Niespokojne morze
Edward Bochnak
Wydawnictwo: Firma Fotograficzno-Poligraficzna AGNI
Liczba stron: 295
Starość to
zmierzch naszej ludzkiej egzystencji. Na ogół kojarzona jest ona jako okres
mało przyjemny. Człowiek, po przeżytych trudach, przepracowanych godzinach,
otrzymuje wreszcie zasłużony czas wolny, którym może dysponować do woli. Ironia
przewrotnego losu polega jednak na tym, że najczęściej brakuje już sił,
energii, witalności, by spożytkować go w pełni tak, jak to sobie wymarzyliśmy
jeszcze kilka lat wcześniej. Postępujący rozkład komórek, choroby związane z
wiekiem, czy wcale nierzadkie zmęczenie i znużenie ludzką egzystencją, która
napiętnowana jest gęsto cierpieniem oraz niepowodzeniem odbierają zapał do
twórczej działalności, czy urzeczywistniania zamierzonych planów. Być może z
tego powodu w naszym kraju nie brakuje ludzi zgorzkniałych, rozczarowanych oraz
zwyczajnie smutnych, którzy ostatnie dnie pędzą w milczącej złości, wegetując
na granicy społecznej świadomości. Oczywiście kreślony przeze mnie obraz jest
na wskroś pesymistyczny i na szczęście nie dotyczy wszystkich. Najlepszym
przykładem na to, że starość może stanowić etap naszego żywota, w którym
zaczynamy realizować swoje pasje jest historia mojego dziadka wujecznego (brata
mojej babci), Edwarda Bochnaka. Przez długie lata służył on jako marynarz,
błąkając się po niezliczonej ilości portów, rozsianych po całym globie. Karierę
na morzu przerwała mu ciężka choroba, z którą zmaga się do dzisiaj. Ale nie
dość, że nie poddał się dysfunkcjom swojego organizmu, to odniósł ogromny
sukces, spełniając swoje marzenia o tym, by zostać pisarzem. Na swoim
literackim koncie Edward Bochnak posiada już dwie wydane powieści. Dzisiaj
chciałbym przedstawić wam jego najnowsze dzieło, utwór zatytułowany Niespokojne morze, który podobnie jak
debiut, W szponach Orientu, znalazł
się w szerokim gronie nominowanych do Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”.
Niespokojne morze to zgodnie z tytułem
powieść o ludziach, którzy swój żywot w mniejszym bądź większym stopniu
związali z bezmiarem wód. Główną bohaterką utworu jest Magda, żona kapitana
statku. To elegancka oraz wciąż atrakcyjna czterdziestoletnia kobieta, która
tęsknotę za mężem koi w odpowiedzialnej pracy w morskiej spedycji. Na co dzień
jest to osoba ułożona, dystyngowana oraz pewna siebie, w dodatku
profesjonalistka w każdym calu, która w wybranym przez siebie zawodzie
regularnie święci tryumfy, ciesząc się opinią uznanej specjalistki. Tyle że,
jak przekonamy się w trakcie lektury, silna osobowość to tylko jedno z oblicz
Magdy, które pomaga jej maskować ból, wywołany długimi i częstymi rozłąkami z
ukochanym. Wraz z kolejnymi kartami powieści wyłania się obraz kobiety
pozostawionej samej sobie, borykającej się z bieżącymi kłopotami w szarzyźnie
codzienności. Na jej barkach spoczywa obowiązek troski o ciepło domowego
ogniska, ale bezustanna samotność zaczyna przekraczać jej wytrzymałość. Ciągłym
pożegnaniom przed kolejnym rejsem towarzyszy w dodatku silny stres, związany z
obawą o życie małżonka. Nie jest to przy tym jedyna sprzeczność, którą nosi w
sobie Magda.
