Siedmiu szaleńców
Roberto Arlt
Tytuł oryginału: Los siete locos
Tłumaczenie: Rajmund Kalicki
Wydawnictwo: PIW
Seria: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 240
Literatura
to cudowna sieć naczyń połączonych. Wynika to prostego z faktu, że dla wielu
pisarzy fundamentalnym zajęciem, oprócz pisania rzecz jasna, jest lektura dzieł
innych artystów. Stąd dany warsztat literacki formuje się poprzez swoistą
dyfuzję – przenikanie zalążków idei, elementów techniki czy cząstek kluczowych
zagadnień. Fascynująca jest sama możliwość śledzenia wpływu jednego z autorów
na płody innego – występująca delikatna siateczka powiązań, pępowina myśli
znakomicie uzmysławiają jak ważną rolę może odgrywać mentor czy idol, na którym
stara się wzorować początkujący twórca. Niedawno za sprawą powieści Siedmiu szaleńców, miałem sposobność
poznać prozę Roberto Arlta, który odcisnął piętno na dziełach takich mistrzów
jak Ernesto Sábato czy Julio Cortázar.
Roberto Arlt
(1900 – 1942) to argentyński pisarz, nowelista, dziennikarz oraz autor sztuk
teatralnych, który na świat przyszedł w rodzinie emigrantów. Jego ojciec
pochodził z Niemiec, natomiast matka z Triestu. Familia żyła dość skromnie, ich
egzystencja nie opływała w luksusy, ale Arlt nie zamierzał skorzystać z szansy
na wyrwanie się z nędzy jaką dawała edukacja. Bardzo szybko, bo już w trzeciej
klasie porzucił on szkołę, stawiając na naukę życia, jaką zapewniały ulice
Buenos Aires. Arlt imał się wielu różnych zajęć – pracował jako sprzedawca,
robotnik portowy i budowlany, mechanik, robotnik w cegielni, co stanowiło
znakomitą okazję, by poznać najbiedniejsze dzielnice stolicy Argentyny. Na
literackie wody Arlt wypłynął dzięki wsparciu Ricardo Güiraldesa, argentyńskiego
nowelisty i poety – w wieku dwudziestu lat opublikował swój debiut Diario de un morfinómano (Dziennik morfinisty). W 1929 roku
ukazała się jedna z najgłośniejszych powieści Arlta Siedmiu szaleńców. Jest to jedyne dzieło, z którym polski czytelnik
może zapoznać się w ojczystym języku – zostało ono wydane przez niezastąpiony
PIW w ramach serii Współczesna Proza
Światowa.
Głównym
bohaterem utworu jest Remo Erdosain, człowiek, marzyciel i niespełniony
wynalazca, którego plecy przygina ku ziemi ciężar nieszczęścia, jakim
napiętnowany jest jego żywot, przepełniony nudą, zniechęceniem oraz udręką. Z
racji doświadczanych niepowodzeń, Remo coraz bardziej przypomina ludzką skorupę
obficie pooraną zmarszczkami rozgoryczenia, poruszaną wyłącznie automatyką
przyzwyczajeń. Rutyna dnia codziennego, który ogranicza się do walki o
przetrwanie, o w miarę godziwy byt, jest przytłaczająca – zamyka ona w klatce
bezradności oraz zalewa poczuciem goryczy i zgorzknienia. Remedium na męcząca
egzystencję okazuje się poczucie bezkarności i życie ponad stan, możliwe za
sprawą sukcesywnie defraudowanych pieniędzy. Remo Erdosain, dotychczas szeregowy
pracownik zatrudniony w charakterze inkasenta, w chwili, gdy został przyłapany na
przywłaszczeniu gotówki należącej do firmy, zdążył wyłudzić od swojego
pracodawcy 600 pesos i 7 centavos. W momencie rozpoczęcia akcji cały szwindel
wychodzi na światło dzienne, a Erdosain zostaje postawiony pod ścianą, chociaż
nie jest jeszcze definitywnie zgubiony – dostaje on czas do następnego
popołudnia, by zwrócić brakującą w kasie kwotę. W ten sposób rozpoczyna się
niezwykła, utrzymana w tonacji sennych majaków wędrówka po mieście, nurzanie
się w jego najbrudniejszych i najmroczniejszych trzewiach. Przychodzi czas, by
odnaleźć szaleńców, którzy pożyczając niezbędną kwotę pozwolą chociaż na chwilę
wybrnąć z tarapatów. Ale metropolia taka jak stolica Argentyny skrywa w sobie
znacznie więcej.
