Śmierć Komandora. Metafora się zmienia
Haruki Murakami
Tytuł oryginału: Kishidanchōgoroshi. Dainibu. Utsurou metafā hen
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 480
Platońska idea (z gr. ιδέα) to
niematerialny byt, który jest niezłożony, niezmienny i doskonały. Idee są
składowymi ze wszech miar perfekcyjnego świata, którego odbiciem jest
rzeczywistość, w jakiej przyszło nam bytować, czyli miejsce nietrwałe,
niedoskonałe i podlegające ciągłym zmianom. Zgodnie z założeniami Platona, idee
zajmują sferę niedostępną dla człowieka. Cóż jednak by się stało, gdyby oba
światy zaczęły się przenikać? Wydaje się, że próby odpowiedzi właśnie na to
pytanie podjął się Haruki Murakami (ur. 1949), japoński pisarz i żelazny kandydat do literackiej Nagrody
Nobla, autor dylogii Śmierć Komandora.
Książka Śmierć Komandora. Metafora się zmienia to bezpośrednia kontynuacja
pierwszego tomu zatytułowanego Śmierć Komandora. Pojawia się idea. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie,
że podział Śmierci Komandora na dwie
części jest nieco sztuczny, gdyż właściwie cały czas obcujemy z tą samą
historią, opowiedzianą dokładnie przez tego samego bezimiennego bohatera,
będącego jednocześnie pierwszoosobowym narratorem, któremu towarzyszy grono
znanych już postaci drugo- i trzecioplanowych. Jednak po chwili namysłu pojawia
się refleksja, że takie rozbicie nie jest ani sztuczne, ani bezzasadne. Ta
przymusowa pauza między lekturą pierwszego i drugiego tomu (o długości zależnej
od woli czytelnika) pozwala podkreślić fakt, że oto uwolniona została idea, niosący
ze sobą określone skutki i konsekwencje – metafora ulega zmianie, w rezultacie
czego granica między jawą, a fantazją staje się wręcz niemożliwa do uchwycenia.
Niezwykłość, która w pierwszej części dylogii sączy się cieniutkim
strumyczkiem, w części drugiej pojawia się w ilościach wykluczających możliwość
jej zignorowania czy zlekceważenia.
W centrum niecodziennych wydarzeń
pozostaje anonimowy protagonista. Ów malarz abstrakcjonista specjalizujący się
w realistycznych portretach po rozstaniu z żoną przenosi się do położonego na
odludziu domku w okolicach Odawary, należącego niegdyś do Tomoshiko Amady,
znakomitego artysty, który renomę i uznanie zyskał za sprawą obrazów w stylu
japońskim. Pozornie byt pierwszoosobowego narratora nabiera coraz więcej
blasków – wyrwanie się z dusznego i przytłaczającego miejskiego klimatu,
zerwanie społecznych więzów oraz odcięcie się od schematów narzucanych przez
rytm codzienności dają możliwość poświęcenia się pracy twórczej. Tyle, że już w
pierwszym tomie ta sielankowa egzystencja zostaje przerwana – bohater natyka
się na skomplikowaną rodzinną figurę, w którą ostatecznie zostaje wplątany (Shōko Akikawa, Marie i Menshiki. Każde z
nich miało szczególną potężną magnetyczną siłę. Byłem w środku, otoczony przez
nich [1]), przekonując się tym
samym, że kapryśny los rzadko kiedy daje nam sposobność, by być jedynie
obserwatorem. Wbrew oczekiwaniom (Bez
względu na to, do czego dojdzie, chciałem pozostać osobą z zewnątrz [2]), bezimienny mężczyzna
wepchnięty zostaje w sytuację, która wymaga od niego emocjonalnego oraz
fizycznego zaangażowania, co wiąże się z koniecznością wyzwolenia się z pęt
bierności.
