Yōko Ogawa
Grobowa cisza, żałobny zgiełk
Dziwność nad dziwnościami i wszystko dziwność – oto słowa, które cisną się na język, kiedy stajemy się świadkami zajść, które wymykają się naszemu pojmowaniu i stoją w wyraźnej opozycji do tego, co powszechnie przyjęte jest za logiczne i racjonalne. Pytanie, jak często tego typu rzeczy mają miejsce? Czy przypadkiem nie jest tak, że wszelakiej maści dziwy zdarzają się właściwie co rusz, tyle, że jako ludzie zabiegani, nieustannie się dokądś spieszący, nie mamy ani czasu, ani ochoty, by je dostrzec? Cóż zatem się stanie, kiedy wyrwiemy się z tego dzikiego pędu, owego nerwowego galopu? Co ukaże się naszym oczom? Ciekawą odpowiedzią może być książka Grobowa cisza, żałobny zgiełk, autorstwa uznanej japońskiej pisarki, Yōko Ogawy (ur. 1962).
Na dzieło składa się jedenaście opowiadań oraz posłowie, które powiązane są ze sobą cienkimi nićmi zależności, zaś ich tematem przewodnim jest śmierć oraz odchodzenie. Ogawa w swoich tekstach przygląda się pustce, jaka pozostaje po tym, gdy – z różnych względów – opuszcza nas ktoś bliski. Przedmiotem, ale i podmiotem oględzin są zwykli na pozór ludzie, których jednak kapryśna fortuna wplata w nietypowe wydarzenia, przesycone delikatnym fetorem zgnilizny i rozkładu. I jak przekonuje nas Ogawa spektrum reakcji na nagłe osamotnienie może być bardzo, bardzo zróżnicowane.
Tym, co przykuwa największą uwagę Grobowej ciszy, żałobnego zgiełku jest forma, na jaką decyduje się Japonka. Dzieło jest niczym szkatułka, z której wysypane zostają drobne, wielobarwne kamyczki, układające się w intrygująca mozaikę. Króciutkie teksty – niczym koraliki nanizane na jedną nitkę – zazębiają się ze sobą w mniej lub bardziej subtelny sposób, co nadaje wielowymiarowości zarówno postaciom, jak i ich postępowaniom.
Te relacje pomiędzy poszczególnymi opowiadaniami objawiają się na różnych płaszczyznach. Niekiedy jedno dzieło urywa się w dość niespodziewanej chwili, gdy na scenie dzieje się coś niezwykłego – w następnym utworze owe tajemnicze wypadki zostają przybliżone, co czasami zdejmuje z nich welon fantastyczności (ale bywa, że dziwność jeszcze bardziej się pogłębia). Jeszcze ciekawszym zabiegiem jest obsadzanie kilku tekstów tymi samymi protagonistami, którzy odgrywają inne role – postacie trzecioplanowe przedzierzgają się w głównych bohaterów i na odwrót, co sprawia, że te same osoby oglądane są z odmiennych perspektyw. Nierzadko skutkuje to niemałym dualizmem, bowiem Yōko Ogawa bardzo przekornie uzmysławia nam jak mocno może zmieniać się postrzeganie danych ludzi oraz jak często w codziennym życiu, w zależności od okoliczności, przywdziewamy różnorakie maski: tym samym młoda kobieta występująca w Starej J. jawi się jako wrażliwa, miła i całkiem zdolna pisarka, ale ta sama osobniczka przewijająca się we wspomnieniu pasierba w Piaskowym dziadku jest już niespełnioną artystką na skraju paranoi, przekonaną, że (...) ktoś plagiatuje jej powieści albo że zakrada się do jej domu i zabiera brudnopisy [1]. Owa protagonistka jeszcze gorzej wypada w Pełni i pomidorach, bowiem tutaj śmiało można posądzać ją o poważne zaburzenia związane z odbieraniem bodźców z otaczającej ją rzeczywistości, ocierające się wręcz o schizofrenię. Interesujący jest także portret cukierniczki z pierwszego opowiadania zatytułowanego Popołudnie w cukierni, której niełatwa młodość przytoczona zostaje w Soku. Kulminacją są jednak Kitle, kiedy to ukazane zostają najmroczniejsze aspekty osobowości owej kobiety, których echo słychać jeszcze w Fastrydze na serce oraz w Witamy w muzeum tortur. Ten drugi tekst wspólnie ze Sprzedawcą ortez to również ciekawy wizerunek pewnego starszego pana, który przedstawiony zostaje zarówno jako nieco ekscentryczny, ale bardzo dystyngowany staruszek o wyrafinowanym guście, jak i niezgułowaty wujaszek, nie potrafiący dłużej zagrzać miejsca na żadnej posadzie. Tym samym autorka wspaniale pokazuje jak różnie możemy odbierać danych ludzi w zależności od tego, w jakim momencie życiowym ich spotkamy, jaką miarę przyjmiemy do ich oceniania oraz na jakim tle będziemy ich obserwować.