Portret
silnej i niezależnej kobiety doskonale radzącej sobie w wymagającej pracy,
śmiało rozwijającej własną karierę mocno koliduje z wizerunkiem męczennicy, której
szaty często przywdziewa bohaterka. Magda w pełni zdaje sobie sprawę, że jej
mąż łagodzi żal wywołany nieobecnością ukochanej, szukając pocieszenia w
ramionach innych kobiet. Mimo to cierpliwie, niemal potulnie znosi ona kolejne
zdrady małżonka, przymykając oczy na jego niewierność, tłumacząc sobie, że to
tylko chwilowe, dziecięce wybryki, na które w gruncie rzeczy nie można się
zrzynać. Odkrywając kolejne rysy charakterologiczne Magdy można zauważyć sporo
podobieństw do Matsuko, bohaterki znakomitej japońskiej powieści zatytułowanej Zimowa kwatera, autorstwa Tomojiego Abe.
Obie panie to katoliczki, żarliwie wyznające swoją wiarę, czerpiące z niej niespożyte
pokłady sił duchowych, pozwalające mierzyć się z wszelkimi przeciwnościami
losu. Zaskakująca, ale przecież tak często spotykana, jest ponadto chęć
dochowania przysięgi złożonej przed obliczem Boga i wytrwania przy rozpustnym
małżonku. Podejmowane przez te kobiety działania niekiedy przywodzą wręcz na
myśl chęć autodestrukcji, która może wynikać z domniemanej winy, jaką stanowi
niemożność nawrócenia niepokornego ukochanego. Sprawa jest o tyle interesująca,
że całkiem zbliżony fresk został nakreślony przez przedstawicieli dwóch
zupełnie odmiennych cywilizacji – Wschodu i Zachodu.
Ale
intrygująca i niejednoznaczna bohaterka to niejedna zaleta utworu. Przyznaję,
że pozytywnie zaskoczyła mnie złożoność wykreowanej fabuły. Poszczególne wątki
zostały zgrabnie połączone, nie brakuje przy tym zaskakujących zwrotów akcji.
Na scenie pojawiają się niespodziewani aktorzy, których przypisana w odgrywanym
dramacie rola zostaje odkrywana stopniowa, w taki sposób, że niełatwo jest
przewidzieć dalszy rozwój wypadków oraz samo zakończenie powieści. Wydarzenia
rozgrywają się w Gdyni oraz Rotterdamie, dwóch portowych miastach. Warto przy
tym nadmienić, że obie lokalizacje zostały starannie odmalowane przez Bochnaka.
Tło utworu jest wyraziste, a wydarzenia możemy łatwo umiejscowić w konkretnych
lokalizacjach, które zostały bardzo dokładnie odtworzone. Razem z bohaterką
przyjdzie nam spacerować po gdyńskiej plaży, błąkać się po dzielnicach tego
portowego miasta, czy spędzać czas delektując się urokami Rotterdamu.
Książka nie
jest niestety idealna, a decyduje o tym głównie styl, który nie przypadł mi
zbytnio do gustu. Co prawda zdania sklejane są z dobrego jakościowo surowca –
stosowany język jest bardzo bogaty oraz plastyczny, tyle, że słownej materii
zastosowano zbyt wiele. W konsekwencji misternie lepiona literacka bryła
zwyczajnie rozłazi się i pęka w szwach. Wiele zdań jest zbyt długich, przegadanych, sporo sentencji pozostaje jałowych, niezbyt wiele wnosząc do
samego utworu za to skutecznie rozciągając fabułę, rozwlekając ją do granic
możliwości. Kwieciste i egzaltowane wypowiedzi zbyt często przeradzają się w
tyrady, wygłaszane przez kolejnych bohaterów. W efekcie niektóre dialogi rażą
sztucznością.
