać o "magicznym Śląsku", czy coś może polecasz?
OdpowiedzUsuńZ tego co widziałem na LC, to przymierzasz się do "Dracha" Twardocha. Wydaje mi się, że to bardzo ciekawa książka, ukazująca jakim historyczno-kulturowym konglomeratem jest Śląsk.
UsuńNa poziomie naprawdę mistrzowskim jest Czarny ogród Małgorzaty Szejnert. Co prawda nie ma w niej "magii", ale jest napisana tak, iż magia przy tym wysiada. A może i jest magia? Magia życia...
UsuńDystans i ironia? Jestem na tak. Jeśli dorzuci się trochę humoru, to już w ogóle.
OdpowiedzUsuńDystans i ironia, chociaż pewnie znajdą się tacy, co odczytają to jako pogardę czy wywyższanie się ;)
Usuń