Razem z
protagonistą odkrywamy ubogą codzienność Buenos Aires, snując się po
dzielnicach nędzy, wstępując do tanich barów, obskurnych burdeli czy
zaniedbanych ludzkich siedzib. Trafiamy do środowiska brzydkich prostytutek,
czujnych alfonsów, bezwzględnych sutenerów, znudzonych szoferów, naganiaczy,
niewykwalifikowanych robotników oraz kolorowych emigrantów. Słońce gości tu
często, ale jego promienie są zimne, bowiem bezwzględnie obnażają brud i biedę,
które wyzierają zza każdego rogu – w tym przypadku światło, a więc symbol
objawienia, świętości staje się karykaturą epifanii, bowiem uświadamia nam jak
mizerna może stać się ludzka egzystencja i nie jest to bynajmniej dobra nowina.
Głosicielem
smutnej prawdy na temat życia ludzkiego jest Remo Erdosain. Tak jak prorocy
czekali na nadejście swego mesjasza, tak Erdosain łudzi się, że jego
dotychczasowy byt, który śmiało można przyrównać do wegetacji, ulegnie
diametralnej przemianie za sprawą jakiegoś tajemniczego wydarzenia. Owa
niezwykłość, ziszczenie się pragnienia, by dzień jutrzejszy nie był wyłącznie
przedłużeniem dzisiejszego, ale czymś odmiennym i nieprzewidywalnym, mogłaby
uratować Erdosaina przed katastrofą nużącej codzienności. Ale ponieważ nie
zapowiada się, by w życiu Remo ziścił się jakikolwiek cud, bohater oddaje się
marzeniom, w których jego osoba oraz prowadzony przez niego żywot doświadczają
pożądanej metamorfozy. Z tego względu powieść to także podróż po rojeniach i
majakach zdesperowanego umysłu Erdosaina, który sny o dostatku, uśmiechu
fortuny i urodzaju przeplata masochistycznymi wizjami upodlenia, poniżenia i
stoczenia się na samo dno społecznej kloaki.
Mocnym
punktem powieści jest z pewnością galeria interesujących postaci, które zostają
szczegółowo zaprezentowane. Uwagę przykuwa aptekarz Ergueta, niedawny wielki
grzesznik, który nawróciwszy się oddaje się studiom nad Biblią. Z wewnętrznego
przymusu żeni się on z nierządnicą, a wkrótce zaczyna uprawiać hazard, twierdząc,
że Jezus wyjawił mu sekrety rulety. Równie interesująco przedstawia się Smutny
Alfons, czyli Haffner. Na pierwszy rzut oka jest to wstrętna i odrażająca
ludzka kreatura, odczuwająca bezbrzeżną pogardę w stosunku do kobiet, na które
potrafi spoglądać jedynie przez pryzmat potencjalnych zysków, jakie mogłyby
uzyskać, gdyby zdecydowały się sprzedawać swoje ciało. Ale jednocześnie ciężko
zaprzeczyć, że ów człowiek ma gest, potrafi być zarówno hojny jak i pomocny,
szczególnie jeśli chodzi o rozkręcenie działalności tajnej, wywrotowej
organizacji, dążącej do ustalenia nowego, mocno krwawego i bezwzględnego ładu i
porządku, której głównym źródłem dochodu miałaby być sieć burdeli. Takie
właśnie szaleńcze wizje w swoim niepoślednim umyśle snuje Astrolog, protoplasta
południowoamerykańskich dyktatorów, rewolucjonista pragnący wywołać chaos,
absolutny zamęt, które zmiotłyby ze stołka panującą władzę oraz ustrój. Do kompletu (razem z bohaterem będzie dopiero
5 wariatów, ale resztę doliczycie sobie sami, kiedy już zdecydujecie się na
lekturę tego dzieła) można dorzucić jeszcze kuzyna żony Erdosaina, Gregoria
Barsuta, który niczym pijawka wczepił się w życie biednego Remo (jakby ten nie
dość miał już problemów na swojej głowie), naprzykrzając się samą swoją
obecnością oraz męcząc streszczeniami swoich niezwykłych snów, gdzie prym wiodą
jednookie ryby czy córa znajomej spirytystki.
