Wyspa dzieci
Per Christian Jersild
Tytuł oryginału: Barnens ö
Tłumaczenie: Halina Thylwe
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Liczba stron: 275
Dziecko to dojrzewający osobnik,
który dopiero poznaje (na ogół) brutalne i bezwzględne zasady, rządzące
człowieczą egzystencją. Z racji faktu, że nie posiada ono jeszcze w pełni
rozwiniętego aparatu percepcyjnego, patrzy na świat w sposób prosty i nieskomplikowany.
Jest przy tym ufne, niekiedy wręcz naiwne i z tego powodu uchodzi za symbol
niewinności. Infantylność i niedoświadczenie skutkują często tym, że młodzi
ludzie bardzo szybko wychwytują wszelką dwulicowość i hipokryzję. Ten przymiot
sprawia, że dziecko to świetny materiał na literackiego bohatera – umiejętnie
oddana, dziecięca perspektywa, pozwala w pełnej krasie ujawnić pełne przywar
mechanizmy, które kierują naszą rzeczywistością. Ta niełatwa sztuka
zaprezentowania otoczenia z punktu widzenia dorastającego człowieka, bardzo
dobrze udała się Perowi Christianowi Jersildowi (1935), szwedzkiemu pisarzowi i
lekarzowi, o czym można przekonać się dzięki lekturze Wyspy Dzieci.
Głównym bohaterem powieści jest Reine
Larsson. 11-letni chłopiec to rezolutny młodzieniec samodzielnie wychowywany
przez swoją rodzicielkę, niespełna 30-letnią Harriett – jedyny syn to owoc
jednego z licznych, ale i krótkotrwałych związków, w jakie regularnie angażuje
się matka Reinego. W jedno z upalnych lat późnych lat 70-tych Harriett wyrusza
na wczasy pragnąc rozkoszować się 2-miesięcznym odpoczynkiem. Matka aranżuje
także wakacje syna, który ma spędzić je na tytułowej Wyspie Dzieci, gdzie organizowane są obozy letnie dla najmłodszych.
Reine, krnąbrny, a przy tym sprytny dzieciak, wciela w życie swój szatański
plan, dzięki któremu udaje mu się pozostać w rodzinnym domu. Zdobyty w ten
sposób czas wolny chłopiec zamierza poświęcić na kontemplacje i rozważania
dotyczące spraw kluczowych i najważniejszych – można pokusić się o stwierdzenie,
że Reine urządza sobie wakacje refleksyjno-ontologiczne. W ciszy i spokoju,
robiąc przeważnie to, na co ma ochotę, zaglądając tam, gdzie na ogół niedane
jest mu się zapuszczać, stykając się z ludźmi, których w innych okolicznościach
prawdopodobnie w ogóle by nie spotkał, młodzieniec
odkrywa i poznaje świat ludzi dorosłych.
Utwór mocno zapada w pamięć
właśnie z uwagi na postać protagonisty. Reine jest nad wyraz rozwiniętym
dzieckiem i bystrym obserwatorem, a z racji przyjętej mowy pozornie zależnej, razem
z trzecioosobowym narratorem, czytelnik nieustannie towarzyszy młodemu
człowiekowi i patrzy na otoczenie z punktu widzenia 11-latka. Reine dysponuje
wspaniałym filtrem, za pomocą którego odbiera płynące z zewnątrz bodźce i
wyjaśnia je swoją nieco pokrętną, ale jednak żelazną logiką. Interesujące jest
już samo spojrzenie na kwestię pełnoletności – chłopiec szczerze lęka się
momentu, w którym w swoim ciele odkryje pierwsze symptomy rozkwitu, bowiem jak
sam wyjaśnia: Tego dnia, kiedy wejdzie w
okres dojrzewania, wszystko przepadnie. Zostanie wciągnięty w sprawy dorosłych
bez szans odwrotu. Stanie się więźniem żądzy i innych plugastw, myśli już nigdy
nie będą czyste. Cała energia pójdzie na szukanie towaru do pieprzenia, nie
starczy jej na rozwiązywanie zagadek, czy istnieje Bóg i jak to było, kiedy
tworzył Adama [1]. Powyższy cytat jasno wskazuje, że
Reine to kontestator, buntownik i wolnomyśliciel, który nie daje łatwo złapać
się na lep czułych słówek, naiwnych wyjaśnień i oczywistych prawd. Na wiele
spraw młodzieniec ma własne poglądy, które nierzadko stoją w wyraźnej opozycji
do tego, co uchodzi za powszechnie przyjęte. Co istotne, chłopiec nie ujawnia
się ze swoimi wnioskami – jak sam stwierdza, żyje w świecie urojonym, żeby poukładać sobie wszystko w sensowną
całość [2].
