Jeffery Deaver
Kolekcjoner Kości
tytuł oryginału: The Bone Collectorcykl: Lincoln Rhyme (tom 1)
tłumaczenie: Konrad Krajewski
czyta: Ireneusz Załóg
Prószyński Media 2016
ISBN:9788380695009
na podstawie wydania
wydawnictwa Prószyński i S-ka 2013
Jefferya Deavera, współczesnego amerykańskiego autora thrillerów psychologicznych, bez żadnych wątpliwości można zaliczyć do czołówki najbardziej znanych i najpoczytniejszych pisarzy świata. Szczerze mówiąc, moje czytelnicze spotkania z jego twórczością wypadały jednak jak dotąd różnie, z akcentem na różnie. Postanowiłem więc spróbować jeszcze raz, tym razem od początku, i zacząć od Kolekcjonera Kości, pierwszej odsłony sztandarowej serii powieściowej Deavera pod tytułem Lincoln Rhyme, której głównym bohaterem jest niemal całkowicie sparaliżowany ekspert od badania miejsc zbrodni Lincoln Rhyme wspierany przez policjantkę Amelię Sachs.
Nawet już nie jestem w stanie powiedzieć, czy nie czytałem kiedyś w przeszłości Kolekcjonera, czy też raczej gdzieś po zakamarkach pamięci szwendają mi się resztki wrażeń z kilkakrotnie na pewno oglądanej ekranizacji pod tym samym tytułem zrealizowanej w 1999 roku przez Universal Pictures (z Denzelem Washingtonem i Angeliną Jolie w rolach głównych). To, że prawie niczego z filmu kilkakrotnie obejrzanego nie zapamiętałem jest wystarczającą i wyczerpującą oceną owego obrazu, a co do książki...
Dobry kryminał i wszelkie pokrewne duszą gatunki oraz podgatunki i hybrydy, takie jak thriller, sensacja czy inne, są w moim przekonaniu równie wartościowymi rodzajami literatury jak każda inna i szczerze mówiąc jednymi z moich ulubionych. Pod jednym warunkiem wszakże – że są dobre.
Powieść rozpoczyna się serią porwań i morderstw w Nowym Yorku. Oczywiście zajmie się nimi nasza para protagonistów. Konstrukcji fabuły nie będę zdradzał, by nie zabrać czytelnikom chyba jednej z niewielu atrakcji oferowanych przez Kolekcjonera, czyli niepewności i zaciekawienia osobą poszukiwanego sprawcy, którego nikt pewnie nie zdoła zaspokoić przed czasem, gdyż zakończenie jest nie do odgadnięcia. I tutaj mamy pierwszą rzecz, która sprawia, iż powieść jest dla mnie nie do przyjęcia. Nie uznaję taktyki autorów ukrywających przed czytelnikiem wszystkie poszlaki aż do tego stopnia, iż całkowicie uniemożliwią one zgadnięcie kto zabija. Druga sprawa to realizm. Tendencja amerykańskich pisarzy kryminalnych i sensacyjnych do jazdy po bandzie jest powszechnie znana, ale Deaver tym razem poszedł na całość i delikatnie mówiąc przesadził. Fabuła znacznie przekracza granicę między mało, ale jednak prawdopodobnym, a niemożliwym i naciąganym. Gdyby dotyczyło to tylko faktów, byłoby jeszcze do przełknięcia, ale wiąże się niestety z niezbyt przekonującym obrazem procesów psychicznych, które napędzały sprawcę do jego bezprecedensowych zbrodni.
Dużym plusem książki byłoby ukazanie szerszej rzeszy czytelników problemów, z jakimi borykają się ludzie sparaliżowani podobnie jak Lincoln Rhyme, ale i ten wątek pozostawia sporo do życzenia – jego chwile słabości, myśli samobójcze oraz cała sytuacja psychologiczna nie są wcale odkrywcze i nie za bardzo pozwalają się wczuć w umysł i ciało paralityka. Śmiem wątpić, czy którykolwiek czytelnik zdołał się w wyobraźni w niego wcielić.
Kolekcjoner Kości szufladkowany jest najczęściej jako thriller (psychologiczny). Niestety nie wiem, co leży u podstaw takich ocen. Warunkiem koniecznym, aby uznać dzieło za dreszczowiec (thriller) jest, jak sama nazwa wskazuje, wywołanie u czytelnika bądź widza dreszczu emocji poprzez wykorzystanie napięcia, niepewności i tajemniczości jako głównych elementów utworu. Tutaj z niczym takim się nie zetkniemy, gdyż jedyne, co może owe odczucia w Kolekcjonerze budzić, to niepewność, czy porwani zostaną odnalezieni żywi, czy też już martwi, co raczej nie wywołuje u czytelnika uczucia osaczenia, zagrożenia i niepewności. Dodatkowo kłóci się z tym poza protagonisty, który występuje z pozycji wszechwiedzącej alfy i omegi, dla której żaden przestępca nie jest równorzędnym przeciwnikiem. Thriller psychologiczny to dla mnie wyższa szkoła jazdy, gdyż wspomniane uczucia budowane są u odbiorcy nie poprzez czynniki zewnętrzne świata przestawionego, a poprzez wejście w psychikę bohaterów. Tego tym bardziej tym razem u Deavera nie znalazłem.
