Po trochu
Weronika Gogola
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Seria: Polskie Klimaty
Liczba stron: 180
Po lekturze książki Po trochu pióra debiutującej pisarki
Weroniki Gogoli (miły memu sercu rocznik 1988) człowiek może pokusić się o
całkiem zgrabną definicję dzieciństwa zamykająca się w stwierdzeniu, że jest to
okres, kiedy za sprawą naiwności i ufności na świat patrzy się z perspektywy,
która tylko z rzadka przecina się z optyką przyjmowaną przez dorosłych. Tam,
gdzie dzieci dostrzegają trudności i problemy, starsi widzą jedynie rzeczy
trywialne i łatwe do urzeczywistnienia (przezwyciężenie lęku przed ciemnością
czy zakup pożądanego przedmiotu wymagają jedynie silnej woli bądź gotówki), zaś
to, co dla dorosłych jawi się jako zagadnienia złożone i kompleksowe (choroba
terminalna czy finansowe tarapaty) dla młodych ludzi jest kwestią zaledwie
kilku działań i akcji (modlitwa, wiara, rozmowa, postępowanie wg wskazówek Pana
bądź Pani X z telewizji).
Weronika Gogola w ciekawy sposób
pokazuje, że dorastanie to stopniowe odchodzenie od spoglądania na otoczenie
przy użyciu zmysłów nie uzbrojonych w żadne filtry – w miarę dojrzewania
jesteśmy coraz bardziej świadomi tego, że egzystencja w grupie to sztuka
wyrzeczeń i kompromisów w rezultacie czego akceptujemy cały szereg społecznych
wzorców i konwenansów oraz jesteśmy skłonni do dostosowania się do wielu zasad
i norm. Ponadto rzeczywistość staje się coraz bardziej bogata w niuanse, a do
pstrokatych i wyrazistych kolorów dokładane są kolejne odcienie szarości. A
wszystko, zgodnie z tytułem, dzieje się sukcesywnie, po trochu.
Proza Gogoli utkana jest z
motywów znamiennych dla literatury, której bohaterką a zarazem pierwszoosobową
narratorką jest dziecko. Autorka pisze o pierwszych przyjaźniach, szkolnych
przygodach, poważniejszych schorzeniach czy kontaktach z rodzicami oraz
dalszymi krewnymi. Pojawiają się też mniej lub bardziej uniwersalne komponenty,
niekiedy specyficzne dla danego pokolenia oraz bardzo lokalne z racji faktu, że
akcja książki rozgrywa się w małopolskiej wsi położonej na Pogórzu
Ciężkowickim. Pod tym względem interesujące są przywołania obrzędów i zwyczajów,
od których coraz częściej się odchodzi – duże wrażenie wywiera choćby opis
czuwania przy ciele osoby zmarłej (Bardzo
cieszyłam się, że wreszcie zobaczę trupa. Bo takiego umytego i wyczesanego
nieboszczyka wkłada się do trumny, a trumnę umieszcza się w pokoju obok kuchni,
zapala się żółte świece, jak w kościele, zaplata się różaniec wokół palców,
musi być czarny, żeby pasował do czarnego ubrania i wypastowanych butów, drzwi
na werandę otwiera się na oścież i nie zamyka aż do pogrzebu [1]).
Równie sentymentalne są reminiscencje związane z wujkiem Władusiem, który (…) był dzwonnikiem i zawsze musiał być w
pogotowiu, żeby bić w dzwony, kiedy trzeba [2],
a który po śmierci został ostatecznie zastąpiony przez automatycznego pilota.
Zresztą śmierć regularnie gości
na kartach dzieła, a liczba poświęconych jej refleksji powoduje, że Po trochu jest utworem dość oryginalnym.
To skupienie się na odchodzeniu to efekt przypadłości męskich przedstawicieli
rodu Gogolów, którzy w przeciwieństwie do długowiecznych kobiet, umierają na
ogół tuż po 50-tych urodzinach (Dziadek
umarł jak każdy Gogola. Jak połowa jego braci. Przychodzi pięćdziesiątka,
Gogole stoją albo siedzą i z niczego nic, nagle przewracają się i umierają.
Zawsze w pracy [3]).
Jednocześnie autorka przytacza zmienne losy Gogolów, odmalowując tym samym
portret wielopokoleniowej rodziny.
Przyznać
trzeba, że największą zaletą książki jest klimat, jaki udało się
zbudować Weronice Gogoli. Nostalgia przeplata się tutaj z prostotą i
afirmacją spokojnego trwania, a nad całością unosi się nieskomplikowana
dziecięca logika, która jednak ulega nieuchronnym przeobrażeniom. W tym
kontekście powieść jest także zapisem o odchodzeniu naszych
młodzieńczych lat oraz o trudach bycia małą dziewczynką. Uwzględniając
wszystkie te aspekty można zaryzykować tezę, że Po trochu to solidny literacki debiut.
[1] Weronika Gogola, Po trochu, Wydawnictwo Książkowe
Klimaty, Wrocław 2017, s. 103
[2] Tamże, s. 7
[3] Tamże, s. 100
Dla mnie to było rozczarowanie. Miałam wrażenie, że autorka stara się być efektowna, co zaowocowało fałszem. Gdyby nie inne książki o dorastaniu na wsi, których pojawiło się niedawno kilka, może inaczej bym ją odebrała. Takie np. "Sztuczki" Lech są znacznie ciekawsze.
OdpowiedzUsuńJa też miałem wrażenie wtórności, ale przyznaję, że nie przeszkadzało mi to aż tak mocno. A za "Sztuczkami" rozejrzę się ;)
Usuń"Sztuczki" są niezłe, zapamiętałam je jako b. sensualne.
Usuń