Przygody, jakie stają się udziałem
protagonisty są pretekstem do przedstawienia portretu szwedzkiego społeczeństwa
lat 70-tych i przyznać należy, że jest t portret bardzo surowy. Naczelnymi
wartościami zdają się być hedonizm i konsumpcjonizm, czyli szeroko rozumiane
dogadzanie sobie. Większość z prezentowanych postaci, które przewijają się na
kartach powieści wybiera proste rozwiązania, które nie wiążą się z wysiłkiem –
wszystko powinno być nieskomplikowane i przyjemne. Matka Reinego samotnie
wychowuje syna i zdecydowanie unika przyjęcia roli rodzica, rozumianego jako
moralizatora, mentora czy przewodnika wprowadzającego w arkana zagadkowego
świata. Zamiast tego Harriett stawia na model oparty na koleżeństwie i złudnej
równości. Niewiele lepiej wypadają mężczyźni – znajomi kobiety to głównie
mężczyźni, którym zależy na szybkim seksie i związku opartym na usługiwaniu i
umilaniu wolnych chwil (sam Reine stwierdza, że nie chce być tłustym, owłosionym typem, który łazi ze
spermą w gaciach [3]). Z kolei starsze
panie z artystycznego atelier, gdzie Reine zatrudnia się w charakterze
młodocianego pracownika to uosobienie źle rozumianego szacunku dla wolności
jednostki, bowiem wiąże się to z brakiem zainteresowania bliźnim, brakiem
troski o innych (żadna z kobiet nie docieka, co skłoniło 11-letniego chłopca do
podjęcia płatnego zajęcia, żadna z nich nie jest w stanie zorientować się, że Reine wegetuje na własną rękę, mimo iż nie
zawsze ma on na sobie czyste ubrania). Symbolem obłudy jest zachowanie członków
quasi hippisowskiej trupy teatralnej,
którzy wystawiają sztuki traktujące o równości, jednocześnie lekceważąc młodego
bohatera ze względu na jego wiek.
Wyspa Dzieci to bardzo krytyczny obraz współczesnego świata, świata
w którym dojrzewanie często rozumiane
jest jako nauka stopniowej rezygnacji ze swoich marzeń, ambicji i zamierzeń. Człowiek
zagrzebuje się w kieracie codzienności, oddając się w ramiona rutyny,
wyzbywając się spontaniczności i ciekawości tego, co to otacza, będąc
jednocześnie zmuszonym do ulegania zachciankom innych. Reine świetne zauważa
też, że pośród ludzi dorosłych, nawet jeśli sprawy mają się beznadziejnie, a
wszyscy pogrążają się w apatii i bierności, to i tak bez przerwy trzeba udawać, że dzień następy przyniesie nowe możliwości
[4]. Gra pozorów, sztuczne
uśmiechy zadowolenia i satysfakcji to przymioty pełnoletnich, którzy jednak nie
potrafią zapewnić odpowiedzi na nurtujące Reinego pytania – chłopiec skazany
jest na własne przemyślenia i wnioski. Ludzie dorośli oraz wykreowana przez
nich rzeczywistość – na pozór pełna zasad, reguł, stereotypów oraz konwenansów
– okazuje się zupełnie bezużyteczną pustą skorupą czy wydmuszką, z której nie
sposób czerpać żadnych wzorców bądź doświadczeń. Pod kruchą i chybotliwą fasadą
pozorów rozpościera się potężne bagno hipokryzji, fałszu i dwulicowości.
Reasumując, Wyspa Dzieci to bardzo dobra lektura, która z racji samej konstrukcji przypomina kultową powieść Buszujący w zbożu
Salingera – szwedzki autor również stawia na młodego bohatera, który
postanawia zerwać ze swoim dotychczasowym bytem i na własną rękę zatopić
się w wielkim świecie ludzi dorosłych, próbując odnaleźć odpowiedzi na
wszelakiej maści pytania. Czytelnik zostaje zaproszony do tych
poszukiwań, ale Jersild nie oferuje gotowych rozwiązań – wspólnie z
Reinem możemy za to podywagować na temat przeróżnych ontologicznych i
metafizycznych zagadnień, które cudownie przeplatają się z prozą życia,
ukazywaną w niecodziennym ujęciu. Książka warta uwagi.
[1] Per Christian Jersild, Wyspa Dzieci, przeł. Halina Thylwe,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1986, s. 21
[2] Tamże, s. 151
[3] Tamże, s. 99
Ciekawie się zapowiada, tym bardziej, że społeczeństwo szwedzkie z lat 70-tych jest ukazane. Nie zgodziłbym się jednak z tym, że Infantylność i niedoświadczenie skutkują często tym, że młodzi ludzie bardzo szybko wychwytują wszelką dwulicowość i hipokryzję . Bystrość obserwacji nie jest dana wszystkim dzieciom po równo, a przecież wszystkie w pewnym momencie są po równi infantylne i niedoświadczone. Ponadto niektórzy dorośli zachowują tą cechę, tą zdolność do odzierania z pozy, podobnie jak charakterystyczną dla dzieci otwartość na nowe pomysły i nieskrępowaną kreatywność. Myślę, że to wpływ dorosłych, wychowanie i szkoła, pozbawiają dzieci tych w mojej ocenie pożądanych cech, a ich zanik nie jest wynikiem nabywania wiedzy, mądrości i doświadczenia.
