Sindbad powraca do domu
Sándor Márai
Tytuł oryginału: Szindbád hazamegy
Tłumaczenie: Teresa Worowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 204
Człowiek, który jest dla nas mentorem
bądź autorytetem może liczyć na nasz podziw
oraz szacunek. Uczucia
te wyrażamy
na różne sposoby,
które zależą
zarówno od naszej
inwencji, ale i działalności, jaką na co dzień się zajmujemy. Tym samym osobnicy,
którzy cieszą się poważaniem pisarzy
nierzadko mogą liczyć
na unieśmiertelnienie poprzez
przeniesienie swojej sylwetki
na książkowe karty.
Takie wyróżnienie spotkało
m.in. Gyulę Krúdyego
(1878 – 1933),
węgierskiego literata i publicystę, którego
na łamach swojego
dzieła pt. Sindbad powraca
do domu sportretował
jego krajan Sándor
Márai (1900 – 1989).
W
momencie rozpoczęcia utworu
Gyula Krúdy ukrywający
się pod pseudonimem
Sindbad to człowiek
zbliżający się do ostatniej przystani
na swoim ziemskim
szlaku. Ten (…) żeglarz,
pisarz i dżentelmen
(…) [1] coraz mocniej uświadamia
sobie własną efemeryczność
i nieuchronność nadciągającej
śmierci. Tyle, że owa wiedza
nie jest źródłem
beznadziei czy troski;
to raczej impuls do melancholii i frasunku
nad tym, jak szybko i nieubłaganie zmienia
się otaczająca go rzeczywistość. To także pretekst
do wyprawy w przeszłość, by wspomnieć dotychczasowy
żywot. Sindbad raz jeszcze, tyle, że tym razem we własnym umyśle,
przemierza trakty, na jakie rzucił
go niespokojny byt, odtwarzając wszelkie
niezwykłe wypadki, jakie stały się jego udziałem, jednocześnie
odmalowując świat austro-węgierskiej monarchii,
który bezpowrotnie odszedł,
pozostawiając po sobie tylko blaknące
ślady, coraz trudniej
zauważalne dla nieprawnego
oka.
Godny odnotowania
jest fakt, że podobizna mistrza
nie jest kolorową
laurką. Sindbad to człowiek z krwi i kości mający
za uszami niejedną
przewinę, nie potrafiący
oprzeć się wielu pokusom. Słabość
do alkoholu jest niemal tak mocna jak umiłowanie płci przeciwnej. Wizerunku
utracjusza dopełniają niegospodarność i przepuszczanie lekką ręką niemal
każdej sumy, jaka tylko znajdzie
się w jego chwilowym posiadaniu
(Sindbad wiedział
wszystko o pieniądzach.
Tylko nie umiał się z nimi obchodzić
[2]) – bohater przyznaje
przed sobą, że nie jest w stanie
zliczyć sumy, jaką (…) roztrwonił w pokojach karcianych,
przed zakratowanymi okienkami
budek totalizatora na wyścigach konnych,
w winiarniach i hotelach Grinzingu
i Tábanu (…) [3].
Ale Gyula Krúdy pióra Sándor Máraiego
to również niespokojny
duch, który szczególnie
w czasach swojej
młodości nie potrafi
usiedzieć w jednym
miejscu. To (…) Święty
Dawid na Księżycu,
niezwiązany z nikim,
zawsze gotowy do drogi (…) [4]. Ta nieprzerwana
wędrówka przywodząca na myśl poszukiwania
skutkuje tym, że Sindbad jest osobnikiem skrytym
i samotnym, potrafiącym
jednak znakomicie odgrywać
najróżniejsze role, w jakie wtłacza
go dana sytuacja
czy oczekiwania znajomych.
Dzięki tej mimikrze
i nieustannym zmianom
w zachowaniu, jego prawdziwa osobowość
pozostaje nieuchwytna. Co ciekawe, Márai zdaje się sugerować, że ciągła gotowość
do wyruszenia w trasę to nic innego
jak próby odnalezienia
szczęścia, którego jednak
Sindbad nie potrafi
zdefiniować. Hazard, przelotne
miłostki czy ruch okazują się substytutami wystarczającymi tylko na moment,
który błyskawicznie przemija,
pozostawiając gorzki posmak
niespełnienia.
