Sprawa Hoffmanowej
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron:416
Ludzie ględzą, co im ślina na język przyniesie, bo prawda zwykle mniej jest
ciekawa niż tajemnica i melodramat… [1]
– wydaje się, że te właśnie słowa wypowiedziane przez jednego z bohaterów powieści
Sprawa Hoffmanowej stanowią idealne podsumowanie
utworu pióra Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak (ur. 1979). Przeświadczenie o tym, że
aby zainteresować potencjalnego odbiorcę daną historią, należy ją należycie opakować,
nawet jeśli wiąże się to z koloryzowaniem czy sztucznym dodawaniem dramaturgii okazuje
się tak silne, że ulega mu sama autorka. Nie jest to jednak recepta na sukces, tj.
dzieło, które na dłużej zapadłoby w czytelniczej pamięci.
Sprawa Hoffmanowej to pozycja, która powstała w oparciu o autentyczne
zdarzenia, jakie rozegrały się w Tatrach w sierpniu 1925 roku, kiedy to miała miejsce
tragedia zakończona śmiercią trzech osób. W trakcie schodzenia z Lodowej Przełęczy
w trudnych warunkach pogodowych, w wypadku, którego okoliczności do dzisiaj nie
zostały wyjaśnione brali udział warszawski prokurator, 42-letni Kazimierz Kasznica
i jego o kilka lat młodsza żona Zofia, ich 12-letni syn oraz spotkany wcześniej
w schronisku 21-letni, doświadczony taternik Ryszard Wasserberger. Dwóch mężczyzn
oraz nastoletni chłopiec niemal jednocześnie gwałtownie opadli sił, by wkrótce w
niedługim odstępie czasu wyzionąć ducha. Pozostała przy życiu pani Kasznicowa spędziła
przy zwłokach dwie noce i jeden dzień, licząc na nadejście pomocy. Dopiero po 37
godzinach bezowocnego oczekiwania kobieta zeszła do Łysej Polany, gdzie natknęła
się na Mariusza Zaruskiego, naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego,
którego poinformowała o zaistniałym dramacie.
Dzieło Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak
rozpoczyna się w 1933 roku, w momencie gdy do Zakopanego na wakacje zjeżdża Prokurator
Sądu Najwyższego niespełna 50-letni Antoni Hoffman wraz z rodziną, tj. z nastoletnim
synem z pierwszego małżeństwa oraz drugą żoną, 34-letnią Mirą, do niedawna sławną
aktorką kabaretową. Szczególnie przybycie Miry, znanej uprzednio jako Mira Mey wzbudza
w stolicy Tatr niemałą sensację towarzyską. Życiorys kobiety, dopiero od nieco ponad
roku będącej w związku z panem Hoffmanem, pełen jest białych plam, które są skrzętnie
zapełniane przez plotki i pomówienia. Wścibscy i złośliwi, a jednocześnie żądni
sensacji miłośnicy skandali żywią przekonanie, że pieczołowicie ukrywana przeszłość
musi zawierać niejeden kompromitujący rozdział, który należy odkryć i wywlec na
światło dzienne. Stąd baczna obserwacja każdego kroku i ciche, ale wręcz chorobliwie
uporczywe liczenie na potknięcie, skutkujące publiczną wpadką. Nic zatem dziwnego,
że w końcu dochodzi do katastrofy.
Książka, dzięki zastosowaniu dwutorowej
narracji (trzecioosobowy narrator opowiada nam o wydarzeniach z 1933 roku, zaś pierwszoosobowa
narratorka w postaci Miry jest z nami w latach 1938 – 1939) to rodzaj śledztwa,
które czytelnik prowadzi wspólnie z panią Hoffmanową. Mira po latach pobytu w zakładzie
dla umysłowo chorych nie pamięta, co wydarzyło się na Lodowej Przełęczy – faszerowanie
lekami uspokajającymi prowadzi do otępienia, bezwolności i apatii (W mojej głowie zastygła pustka, czarna i gęsta
jak magma [2]).
Dopiero przybycie do ośrodka leczniczego młodego doktora Wencla, zwolennika freudowskiej
psychoanalizy, otwiera przed Mirą szansę na zmierzenie się z dręczącymi ją demonami
– tyle, że znalezienie spokoju wiąże się nie tylko z powtórną wyprawą na Lodową
Przełęcz, ale również z wędrówką po najciemniejszych zakamarkach wspomnień, które
kobieta zepchnęła do podświadomości.
Przyznaję, że to właśnie kreacja Miry
Hoffman jest dla mnie najbardziej problematycznym i najsłabszym elementem powieści.
