Imię róży
Umberto Eco
Reżyseria: Radosław Rychcik
Teatr: im. J. Słowackiego w Krakowie
Czas trwania: 160 min.
Umberto Eco (1932 – 2016) to
wszechstronny włoski artysta, który w powszechnej świadomości zapisał się jako
wybitny powieściopisarz. Godne odnotowania jest to, że Włoch zajmował się
również filozofią, felietonistyką, eseistyką, mediewistyką oraz semiologią. To
właśnie Eco jest twórcą koncepcji dzieła otwartego, po raz pierwszy wyczerpująco
wyłożonej w książce Dzieło otwarte. Forma i nieokreśloność w poetykach współczesnych. W dużym uproszczeniu idea
sprowadza się sposobu analizy dzieła sztuki zakładającego jego polisemiczność,
czyli wielość potencjalnych odczytań. W ujęciu Eco (będącym w sporej mierze
zbieżnym z pomysłami Romana Ingardena) każde dzieło posiada niedookreśloną
przestrzeń, która wypełniana jest przez odbiorcę. W rezultacie to właśnie
odbiorca nadaje ostateczny, tj. finalny kształt danego dzieła. A z racji wysoce
zindywidualizowanego aparatu służącego do rejestrowania płynących z otoczenia
bodźców, niepowtarzalnej wrażliwości czy wreszcie z uwagi na doświadczenia z
innymi płodami kultury, żadne z odczytań nie będzie dokładnie takie samo. Owych
odczytań będzie tym więcej, im szersze są ramy interpretacyjne dzieła. A im
szersze ramy, tym dzieło bardziej żywe, odporne na upływ czasu i uniwersalne.
Dobrym przykładem tego typu konstruktu jest powieść Imię róży rzeczonego Umberto Eco, którą na deski Teatru im.
Juliusza Słowackiego w Krakowie przeniósł Radosław Rychcik.
Spektakl, podobnie jak książkowy
odpowiednik, rozpoczyna się w momencie, kiedy do średniowiecznego opactwa
benedyktynów przybywają angielski franciszkanin Wilhelm z Baskerville (Rafał
Dziwisz) oraz jego uczeń, pochodzący z Austrii nowicjusz, Adso z Melku (Karol
Kubasiewicz). Pierwotnym celem wizyty jest udział w dyspucie na temat ubóstwa
Jezusa Chrystusa, ale już po dotarciu na miejsce, Wilhelmowi – znanemu ze swej
roztropności oraz umiejętności logicznego myślenia – zostaje przedstawiona
wstydliwa prośba. Opat Abbon (Tomasz Międzik) liczy na wsparcie w rozwiązaniu
zagadkowej śmierci zdolnego iluminatora Adelmusa. Pobieżna analiza zwłok wyklucza
samobójstwo. Równie nierealną opcją jest nieszczęśliwy wypadek. Ale
niewypowiedzianą, wywołującą zgrozę myśl, że winnym tej okrutnej zbrodni musi
być ktoś z braci, potwierdzają dopiero kolejne zgony, których okoliczności kojarzą
się z wersami Apokalipsy wg Św. Jana. Śledztwo, które wszczyna Wilhelm nie jest
jednak łatwe, ponieważ niemal każdy z mnichów ma coś do ukrycia. Ponadto
franciszkanin nie może swobodnie przemieszczać się po całym opactwie – poza
jego dostępem jest legendarna biblioteka, w której skrywa się niemal cała
mądrość ówczesnego świata.
Wzorem książkowego protoplasty,
Radosław Rychcik omawia w swojej sztuce szerokie spektrum zagadnień, które
zahaczają o teologię, filozofię, szeroko rozumianą politykę oraz człowieczą
uczuciowość. Pretekstem do podjęcia tak wielu tematów są rozmowy z
poszczególnymi bernardynami, jakie wszczynają Wilhelm i Adso oraz wynikające z
nich perypetie i przygody.
Wątkiem, który z pewnością nie
został zaniedbany jest kryminalna intryga. Dochodzenie, które prowadzi Wilhelm
cechuje się sporą dynamiką z racji faktu, że w miarę upływającego czasu
pojawiają się następne ofiary. Wrażenia związane z obserwacją poczynań
franciszkanina są tym silniejsze, że zarówno scenografia jak i charakteryzacja
mocno pobudzają wyobraźnię widza – starannie odtworzone, mroczne zakamarki
klasztoru w połączeniu z realistycznie wyglądającymi trupami przyprawiają o
delikatne mrowienie i błysk niepokoju.
