Latawiec z betonu
Monika Milewska
Wydawnictwo: Wydawnictwo WAM Mando
Liczba stron: 224
Budowla to zbitek martwej
materii, którą człowiek aranżuje w określony sposób, nadając jej pożądane
funkcje. W przypadku konstruktów, w których przyjdzie bytować ludzkiej ciżbie
dominować powinny cechy użytkowe, zaś wszelakiej maści zdobienia czy eksperymentalne
formy pełnić poboczną rolę estetyczną. Cóż jednak powstanie, kiedy twórca
zmuszony jest zawierać szereg kompromisów, by obiekt w ogóle powstał? Do
jakiego stopnia można oszczędzać na człowieczej wygodzie egzystencjalnej i jak
tego typu zabiegi odbiją się na warunkach mieszkaniowych? Pytania nurtujące na
tyle, że z pewnością warto pochylić się nad książką, w której usiłowano zawrzeć
choćby część odpowiedzi. A tej niełatwej sztuki podjęła się Monika Milewska
(ur. 1972), polska eseistka, dramaturg, poetka, tłumaczka i antropolog kultury,
autorka powieści Latawiec z betonu.
Utwór Milewskiej poświęcony jest jednemu
z gdańskich falowców, tj. blokowi mieszkalnemu, którego specyficzna bryła oraz
układ balkonów przywodzi na myśl morską falę. 4 segmenty, 16 klatek, 1792
mieszkania, 11 kondygnacji, 860 metrów długości to liczby, które robią
wrażenie. Na pierwszy rzut oka falowiec to kwintesencja modernizmu, dzieło
sztuki onieśmielające swoich rozmachem. Jeśli jednak wejść do trzewi molocha i
zacząć w nim codzienne funkcjonowanie, szybko na jaw wychodzą prowizorka,
niedokładność, improwizacja i fuszerka. Przekonuje się o tym m.in. inżynier,
główny bohater powieści, będący twórcą falowca. W momencie rozpoczęcia książki,
w związku z planowaną w Gdańsku wizytą prezydenta Francji, w mieszkaniu
protagonisty zainstalowany zostaje telefon, tak by projektant odpowiedzialny za
powstanie dworu proletariatu mógł w
razie potrzeby opowiedzieć o kulisach jego wznoszenia. To właśnie chętnie
wykorzystywany przez sąsiadów telefon oraz niezwykłe własności budynku sprawią,
że inżynier będzie mógł odbyć niezwykłą, na poły realną, na poły psychodeliczną
podróż po wzburzonym morzu betonu oraz historii.
Latawiec z betonu należy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Z
jednej strony Monika Milewska ukazuje jak wygląda starcie wzniosłych idei oraz
propagandy z szaro-burą rzeczywistością. Inżynier – oddany człowiek socjalizmu,
okazyjny współpracownik bezpieki, przodownik pracy zostaje skonfrontowany z
własnym dziełem, boleśnie doświadczając do czego prowadzą oszczędzanie na
surowcach budowlanych, ograniczanie przestrzeni oraz naginanie norm. Klitki
porażające ciasnotą, winda dojeżdżająca na co drugie piętro, opustoszałe
galeryjki, na których mieszkańcy mieli spędzać czas wolny i integrować się – falowiec
jawi się jako kwintesencja PRL-u, tj. jako twór pełen niedoskonałości i
niespełnionych obietnic.
W szerszym ujęciu Latawiec z betonu to kalejdoskopowy
przegląd historii Polski począwszy od epoki Gierka, poprzez okres Stanu
Wojennego, narodziny III RP z dominującym drapieżnym kapitalizmem, na XXI wieku
skończywszy. Proza Milewskiej pozwala uzmysłowić jaki ogrom przemian
gospodarczych czy ekonomicznych dokonał się w naszym kraju, sygnalizując
jednocześnie, że wiele spraw związanych z naszą mentalnością pozostało stałych
i niezmiennych.
Utwór zaskakuje przede wszystkim
z racji stylu, w jakim jest utrzymany. Nie brak elementów przywodzących na myśl
realizm magiczny, które w połączeniu z szarzyzną PRL-u wypadają niezwykle
intrygująco. Ponadto w celu podkreślenia absurdów, jakimi nafaszerowany był
poprzedni ustrój, autorka chętnie sięga po hiperbolizację – balkonowe krowy,
opozycjoniści ukrywający się w pawlaczu, cenzor otoczony książkami pełnymi
białych stron czy hodowla karpi w wannie to niektóre z pomysłów Milewskiej.