Oprócz
drażniącego stylu, przynajmniej na pierwszy rzut oka może irytować pozorna
przyczynowość świata wykreowanego przez Bochnaka. Śledząc dość zawiłe losy
bohaterów początkowo odniosłem usilne wrażenie, że z każdego uczynku zostali
oni solennie rozliczeni. Wszelka małość, podłość, niegodziwość, zwątpienie,
niewierność zostały w mniejszym bądź większym stopniu napiętnowane oraz
należycie odpokutowane. Dokładnie tak jakby pokrętne dzieje swoich wyrodnych
dzieci obserwował Ojciec Niebieski, będący sędzią sprawiedliwym, przykładnie
każącym za najdrobniejsze wykroczenia przeciw boskiemu prawu. Taki obraz
rzeczywistości, tj. boskiego interwencjonizmu na każdym kroku ludzkiego
bytowania na ziemskim padole, jest dość mocno rozpowszechniony w polskiej
mentalności, ale wydaje mi się, że jest on równie fałszywy, co szkodliwy. W
moim mniemaniu jest on w dodatku sprzeczny z samym chrześcijańskim nauczaniem,
które przecież podkreśla wyraźnie, że człowiek posiada wolną wolę, a jego
postępowanie zostanie ocenione dopiero w trakcie sądu ostatecznego. Tyle, że
swoiste kupowanie bożej przychylności jest rozwiązaniem o wiele prostszym niż
żywot pędzony zgodnie z jezusowym nauczaniem. Z tego powodu nie do końca mogę
zaakceptować wizję, wedle której chciwiec śmiertelnie zachłystuje się swoim
bogactwem, a rozpustna kobieta z takim samym skutkiem zatraca się w cielesnym
pożądaniu. Ale i w tej materii dałem się zaskoczyć autorowi, a przyjęta przeze
mnie teza o srogim kreatorze co rusz poprawiającym swoje dzieło, okazała się
bardzo łatwa do obalenia. Otóż książkowe czarne charaktery, które zarysowane są
w dość wyraźnej opozycji do reszty bohaterów (pozostających ludźmi upadającymi,
błądzącymi, ale jednak kierującymi się w swoim postępowaniu moralnością), wiodą
swój żywot napiętnowany złem i występkiem bez żadnych wyraźnych wstrząsów.
Jedyną karą, jaką zdaje się ich spotykać jest egzystencjalna pustka, którą bez
wyraźnego efektu próbują wypełnić m.in. hedonizmem. Ostatecznie książka
prezentuje smutną, ale chyba odwieczną prawdę, z którą całkiem spora rzesza
osobników do dziś nie może się pogodzić, że wielu szubrawców, bezwzględnych
oprawców, pospolitych bandytów, czy wyrafinowanych morderców nie doczekuje się
należnej im kary jeszcze za swojej ziemskiej bytności. Płazem uchodzą im
popełniane czyny, nawet te najbardziej okrutne i bestialskie, a ich gorszącego
żywota nie ucina boska ręka.
Bohaterowie
samej powieści, a w szczególności Magda jawią się jako ludzie z krwi i kości,
którzy na co dzień prowadzą zmagania z własnymi słabościami charakteru,
ułomnością wpisaną w ludzką naturę. Na podstawie książki można wręcz
stwierdzić, że człowiecza istota to arena odwiecznych i wyczerpujących zmagań
pomiędzy tym, co cielesne, fizyczne, a więc kojarzone z pierwotnymi instynktami
a tym, co duchowe, niewypowiedziane, transcendentne (mocno uogólniając
złożoność konfliktu można odwołać się również to starcia dobra ze złem).
Konieczność podejmowania niejednoznacznych, nie poddających się łatwiej ocenie
działań, przymus dokonywania wyborów pomiędzy mniejszym a większym złem rodzą
skłaniające do refleksji pytania. Czy miłość można zupełnie odseparować od
fizycznego pożądania? Czy kierowanie się seksualnym popędem, zawsze i w każdych
okolicznościach jest oznaką zezwierzęcenia, bądź uprzedmiotowienia? Czy wdowa
ma prawo darzyć uczuciem innych mężczyzn, czy do końca swojego żywota powinna
pielęgnować żal oraz wyczekiwać wieści o zaginionym małżonku? Książka stawia
oczywiście znacznie większe ilości pytań oraz co ważne nie serwuje gotowych
odpowiedzi, do których czytelnik musi dotrzeć samodzielnie. Powieść zdaje się
także uzmysławiać, nawiązując jeszcze do postulowanej, a jednak złudnej
przyczynowości, że również człowiek w ogromnej mierze jest siłą sprawczą w otaczającej
nas rzeczywistości. Bohaterowie o silnie rozwiniętym aparacie moralnym,
kierujący się w swoim życiu sumieniem, czy zwykłą przyzwoitością zdecydowanie
częściej cierpią, znacznie dotkliwiej odczuwają trudy prowadzonej egzystencji,
są o wiele bardziej narażeni na przeciwności losu, które chyba w pewnej mierze
sami prowokują (czy wręcz prokurują). Być może to zdecydowane i uporczywe wybieranie
najtrudniejszych życiowych ścieżek (które przecież można traktować jako
podświadomą wolę samozniszczenia) to swoista forma ekspiacji za własną słabość,
za niemożliwą do pokonania niemoc w dążeniach do osiągnięcia ideału. Ale czy
właśnie w tym nie zawiera się esencja naszego człowieczeństwa?
