Galapagos
Kurt Vonnegut
Tytuł oryginału: Galapagos
Tłumaczenie: Dariusz Józefowicz
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 336
Wszystko ma
swój początek i koniec, a ludzka cywilizacja nie jest w tej materii żadnym
wyjątkiem, chociaż niektórzy zdają się sądzić, że panowanie człowieka na ziemi
będzie trwa po wsze czasy. Przyznać trzeba, że my ludzie, przynajmniej jako
gatunek, cechujemy się ogromną elastycznością oraz zdolnością przystosowawczą,
które pozwalają egzystować nawet w najbardziej ekstremalnych dla naszego
organizmu warunkach. Ale jednocześnie z zapałem godnym największych
entuzjastów, sukcesywnie degradujemy środowisko, w jakim żyjemy, tępiąc kolejne
gatunki, skazując na zagładę następnych przedstawicieli fauny i flory,
produkując masę śmieci i odpadów, które skutecznie zatruwają nasze najbliższe
otoczenie. Większość patrzy na świat z perspektywy swojego krótkiego ludzkiego
żywota i nie potrafi wyobrazić sobie w jakich okolicznościach przyjdzie bytować
ich dzieciom, wnukom, nie mówiąc już o dalszych pokoleniach. Oczywiście od
każdych reguł istnieją wyjątki, czego w tym przypadku dobrym przykładem są
pisarze science fiction, z których wielu starało się podejrzeć, co też takiego
szykuje dla nas przyszłość. Wiele z ich wizji powala rozmachem, wzbudza respekt
mnogością detali i szczegółów, ale są też takie, które wywołują uśmiech z racji
ich groteskowości. Bardzo nietypową, ale jakże interesującą prognozę na łamach
książki Galapagos przedstawił Kurt
Vonnegut.
Kurt
Vonnegut (1922 – 2007) to znany amerykański pisarz i publicysta, którego dzieła
zaliczane są do kręgu science fiction oraz postmodernizmu. Pochodzący z rodziny
o niemieckich korzeniach Kurt już w czasach swojej edukacji przejawiał
tendencje do chwytania za pióro, pisząc dla szkolnych gazetek. W 1943 roku
wstąpił do wojska i niedługo potem został wysłany na front do Europy. W grudniu
1944 Vonnegut brał udział w ofensywie w Ardenach, w trakcie której trafił do
niemieckiej niewoli. Część jeńców, w tym Kurta osadzono w Dreźnie, gdzie w
ciągu dnia pracowali przy produkcji syropu słodowego dla kobiet w ciąży, a noce
spędzali zamknięci w podziemiach starej rzeźni. 13 lutego 1945 Vonnegut miał
okazję przeżyć dywanowe bombardowanie miasta prowadzone przez aliantów –
ponieważ użyto głównie bomb zapalających, wzniecone pożary wywołały burzę
ogniową, która strawiła ok. 39 km² miasta, powodując także uduszenie wielu
ludzi. To wydarzenie stało się inspiracją do napisania jednej z
najgłośniejszych książek Vonneguta, Rzeźni
numer pięć. Po wojnie artysta postanowił dokończyć studia, ale jego praca
dyplomowa została odrzucona przez komisję. Kurt, aby utrzymać swoją rodzinę
imał się wielu zająć – pracował jako reporter kryminalny, przedstawiciel działu
public relations w General Electric,
nauczyciel angielskiego, copywriter.
W 1985 roku, gdy Vonnegut był już uznanym pisarzem, wydana została książka Galapagos, której chciałbym się dzisiaj
bliżej przyjrzeć.
Rok 1986.
Świat sukcesywnie osuwa się w odmęty szaleństwa. Królować zaczynają chaos i
przemoc, a dotychczas ustalone zasady i prawa ulegają gwałtownym redefinicjom.
Państwa bankrutują, obywatele, głodni i zdesperowani, wylegają na ulicę, by wyrazić
swoje niezadowolenie z nędznych warunków, w jakich przyszło im wegetować, na
świecie wybucha epidemia groźnego wirusa. Jednocześnie w Guayaquil, portowym
ekwadorskim mieście trwają przygotowania do Przyrodniczej
Wyprawy Stulecia, morskiej podróży, w trakcie której jej uczestnicy
przebywający na pokładzie statku Bahía de Darwin mają okazję zwiedzić
archipelag Wysp Galapagos. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się
wskazywać, że świat, jaki znamy w obecnej postaci wkrótce zniknie, a tylko
garstka rozbitków pozostanie spadkobiercami ludzkiej cywilizacji. Na pierwszy
rzut oka Galapagos, książka Kurta
Vonneguta sprawia wrażenie powieści katastroficznej, ale nic bardziej mylnego.