Z
racji faktu, że powieść to sporymi fragmentami
rozległa reminiscencja, przywodzi
ona na myśl wyblakłą fotografię,
na której utrwalono
echa dawnych Węgier,
tj. z początku
XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem środowiska
literackiego. Owa odbitka
przesycona jest ciepłem
i tęsknotą, ale nie brak w niej także delikatnej
drwiny, która nadaje
książce sarkastyczny charakter. Márai wtłacza w usta Sindbada
liczne uwagi poświęcone
świętości i wyjątkowości
narodu węgierskiego – W spojrzeniu tutejszych
ludzi, w ich sposobie mówienia,
wielkopańskim filozofowaniu, skłonnościach
do samotności i przewrażliwienia było coś, czego żaden zagraniczny
śmiertelnik nie był w stanie
zrozumieć [5]; Dlaczego pisarze
opłakiwali i grzebali
ten naród w każdych czasach,
a on, pomimo
wszelkich złowróżbnych przepowiedni,
z jakąś sekretną
siłą żył i milczał przez tysiąc lat, milczał tak ponuro, jak potrafi milczeć
pasterz z Hortobágy
i jego stado,
ze świadomością przeznaczenia, które trzeba przyjąć
bez pytań i odpowiedzi, ponieważ
naród ma jakieś
zadanie do wypełnienia
pomiędzy Dunajem a Cisą? [6] – co jasno pokazuje, że niejeden lud rości sobie prawo do miana Chrystusa narodów.
Nie mniej ironiczne
są narzekania na postępujący upadek
obyczajów w kręgach
wyznawców poezji i prozy – w tym kontekście najciekawiej
wypadają ubolewania jednego
z kelnerów z kawiarni o literackich tradycjach,
który z żalem,
ale i wyrzutem
konstatuje: Pisarze, którzy nie grają w bilard, którzy
żyją zdrowo, pisarze,
których ambicją jest być dobrymi
atletami czy pływakami,
pewnie pozostają zdrowymi
ludźmi, ale w duchu stali się niewierni
literaturze, która nigdy nie chroniła
zdrowia, wręcz odwrotnie,
była czymś innym,
niebezpiecznym i przeciwnym
życiu [7]. Nie mniej sarkastyczne
w swoim przewrotnym
patosie są przekonania
Sindbada, twierdzącego, że (…) pisarz, którego
zadaniem jest przekazanie
narodowi samych tylko najszlachetniejszych uczuć i najważniejszych prawd,
powinien zawsze mówić o rzeczach
wiecznych: o jesieni,
o honorze, o fatum albo o kobietach,
które – zepsute
czy nabożnie czyste
– trzymają jednak
w ramionach sens życia [8].
Życiowa filozofia Sindbada –
wsparta na takich fundamentach jak romantyczne postrzeganie roli pisarza czy
kanon zachowania wzorowany na manierach dżentelmenów przemieszane z postępującą
z wiekiem afirmacją prostego, prowincjonalnego bytu – prowadzi do tego, że
pisarz z coraz większym trudem odnajduje się w epoce, w której przyszło mu
zakończyć ziemską wędrówkę. W rezultacie rośnie też poczucie wyobcowania i
niedopasania – Sindbad jawi się jako figura przestarzała, która bardzo mocno
wyróżnia się na tle otoczenia.
Ta niespieszna włóczęga, jakiej
oddaje się protagonista zostaje naszkicowana z ogromną pieczołowitością i
dbałością o detale. Sándor Márai w cudowny sposób buduje nastrój miejsc, w
których zjawia się Sindbad, niejako żegnający się z Budapesztem, miastem, z
jakim połączyła go skomplikowana i zawiła relacja, niewolna od fascynacji, ale
i znużenia. Proces odchodzenia Krúdyego to popis językowej elegancji. Sándor Márai,
do czego zdążył już przyzwyczaić swoich czytelników, wznosi potężne słowne
budowle, które cechują się pięknym rytmem oraz oryginalnością składników, z
jakich zostały skomponowane. Te popisy wywierają jeszcze większe wrażenie,
kiedy dzięki posłowiu tłumaczki Teresy Worowskiej dowiadujemy się, że Márai
wzorował swoje dzieło na utworach Gyuli Krúdyego,
pragnąc naśladować swojego mistrza. W efekcie mamy do czynienia z pastiszem tak
doskonałym, że w opinii węgierskich literaturoznawców (…) literacki hołd złożony przez Máraiego jest niejako „najlepszą
powieścią Krúdyego” [9].