Reasumując Niespokojne morze
okazało się całkiem frapującą lekturą. Prezentowana proza jest bardzo dojrzała,
ale trudno się temu dziwić, zważywszy na fakt, że tworzy ją ponad siedemdziesięcioletni
autor. Uwzględniając wiek artysty zaskakiwać może świeżość spojrzenia na tematy
aktualne, mocno powiązane z moralnością, które nie są trywializowane poprzez
prezentowanie ich w czarno-białej konwencji. Bardzo ciekawym jest również fakt,
że człowiek morza, były marynarz osadza akcję swojego utwory przede wszystkim
na lądzie, ukazując głównie jak trudna oraz pełna wyrzeczeń jest egzystencja
żon, ukochanych, matek ludzi powiązanych z morskim żywiołem. Prezentowane
kobiety są na ogół o wiele dojrzalsze oraz odpowiedzialniejsze od mężczyzn,
spośród których wielu przypomina dzieci w skórze dorosłego człowieka. Ten
sposób ujęcia tematu, czyli zastosowanie odwróconej perspektywy potraktowałbym
jako piękny hołd złożony wszystkim kobietom, które cierpliwie i pełne nadziei
czekają na przybycie swojego ukochanego. Natomiast samą książkę oraz jej
niezwykle trudne losy na rynku wydawniczym traktuję jako swoisty dowód,
potwierdzający fakt, że w naszym kraju debiutanci, czy autorzy bez wyrobionego
i uznanego nazwiska muszą prowadzić bardzo ciężkie batalie, by ich dzieła w
ogóle mogły ujrzeć światło dzienne. Brak odpowiedniego zaplecza finansowego
oraz medialnego wsparcia okazują się ogromną przeszkodą, której nie sposób
przeskoczyć nawet gdy pisarz może poszczycić się wyróżnieniami czy nagrodami za
prowadzoną działalność literacką. Smutne ale prawdziwe.
Wasz Ambrose
"mojego dziadka wujecznego" - super - nigdy nie mogę spamiętać tych wszystkich koligacji i ich nazw :) To mnie przerasta :)
OdpowiedzUsuńTrudny temat autor sobie wybrał. Sławy marynistyczne, zwłaszcza polskie, dość konsekwentnie omijają temat tych, co czekają. Może nie bez pewnych podstaw. Przypomina mi się, rzecz działa się w Świnoujściu, jak w kolejce dwie babki się zaczęły wyzywać. Póki się wyzywały od kurew, wszystko było w porządku. Dopiero, gdy jedna drugą nazwała „rybaczką" (żoną rybaka), przeszły do rękoczynów. Temat bardzo trudny, gdyż choć na pewno zdarzały się osoby czekające wiernie na partnera, również wśród pływających, to cała reszta...
To co piszesz o trudnym żywocie początkującego pisarza w Polsce niestety dotyczy też wielu innych dziedzin. Nie tylko sztuki zresztą. W wielu krajach talenty się promuje, gdyż to one naprawdę ciągną wózek. U nas lepiej, by wózek stał, byle się nie okazało, że są lepsze konie do dyspozycji niż te, na które się akurat stawia.
Ha, co do koligacji rodzinnych, to ja również musiałem wesprzeć się słownikiem, by nazwać łączący nas stopień pokrewieństwa. Nie jesteś więc sam :)
UsuńJeśli chodzi o tematykę to faktycznie jest ona dość trudna, ale przez to chyba ciekawa, dająca pole do popisu dla autora. W książce również nie brakuje kwestii związanych ze stałością uczucia, które często okazuje się wyłącznie mrzonką. Ale równie interesująco zaprezentowano temat wierności osobie zaginionego (wielce prawdopodobnie, że zmarłego) ukochanego.