Kolejną składową zbioru jest szeroko rozumiana dziwność, która początkowo sączy się do prozy cieniutkim strumieniem, by z każdym następnym tekstem stopniowo narastać. Ogawa – czy to bawiąc się metaforami bądź bogatą symboliką – zdaje się zaglądać pod podszewkę realności, której układność i racjonalność okazują się jedynie pozorne. Języki chowane w kieszeniach, torby na serca, marchewki w kształcie dłoni, tygrysy w ogrodzie – czegóż nie znajdziemy spośród płodów wyobraźni Japonki, która w tej materii stosuje bardzo zbliżoną technikę do czołowego przedstawiciela japońskiej literatury eksportowej, tj. Harukiego Murakamiego. Ogawa także wytrąca swoich protagonistów z kolein rutyny, w których do tej pory spokojnie sobie tkwili, zmuszając ich do konfrontacji z czymś nieznanym, obcym, a więc z czymś, co wymyka się standardowej palecie doświadczeń.
Godny uwagi jest przy tym styl, jakim operuje pisarka. Grobowa cisza, żałobny zgiełk, tak jak ma to miejsce w przypadku powieści Ogawy, napisana jest językiem niespecjalnie wyszukanym, za to bardzo delikatnym, subtelnym, nienachalnym, wręcz zwiewnym, co pozwala nakreślić poszczególne postaci z dużą dozą empatii. Co ciekawe, flirtująca z autotematyzmem Ogawa, tak prezentuje wrażenia odniesione przez bohatera Pełni i pomidorów po lekturze utworu zatytułowanego – jakże by inaczej! – Popołudnie w cukierni: Opowiadanie było napisane raczej prostym stylem. W konstrukcji bohaterów i miejscu akcji też nie dostrzegłem nic nowatorskiego. Ale pod warstwą słów czuło się ożywczy chłód rozedrganej wody, która nieprzerwanym strumieniem wsączała mi się prosto w serce [2].
Ostatnim elementem, o jakim należy wspomnieć jest cisza, bowiem pełni ona istotną funkcję w twórczości Japonki. Tak jak choćby w Miłości na marginesie czy, nomen omen, Muzeum ciszy, za jej sprawą Yōko Ogawa uwydatnia kwintesencję danej sceny, uzmysławiając nam przy tym, jak bogaty w znaczenie może być brak dźwięku. Cisza może być przestrzenią do autorefleksji i przemyśleń: Niby pozostawiono mnie samej sobie, ale nie brałam tego za afront; w panującej ciszy czuło się raczej aurę dyskrecji [3]; to również rodzaj milczącego porozumienia, nie wymagającego zbędnych słów: Unosiła się między nami cisza, którą oboje umieliśmy docenić [4]; bywa jednak, że owa zgoda niespodziewanie przeradza się w: (...) dziwne milczenie, inne od spokojnej ciszy, która przedtem wypełniała przestrzeń [5]; milczenie wzbudzające niepokój, bowiem sygnalizujące, że coś się nieodwracalnie zepsuło: Obce francuskie potrawy i stężała cisza zaległy mi ciężarem na sercu, aż trudno było oddychać [6].
Wypadkową tych wszystkich komponentów, jakich Ogawa używa do skonstruowania Grobowej ciszy, żałobnego zgiełku jest bardzo ciekawy zbiór opowiadań, który uczy nas, że każdy człowiek plecie swoją nić życia w sposób wysoce zindywidualizowany. Stąd to, co dla nas ważne i kluczowe, dla innych może być niewiele znaczącym tłem, szybko wypłukiwanym wspomnieniem. Zdarza się przy tym, że w tym zatomizowanym świecie życie jednego człowieka nierozerwalnie wiąże się z drugim istnieniem – w takich okolicznościach niespodziewany zgon jednej ze stron staje się dramatem daleko wykraczającym poza uczuciową zdolność amortyzacji ciosów zadawanych przez złośliwy los. Ogawa przypominam nam, oczywistą na pozór, tyle, że trudną do zaakceptowania prawdę, że wówczas okres żałoby trzeba należycie przepracować – niekiedy warto odpuścić sobie żałobny zgiełk, a zamiast tego wsłuchać się w ciszę, jaka pozostała, po tych którzy odeszli.