Trudno nie zgodzić z tą opinią, w związku z czym nie pozostaje mi nic innego
jak serdecznie polecić lekturę książki Sindbad
powraca do domu, która zgodnie z posłowiem Teresy Worowskiej jest pięknym zapisem odchodzącego świata.
P.S. Na powieść Máraiego warto
też spojrzeć przez pryzmat dzieła japońskiego noblisty, Yasunariego Kawabaty,
który bardzo podobny zabieg, tj. portret nieuchronnych przemian, jakim podlega
kultura oraz ludzka cywilizacja, proponuje w swojej książce Meijin - mistrz go.
[1] Sándor Márai, Sindbad powraca do domu, przeł. Teresa
Worowska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2008, s. 7
[2] Tamże, s. 31
[3] Tamże, s. 29 – 30
[4] Tamże, s. 19
[5] Tamże, s. 106 – 107
[6] Tamże, s. 108
[7] Tamże, s. 90 – 91
[8] Tamże, s. 38
[9] Teresa Worowska, Zapis odchodzącego świata [posłowie do]:
Sándor Márai, Sindbad powraca do domu,
przeł. Teresa Worowska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2008, s. 198
To moja ulubiona książka Maraiego. Podobała mi się wędrówka po Budapeszcie i nastrój, jak zawsze u tego autora budowany jakby od niechcenia.
OdpowiedzUsuńJa na razie nie jestem w stanie wskazać mojej ulubionej książki tego autora. Każda z jakiegoś względu zapadła mi w pamięć, wszystkie wywarły spore wrażenie z racji elegancji języka. Kusi mnie natomiast, by sięgnąć po Gyuli Krúdyego i przekonać się, czy faktycznie Márai tak udanie skopiował styl swojego mistrza.
UsuńStyl Maraia "przywodzi na myśl wyblakłą fotografię" - pięknie to określiłeś, zapamiętam. I ta dbałość o każdy szczegół i nastrój upadającej monarchii....nie wiem dlaczego dotąd omijałam "Sindbada". Jednak Maraia znam, czytałam, ale dawno ("Żar", "Wyspa", "Dziedzictwo Estery"), a najbardziej chciałabym przeczytać "Dziennik". Zatęskniłam.
OdpowiedzUsuńW sumie Márai napisał niemało książek, sporo zostało przełożonych na j. polski i może po prostu "Sindbad" jak dotąd nie wpadł Ci w oko. Dla przykładu ja powoli poznaję twórczość Węgra, "Sindbad" to moja czwarta lektura, ale wśród przeczytanych przeze mnie powieści nie ma żadnej z tych, które Ty już poznałaś ;)
UsuńMárai pragnął naśladować mistrza i stworzył powieść lepszą niż te, które napisał mistrz? Ciekawe. :) Z książek tego autora na razie czytałam jedynie "Siostrę".
OdpowiedzUsuńCiekawe, ale i dobrze pokazujące jakim literackim geniuszem był Márai :) Ja, oprócz "Sindbada wraca do domu" czytałem "Pokrzepiciela", "Pierwszą miłość" oraz "Pokój na Itace". O "Siostrze" nawet nie słyszałem - polecasz?
UsuńNa pewno warto ją przeczytać, choć podejrzewam, że nie należy do najlepszych książek autora. Główny bohater to pianista, który mocno zachorował. W powieści jest mało akcji, za to dużo refleksji o chorowaniu. Dla zachęty przytoczę jedną z tych refleksji:
Usuń„Choroba tyle samo daje, co zabiera”. :)
Przemyślenia, które górują nad akcją to chyba znak firmowy tego pisarza. Do tego jeszcze elegancki język i tlące się ogniki melancholii - to raczej taka proza, którą można się niespiesznie rozkoszować ;)
Usuń