Autor znany jest jako mistrz czarnego humoru, a to dzieło stanowi tego niezaprzeczalny
dowód.
Galapagos przykuwa uwagę od pierwszych
zdań ze względu na styl, jakim została napisana. Historię snuje wszechwiedzący
narrator, który swoją relację obficie okrasza ironią i kpiną. Atakiem
niewybrednych dowcipów, gorzkich stwierdzeń oraz prześmiewczych sformułowań
pada rodzaj ludzki, który okazuje się bardzo wdzięcznym, a przy tym wręcz
niewyczerpanym tematem do żartów, wyrażania pogardy, etc. W książce prym wiodą
absurd oraz groteska, którym towarzyszą oryginalne wnioski oraz ciekawe wzmianki
na temat człowieka oraz cywilizacji, którą udało mu się stworzyć. Vonnegut
bierze na warsztat nasze ludzkie mniemania oraz przesądy dotyczące nas samych i
rozprawia się z nimi bardzo brutalnie, przekonując, że nasz antropocentryzm w
żadnej mierze nie jest uzasadniony ani racjonalny.
W oczy rzuca
się nietypowe podejście wobec rzeczy, którą chyba obecnie najbardziej się
szczycimy, tj. wobec naszych mózgów. Wg narratora nasze umysłowe organy to
nieudany wytwór ewolucji, jedna z jej odnóg będące jedynie tylko ślepą uliczką,
ciężarem (dosłownym i przenośnym), który musi w konsekwencji zakończyć się
fiaskiem, czyli zagładą. Bardzo interesujący jest wywód, który doprowadza
odpowiadającego do tej dość zaskakującej konstatacji – otóż nasze wielgachne,
przerośnięte, trzykilogramowe mózgi służą nam głównie do snucia podłych i
niecnych planów, mających na celu uprzykrzenie egzystencji pozostałym osobnikom
naszego gatunku. Człowiek jawi się jako istota szkaradna, ale i tragikomiczna –
nie potrafimy korzystać z ogromnej zdobyczy ewolucyjnej, jaką jest tak wysoce
rozwinięty mózg, zapewniający zdolność abstrakcyjnego myślenia. Ten wyjątkowy
organ wykorzystywany jest najczęściej jako narzędzie do zadawania bólu i
cierpienia w sposób mniej lub bardziej wyrafinowany. Alternatywnym zajęciem
jest rozwiązywanie wszelkich zagadek, wyjaśnianie niewiadomych, które skrywają
w sobie natura, ziemia, Wszechświat – kolejne sukcesy na polu nauki prowadzą
jednak do próżności, buty, przekonania o wyjątkowości rodzaju ludzkiego, co z
kolei odpowiada za stworzenie mirażu, jakoby człowiek był najpotężniejszą
istotą, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Koniec końców, finalna myśl
sprowadza się do stwierdzenia, że to człowiek i jego wielki mózg są źródłem i
przyczyną wszelkiego zła na planecie Ziemia.
Narrator
wykreowany przez Vonneguta jest równie bezlitosny dla ludzkiej cywilizacji,
którą cechują przede wszystkim umowność i chimeryczność. Przyczyną owej
niestałości i niestabilności są obiegowe opinie, subiektywne odczucia, które
wpływają na działania ludzkie niemal w takim stopniu jak niezbite fakty, ale
podlegają znacznie większym fluktuacjom. Dla przykładu zupełnie nagle i
niespodziewanie może okazać się, że pieniądze, akcje, obligacje, hipoteki i
inne świstki papieru to nic innego jak papier właśnie – bezwartościowy i mało
przydatny w walce o przetrwanie. Nietrudno wyobrazić sobie przy tym, jaki chaos
i zamieszanie wywołuje gwałtowna dewaluacja danej gotówki, w którą to większość
ludzkich istot lokuje swoje majątki.
Vonnegut
bardzo zabawnie, ale jednocześnie celnie zaprezentował rolę przypadku w naszym
życiu oraz dziejach całej ludzkości. W tym celu pisarz posłużył się Kanka-bonami, fikcyjnym plemieniem
ludożerców, zamieszkującym lasy Ekwadoru, które w powszechnej opinii było
skazane na nieuniknioną zagładę. Tymczasem na skutek niezwykłego splotu
wydarzeń, to właśnie kilka kanka-bońskich
dziewczynek stało się Ewami przyszłego gatunku ludzkiego.
Powieść
czyta się stosunkowo szybko z uwagi na krótkie rozdziały, na jakie została
podzielona, chociaż odbiór dzieła jest odrobinę zakłócony przez nietypową
narrację. Pomimo, iż akcja większości wydarzeń została osadzona w roku 1986, to
relacja prowadzona jest z perspektywy miliona lat – jest to swoista
retrospekcja, w efekcie czego zdarzają się czasowe skoki, wyprzedzanie faktów
oraz zaburzenia chronologii. Ponadto snujący opowieść lubuje się w dygresjach,
anegdotach, ciekawostkach, przedstawianiu własnych przemyśleń oraz komentarzy,
co rozciąga i wydłuża fabułę, ale jednocześnie sprawia, że jest ona tak zabawna
i nieszablonowa.