Muszę przeczytać tę książkę, bo lubię Ogawę i lubię temat żegnania się ze światem. Poza tym zainteresowała mnie postać pisarki z „Piaskowego dziadka” i ze „Starej J.”. Dlaczego ona pisze ręcznie, a nie na komputerze? Gdyby korzystała z komputera i robiła kopie plików, nie musiałaby bać się kradzieży rękopisów. Czyżby akcja działa się w dawniejszych czasach, gdy pisarze mieli do dyspozycji tylko papier i pióro? :)
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że zbiorek Cię nie rozczaruje. A co do pisarki, to wg mnie wielu ludzi, przynajmniej podświadomie woli mieć swoje największe skarby w formie materialnej - coś, co posiada kształt, wagę i czego można dotknąć zawsze będzie wydawać się bardziej realne niż kod binarny. No i patrząc na sprawę z punktu widzenia paranoika, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że aktualnie większość komputerów jest podłączonych do sieci, a co za tym idzie, istnieje ryzyko wykradzenia danych przez zdolnego hakera :)
UsuńNiesamowicie brzmi ten tytuł od strony czysto lingwistycznej. I wydanie - przepiękne.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tę książkę przeczytali już niemal wszyscy... I ja oczywiście dołączę do tego grona, ale jeszcze chwilę czekam delektując się samą możliwością. Rozumiem, że z książki na książkę pani Ogawa pisze coraz lepiej, i "Grobowa cisza, żałobny zgiełk" będzie uwieńczeniem tego, co dotychczas czytałam (wśród tego oczywiście, co było wydane w Polsce). "Delikatny, subtelny, nienachalny, wręcz zwiewny" styl bardzo mi odpowiada i ma balsamiczny wpływ na duszę.
Faktycznie, sam tytuł przykuwa wzrok oraz zachęca do przemyśleń. Znaczeniowo niezwykle pojemny, a przy tym b. piękny i poetycki.
UsuńJeśli chodzi o chronologię książek Yōko Ogawy przełożonych na j. polski to jest ona następująca:
- Miłość na marginesie, 1991, wyd. polskie 2011
- Muzeum ciszy, 2000, wyd. polskie 2012
- Ukochane równanie profesora, 2003, wyd. polskie 2019
- Grobowa cisza, żałobny zgiełk, 2013, wyd. polskie 2020
Czyli wychodzi na to, że faktycznie mieliśmy swoistą gradację :) Ale czy zauważalny jest aż taki postęp? Wg mnie proza Ogawy jest b. równa, tzn. trzyma ona niezmiennie wysoki poziom.
Miałem bardzo podobne odczucia. Cenię sobie prozę Ogawy i teraz ostrzę sobie czytelnicze zęby na "The Memory Police".
OdpowiedzUsuńOd pewnego czasu czaję się na tę książkę. Zaciekawiła mnie tym bardziej, że choć wydano ją po raz pierwszy w 1994, to całkiem niedawno (2020) znalazła się na krótkiej liście Międzynarodowej Nagrody Bookera.
UsuńMiałeś rację, zbiorek mnie nie rozczarował. Autorka wspaniale łączy świat realistyczny z fantastycznym, wspaniale opisuje nastroje, emocje. Jedna tylko rzecz mi się w tej książce nie podobała: na okładce podano, że opowiadań jest trzynaście, a było ich tylko jedenaście. Myślałam nawet, że trafił mi się jakiś wybrakowany egzemplarz, ale z Twojej recenzji wynika, że i u Ciebie było ich jedenaście. No ale to akurat nie wina autorki, tylko polskiego wydawcy. :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to czytać. A co liczby opowiadań to trochę zgłupiałem, kiedy przeczytałem, jaką ilość tekstów reklamuje wydawca. Liczyłem 2 razy, żeby się upewnić, ile ich w istocie jest :)
UsuńPrzypomina mi się sprawa z moją lekturą z DKK - „Bajkami robotów” Lema; co wydanie, to inna ilość zawartych w nim opowiadań.
Usuń