Wiedźmin. Turbolechita
Ziemowit Szczerek
Reżyseria: Piotr Sieklucki
Teatr: Nowy Proxima
Czas trwania: 90 min.
Założenie, że najlepszym – zaraz
po Janie Pawle II oraz Lechu Wałęsie – polskim towarem eksportowym jest
Wiedźmin, znany też jako Geralt z Rivii (czyli literacka postać wykreowana
przez Andrzeja Sapkowskiego) jest może nieco ryzykowne, ale z pewnością warto
je przyjąć, jeśli zdecydujemy się na udział w spektaklu Wiedźmin Turbolechita, wystawianym na deskach krakowskiego Teatru
Nowego Proxima. Sztuka napisana przez Ziemowita Szczerka w reżyserii Piotra
Siekluckiego to próba konfrontacji z problemami i kompleksami, które w pewnym
stopniu są wyznacznikiem polskości.
Wiedźmin Geralt (czy może
Dzidowład, by brzmieć bardziej swojsko, słowiańsko) już od momentu podniesienia
się ze sceny (pijacka drzemka?) przykuwa uwagę widzów – charakterystyczne
białe, długie włosy okalające twarz naznaczona blizną w połączeniu z
efektownym, czarnym skórzanym płaszczem oraz równie czarnymi butami z cholewami
wzbudzają szacunek, który jednak szybko przechodzi w uśmieszek naznaczony
drwiną, kiedy uświadomimy sobie, że dopełnieniem wiedźmińskiego stroju są biały
podkoszulek skrywający okrągły brzuszek oraz spodnie firmy Adidas z ogromnymi,
koniecznie trzema, białymi paskami. Ów bohater (wciela się w niego Juliusz Chrząstowski), raczej komiczny niż tragiczny,
przedstawia się nam jako najważniejszy kniaź w izbie kucnej (innymi słowy jako
przywódca) Lechickiego Imperium – samozwańczy władca w obszernym monologu
(przerywanym niekiedy wtargnięciem na scenę różnorakich intruzów) informuje
nas, z jakich przyczyn postanowił wstąpić na kurhan (tron) oraz co zamierza
osiągnąć.
W formie dygresji warto w tym
miejscu podkreślić, że protagonista to człowiek długo deliberujący nad każdym
słowem w duchu językowego purytanizmu, wyrażającemu się w plenieniu wszelkich
obcych, tj. niesłowiańskich naleciałości, wtrąceń i zapożyczeń. Owa lingwistyczna
batalia to zresztą tylko jeden z elementów walki o tożsamość, walki prowadzonej
ze wszystkim, o czym nie można powiedzieć, że jest prawdziwe lechickie.
Celem, do którego dąży Wiedźmin
jest usiłowanie przywrócenia Polsce (jako spadkobierczyni Imperium Lechitów)
należnej jej świetności i godności. W znamiennym dla nas Polaków tonie, tj. za
sprawą narzekań i utyskiwań, Geralt odmalowuje przed nami całą panoramę
niegodziwości i niesprawiedliwości, których ofiarą pada nasz naród. Tym samym
Wiedźmin wywleka na światło dzienne nurtujące nas od wieków kompleksy, których
ciągle nie potrafimy przepracować – myślą przewodnią jest poczucie niższości
wobec cywilizacji Zachodniej, które leczone jest sporymi dawkami pogardy,
odczuwanymi wobec szeroko rozumianego świata Wschodu oraz wychwalaniem
wszystkiego, co prawdziwie polskie. Panaceum na te traumy i bolączki jest przy
tym coś znacznie bardziej namacalnego niż odległa, świetlana, ale niekoniecznie
możliwa do ziszczenia się przyszłość – lekiem proponowanym przez Geralta jest
przeszłość spod szyldu turbosłowianizmu, czyli wizja potężnego państwa, którego
początki sięgają kilka tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa. Snuta wizja
jest o tyle kusząca, że nie wymaga niemal żadnej akcji czy działania – pożądana
jest jedynie wiara w jej autentyczność, wiara, która wyjaśnia i konstytuuje
odwieczne poczucie krzywdy; która pozwala osiąść na laurach, bowiem wszystko,
co istotne zostało już przez nas osiągnięte (a później niesłusznie odebrane);
która usprawiedliwia potrzebę czy wręcz konieczność sięgnięcia po kolejną
butelką piwa (bądź cydru narodowego) i pogrążenia się w apoteozie starych,
dobrych czasów.
Kwintesencją turbosłowiańskiej
religii okazuje się Wiedźmin – prawdziwy Polak Patriota, mesjasz, którego imię
to czterdzieści i cztery, superbohater (ale ten nasz, a nie żaden amerykański)
i zbawiciel w jednym. Jego słowa i obietnice mamią oraz kuszą – wydaje się, że
to jedyny osobnik, któremu można zaufać, bowiem Geralt poprzysięga walkę z
wszelakiej maści potworami i monstrami, niezależnie od tego, czy są to strachy
realne i prawdziwe, czy tylko fikcyjne mary będące emanacją naszych lęków,
niepokojów i wstydów.