OdpowiedzUsuńZgadza się, bowiem był dorzucić "na ogół" :) A książkę ciekawie byłoby zestawić z pozycją traktującą o współczesnym szwedzkim społeczeństwie, chociaż, co oczywiste, musiałaby to być proza pozbawiona wszelkich naleciałości związanych z poprawnością polityczną.
UsuńAutor miał bardzo ciekawy pomysł na książkę: dziecko zostaje samo, bez żadnej opieki i bez pieniędzy. I musi sobie jakoś radzić. Ale nie jest rzecz w typie "Kevin sam w domu", tylko realistyczna, poruszająca historia. No i Kevin został sam przypadkowo, a Reine specjalnie. :) Książkę czytałam kilka lat temu i do dziś pamiętam te fragmenty, kiedy chłopak szukał jedzenia. A matka ogromnie mnie irytowała: nieodpowiedzialna, lekkomyślna, mało troskliwa.
OdpowiedzUsuńHa, przyznaję, że podczas lektury nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy skojarzenie z "Kevinem sam w domu". To jednak zupełnie inna pozycja, znacznie dojrzalsza i bardziej przemyślana, chociaż nie brakuj w niej humoru.
UsuńPowinienem przy okazji wspomnieć, że o wyborze lektury zadecydowała m.in. Twoja pochlebna recenzja tego dzieła.
A ja skojarzyłam z Pippi Astrid Lindgren :) Dziecko zdane na siebie wygląda na pierwszy rzut oka na popularny w literaturze skandynawskiej motyw. Chyba muszę w końcu zweryfikować to na kolanie sklecone podejrzenie ;) W każdym razie mają samodzielne dzieci, może coś w tym jest.
UsuńWidzę, że na tę starą skandynawską serię też można liczyć.;) Coś mi się zdaje, że ta powieść daje ciekawy wgląd w szwedzką kulturę.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się oryginalny tytuł.;)
Zgadza się, od niedawna, głównie za sprawą Koczowniczki zacząłem odkrywać uroki prozy skandynawskiej i przy okazji sięgam również po wspomnianą serię. Na razie trafiam głównie na Szwedów, ale liczę, że poznam jeszcze innych Wikingów :)
UsuńBardzo interesująca pozycja. Po czasie stwierdziłam, że niezbyt przepadam za "Buszującym w zbożu", ale z tego, co piszesz podobieństwo "Wyspy dzieci" do niej wynika (tylko?) z konstrukcji.
OdpowiedzUsuńOgólnie nie trafiam na książki pisane z perspektywy dziecka, chyba, że są one kierowane do dzieci właśnie, więc sam ten fakt skłania mnie do sięgnięcia po tę pozycję.
Chętnie przeczytałabym też coś napisanego z pozycji dziecka-dziewczynki. Z wiekiem zauważam coraz bardziej jak duża jest różnica w dorastaniu chłopców i dziewczynek, co w dobie dążenia do jak największej równości między płciowej jest, w moim odczuciu, zacierane i odrzucane.
Co do "Buszującego w zbożu" to zbliżone wydawały mi się konstrukcja, ale i przemyślenia głównego bohatera poświęcone światu ludzi dorosłych.
OdpowiedzUsuńZ powieści pisanych z perspektywy dziecka, to w tym momencie kojarzę Jaspera Jones'a (świetna australijska książka), Wariacje na najniższej strunie Ladislava Fuksa (interesujący portret psychologiczny młodego, dorastającego chłopca) oraz Zerwać pąki, zabić dzieci (porażająca i przerażająca proza Kenzaburō Ōe). Z utworów pisanych z punktu widzenia dziewczynki to do głowy przychodzi mi jedynie seria o Ani z Zielonego Wzgórza. A faktycznie, dojrzewanie chłopców oraz dziewczynek to dwie diametralnie różne sprawy.
P.S. Jeśli wpadną mi do głowy jeszcze jakieś tytuły, to dam znać.
Czytałem, bardzo fajna książka :) Zresztą bardzo lubię motyw bohatera w jakiś sposób odcinającego się od otoczenia, peregrynującego po labiryntach wielkiej metropolii.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o książki z perspektywy dziecka, to nie można nie wspomnieć o genialnych "Przygodach Hucka" Marka Twaina, których tytułowy bohater to zresztą rówieśnik Reine'ego.
Ja generalnie lubię czytać o jednostkach niedopasowanych, podważających społeczne umowy i konwenanse. Chociaż eksploracja miejskiej dżungli to także interesująca tematyka.
Usuń"Przygód Hucka" nie miałem okazji czytać. Może kiedyś :)
Koniecznie musisz to nadrobić, myślę, że nie pożałujesz :)
UsuńNa pewno nie pożałuję - wszystkie Twoje polecanki wspominam bardzo dobrze.
Usuń