Echo słońca
Waldemar Bawołek
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 192
Jedną z poważniejszych wad
prowadzonej przez nas egzystencji jest nieuchronność jej końca. Od śmierci jak
dotąd nikomu nie udało się wywinąć, a na horyzoncie nie widać sygnałów
świadczących o tym, że ten stan rzeczy może się zmienić. Jakby tego było mało,
nasz zgon może zostać poprzedzony okresem, w którym materialność naszego ciała
da o sobie znać w sposób tyleż dotkliwy, co bezpardonowy. Starość, bo
oczywiście o niej jest mowa, to czas, kiedy nasza biologiczna powłoka ulega
powolnemu zużyciu – regeneracja komórek wyhamowuje, spada nasza odporność, a
układ nerwowy zmniejsza swoją aktywność. W rezultacie stajemy się bardziej
podatni na choroby, a bodźce za sprawą przytępionych zmysłów odbierane są z
mniejszą intensywnością. Te dość liczne przywary powodują, że starość, szczególnie
gdy ów proces nie przebiega elegancko
i z godnością, często traktowana jest
jako temat tabu, który gorliwie okrywa się całunem przemilczenia. Na szczęście
literatura nie ucieka się do takich zabiegów, waląc gorzką prawdą między zdumione
czytelnicze oczy. Dobrym przykładem takiej bezpardonowej prozy mówiącej o
blaskach i cieniach jesieni życia jest Echo
słońca, powieść autorstwa Waldemara Bawołka (1962 r.).
Książka od początkowych stron
uderza intymnością i bezpośredniością. W zdaniu otwierającym następuje krótka
autoprezentacja, którą można potraktować jako zaproszenie do uczestniczenia w
roli widza w codzienności pierwszoosobowego narratora o pseudonimie Skrytek: Matka ma siedemdziesiąt trzy lata i jest
trwale niezdolna do samodzielnej egzystencji, ja natomiast mam lat pięćdziesiąt
jeden i jestem niepełnosprawny w stopniu umiarkowanym, bo jakżeby inaczej,
skoro mieszkamy z matką w miejscowości o umiarkowanym klimacie [1].
W uszach pobrzmiewają jeszcze zasłyszane informacje, a my już jesteśmy
ciągnięci do sadu, by zbierać papierówki na jabłecznik, który zresztą pomożemy
upiec, a następnie wspólnie skonsumujemy. Po chwilach takiej bliskości
nietrudno zrozumieć, że naszym czytelniczym oczom ukazane zostaną wszelkie
aspekty relacji, jaka łączy matkę i syna.
Oboje żyją, czy może trwają, w
stosunkach, które bohater określa mianem symbiozy. Nie jest to jednak idylliczny
związek, w którym obie strony darząc się wzajemną czułością, niespiesznie płyną
na spokojnych wodach upływającego czasu, sporadycznie oglądając się za siebie i
z rozrzewnieniem wspominając przeżyte razem chwile. Jak sam wyznaje
protagonista, kontakty opierają się nie tylko na wyrozumiałości, wspieraniu się
czy szeroko rozumianej miłości, ale również na pretensjach, nieporozumieniach,
lekceważeniu bądź niedostrzeganiu potrzeb drugiej strony (Coraz trudniej dogaduję się z matką. Dawniej rozumiałem, co do mnie
mówi, w lot pojmowałem jej polecenia, tok myślenia, odgadywałem, co szepcze,
syczy, piszczy i wrzeszczy. Dziś staram się nie odzywać nadmiernie, nie
dociekać, nie poruszać bardziej złożonych tematyk [2]).
Szybko przekonujemy się, że
Skrytek nie jest jedynym, który prowadzi specyficzną egzystencję sprowadzającą
się do opieki nad starzejącą rodzicielką. Echo
słońca to cała galeria (czy raczej: ogród) tego typu osobników, tj.
podstarzałych kawalerów, którym nie udało się opuścić domu rodzinnego i założyć
własnej familii (Ogród botaniczny
zarośnięty byle czym, rośliny ledwie oddychają, drzewa padają ze starości,
owoce gniją, my przychodzimy, odchodzimy. Słońce tutaj jest nieobecne, w tym
gąszczu ludzkich nieszczęść, dylematów i żalów topionych w najtańszym winie.
My, opiekunowie naszych matek, stoimy na posterunku, gdy tak pięknie wszystko
się rozkłada, zeszłoroczne liście, trawa. Dużo wokół pojemniczków, puszek,
pudełek, worków, butelek. To nasze odpady, są jak i my sami, którzy jesteśmy na
śmietniku zużytych przedmiotów [3]).
Większość z tych mężczyzn postrzega siebie w kategoriach (…) nieudaczników, przegranych, niedostosowanych do życia (…) [4]
– ich byt, oprócz całodobowej troski o matkę, to wykonywanie podstawowych
obowiązków domowych, usiłowanie przetrwania za skromne renty bądź zasiłki i
ukradkowe spotkania z kolegami przy trunkach wszelakiej maści.
To właśnie w takich fragmentach,
tj. gdy przychodzi do przybliżenia dnia codziennego opiekunów, proza Bawołka
świeci najjaśniejszym blaskiem, promieniując swoją niepokojącą przenikliwością.