Mam wrażenie, że popularność Kolekcjonera Kości zbudowała się sama na pewnym zapotrzebowaniu społecznym i propagandowym oraz na specyficznej dla określonego okresu modzie w kryminalistyce, bazującej na infantylnym założeniu, iż prawidłowe zabezpieczenie śladów oraz odpowiedni poziom wiedzy, techniki i technologii pozwoli wykryć każdego sprawcę i zawsze udowodnić mu winę. Nie bez kozery w 2000 roku pojawił się pierwszy sezon C.S.I.: Crime Scene Investigation, którego kolejne mutacje prześladują nas do dzisiaj – zbieżność czasowa wiele tu mówi.
Zawsze w literaturze doceniam dużo większy niż w filmie potencjał dydaktyczny. Można na przykład obejrzeć wiele filmów rozgrywających się w świecie żaglowców i wiedzieć o marynistyce tyle co wcześniej, czyli nic, gdy tymczasem lektura dobrych książek o tej tematyce sprawi, iż będziemy wiedzieli nie tylko co to sterburta, ale i czym się różni grotbramsztaksel od fok moonrakerera. Mistrzowie potrafią nawet tak hermetyczną wiedzę przekazać w kontekście, ale i przypisy też spełniają swoją rolę. Kolekcjoner Kości poległ tutaj na całej linii. Czytelnik po lekturze jest równie głupi jak przed nią, choć zasypywany jest taką ilością nazw nowoczesnego sprzętu i metod stosowanych w kryminalistyce, że aż rozwala to narrację, nastrój i tempo powieści. Poza nielicznymi wyjątkami brak kompletnie wyjaśnienia co się z czym je, a te momenty, gdzie jakieś objaśnienie znajdziemy, są i tak spłycone do stopnia, który nie poszerza w ogóle ani wiedzy, ani horyzontów czytelnika.
Dość już ponarzekałem? Ojjj! Nie... Ubodły mnie jeszcze dwie rzeczy, które są gorsze niż niewiedza, bowiem są ewidentnie złe – propagują zdecydowanie naganne zachowania i sposób myślenia.
Pierwsze to pochwała zdecydowanie zbyt szybkiej, wręcz debilnej, szalonej jazdy samochodem wielokrotnie podnoszona do miary czegoś, dla czego warto żyć. Za to autora powinno się piętnować za każdym razem, gdyż jest to niewybaczalne i świadczy co najmniej o miernym poziomie umysłowym i moralnym pisarza, a naśladowców takiej filozofii i bez niego mamy aż nadto z wiadomymi skutkami. Można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to zachęcanie do zbrodni.
Druga to sprzeczność, która powinna być „rozpracowana” w powieści aspirującej do miana czegoś z dodatkiem „psychologiczny” w nazwie, a tymczasem wyszła chyba wbrew woli autora, który jej nawet nie zauważył. Skoro sprawca jest chory psychicznie („szalony” – termin w sam raz na powieść „psychologiczną”) to jak można go nienawidzić, jak można chcieć go zabić, zamiast ująć i leczyć oraz badać (walory poznawcze). Przecież chory nie wybiera sobie takiej choroby ani nawet nie zdaje sobie z niej sprawy. To tak, jakby nienawidzić lub chcieć zabić chorego na raka, udar, czy inne przypadłości, które zmieniają nie tylko ciało, ale i psyche. Alternatywna opcja, to sprawca „normalny”, ale wtedy gdzie tu szaleństwo? Temat z potencjałem, ale w ogóle nietknięty, choć aż krzyczy z całej sytuacji, jaką znajdujemy w powieści.
Wisienką na torcie są oczywiste przekłamania a nawet ewidentne bzdury, jak na przykład powtarzany aż do znudzenia leitmotiv Kości zawsze pozostają młode. Sęk w tym, że się starzeją, zarówno w czasie naszego życia, jak i po śmierci.
Audiobooka wysłuchałem w interpretacji Ireneusza Załóga, i choć stanął na jak najbardziej na wysokości zadania, to nie uratował Kolekcjonera.
Z przykrością muszę stwierdzić, że z czterech dotąd przeczytanych powieści Jefferya Deavera ta jest zdecydowanie najsłabsza i gdyby nie to, że Kamienna małpa kiedyś mi się bardzo spodobała, pewnie już bym do jego twórczości z własnej nieprzymuszonej woli nie wrócił. Pomny jednak na nią sięgnę pewnikiem jeszcze kiedyś po Puste krzesło, trzecią książkę w serii o Lincolnie Rhyme’ie (druga, Tańczący trumniarz, też mnie swego czasu nie zachwyciła).
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Jestem po pedagogice i robiłam podyplomowo kryminologię, którą do tej pory się interesuje. Dlatego będę omijać tą książkę szerokim łukiem, bo tylko bym się zirytowała i pewnie szybko porzuciła lekturę.
OdpowiedzUsuńAch i och. Czytałem dawno temu, gdy miałem mocną fazę na kryminało-thriller i pamiętam, że podobało mi się. Nawet te wszystkie objaśniająco-kryminalistyczne momenty. Łykałem te książki jak młody pelikan. Nie podeszło mi chyba tylko końcowe rozwiązanie z kapelusza wyciągnięte.
OdpowiedzUsuńTaak. Mam wrażenie, że ocena książki (i nie tylko książki) zależy od wieku, doświadczenia i wielu innych czynników, nawet takich jak aktualny nastrój czy poziom poprzednio czytanego dzieła. Staram się więc pokazać dlaczego coś mi się podobało, a coś innego nie, by każdy mógł sobie odfiltrować i porównać do swoich aktualnych preferencji, które na pewno się różnią. Myślę, że w czasach premiery tej powieści, też bym ją lepiej odebrał. W końcu pierwsze odcinki CSI też mi się podobały, zanim przejrzałem na oczy.
Usuń