Pan Chartwell
Rebecca Hunt
Tytuł oryginału: Mr. Chartwell
Tłumaczenie: Szymon Żuchowski
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 240
Wyobraźnia to taka piękna sprawa,
więc skorzystajmy z niej i trochę poteoretyzujmy. Załóżmy, że nasz kark ugina
się pod brzemieniem blisko 90-lat. Mimo tego balastu daleko nam do
zniedołężniałych staruszków, którzy całe dnie poświęcają na wspominanie blasków
przeszłości i narzekanie na aktualną niewydolność organizmu. Nadal jesteśmy
aktywni zawodowo, a przy tym wypełnia nas tak straszliwy zapał, że aż kłuje nas
w sercu. Ciągle mamy poczucie, że wiele zostało jeszcze do zrobienia, w związku
z czym trzeba się spieszyć, spieszyć i spieszyć. Wskazówki zegara umykają
bezlitośnie, ale upływające minuty tylko mobilizują nas do aktywności.
Działanie to nasze drugie imię. Cóż jednak czynić, kiedy musi zdarzyć się to,
co nieuchronne, bo dalsze odwlekanie nie jest już możliwe? Emerytura może być
rzeczą przerażającą, zatrważającą, nieznośną torturą. Cóż począć z nadmiarem
wolnego czasu, którego nie sposób spożytkować? I cóż czynić, jeśli w dodatku
czyha na nas on – wielki, okropny, niemiły i cyniczny Czarny Pat?
Z odpowiedziami na przynajmniej
część z zadanych pytań przychodzi Rebecca Hunt (1979), brytyjska pisarka, która
w 2010 roku zadebiutowała powieścią Pan
Chartwell. Akcja rozgrywa się w przeciągu kilku lipcowych dni roku 1964.
Winston Churchill, który od lat zmaga się z depresją, wkrótce uda się na
zasłużony (ale raczej niepożądany) odpoczynek. Emerytura jawi się jako okres,
kiedy jeszcze bardziej będzie się narażonym na przygnębienie i zniechęcenie. W
nie lepszym położeniu znajduje się Esther Hammerhans, bibliotekarka zatrudniona
w Pałacu Westminsterskim, która od niedawna musi radzić sobie ze stratą
ukochanego męża. Jej wegetacja naznaczona zostaje jeszcze mroczniejszymi
barwami, kiedy kobieta decyduje się na odnajęcie pokoju. Na ogłoszenie
odpowiada jedna osoba, czy też istota – wyłącznie wielki czarny kudłaty pies
wyraża chęć zamieszkania u pani Hammerhans. W dodatku, gdy tylko dostrzega
ogniki wahania w oczach gospodyni, proponuje horrendalną sumę za lokum, w
którym zamierza zatrzymać się na bliżej niesprecyzowany czas (Może na dłużej, kilka tygodni, może na
tydzień … [1]).
Kiedy Esther wyraża zgodę, klamka zapada, a losy samotnej kobiety i starzejącego
polityka połączy sylwetka czarnego psa, określanego też mianem Pana Chartwella
bądź Czarnego Pata.
Powieść Rebecci Hunt to
stosunkowo krótkie dzieło podejmujące tematykę depresji. Autorka dokonuje
ciekawego zabiegu polegającego na animizacji tej podstępnej choroby, nadając
jej postać czarnego psa. Dzięki temu przekonujemy się jak trudno radzić sobie z
tym schorzeniem jako, że czarne myśli to coś, czego po przekroczeniu
krytycznego momentu nie jesteśmy w stanie dłużej kontrolować – stają się one
coraz bardziej namolne, zaczepne i śmiałe, skutecznie doprowadzając do tego, że
świat prezentuje się w coraz ciemniejszych tonacjach. W rezultacie nasz byt to (…) długa,
coraz bardziej desperacka walka z ciemnością, która nadciąga bezksiężycowymi
falami (…) [2]).