A - w tym ostatnim przypadku działają całkiem inne mechanizmy niż w przypadku osoby żywej. Też bardzo ciekawy temat.
UsuńOch, jaką masz twórczą osobę w rodzinie. Imponujące, poważnie! :) Byłam zaskoczona, że główny bohater jest płci żeńskiej, bo po przedstawieniu autora, spodziewałam się, że napisze raczej o twardym mężczyźnie. Ale cieszę się, że wybrał ciekawą kobietę:)
OdpowiedzUsuńKwestia debiutów czy mniej znanych nazwisk jest skomplikowana. Sama chętnie odkrywam perełki, których jeszcze czytelnicy nie omówili na sto sposobów, ale nie ukrywam, że ostrożnie do nich podchodzę, obawiając się rozczarowania. Pewną rekomendacją jest dla mnie wydawnictwo, które zdecydowało się książkę wydać, ale przecież nie wszyscy mają to szczęście i często wydają własnym sumptem. Gdyby krytyka literacka z prawdziwego zdarzenia zajęła się odkrywaniem nowych nazwisk, a nie tylko adorowaniem tych najbardziej znanych, sytuacja mogłaby się poprawić. Nie jestem pewna czy blogosfera może to zrobić sama.
Ha, bardzo cieszę się, że mam takiego krewnego, żałuję tylko, że mieszkamy od siebie dość daleko, ponieważ z racji odległości spotykamy się bardzo rzadko. Wg mnie lektura posiada jeszcze kilka innych, zaskakujących rzeczy. Bardzo jestem natomiast ciekaw jak zaprezentowany portret kobiety odebrałyby panie. W mojej opinii pisanie o płci przeciwnej, sporządzenie jej dokładnego profilu psychologicznego to sprawa dość trudno, a nierzadko i karkołomna.
UsuńJeśli chodzi o debiuty, to ja również sięgam po nie z niemałą obawą. W końcu nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać po danym autorze, szczególnie jeśli nigdy nie mieliśmy okazji czytać żadnych z jego dzieł (np. krótszych form literackich). Dlatego w przypadku, gdy natrafię na intrygujący debiut, odczuwam o wiele większą satysfakcję niż "odkrycie" twórczości uznanego już pisarza :)
Sama koneksja pomiędzy początkującymi pisarzami a blogosferą to dość ciekawa sprawa. Wydaje mi się, że dzisiaj bardzo wiele książek pisanych jest wg jednego schematu - dany motyw sprawdza się, utwór cieszy się ogromną sprzedażą i na bazie tego sukcesu powstają kolejne książki klony. Taka sytuacja znacznie utrudnia debiut nowym twórcom, którzy nie decydują się płynąć razem z prądem. Ale jednocześnie internet, blogosfera staje się narzędziem, które, jeśli tylko umiejętnie je wykorzystać, daje całkiem sporo możliwości, by dotrzeć do potencjalnego czytelnika. Tyle, że (to tak na potwierdzenie Twoich obaw) blogosfera (wśród której zresztą nie brakuje osobników czytających głównie książki, podsyłane im przez wydawnictwa) nie stanowi większości książkowego rynku - wiele powieści, a wiem to z własnego doświadczenia pracy w Empiku, znajduje nowego nabywcę na zasadzie, zgodnie z którą kluczową kwestią jest popularność. W efekcie najlepiej sprzedającymi się pozycjami są pozycje najlepiej rozreklamowane :)
Ha, na pewno czytanie książki napisanej przez dziadka wujecznego było dużym przeżyciem :) Ja również mam marynarza wśród krewnych, ale nie jest on skłonny do opowiadania o swojej pracy ani do chwytania za pióro. Może to i dobrze.