W zamierzeniu protagonistka to typowa femme
fatale – mężczyźni oglądają się za nią i z trudem ukrywają swoje pożądanie,
zaś dla innych kobiet stanowi ona obiekt zapiekłej nienawiści. Mira jest przy tym
harda i uparta, zaś z racji wcześniejszych doświadczeń raczej zrażona do eleganckich
panów i pięknych dam, których traktuje z chłodnym dystansem. Ukojeniem i odpoczynkiem
od świata blichtru i fałszu ma być małżeństwo z Antonim Hoffmanem, miłym, statecznym
i opiekuńczym mężczyzną, który zapewni spokój i bezpieczeństwo. Tyle, że zgodnie
z przypuszczeniami gawiedzi, Mira pod maską niedostępności i wyniosłości skrywa
wstydliwy sekret, który wymyka się spod kontroli i wymaga zdecydowanych działań.
Nie jestem pewny czy przypadku głównej bohaterki konieczna jest aż tak melodramatyczna
kreacja, tym bardziej, że jedynym powodem tłumaczącym pojawienie się tego typu heroiny
jest uzmysłowienie odbiorcy jak łatwo jest zszargać cudzą opinię, szczególnie osoby
publicznej, nawet gdy opieramy się wyłącznie na poszlakach i przedwczesnych osądach.
Tyle, że to przesłanie zostaje na ostatnich stronach książki wyłożone tak łopatologicznie,
że skonfundowany czytelnik może zastanowić się czy przypadkiem pisarka nie kpi z
jego inteligencji.
Co ciekawe, utwór, mimo wspomnianych
wad, czyta się bardzo szybko i sporymi fragmentami jest to wciągająca i ciekawa
lektura. Katarzynie Zyskowskiej-Ignaciak z pewnością należy się uznanie za umiejętne
odtworzenie atmosfery 20-lecia międzywojennego. Czy to na przykładzie Warszawy czy
Zakopanego autorka sygnalizuje jak mocno rozwarstwione jest polskie społeczeństwo
i jakie nierówności w nim panują. Bogactwo i powodzenie upajają się odniesionym
sukcesem tuż obok porażającej nędzy, która zmusza do najpodlejszych i najniższych
zachowań.
Świetnie oddano również ducha Zakopanego,
będącego czymś zdecydowanie więcej niż tylko letniskowym ośrodkiem. Niekończące się bachanalia, alkohol i jaz… [3];
Pijaństwo i rozpusta (…) [4]
– oto stolica Tatr wyłaniająca się z kart Sprawy
Hoffmanowej, nad którą unosi się wszechobecny duch pozerstwa: Mimo paskudnej aury Krupówki tętniły życiem.
Chodnikami po obu stronach jezdni spacerowali letnicy. Kobietom, wystrojonym niczym na rewię mody, towarzyszyli mężczyźni
w większości prezentujący styl sportowo-alpinistyczny, którym do pełni profesjonalnego
emploi brakowało jedynie czekanów i lin
– każdy z tych przebierańców był potencjalnym zdobywcą Mnicha i Żabiego Konia, nawet
jeżeli dotąd zapuścił się co najwyżej na porastające owieskiem i grulami zbocza
Gubałówki. Auta lśniące chromem sunęły niespiesznie środkiem ulicy, wgniatając końskie
łajno pomiędzy kocie łby. Biedniejsi górale czekali przy fiakrach, bogatsi przy
taksówkach, a jedni i drudzy kurzyli papierosy albo z nudów dłubali w nosie. Zakopanoptikon poruszał się tak ospale,
jakby całe miasto było na kacu [5].
Momentami przewodnikiem po tym (…) ogarniętym
dystopią mieście [6]
jest sam Witkacy, którego rozmowy prowadzone z Mirą nafaszerowane są fragmentami
jego dzieł (tu raz jeszcze należy docenić pomysłowość autorki).
Uzupełnieniem Sprawy Hoffmanowej są umiejętne
wplecione w fabułę wątki feministyczne koncentrujące się wokół postaci Miry,
która na początku powieści z ubolewaniem stwierdza: Moje życie zdeterminował właśnie fakt, że jestem kobietą [7].
Bohaterka w bardzo nieprzyjemny sposób uświadamia sobie, że w opinii niejednego
mężczyzny (…) kobieta znaczy tyle, ile
warte jest jej ciało [8]
– tzn., że (…) fraszką jest, igraszką,
zabawką, z którą przez chwilę poigrać można, by potem, bez żalu, odrzucić precz
w kąt [9].