Opowieść snuta przez Harukiego
Murakamiego utrzymana jest w duchu poprzednich dzieł artysty. Japończyk nie
zaskakuje niczym nowym, prowadząc nas po odkrytych już gruntach, które
naznaczone są przeplatanką elementów dziwacznych i wyjątkowych z tym, co dobrze
znane i przewidywalne. Ponadto nie brak od lat stosowanej symboliki, której
najpowszechniejszym motywem jest studnia czy też głęboki dół o dualistycznej
wymowie (z jednej strony przywodzi na myśl pozbawioną światła, a przez to i
nadziei pułapkę, z drugiej zaś może uchodzić za wyborną samotnię, gdzie w
spokoju można oddać się rozważaniom i refleksjom). Tak jak w pozostałych swoich
utworach Murakami zaprasza nas do tego, byśmy razem z bezbarwnym bohaterem porzucili
surową logikę życia naznaczonego prozaicznością oraz rutyną i wyruszyli we
wspólną podróż po krainach, po których hasają i harcują (a niekiedy podstępnie
czają się) podwójne metafory, zgryzoty bądź czyste idee chwilowo przyobleczone
w rozpoznawalne dla nas kształty.
Śmierć Komandora, podobnie jak wcześniejsze utwory Murakamiego to także
swoista propozycja, byśmy spróbowali wyrwać się dusznych norm i ciasnych
schematów, w jakie wtłacza nas społeczeństwo, bowiem trwanie w zgodzie z
oczekiwaniami innych nigdy nie będzie w pełni satysfakcjonujące. Ponadto proza
Japończyka przypomina, że człowieczy byt to sztuka lawirowania pomiędzy
działaniem, a nie-działaniem. Bywają bowiem sytuacje, w których zmuszeni
jesteśmy do tego, by poddać się biegowi wypadków i cierpliwie czekać na to, co
przyniesie nam kapryśna fortuna, bez zbędnego (bowiem próżnego) zagłębiania się
w przyczyny zachodzących zdarzeń (Zrezygnowałem
z dalszych pytań [3]). Ale nie brak też
momentów, gdy okoliczności skłaniają nas do tego, by robić rzeczy nieodzowne,
chociaż zapewniające wątpliwą przyjemność. Ten podział, granica (działanie i
nie-działanie) zaakcentowane są również w odniesieniu do człowieczej natury,
ponieważ każdy z nas jest istotą pełną sprzeczności i wykluczających się cech –
prawdziwym wyzwaniem jest uświadomienie sobie, że i w naszej duszy, obok
chętnie eksponowanych przez nas pozytywów, rozciąga się ciemna przepaść, która
może dać o sobie znać w położeniu ekstremalnym, kiedy najmniej tego oczekujemy.
Sztuka kontroli tej mrocznej strony naszej osobowości to kwintesencja człowieczeństwa.
Ostatnią kwestią godną
czytelniczej uwagi jest materiał, z jakiego utkano tło powieści. Składają się
na niego malarstwo oraz epizody z okresu Anschlussu i II wojny światowej.
Przyznać trzeba, że autor bardzo ciekawie pisze o samym procesie powstawania
malowidła (Obraz to zadziwiająca rzecz.
Im bardziej zbliżał się do ukończenia, tym więcej nabierał własnej woli, punktu
widzenia i siły wyrazu [4]). Równie intrygujące są
zajścia związane z przyłączeniem Austrii do III Rzeszy – Murakami wspomina o
mniej znanych incydentach związanych m.in. z antynazistowską działalnością w
Wiedniu.
Reasumując,
nie sposób zaprzeczyć, że pisarstwo Harukiego Murakamiego od lat obraca
się wokół wąskiej grupy zagadnień, które eksplorowane są do granic
możliwości. Jednocześnie trudno nie docenić Japończyka za upór i
konsekwencję, z jaką usiłuje sygnalizować nam, że człowieczy byt nie
powinien być tylko pędem sztucznie nakręcanym przez konsumpcyjne bodźce –
pisarz od początku swojej kariery podkreśla, że warto niekiedy zwolnić.