Narrator jest świetnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości i ów zmysł
wykorzystywany zostaje do opisu obszarów, do których docierają jedynie echa
słonecznych promieni – tą pogrążoną w szarzyźnie i mgiełce beznadziei
przestrzenią jest właściwie całe miasteczko, które można uznać za reprezentację
polskiej prowincji. Prowincji, na której z jednej strony można uwolnić się od
wielkomiejskiego zgiełku i szaleńczego pędu naznaczonego konsumpcją (Rzeczywistość mylimy z obrazami, które ją
pozorują. Istniejemy na tylu poziomach aktywności, że w efekcie jest tak, jakby
w ogóle nas nie było [5]),
z drugiej zaś strony będącej miejscem, gdzie łatwo przegapić szanse, jakie daje
nam los. W przypadku Skrytka i jego otoczenia, wszechobecne jest poczucie marazmu
i beznadziei – bohaterowie tkwią w apatycznym bezruchu, unieruchomieni przez stracone
okazje i tęsknotę za tym, czego nie udało się osiągnąć. Trudno jednak
dostrzegać jasne strony żywota, skoro kwintesencją wolnego czasu jest wizyta w
lokalnym barze czy wspólne popijanie piwa bądź wina w pobliżu spożywczaka. Hazard
czy alkohol pozwalają zalać smutki i choćby na moment zapomnieć o braku
perspektyw, ale ich działanie jest krótkotrwałe i na dłuższą metę zdecydowanie
nieskuteczne.
Przyczyn stagnacji, w jaką popada
Skrytek oraz jego znajomi można doszukiwać się w lęku przed tym, by czerpać z
tego, co daje świat – strach przed nowymi doświadczeniami oraz zamknięcie się w
kokonie rutyny dającej namiastkę bezpieczeństwa i stałości skutkują wrażeniem,
że padło się ofiarą oszustwa (Tyle się w
życiu naczekałem, teraz nie ma na co, przyszłości nie widać, jest wyłącznie
teraz, teraz [6]).
Tym samym Bawołek dobrze uzmysławia jak łatwo jest zmarnować dany nam czas –
konsekwencją odkładania planów i zamierzeń czy realizacji marzeń jest gorycz
oraz głębokie doznanie niespełnienia (Doczekałem
się – wokół choroba, cierpienie, umieranie. Nieuchronny brak wszelkiego ładu.
Życie odraczane wciąż do jutra [7]).
Ucieczką od beznadziei, która
zdaje się czaić niemal w każdym kącie, jest świat wyobraźni. Skrytek skrywa się
we wspomnieniach doprawianych tęsknotą oraz rojeniami, a zapis wędrówek po tym dziwacznym
imaginarium przywodzi na myśl prozę bliską realizmowi magicznemu, w której
zimna i bezlitosna racjonalność musi ustąpić miejsca logice snu. Owo starcie
oniryzmu i pospolitości nadaje książce dychotomiczny charakter.
Wypadkową tych wszystkich
zabiegów jest powieść skrząca się różnymi odcieniami szarzyzny. Waldemar
Bawołek oddaje głos tym, którzy na co dzień wegetują na marginesie społecznej
świadomości – powodem wykluczenia jest zarówno starość, boleśnie przypominająca
o nieuchronności śmierci, jak i życiowa niezaradność, która mierzi bądź wzbudza
pogardę. Godny podkreślenia jest również fakt, że Bawołek bez zbędnego lukru
prezentuje międzypokoleniowe relacje, akcentując zarówno zgrzyty, tarcia jak i
momenty wspólnej radości występujące pomiędzy rodzicami a ich starzejącymi się
dziećmi. Ciekawym credo, pozwalającym uświadomić sobie jak różne formy może
przyjmować miłość, jest stwierdzenie: (…)
musimy postępować tak, żeby jak najmniej się krzywdzić [8].
[1] Waldemar Bawołek, Echo
słońca, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 5
[2] Tamże, s. 7
[3] Tamże, s. 15
[4] Tamże, s. 25
[5] Tamże, s. 36
[6] Tamże, s. 64
[7] Tamże, s. 90
[8] Tamże, s. 132
Tematyka ważna, bo pokazuje Polskę rzadko pokazywaną w literaturze czy filmach. Niestety mnie coś w stylu Bawołka b. przeszkadzało, próbowałam 3x i nie wyszłam poza 40 stron.
OdpowiedzUsuńDla mnie styl był odrobinę grudowaty, tzn. nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu i powieść czytało mi się nieco opornie. Ale sam portret prowincji oraz mężczyzn-opiekunów zainteresował mnie na tyle, że udało mi się przywyknąć do tej specyficznej prozy.
UsuńA skąd ten Skrytek ma pieniądze na alkohol i hazard, skoro nie pracuje? Od matki? :)
OdpowiedzUsuńRenta, ale pewnie z emerytury też coś skapuje ;)
UsuńCzy ta nieuchronność to taka wada? ;) Na pewno jest to cecha, które decyduje o kształcie naszej egzystencji, ale tak patrząc bardzo szeroko, to nie wiem, czy to taka wada.
OdpowiedzUsuńBawołka nie znam jeszcze, ale już kilka pozytywnych recenzji czytałem. Może kiedyś uda mi się spróbować z nim sił.
W sumie racja. Nieśmiertelność na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo atrakcyjna i pożądana, ale jak się człowiek dłużej nad tym zastanowi, to istnieje spore ryzyko, że gdybyśmy już ją osiągnęli, to nasze życie mogłoby się stać bardzo nudne.
Usuń