Plusem książki jest możliwość
spojrzenia na otoczenie oczami osób, które dotknęła depresja. Stąd łatwiej
zrozumieć dlaczego chorzy są tak apatyczni czy bezwolni. Ciężar, który ich
przygniata uniemożliwia prowadzenie normalnej egzystencji. Bardzo istotne jest
również podkreślenie jak wstydliwa jest depresja dla wielu osób nią dotkniętych
– lęk przed wspominaniem o tej przypadłości sprawia, że jej ofiarom niełatwo
jest pomagać. Z tego względu wydaje się, że pierwszym krokiem do zwyciężenia z
depresją jest akceptacja faktu jej istnienia, a następnie otwarcie się na
wsparcie ze strony bliźnich.
Co ciekawe Czarny Pat to protagonista,
do którego czytelnik może zapałać odrobiną sympatii, bowiem jest to istota na
tyle niejednoznaczna, że w jej rysie można dopatrzyć się znamion tragiczności.
Z jednej strony Pan Chartwell jest bezwzględny i stanowczy (Ja nie negocjuję [3]), (…) niszczący i okrutny (…) [4], a człowiek w jego
obecności czuje się, jakby (…) miał na
głowie opaskę uciskową z drutu (…) [5], z drugiej zaś psisko
podkreśla, że nigdy nie przychodzi nie proszone, a jego pojawienie się wiąże
się z wyraźnym zaproszeniem ze strony człowieka, który nie uzmysławia sobie jak
ciężkie będzie pozbycie się intruza w przyszłości.
Dobre wrażenie wywiera też język,
jakim napisano utwór. Rebecca Hunt stosuje bogatą paletę środków
stylistycznych, dzięki czemu obcowanie z Panem
Chartwellem jest doświadczeniem przyjemnym dla miłośnika słowa pisanego.
Intrygujące ożywienia (Czajnik przestał
piszczeć, teraz histerycznie wyrzucał z siebie obłoki pary [6]), zabawne porównania (Wciąż przerażona, powiedziała z werwą godną
więdnącej sałaty (…) [7]) czy nietypowe metafory (Esther widziała samą siebie jak na filmie,
żeglującą wśród fusów dnia [8]) w połączeniu ze
specyficznym humorem (W starciu z nim
miałaby takie szanse jak gąbka z piłą mechaniczną [9]) skutkują przyjemną
lekkością, która mocno kontrastuje z ciężarem podejmowanego zagadnienia.
Pan Chartwell z pewnością nie jest studium poświęconym depresji,
nie jest to tytuł, który wyczerpująco traktuje o podjętym zagadnieniu. Nie jest
to również dzieło na miarę Szklanego klosza
Sylvii Plath, w którym umiejętnie zaprezentowano jak podstępna i
złośliwa bywa ta przypadłość. Utwór Rebecci Hunt kojarzy się bardziej z
poradnikiem, w którym wyłożono garść truizmów, raczej nieprzydatnych dla
kogoś, kto walczy z depresją. Z drugiej jednak strony książka daje
kompletnym laikom sposobność, by uzmysłowić sobie jak może wyglądać
bytowanie z punktu widzenia osoby dotkniętej tym schorzeniem.
[1] Rebecca Hunt, Pan Chartwell, przeł. Szymon Żuchowski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s. 16
[2] Tamże, s. 193
[3] Tamże, s. 67
[4] Tamże, s. 74
[5] Tamże, s. 138
[6] Tamże, s. 10
[7] Tamże, s. 14
[8] Tamże, s. 60
[9] Tamże, s. 18
Czyli „Szklany klosz” jest bezkonkurencyjny, jeśli chodzi o pokazanie depresji? :)
OdpowiedzUsuńJeśli porównywać te dwie powieści, to tak. "Pan Chartwell" to całkiem przyjemna lektura, ale o ile "Szklany klosz" to brutalna prawda bijąca między oczy, o tyle książka Rebecci Hunt bardziej kojarzy mi się ze stwierdzeniem typu "wszystko będzie dobrze".
Usuń