Turbosłowianizm nie jest jedyną
składową widowiska, bowiem duet Szczerek & Sieklucki bardzo umiejętnie
wykorzystuje też popkulturowe elementy, które zgrabnie są wplatane w symbolikę
spektaklu. Conan z Cymerii (złośliwie przemianowany na Conana z Pedalii) jako
reprezentant barbarzyńców (w tej roli Krystian Durman) odpowiedzialnych za złupienie i spalenie Starożytnego
Rzymu, których potomkowie współtworzyli cywilizację Zachodu, obecnie trawioną
przez takie plagi jak homoseksualizm
oraz islam; Dilbert (Karol Miękina) znany z komiksów Scotta Adamsa jako przedstawiciel
amerykańskiego imperializmu, którego nośnikami są demokracja czy keczup Heinz i
wreszcie Elbończycy (Maciej Ferlak, Grzegorz Witek i Grzegorz Janeczek), potężni brodacze opatuleni futrami, brodzący po pas w
błocie jako personifikacja kudłatych wschodnich Słowian wywodzących się z
dzikich azjatyckich stepów – wszystkie te postacie nawiązują żywy dialog z
Wiedźminem, podkreślając przy okazji niemożność samoidentyfikacji (Geralt nie
raz i nie dwa rozważa, czy jako Polska jesteśmy jeszcze Wschodem czy już Zachodem).
Dopełnieniem Wiedźmina Turbolechity jest świetna oprawa muzyczna, którą
zapewniają grający na perkusji i obsługujący instrumenty klawiszowe Jaskier (Aleksander
Fiałek) wespół z reżyserem Piotrem Sekluckim, wykonującym znakomicie dobrane
piosenki Kultu i Kazika (w budowaniu klimatu słowiańszczyzny pomaga zagrane na
wstępnie W południe, ogromne wrażenie wywiera też
zaśpiewane z pełną mocą Prosto).
Wynikiem tych wszystkich zabiegów
jest inscenizacja, która nie pozwala widzowi pozostać obojętnym. Za sprawą
Wiedźmina nawiązującego żywą interakcję z publicznością, zmuszeni jesteśmy do
skonfrontowania się ze stereotypami i myślowymi schematami, które nierzadko
sami powielamy. Tym samym Szczerek i Seklucki skłaniają nas do tego, byśmy
krytycznie potraktowali siebie samych, zadrwili z własnych przywar i
słabostek oraz z przymrużeniem oka spojrzeli na martyrologiczno-patetyczny portret Prawdziwego Polaka.
Kurczę - chętnie bym się na to wybrała.
OdpowiedzUsuńTeatr Nowy Proxima zaprasza ;)
UsuńWnioskuję, że jak to u Szczerka, wszystko grubą kreską rysowane?
OdpowiedzUsuńNo właśnie ta gruba kreska mocno mnie zniechęca, brzmi jak satyra po linii najmniejszego oporu, brakuje sandałów do skarpet hihihi :/
UsuńAnno, prozy tego artysty nie znam, ale faktycznie, postacie mocno karykaturalne, tym bardziej, że większość to odwołania do popkultury :)
UsuńMati, zawsze jeszcze mogła się pojawić nagonka na przesycony hipokryzją katolicyzm, a akurat tego udało się uniknąć. Postacie raczej symboliczne, bez psychologicznej głębi, ale konsekwencją są potężne dawki absurdu, który na żywo całkiem nieźle się przyswaja.
Kurczę na razie nie ma tego w repertuarze :) Lubię Szczerka i będę polował na bilety :)
OdpowiedzUsuńSpektakl wizytuje obecnie inne polskie teatry, ale podejrzewam, że prędzej bądź później wróci do grodu Kraka. Polecam i ciekaw jestem czy sztuka przypadnie Ci do gustu ;)
UsuńPodoba mi się, gdy sztuka korzysta z tego, co aktualne do komentowania rzeczywistości. Wtedy sztuka żyje.
OdpowiedzUsuńZgadza się, chociaż dialog z aktualnymi problemami może być z jednej strony gwarantem przyciągnięcia uwagi opinii publicznej (szczególnie, gdy tematyka jest kontrowersyjna), z drugiej zaś istnieje ryzyko, że dzieło może przebrzmieć i po pewnym czasie stać się niezrozumiałe ;)
UsuńA jaki jest tytuł trzeciego utworu śpiewanego przez p. Siekluckiego? W trakcie tego utworu, jako podkład wizualny na ekranie wyświetlane są obrazki Polski z lotu ptaka. Czy Ktoś może zna/pamięta?
OdpowiedzUsuńPS. Utwór "W południe" jest rewelacyjnie zaśpiewany!!!
Niestety nie potrafię pomóc. Wydaje mi się, że trzeba by spytać u źródła.
UsuńAlbo iść drugi raz dla odświeżenia pamięci ;-). Bardzo dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam.
Usuń