Całą
kompozycję wybornie uzupełnia plastycznie odmalowany klimat wielkiego miasta
Buenos Aires, które stanowi niezwykłą mieszankę ras i kultur, kocioł plugastwa
oraz zepsucia. Błotniste ulice, nad którymi leniwie unosi się brudna mgła,
obskurne spelunki razem z ich klientelą o bandyckich gębach czy tanie
pensjonaty, w których koczują całe gromady wykolejeńców składają się na
bezkształtną, kipiącą masę, którą Astrolog zamierza ujarzmić i okrutnie
wykorzystać, faszerując ją kłamstwem, manipulacją, mirażem i ułudą.
Wisienką na
torcie są koncepcje oraz refleksje poszczególnych bohaterów. Wydaje mi się, że
w świetle naszej polskiej rzeczywistości, na szczególną uwagę zasługuje Major,
jeden z potencjalnych współpracowników Astrologa, który o ówczesnej kaście
politycznej wypowiada się w następujący sposób: (…) żeby zostać deputowanym, trzeba mieć staż w okłamywaniu, zacząć
jako pomagier w wyborach, paktować i kumać się z najróżniejszymi kreaturami,
krótko mówiąc, żyć na marginesie prawa i prawdy. Rozgoryczenie
demokratycznym systemem rządów jest aż nadto widoczne i to ono leżeć u podstaw
podjęcia współpracy z człowiekiem pokroju Astrologa. Tym bardziej, że pokładów
złości w fałszywym Majorze jest naprawdę sporo – W naszej izbie posłów i senatorów zasiadają ludzie oskarżeni o lichwę i
morderstwa, bandyci zaprzedani zagranicznym firmom, tak oczywiste nieuki, że
parlamentaryzm zakrawa tu na jawną komedię, rzucając cień na cały kraj. (…) Nie
przesadzę, kiedy powiem, że walka partii politycznych w naszej ojczyźnie nie
jest niczym innym jak kłótnią handlarzy, z których każdy chce sprzedać kraj za najlepszą
cenę. To zabawne (a może przerażające?), ale gdyby przytoczyć sam cytat,
nie poznawszy uprzednio jego źródła, z pewnością ciężko byłoby zgadnąć, który z
demokratycznych krajów znalazł się w ogniu tak surowej krytyki.
Równie
bezwzględnie została potraktowana nasza ludzka natura, która charakteryzuje się
grzesznością oraz ułomnością. Bohaterowie utworu sukcesywnie wyrządzają sobie
zło, ranią się wzajemnie w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób, ich czynami
kieruje zawiść, ale na próżno próbują wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, na
które nie mogą się zdobyć. Przesłanie płynące z powieści wydaje się dość
oczywiste – tytułowymi szaleńcami jesteśmy my wszyscy, którzy ulegamy
podszeptom egoistycznego instynktu, a gmach prywatnego szczęścia wznosimy na
krzywdzie innych, poprzez gwałty, morderstwa, oszustwa, kanty, zdrady,
bierność, przyzwolenie na zło, prezentując w pełnej krasie wszelkie
okrucieństwa, do jakich zdolna jest posunąć się istota dumnie zwana człowiekiem.