Reasumując,
moje pierwsze spotkanie z Kurtem Vonnegutem okazało się bardzo owocne.
Amerykański pisarz w sposób wyborny włada ironią oraz absurdem, za pomocą których
kreśli ramy swojego literackiego świata. Obcowanie w tym dziwacznym tworze,
poznawanie jego mieszkańców było bardzo intrygującym doświadczeniem, któremu
towarzyszyły szczere salwy śmiechu, bowiem powieść Galapagos można odczytać jako żart z teorii ewolucji. W mniejszym
stopniu jest to chyba także hołd złożony Karolowi Darwinowi i jego dziełu,
zatytułowanemu O powstawaniu gatunków
drogą doboru naturalnego. Wydaje się, że sam rok, w którym rozpoczyna się
akcja utworu, tj. rok 1986 to nawiązanie do sławetnego roku 1984 Orwella. Galapagos to w pewnym mierze także antyutopia, a że wszystko jest
tutaj mocno pokręcone, stąd ta dwuletnia rozbieżność w osadzeniu akcji utworu.
Jednym słowem czyste szaleństwo, z którym jednak warto się zmierzyć.
Wasz Ambrose
"Na razie z książek tego autora czytałam tylko "Rzeźnię..." - dobra książka, ale trudna do recenzowania i męcząca emocjonalnie, bo wiele w niej opisów wojennych okrucieństw, tragedii. Oceniłam wysoko, ale jakoś do tej pory nie sięgnęłam po inne książki Vonneguta.
OdpowiedzUsuń"Rzeźnia numer pięć" i "Śniadanie mistrzów" zostały wydane w serii Współczesna Proza Światowa :)
Ja nazwisko tego Pana znałem już od dawna, dawna, ale jakoś nie odczuwałem specjalnej potrzeby, by zapoznać się z jego twórczością. Książkę przeczytałem głównie dlatego, że natknąłem się na nią w Składnicy Taniej Książki i przyznaję, że twórczość Vonneguta całkiem przypadła mi do gustu, chociaż "Galapagos" również było odrobinę męczące - absurd gonił absurd i w tym korowodzie szaleństwa odczułem delikatne znużenie :) Czy "Rzeźnia numer 5" także utrzymana jest w takim tonie, pełnym czarnego humoru?
UsuńWPŚ może pochwalić się wieloma nazwiskami i tytułami, które dzisiaj są często odkrywane na nowo (jako choćby powieści Llosy czy Kerouaca).
Trochę czarnego humoru w "Rzeźni" jest, ale na pewno o wiele mniej niż w "Galapagos" :)
UsuńTo dobra książka antywojenna, jeśli wpadnie Ci w ręce, przeczytaj. Najbardziej wbiły mi się w pamięć opisy bombardowanego Drezna oraz pytania Vonneguta o celowość tych bombardowań.
W "Galapagos" także pojawia się sporo dowodów na bezcelowość i bezsens wielu ludzkich działań oraz pytania o ich sens. Vonnegut na skutek wojennych przeżyć chyba stracił dobre zdanie o człowieczym gatunku. Przy najbliższej wizycie w Taniej Książce rozejrzę się za "Rzeźnią ...", bo cenię sobie pacyfistyczne utwory :)
UsuńA ja oprócz wspomnianej już "Rzeźni..." polecam Ci "Kocią kołyskę", która oprócz tego, że jest literaturą science fiction, posiada elementy satyry politycznej.
Usuń"Galapagos" będę miała na uwadze.
Dzięki za polecenie, mam nadzieję, ze uda mi się wyhaczyć którąś z proponowanych przez was pozycji :)
UsuńSwego czasu na studiach zaczytywałem się Vonnegutem. Ja byłem zachwycony jego ironią, sarkazmem i cynizmem. W świetny sposób Vonnegut punktuje nasze wszystkie słabostki i grzechy. Od dawna sobie powtarzam, że muszę ponownie wrócić do jego pisarstwa. A "Galapagos" mam na półce, czeka grzecznie na swoją kolej.