Przyjęta przez pisarkę konwencja
powoduje iż Latawiec z betonu
przypomina baśń. Wiele z postaci niewiele ma wspólnego z ludźmi z krwi i kości
– to bardziej archetypy wyrażające konkretne postawy czy uosabiające wybrane
idee. Ponadto przybliżanie realiów PRL-u i III RP jest bardzo telegraficzne –
odbywa się ono głównie poprzez zastosowanie sloganów, sprawdzonej symboliki czy
podręcznikowych wycinków i definicji, a spuentowane jest raczej powierzchowną,
hasłową analizą.
Reasumując, Latawiec z betonu to niezła lektura, która stanowi oryginalne
rozliczenie z okresem komunizmu w Polsce oraz jego następstwami. Utwór to także
rodzaj pomnika wzniesionego na cześć falowca – śmiałej wizji urbanistycznej,
która jednak w praktyce nie spełniła pokładanych w niej nadziei (Dom bez prostych kątów, wijący się wąż. Dom,
który zastąpi miasto, który będzie miastem. Miastem, w którym znikną podziały
społeczne: profesor sąsiadować będzie z robotnikiem, a nad dyrektorem zamieszka
sprzątaczka [1]).
W rezultacie powieść to również przestroga, że przy snuciu najbardziej wizjonerskich
planów, nigdy nie można zapominać o najbardziej newralgicznym punkcie, jakim
jest czynnik ludzki.
[1] Monika Milewska, Latawiec z betonu, Wydawnictwo WAM
Mando, Kraków 2018, s. 135
Ech, a miałam nadzieję, że to solidna powieść obyczajowa.;(
OdpowiedzUsuńNiestety, ale nic z tych rzeczy. Książkę porównałbym bardziej do eksperymentu literackiego niż do pełnokrwistej prozy.
UsuńPewnie inżynierowi było niemiło, gdy się dowiedział, że dzieło jego życia to dla mieszkańców bloku utrapienie?
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, ale chyba nie sięgnę po tę książkę. Zniechęcają mnie niedopracowane postacie oraz zbyt powierzchowne informacje o realiach PRL-u.
Czytanie o reakcjach inżyniera jest dość zabawnym momentem, bowiem czytelnik uświadamia sobie jak naiwną, a przy tym mocno oderwaną od rzeczywistości osobą jest ten bohater.
UsuńTo chyba wspólna bolączka większości wąskich specjalistów, od inżynierów po humanistów :)
UsuńA ja chętnie przeczytałabym jakiś krótki reportaż na temat gdańskiego falowca i jego twórcy, interesująca historia... Szkoda, że to taka eksperymentalna baśń. Jednak, jak zwykle, świetnie przekazałeś wszystkie najważniejsze informacje.
OdpowiedzUsuńByły już chyba kręcone reportaże na temat gdańskiego falowca. Wydaje mi się, że reportaż papierowy to tylko kwestia czasu ;)
UsuńA co do stylu to jest on bardzo specyficzny. Mnie może niespecjalnie przypadł do gustu, ale uważam, że samemu warto ocenić tę powieść.
Ha, ja większość życia przemieszkałem w blokach różnego sortu. I w sumie muszę przyznać, że najbardziej podobała mi się poznańska (choć pewnie nie tylko) w postaci blokowych osiedli samowystarczalnych typu osiedle Sobieskiego czy też Lecha. Miejsca parkingowe ograniczone są tu do zewnętrznego kręgu, a w wolnym od aut środku jest sporo zieleni, przedszkole, szkoła, place zabaw i inne domy kultury. Dziś te miejsca parkingowe to pewien problem, ale same osiedla były miłe w zamieszkiwaniu.
OdpowiedzUsuńTakie osiedla z okresu PRL-u są na ogół dobrze przemyślane i zrobione z myślą o wygodzie mieszkańców. Trochę to zabawne, że mieszkańcy niejednego z nowych osiedli o takich rzeczach jak przestrzeń, zieleń, place zabaw czy blisko położone szkoły mogą jedynie pomarzyć ;)
Usuń