Arlt
odsłania przed czytelnikiem najmroczniejsze strony ludzkiej osobowości,
odkrywając to, co zazwyczaj znajduje się w głębi, poniżej naszej świadomości i
naszych myśli, to co pieczołowicie ukrywamy przed otoczeniem oraz przed samym
sobą. Argentyński literat w sposób dość brutalny oraz mocno cyniczny wyciąga
jednak te wszystkie brudy na światło dzienne, prezentując je w pełnej krasie,
ukazując pełny rozmiar ludzkiej brzydoty. Całość utrzymana jest w stylu, który
niepokoi czytelnika, i którego echa zdają się pobrzmiewać w twórczości Ernesto
Sábato – wydaje się, że Astrolog to idealny bohater do zasiedlenia tajemniczego
świata cieni i tuneli, jaki wykreowany został w utworach Tunel, O bohaterach i grobach czy Abaddón - anioł zagłady. Oprócz podobnego klimatu dzieła łączy także zbliżona forma –
zarówno Abaddón jak i Siedmiu szaleńców podzielone są na
krótkie rozdziały, z których każdy oznaczony jest tytułem. Jednak w powieści Sábato
poszczególne części cechują się większą niezależnością – niektóre fragmenty to
wręcz autonomiczne organizmy, które spokojnie mogłyby egzystować samodzielnie.
Z tego względu fabuła jest zdecydowanie mniej płynna niż u Arlta – kolejne
rozdziały nie zawsze cechują się ciągłością, następny z nich nie zawsze jest
kontynuacją poprzedniego. Nie mniej jednak można odnieść wrażenie, że to
właśnie Arlt wskazał temat ludzkiej psychiki i jej ciemnych meandrów jako
zagadnienie, które warto eksploatować, a Sábato znakomicie je rozwinął i
pogłębił wydając na świat dzieło, będące zapisem niepokojów i obsesji.
Wasz Ambrose
Jak krótko żył autor tej książki! Z pewnością nie zdążył napisać wszystkich zaplanowanych dzieł, bo 42 lata to tyle co nic...
OdpowiedzUsuńWidzę, że Arlt lubił portretować postacie z półświatka, czyli takie, których większość czytelników nie chciałaby spotkać na swojej drodze. Cytat o partiach politycznych rzeczywiście jest uniwersalny.
Tak, pisarz zmarł bardzo młodo, a szkoda, bo na podstawie lektury "Siedmiu szaleńców" stwierdziłem, że Arlt miał nieprzeciętny talent literacki. Autor portretował postacie z półświatka, bowiem byli to ludzie których najlepiej znał - to w ich środowisku obracał się na co dzień, to wśród nich dorastał :)
UsuńPrzyznam, że czekałam aż pojawi się w Twoich recenzjach jakaś powieść iberoamerykańska. Pierwszy raz słyszę o tym autorze, choć spotkałam się z autorami, na których miał wpływ.
OdpowiedzUsuńWidzę, że ciągle trafiasz, a może sam wybierasz książki mówiące o kondycji człowieka, podchodzące bardzo surowo do odeny jego zachowań itd. Trochę to przerażające, że nie pozwalasz sobie na chwilę oddechu, coś lżejszego:)
Czytając tę recenzję wpadło mi do głowy, że mogłaby się Tobie spodobać proza Le Clézio. Czytałam jedynie jego 3 utwory, ale wydaje mi się, że jego twórczość wpisuje się w tematyką, którą poruszają prezentowane przez Ciebie tytuły. Zwłaszcza Raga czy Urania.
Od pewnego czasu postanowiłem regularniej sięgać po książki iberoamerykańskich autorów i oto efekty :) Chciałem przy tym poznać kogoś, kogo twórczości jeszcze nie czytałem. Na bibliotecznej półce zaintrygowało mnie nazwisko dość nietypowe i tak oto padło na Arlta.