OdpowiedzUsuńJak pięknie napisałeś o uczuciach człowieka starego! Pierwszy akapit Twojej recenzji przeczytałam dwa razy, tak mi się podoba :)
To nie pierwsza pozycja, którą podesłał mi wujek. Mogę chyba zdradzić, że czytałem jedną z jego książek, która nie doczekała się jeszcze wydania - to naprawdę ogromna radość oraz zaszczyt móc zapoznawać się z powieściami i prezentować twórcy opinie na ich temat, jeszcze przed ich wydawniczą premierą. Chociaż przyznaję, że początkowo miałem spore opory, żeby czytać i komentować twórczość doskonale znanej mi osoby - miałem ogromne wątpliwości szczególnie odnośnie moich krytycznych uwag, ponieważ bałem się jak zostaną one przyjęte. Na szczęście okazało się, że strach był nieuzasadniony :)
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa - osobiście bardzo lubię czytać literaturę, która koncentruje się na starości, przemijaniu :)
Szkoda, że już zanika owo nazewnictwo odnośnie pokrewieństwa... Smutne jest to, iż książka, która walczy o nagrodę "Angelusa" praktycznie jest nieznana i niedostępna na rynku. Czy jest szansa, że będzie promowana poza blogosferą książkową?
OdpowiedzUsuńNiestety, ale obecny trend jest taki, żeby wszystko maksymalnie upraszczać, podawać gotowe, wręcz półprzetrawione, żeby się człowiek zbytnio nie zmęczył :)
UsuńKsiążka niestety nie ma zaplanowanej żadnej szerszej akcji promocyjnej. Marzy mi się zorganizowanie spotkania autorskiego w rodzinnym mieście autora, ale w tej chwili nieodzowna podróż (znad morza na Podkarpacie) jest ponad siły mojego dziadka wujecznego.
Wydaje mi się, że za granicą o wiele łatwiej jest wydać książkę i być znanym autorem niż w Polsce, mimo że tak co roku wydaje się o wiele wiele więcej książek niż u nas i często są to debiutujący pisarze. Nie wiem od czego to zależy - od tego, że Polacy mało czytają (mówię o ogóle, bo jakby spojrzeć na blogi książkowe to jest ich masa i to dowód na to, że nie jest tak źle). Książka wydaje się być ciekawa pozycją, frapującą, jak to napisałeś w recenzji, przez co intrygująca dla mnie :)
OdpowiedzUsuńJestem skłonny zgodzić się z Twoją tezą - za granicą wydaje się przede wszystkim więcej tytułów, a wśród tych, którzy pojawiają się na rynku prym wiodą autorzy rodzimi. W naszym kraju pozycje zagraniczne co prawda nie stanowią większości, ale wg moich obserwacji na ich reklamę wydawane są o wiele większe pieniądze niż na pozycje rodzime. Oczywiście problemem jest także mała liczba "świadomych" czytelników - dzisiaj ludzie często kupują książki na prezent, ale przy wyborze kierują się głównie reklamą, diametralnie zawężając wybór potencjalnych lektur (głównie do bestsellerów oraz nowości, bo te są najsilniej wyeksponowane na sklepowych półkach).
UsuńNo - może coś na rzeczy jest i w temacie oczekiwań czytelników. Nie bez powodu nasza literatura, że o filmach nie wspomnę, w większości trudno się eksportuje. Może gusty i oczekiwania polskich czytelników są już nieco bardziej zbliżone do Europy, a literatura nieco mniej. W dodatku próbujemy promować nie to, co dobre, i co mogłoby zainteresować, a to co „słuszne".
UsuńFrywolny siedemdziesięciolatek mnie przekonuje. Ambrose jak zwykle muszę cię pochwalić za zgrabny tekst. A wybieranie trudnych ścieżek zaiste pasuje mi do najgłębszych pragnień człowieczeństwa. Zgadzam się z tym, jak jest za łatwo, to zawsze coś się wynajdzie innego...
OdpowiedzUsuńFrywolny - ha, znakomicie to ujęłaś! Cieszę się, że czujesz się przekonana i bardzo dziękuję za pochlebną opinię. A bycie człowiekiem ma niestety to do siebie, że często życie stawia nas przed trudnymi wyborami, zrzuca na nasze barki wymagania, którym nie wszyscy są w stanie sprostać.
UsuńPozdrawiam!