I o ile jeszcze w takich sytuacjach z pewnością nie zabraknie głosów
obciążających chociaż częścią winy kobietę za to, że jest ona przedmiotowo
traktowana z racji własnej postawy, o tyle przybliżenie realiów 20-lecia
międzywojennego każe zupełnie inaczej spojrzeć na położenie pań – proza Zyskowskiej-Ignaciak
przypomina, że w II Rzeczpospolitej przemoc seksualna wobec kobiet to rzecz
powszechna, czemu sprzyja łagodne prawo funkcjonujące w oparciu o zasadę: Żeby był gwałt, ofiara musi w trakcie
napaści stawiać czynny opór [10].
Oznacza to, że kopulacja z kobietą poddaną działaniu środków odurzających czy
wykorzystywanie seksualne osoby niepełnosprawnej, nie w pełni świadomej bądź w
ogóle nie zdającej sobie sprawy z tego, co się właściwie dzieje, nie jest
przestępstwem.
Reasumując, Sprawa Hoffmanowej to bardzo sprawnie napisana książka, która
ciekawie łączy ze sobą elementy kryminału retro z powieścią psychologiczną.
Akcja umiejscowiona jest w malowniczej scenerii Tatr, które Katarzyna Zyskowska-Ignaciak
opisuje z wprawą i wyczuciem zdradzającym szczerą miłość do gór. Nie mniej
intrygująco prezentuje się bogaty portret artystycznej i taterniczej bohemy z
okresu 20-lecia międzywojennego – niejedną sylwetkę wykreowano w oparciu o
autentyczne postacie, stąd możliwość zabawy w kolejne zagadki i zgadywanki (żeby lepiej poznać pierwowzory danych postaci można sięgnąć choćby po W stronę Pysznej duetu Stanisław Zieliński, Wanda Gentil-Tippenhauer). Wreszcie
sama konstrukcja jest bardzo przemyślana – szczególne wrażenie robi efektowna
klamra, a zarazem puenta dzieła, jaką jest wybuch II Wojny Światowej: to, co
jeszcze wczoraj, w czasach pokoju rozpalało wyobraźnię szerokiej publiczności,
w dniu rozpoczęcia konfliktu zbrojnego jawi się jako rzecz błaha, wręcz
nieistotna, nawet jeśli cudza egzystencja została zniszczona, a godność
podeptana. Rysą na powieści pozostaje jednak słabo zarysowana z
charakterologicznego punktu widzenia osoba głównej bohaterki. Jej nieco
telenowelowe losy i perypetie połączone z chwilami nużącymi zwierzeniami
odrobinę psują radość płynącą z lektury.
[1] Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Sprawa
Hoffmanowej, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2019, s. 114
[2] Tamże, s. 19
[3] Tamże, s. 222
[4] Tamże, s. 63
[5] Tamże, s. 153
[6] Tamże, s. 353
[7] Tamże, s. 23
[8] Tamże, s. 127
[9] Tamże, s. 219
[10] Tamże, s.215
„Pozostała przy życiu pani Kasznicowa spędziła przy zwłokach dwie noce i jeden dzień, licząc na nadejście pomocy”. Ale czy wiadomo na pewno, że czekała na nadejście pomocy? Może została przy zwłokach, bo miała coś do ukrycia? W końcu to bardzo dziwne, że nie zeszła od razu po pomoc, tylko tkwiła przy zwłokach przez kilkadziesiąt godzin. No i miała na twarzy jakieś podejrzane siniaki. Wszyscy oprócz niej pili alkohol, może więc ten alkohol był zatruty? Jeśli tak, kto dodał truciznę – Kasznicowa czy sprzedawca? Zaciekawiłeś mnie, chętnie sięgnę po książkę, by przekonać się, jakie wyjaśnienie podaje autorka. :)
OdpowiedzUsuńHistoria pani Kasznicowej jest niezwykle ciekawa, i to nie tylko z uwagi na tajemnicze zachowanie kobiety, czy niejasności towarzyszące zgonom. Warto też przyjrzeć się informacjom medialnym z tamtego okresu - dla mnie niezwykle ciekawy jest fakt, że te najbardziej szkalujące panią Kasznicową artykuły, które publikowano jeszcze w trakcie trwania śledztwa, pisał ojciec Alfreda i Jana Szczepańskich, czyli przyjaciół Ryszarda Wasserbergera. Początkowo Kasznicowie towarzyszyli 4 taternikom, Wasserbergowi, Szczepańskim i Stanisławowi Zarembie, ale jako, że rodzina bardzo spowalniała doświadczonych piechurów, zdecydowano się ciągnąć losy, kto zostanie z Kasznicami. Zgłosił się Wasserberg - reszta młodzieńców ruszyła przodem i bez przeszkód dotarła do Zakopanego. Z tego co czytałem, ojcowi Szczepańskich bardzo zależało, by nie rozgrzebywać tego wątku, tj. faktu, że 3 młodych ludzi powierzyło pod opiekę rodzinę Kaszniców tylko Wasserbergowi. Czyli widać, że już wtedy prasa miała ogromny wpływ na kształtowanie się opinii publicznej.