UsuńStaram się unikać takich gatunków literackich jak sensacja, kryminał, romans, thriller czy młodzieżówki. Siłą rzeczy trafiam na książki obyczajowe oraz psychologiczne, które najczęściej koncentrują się na człowieku i jego naturze. A że jako ludzkość mamy sporo na sumieniu, wychodzi na to, że czytam książki, które dość surowym i krytycznym okiem spoglądają na człowiecze zachowania :)
Dzięki za polecenie prozy Le Clézio. Miałem już styczność z piórem tego pana dzięki powieści "Onitsza" i całkiem miło wspominam tę przygodę. Z chęcią rozejrzę się za "Uranią" bądź "Ragą" :)
Całkiem niedawno wpadłam na rekomendację tej powieści w sieci i b. mnie zaintrygowała. Widzę, że słusznie.;) A skoro rzecz jest o półświatku, tym bardziej mnie intryguje.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, potwierdzam. Mnie książka b. przypadła do gustu i szczerze żałuję, że nie przetłumaczono jak dotąd żadnej innej powieści Arlta. Ale należy cieszyć się tym, co jest - co by to było, gdyby nie PIW i jego Współczesna Proza Światowa :)
UsuńWydaje mi się, że w tej serii najwięcej było "jednorazowych strzałów", co czasem wzbudza żal. Ale tak jak piszesz, trzeba się cieszyć tym, co opublikowano.;)
UsuńFakt, jednostrzałów jest naprawdę sporo. Z tego względu cała ta seria kojarzy mi się z czymś na wzór sondy - redaktorzy wybierali nazwisko literata, który zapowiadał się dość interesująco, publikowano jego dzieło i kiedy powieść chwyciła, tzn. cieszyła się sporym uznaniem, po odkrytego twórcę chętnie sięgały także inne oficyny. Przez WPŚ przewinęli się Vonnegut, Nabokow, Kerouac, Calvino, Heller, Márquez, Fuentes, Updike i wielu, wielu innych, którzy doczekali się kolejnych przetłumaczonych utworów. Szkoda, że Arlt nie okazał się na tyle atrakcyjny, by przybliżyć inne jego dzieła.
UsuńMoja ulubiona seria z PIW w której zaczytywałam się w latach młodości, jak widać nie zawodzi. Niestety, "Siedmiu szaleńców" w mojej bibliotece raczej nie było, bo nie przypominam sobie, bym czytała tę książkę - a dobrze znać dzieło kogoś, kto wpłynął na takich wielkich jak Cortazar, czy Sabato.
OdpowiedzUsuńJa tę serię poznaję od niedawna, a jako, że jest ona dość pokaźna objętościowo to mogę przypuszczać, że jeszcze wiele interesujących lektur dopiero przede mną :) O tak, to nawiązanie do Sábato oraz Cortázara, o którym w swoim posłowiu wspomniał Kalicki bardzo mnie ucieszyło i zainteresowało. Lubię takie literackie zależności i wpływy.
UsuńKsiążka którą muszę przeczytać. Wcześniej o niej nie słyszałem, ale po zapoznaniu się z Twoją recenzją, będę się musiał za nią rozejrzeć. Interesująca jest zarówno biografia autora jak i tematyka jego dzieła. No i środowisko w jakim rozgrywa się jego akcja, nic dziwnego że przykuło moją uwagę.
OdpowiedzUsuńHehe, przyznam, że w trakcie lektury od razu czułem, że powieść może przypaść Ci do gustu, bo z tego co zauważyłem lubisz obracać się właśnie w takich literackich klimatach. Żywot Arlta jest także b. interesujący i szczerze żałuję, że jak na razie w Polsce pojawiła się tylko ta jedna książka tego autora.
UsuńJak Ty to robisz, że przemycasz do każdej opinii tak wielki ładunek emocjonalny, że każdą książkę chce się czytać?
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny zapisuję tytuł i autora, ponieważ pamięć jest ulotna.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Czasem za bardzo się wczuję i potem takie kwiatki wychodzą, mimo, że do czytanych ksiąg staram się utrzymywać chłodny dystans :) Jeśli uda Ci się sięgnąć po ten tytuł to liczę, że przypadnie Ci do gustu.