Nieco bladziej wypadają
wspomniane wcześniej kwestie, które z uwagi na pokaźną ilość potraktowano dość
powierzchownie. Wiele z nich jedynie zasygnalizowano, napoczęto czy też
rozgrzebano. Nie można przy tym nie zauważyć aktualności poruszanej problematyki,
którą z łatwością można odnieść do bieżących dyskusji dotyczących współczesnego
kościoła katolickiego. Sposób, w jaki winno się czcić Boga (wizja strachu i
trwogi przed Bożym gniewem przeciwstawiana jest koncepcji, zgodnie z którą
religijna egzystencja winna zasadzać się na radości z racji bycia dzieckiem
Bożym oraz ciekawości, wynikających z chęci poznania i podziwiania wszelkiego
boskiego stworzenia), kontrowersje dotyczące stanu majątkowego Jezusa
(założenie, że był on biedakiem, który chętnie obracał się pośród prostaczków
jawi się dla pewnych stronnictw jako tyleż naiwne, co niebezpieczne, bowiem
stojące w wyraźnej opozycji do wystawnego żywota biskupów i możnych kościoła)
czy też rola wiedzy (utożsamianej z prawdą) w życiu pospolitych ludzi (która
postrzegana jest jako zagrożenie, ponieważ może prowadzić do odwrócenia się od
Boga) okazują się równie zajmujące dla XIV-wiecznych mnichów jak i dla
wszystkich tych, którzy zainteresowani są aktualną sytuacją wyznawców Jezusa.
Podążając religijnym tropem, Radosław
Rychcik zaprasza na scenę kontrowersyjną postać dominikańskiego inkwizytora Bernarda
Gui (Marcin Sianko). Warto odnotować, że podobnie jak czyni to w swoim utworze
Umberto Eco, reżyser w bardzo negatywnym świetle prezentuje dominikanina, odmalowując
go jako fanatyka i oprawcę. Jego narzędziem jest terror, za sprawą którego
wymusza zeznania za niepopełnione przewiny, ale dobrze pasujące do wcześniej
ustalonej tezy. Tym samym po raz wtóry przekonujemy się, że inkwizycja to nie
tylko metoda walki z herezją, ale i istotny środek prowadzenia działalności politycznej
(świetnie sprawdza się przy usuwaniu niewygodnych przeciwników, zastraszaniu
niepokornych, itd.).
Dość wiernie odmalowano także
motyw miłości, który przewija się na scenie z taką samą regularnością jak w
przypadku książki. Mamy do czynienia z różnymi postaciami tego uczucia,
począwszy od wersji najbardziej fizycznej, poprzez opartą na altruizmie
bezinteresowną, duchową więź, a skończywszy na umiłowaniu abstrakcyjnych pojęć
(jak np. wiedzy) czy przedmiotów (tu niepoślednia funkcja przypada księgom).
Niestety,
ale bogactwo treści, jakie usiłuje przekazać Rychcik staje się piętą
Achillesową inscenizacji. Z racji faktu, że niemożliwym jest
przeniesienie na teatralne deski całego utworu literackiego, dobrym
zabiegiem wydaje się skoncentrowanie się na kilku wybranych wątkach bądź
zagadnieniach. Tymczasem reżyser nie chce pominąć niczego, o czym
napisał Umberto Eco, tyle, że ceną za takie podejście jest spłycenie
wymowy dzieła, które przyjmuje formę kryminału opakowanego w polemikę na
temat religii. Gdzieś w tle pobrzmiewają echa konfrontacji humanizmu z
radykalizmem, ale są to raczej wspomnienia książki niż wrażenia
wyniesione ze spektaklu, który jest nieudaną próbą odtworzenia
oryginału. Sztuka, mówiąc językiem filmowym stara się być wierną
ekranizacją Imienia róży, a nie jej adaptacją, jak gdyby Rychcik
uznał, że to co ma do przekazania Umberto Eco jest na tyle istotne i
uniwersalne, że w zasadzie nie sposób dodać czegoś od siebie, co mogłoby
nieco zmienić optykę dzieła.
P.S. A Imię róży Umberto Eco warto zarówno czytać jak i słuchać:
"Imię róży" to jest moja przeklęta historia, ponieważ nadal jej nie znam, a powinnam. Czuję normalnie do tego przymus. A teatr uwielbiam, więc szkoda, że nie mam możliwości, by choć w takiej formie poznać część tej opowieści :)
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie do siebie na lustrzana nadzieja :)
Taaak, "Imię róży" uchodzi za klasykę literatury i niejeden czytelnik/czytelniczka odczuwa konieczność znajomości tego dzieła. Ale ja pozwolę sobie na drobne ostrzeżenie - powieść jest wielopoziomowa i rozbudowana, nierzadko to piękny literacki eksperyment. Na pewno nie jest to kryminalna zagadka, w której akcja gra na złamanie karku ;)
UsuńDzięki za zaproszenie!
Przeniesienie tak złożonego dzieła na deski teatru w całości jest karkołomnym zadaniem, więc było do przewidzenia uda się średnio. Może jednak zachęci do sięgnięcia po książkę.
OdpowiedzUsuńHa, faktycznie, konfrontacje z takimi tytanami jak Eco przeważnie kończą się dość marnie, ale jeśli już coś zaskoczy, to jest szansa, że zyskamy kolejne arcydzieło. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o spektaklu, który obejrzałem. A książkę polecam, chociaż tak jak w moim poprzednim komentarzu, dołączam też drobne ostrzeżenie. Eco to literacki psotnik i nie raz, nie dwa zagra naszym oczekiwaniom na nosie :)
Usuń