UsuńPomimo wad, które wypunktowałeś, faktycznie wygląda to na niezłe podejście do tematu. Dorzuciłbym tylko, że to zepchnięcie do podświadomości, to taki sam motyw, jak skuteczność tłumików do broni strzeleckiej czy strzelanie ślepakami z broni automatycznej bez dodatkowej nakładki na lufę. Nie da się niczego zepchnąć do podświadomości, niczego zapomnieć, bo im trauma większa, tym lepiej się ją pamięta. Zapomnieć można o rzeczy bez znaczenia. Oczywiście, można o czymś nie wspominać, nie rozpamiętywać, ale to nie ma niczego wspólnego z zapominaniem czy spychaniem do podświadomości. Z kolei „zapomnienie” czegoś pod wpływem substancji psychoaktywnych, choroby czy innego czynnika niezależnego nie jest spychaniem do podświadomości, tylko wynikiem braku dostępu do mniejszej lub większej części pamięci. Odzyskiwanie „utraconych wspomnień” jak pokazuje fala procesów o molestowanie, która przetoczyła się przez USA i inne kraje, w końcowym rezultacie poddała w wątpliwość możliwość odzyskania czegoś, co jest zepchnięte do podświadomości, być może dlatego, że samo zepchnięcie jest niemożliwe, w przeciwieństwie do odblokowania pamięci po ustąpieniu czynnika blokującego, na przykład po ustąpieniu choroby czy końcu działania substancji psychoaktywnej.
OdpowiedzUsuńCiekawe. W sumie faktycznie w książce pojawia się motyw, że Mira początkowo twierdzi, iż nie pamiętam, co wydarzyło się na Lodowej Przełęczy, ale w miarę zagłębiania się w lekturę, okazuje się, że w rzeczywistości kobieta nie chce dzielić się tym wspomnieniem - to jedno z wydarzeń, o których stara się w ogóle nie myśleć, ale bezskutecznie i stąd dręczące ją demony.
UsuńSamo "spychanie do podświadomości" w przypadku traumy to rzeczywiście chyba mit, ale są badania, które pokazują, że np. długotrwałe molestowanie w dzieciństwie potrafi wywołać amnezję. Jest nawet coś takiego jak amnezja psychogenna czy też dysocjacyjna.
UsuńTak - pamięć to fascynujący temat. Ja jednak stoję na stanowisku, że wiarygodność tych akurat badań jest wątpliwa. Metodologia tradycyjnej psychologii i psychiatrii ma w sobie więcej z szamaństwa niż z nauki.
UsuńAD jest wywoływana przez gwałtowny uraz psychiczny. Podkreślam - gwałtowny uraz. Nie wydaje mi się, by dziecko mogło doznać AD na skutek molestowania. Czy działanie naganne moralnie, z czego dziecko nawet pewnie nie zdaje sobie sprawy, ale niezbyt dotkliwe fizycznie w porównaniu do solidnego bicia, może wywołać aż taki uraz psychiczny, by prowadził do AD? Na jakiej zasadzie? Czemu bicie nie wywołuje AD?
Porównaj PTSD. Jeśli wynikiem urazu jest AD, to z reguły występują i inne objawy PTSD, bardzo wyraźne. Widać to choćby u kombatantów. AD jest sporadyczne w morzu naprawdę dramatycznych objawów PTSD i raczej nie występuje coś takiego, jak selektywne AD (bo o tym mówimy) bez innych widocznych objawów chorobowych.
Oczywiście, jakiś pojedynczy przypadek u dziecka też się mógł trafić, ale do takich rzeczy należy podchodzić z największą możliwą dozą ostrożności i wątpliwości. A do odzyskanych wspomnień jeszcze krytyczniej.
Nie ma wątpliwości, że molestowanie, choć na innych zasadach niż gwałt, może prowadzić do prawdziwego spustoszenia w psychice, i tak jak gwałt powinno być traktowane niemal jak zabójstwo. Ale raczej nie prowadzi do selektywnej AD.