UsuńDziękuję za życzenia i rzecz jasna - wzajemnie. Oby to był dobry rok :)
Kompletnie nieznany mi autor, choć wydawało mi się, że literatury iberoamerykańskiej nie traktowałam po macoszemu. Widać, wiele jeszcze muszę nadrobić. Może to będzie postanowienie noworoczne ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z monweg, w Twoich tekstach widać, że kochasz te książki. Jest jeszcze coś, każda recenzja to dowód na to, że wkładasz w swoje blogowanie sporo pracy - recenzja to recenzja, a nie szybka przebieżka ze streszczeniem ;)
Dla mnie ten pisarz także był postacią zupełnie anonimową, natknąłem się na niego przez zupełny przypadek, przeglądając półki z prozą hiszpańskojęzyczną. Od pewnego czasu postanowiłem sobie, że odrobinę częściej będę sięgał po autor z Ameryki Łacińskiej :)
UsuńDzięki za miłe słowa, które b. mocno motywują mnie do dalszej pracy i przekonują mnie, że ma ona sens :) Książki czytam od dość dawna, ale dopiero od pewnego czasu staram się być bardziej świadomym czytelnikiem i miłośnikiem literatury :)
Aaa, może zorganizowalibyście z Koczowniczką jakieś synchroniczne czytanie? Wydaje mi się, że Wasze biblioteczki są spokrewnione :) Oboje wyróżniacie się w blogosferze i motywujecie do czytania mniej znanych, starych dobrych książek :)
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu wymieniamy się koczowniczką tytułami i zdarzało nam się porównywać wrażenia z jednej lektury, ale takie synchroniczne czytanie byłoby czymś bardzo trudnym, przynajmniej dla mnie, bowiem nie jestem nawykły do planowania :) Wydaje mi się przy tym, że proponowane przez nas powieści (szczególnie te serwowane przez PIW) dość dobrze się uzupełniają - ja odrobinę bardziej preferuję Współczesną Prozę Światową, natomiast koczowniczka częściej sięga po Klub Interesującej Książki :)
UsuńTak, to uzupełnianie się rzuciło mi się w oczy :)
UsuńLiteratura iberoamerykańska często niesie ze sobą rozważania na temat istoty człowieczeństwa, moralności, przekraczania tych jakże cienkich niekiedy granic. Mam "Siedmiu szaleńców", to samo wydanie, od dawna. Tylko ciągle jakoś tę książkę odsuwałam w czasie. Czas to zmienić.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Nowego Roku, Ambrose.
Radości, spełnienia i wielu wartościowych lektur (:
O tak, a przy tym literatura iberoamerykańska to też wielki kolaż, eklektyczny zlepek - tamtejsi twórcy często starają się tworzyć coś, co ja roboczo nazywam literaturą totalną, tj. sięgającą do niemal każdej dziedziny życia, dającą wskazówki jak egzystować jako człowiek w pełnym tego słowa znaczeniu, etc. Jeśli masz tę pozycję na półce to nie pozostaje mi nic innego jak serdecznie polecić Ci jej lekturę :)
UsuńDziękuję bardzo za życzenia i oczywiście z wzajemnością. Niech literatura obdarza Cię swoimi najlepszymi płodami :)
Mocna lektura na rozpoczęcie Nowego Roku. Wygląda na podwójnie interesującą; realia amerykańskie, szczególnie z południa regionu, zawsze mnie ciekawiły, a tu jeszcze taki ładunek uniwersalizmu! Naprawdę warta zapamiętania pozycja, szkoda tylko, że to kolejna z tych, mam wrażenie, dołujących.
OdpowiedzUsuńPostanowiłem sobie niedawno, że będę odrobinę częściej sięgał po literaturę iberoamerykańską, bo tamtejsze realia także i mnie bardzo interesują. Książka zasługuje na szczególną uwagę z racji postaci Astrologa, który jest niezmiernie interesującym osobnikiem. Z posłowia dowiedziałem się, że autor napisał kontynuację, ale niestety nie przetłumaczono jej na j. polski. Heh, wydaje mi się, że większość książek, które przedstawiają rzeczywistość bez spoglądania na nią przez różowe okulary jest dołująca :)
UsuńSą wyjątki na szczęście. Choćby Pieśń Lodu i Ognia ;)
UsuńLiteratura to cudowna sieć naczyń połączonych.- jejku, jak pięknie zacząłeś i masz w tym całkowitą rację. To "brudne" środowisko strasznie mnie kręci :) Chętnie jej poszukam.
OdpowiedzUsuńDzięki :) Mnie te męty i szumowiny także przypadły do gustu - lumpenproletariat to bardzo ciekawa warstwa społeczna, o której bardzo lubię czytać. Książkę można odnaleźć w bibliotekach oraz antykwariatach :)
Usuń