OdpowiedzUsuńMnie także przypadła ta bezwzględność w punktowaniu ludzkich słabości połączona z inteligentnym humorem i suto zakrapiana ironią. Przeczytałem kilka opinii na temat "Galapagos" i spotkałem się ze zdaniami, że jest to jednak jedna ze słabszych pozycji Vonneguta - jeśli rzeczywiście "Galapagos" to ta gorsza część twórczości amerykańskiego pisarza, to nie mogę doczekać się, żeby poznać tę lepszą :)
UsuńJak dotąd od Vonneguta przeczytałem "Kocią kołyskę", "Rzeźnię numer pięć" i zbiór opowiadań "Tabakiera z Bagombo". Wszystkie te utwory gorąco polecam. Vonnegut to pisarz, o którym bez wątpienia można powiedzieć, że wypracował swój własny, niepodrabialny styl.
OdpowiedzUsuńHa, widzę, że chyba wszyscy znają już Vonneguta i tylko ja zwlekałem z poznaniem jego prozy. Tym bardziej się cieszę, że zakosztowałem jego twórczości i mogę potwierdzić, że Kurt wielkim pisarzem był :)
UsuńLubię styl Vonneguta, choć okres sięgania nałogowo po jego twórczość mam już za sobą. Jednak nie trafiłam jeszcze na książkę"Galapagos". Za to po lekturze „Wszechświat kontra Alex Woods” Gavina Extence'a zobaczyłam, że Vonnegut wciąż inspiruje, a to cieszy.
OdpowiedzUsuńHehe, wszyscy już jesteście "po słowie" z Vonnegutem, tylko ja na nowo odkrywam jego pisarstwo :) Poznawszy styl amerykańskiego autora, mogę przyznać na dzień dobry plusik panu Extence'owi za nawiązanie do tak ciekawego i nieszablonowego twórcy :)
UsuńPrawdę mówiąc, jeszcze nie miałam przyjemności spotkać się z Vonnegutem - jak widać to spore niedopatrzenie. A co i rusz się na horyzoncie mojego małego świata pojawia gdzieś jego proza.
OdpowiedzUsuńHa, czyli jeszcze do niedawna nie byłem sam w mojej nieznajomości prozy Vonneguta. Ale teraz, jako neofita, tj. czytelnik, który właśnie poznał ją osobiście, serdecznie Ci ją polecam :)
UsuńOd czasów podstawówki, a więc jeszcze zeszłego wieku ;) chodzi za mną to nazwisko. I jakoś wciąż nie mogę się spotkać z jego książkami :) Ale może kiedyś...
OdpowiedzUsuńZa mną ten Pan też chodził od dość dawna, ale jego nieznajomość mam już za sobą :) Polecam przede wszystkim z uwagi na bardzo dobry czarny humor oraz celne punktowanie ułomności naszej ludzkiej natury.
UsuńPierwsze spotkanie? Tyle świetnych lektur przed Tobą! Ja zaczęłam sto lat temu od "Kociej kołyski" (uwielbiam!), a potem czytałam, czytałam i czytałam :D Mam tylko wrażenie, że Vonnegut lubi autocytaty i czasami nie potrafię wskazać pochodzenia jakiejś światłej myśli ;)
OdpowiedzUsuńTak, dopiero pierwsze :) Ha, dobrze wiedzieć, że reszta książek stoi na równie wysokim poziomie. Z tymi autocytatami to ciekawa sprawa - na podstawie tej jednej powieści zauważyłem, że Vonnegut lubi nawiązywać w swojej twórczości do dzieł innych. Może w ramach zabawy z czytelnikiem nawiązywał także do własnych płodów :) ?
UsuńMoje trzecie podejście do Twojej recenzji w końcu zakończyło się sukcesem. Niestety okres Świąt (albo stety) obfituje u mnie w ciągłe spotkania z rodziną i nie sprzyja śledzeniu blogów zawierających tekst. Czytałam Vonneguta szczęście i szczerze miałam mieszane odczucia. Chyba tematyka pomimo tego, że przedstawiona z dużym poczuciem humoru okazała się dla mnie zbyt dużego kalibru. Ale Galapagos wydaje się lżejsze i dla mnie bardziej ciekawe:) I te salwy śmiechu są bardzo przekonywające.
OdpowiedzUsuńDo trzech razy sztuka :) Co do "Rzeźni nr 5" to na podstawie innych komentarzy widać, że lektura tej powieści faktycznie jest dość ciężkim przeżyciem. Ja na razie nie planuję czytania tego utworu, ale cały czas mam go na uwadze jako rzecz, którą prędzej czy później warto poznać. "Galapagos" rzeczywiście można uznać za czarną komedię - tematyka niby poważna, ale zaserwowana w dość absurdalnym sosie :)
UsuńMuszę zacząć czytać to, co piszę:) Czytałam oczywiście Rzeźnię:)
OdpowiedzUsuń"Rzeźnia", "szczęście" - znam ten problem z autopsji. Jak czytam tekst tuż przed opublikowaniem to zdarza mi się odkryć wiele interesujących kwiatków podobnej maści :)
Usuń