Dzięki temu możemy lepiej przyjrzeć się temu, co nas otacza i
uzmysłowić sobie, że nawet w szarej brei rutyny mogą zachodzić wypadki
noszące znamiona przygody. Ponadto takie choćby chwilowe zatrzymanie
pozwala przyjrzeć się naszemu bytowi i sprzyja refleksji nad tym, co
udało nam się dotychczas osiągnąć i dokąd właściwie zmierzamy. Pytania
raczej trudne i niewygodne, które jednak dobrze jest od czasu do czasu
sobie zadać.
[1] Haruki Murakami, Śmierć Komandora. Metafora się zmienia,
przeł. Anna Zielińska-Elliott, Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2018, s. 38
[2] Tamże, s. 30
[3] Tamże, s. 324
[4] Tamże, s. 190
Dość głośno o tej powieści, ciekawa jestem czy jest tak obrazoburcza, jak o niej się mówi - czy to tylko chwyt reklamowy:)
OdpowiedzUsuńChwyt, chwyt i jeszcze raz chwyt. Nikt, kto miał choćby minimalną styczność z prozą Murakamiego nie będzie czuł się urażony, zdeprawowany czy zniesmaczony, bo autor pisze o seksie czy cielesności dokładnie w taki sam sposób jak zwykł to czynić dotychczas. A sama książka jest całkiem solidna dlatego uważam, że tego typu "reklamy" nie są jej potrzebne.
UsuńZaskoczyło mnie to, że Murakami w tej powieści nawiązuje do historii nazizmu w Europie, ale w interesujący sposób powiązał ten wątek z całą historią. Oprócz tego podobały mi się nawiązania do sztuki malarskiej i symboliki, która u autora lubi się powtarzać.
OdpowiedzUsuńWe wcześniejszych powieściach zdarzały się bardzo interesujące nawiązania do Mandżukuo oraz zbrodni wojennych z okresu II WŚ popełnianych przez japońskich żołnierzy na terenach dzisiejszych Chin, ale faktycznie o nazizmie chyba nie było dotychczas zbyt wiele.
UsuńA motyw malarstwa i sztuki w ogóle to wg mnie jeden z ciekawszych wątków dylogii.
Czy wyruszyć na spotkanie z harcującymi ideami i podwójnymi metaforami ukrywającymi się w pozornie znanym i uporządkowanym świecie? O tak, sądzę że mam na to wielką ochotę! Aczkolwiek ciężko się utożsamić z bezbarwnym, anonimowym bohaterem - obserwatorem, tak całkowicie innym od bohaterów literackich takiej typowej anglosaskiej prozy, w której bohater musi być sprawcą zdarzeń i być szczegółowo i konkretnie osadzony w przeszłości, teraźniejszości, przyszłości. Wspominasz, że w "Komandorze" artysta jest zmuszony do działania, ciekawe jak? Również odniesienia do historii i sztuki wydają się bardzo interesujące.
OdpowiedzUsuńJeśli zdecydujesz się wyruszyć na wyprawę to z ciekawością poczytam o Twoich wrażeniach z niej wyniesionych.
UsuńA bohater jest taki na wskroś typowy dla Murakamiego, tzn. stara się być bierny i niezaangażowany, ale zostaje wciągnięty w wir niezwykłych wydarzeń. To pytanie o jego działania jest bardzo dobre i ciekawe, bo po lekturze można zastanawiać się czy akcje podejmowane przez protagonistę wydarzyły się w tej rzeczywistości, w której na co dzień bytujemy, czy też rozegrały się głównie w królestwie wyobraźni :)
W pewnym sensie jest to uspokajające, że wiadomo niemal dokładnie, czego się po Murakamim spodziewać. To taki pewniak, którego gdy się lubi, można brać w ciemno niemal. Choć czasem mimo wszystko chciałoby się przecyztać skok w inne literackie strony.
OdpowiedzUsuńHa, wg mnie Murakami jest idealnym wyborem w momencie, kiedy czytelnik pragnie z powrócić z takich dalekich literackich wypraw. To trochę jak zjazd w rodzinne strony po okresie tułaczki ;)
Usuń