Powieści
Edward Stachura
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 384
Trąby anielskie zagrzmiały,
rozstąpiło się niebo przeszyte nitką błyskawicy, ostry, nieprzyjemny wiatr
zawył gdzieś ze wschodu i wtem, cały ten rozgardiasz – który wybuchł nagle i
bez wyraźnie określonego powodu – ucichł, a po chwili ciszy, ostro i drażniąco
dzwoniącej w uszach, rozległ się głos dudniący i donośny, który zapytał: Czy aby w tym domu nie zapanował obłęd? [1].
Na te słowa ludzie nerwowo poczęli rozglądać się po sobie, próbując ustalić ich
źródło. Nie mogąc jednak odszukać zuchwalca, który owo zdanie wypowiedział, starali
się usilnie udawać, że niewygodne pytanie nigdy właściwie nie padło. Ale raz
podniesiona kwestia, szczególnie jeśli kłopotliwa i prowokująca, nie daje się
łatwo stłamsić – chętnie wracają do niej wszelakiej maści wojownicy, toczący
długotrwałe batalie z formą. Tyle, że rola kontestatora, co rusz podważającego
podwaliny porządku rzeczy, w dłuższej perspektywie jest niewdzięczna i trudna,
o czym przekonują się choćby protagoniści powieści Cała jaskrawość (1969), autorstwa Edwarda Stachury (1937 – 1979),
polskiego poety, prozaika, pieśniarza i tłumacza.
Utwór to zapis kilku tygodniu z
życia dwójki młodych ludzi, Edmunda Szeruckiego – pierwszoosobowego narratora –
oraz Witka. Bohaterowie, mężczyźni nieuchronnie zbliżający się do trzydziestej
wiosny, zostają zatrudnieni w charakterze robotników odmulających staw w parku
zdrojowym w popularnym, ale nie wymienionym z nazwy uzdrowisku na Kujawach. Na
szarą egzystencję, oprócz fizycznej harówki, składają się drobne epizody –
pogadanki z gospodynią kwatery, na której mieszkają Edmund i Witek, codzienne
dojazdy z pobliskiej wsi do miejsca pracy, okazyjne fuchy przyjmowane w zamian
za dobre słowo, uśmiech i skromne wynagrodzenie, niedzielne wypady do
okolicznych miasteczek. To pozornie błahe i nie naznaczone wichrami
niespodziewanych zdarzeń wegetowanie, za sprawą obu wciąż jeszcze młodych
ludzi, przejawiających tendencje do rozkładania na czynniki pierwsze – a przez
to specyficznego smakowania – rzeczywistości, jawi się jako interesujące studium
traktujące o usiłowaniach odkrycia prawd na temat człowieczego bytu.
Instrumentami, przy pomocy
których protagoniści starają się pochwycić w karby słów istotę otaczającego ich
świata, ujrzeć tytułową całą jaskrawość,
są koncentracja na rzeczach na pierwszy rzut oka mało ważnych, na szczegółach i
drobnostkach oraz afirmacja tego, co tu i teraz. Zarówno Edmund jak i Witek to
wprawni obserwatorzy nie zadowalający się pozorami rutyny, którzy nieco
bezczelnie i zuchwale zaglądają pod podszewkę codzienności, konstatując przy
tym, że: Niesamowite działy się rzeczy w
tym niby spokojnym powietrzu, w tym otoczeniu niby stworzonym do cichej
łagodnej rekonwalescencji [2].
To właśnie w takich okolicznościach, tj. podczas metafizycznego podglądactwa,
pojawia się (…) zamyślenie nagłe,
niespodziane (…) [3]
czy celebracja doczesności (Wszystko w
natchnieniu. Każdy nasz ruch. Do tego dochodziliśmy z Witkiem. Że każdy nasz ruch
był w natchnieniu [4]),
której przyczyną może być uświadomienie sobie faktu samego trwania (Wszystko w natchnieniu tym przedziwnym, że
żyjemy. Żywi jesteśmy, ręko opatrzności [5]).
To dostrzeżenie niezwykłości i wyjątkowości składających się na sedno fenomenu
potocznie zwanego życiem, pozwala docenić wartość każdej danej nam minuty,
przeistaczając ją w coś podniosłego, niepowtarzalnego, a przez to pięknego (Więc uroczyście było. Nie teatralnie
uroczyście. Nie scenicznie. Nie podestowo, koturnowo. Normalnie, po prostu
uroczyście było. Zwyczajnie, niewymownie, niesamowicie uroczyście było [6]).
Akceptacja ulotności i przemijalności została też pięknie wyrażona przez
metaforyczną Drogę Mleczną, ukrytą w naszej duszy ((…) każdy w sobie nosi te miliardy gwiazd, gasnących powoli jedna po
drugiej, zjadanych przez troski, choroby, nieszczęścia i kataklizmy, ale dużo
ich – gwiazd, niezliczenie, miliardy i jeszcze ciągle nowe się rodzą, i może to
jest to właśnie, co trzyma nas [7]).
Ponieważ utwór można rozpatrywać
w kategoriach swoistego manifestu zawierającego całą filozofię życiową
bohaterów, oprócz przyjmowanych postaw, wymieniane są również podejścia, będące
przedmiotem głębokiej krytyki. Surowej ocenie poddawane są choćby obłuda, fałsz
czy uparte tkwienie w utartych schematach (Rozpruć
sztywny kołnierz koszuli, mówię. Wyciągnąć trochę szyję, mówię. A nie klepać
uparcie o prostocie tego świata, o prozie poetycznej, romantycznej włóczędze,
filozofii nóg, zwrocie do natury i tak dalej. Bo to jest jawna ślepota [8]).
Bezmyślne powtarzanie gotowych formułek, podpieranie się sloganami,
wykorzystywanie wyświechtanych hasełek uważane jest za przejaw intelektualnego
lenistwa, ale i lęku przed tym, co niepoznane, obce, wymykające się ustalonemu
porządkowi (Bo boją się, nie mają odwagi,
nie stać ich na dookolne promieniste spojrzenie. W ogóle nie stać ich. Głową w
sztywnym kołnierzu koszuli z fiszbinkami ledwo że mogą poruszać, tyle co w dół
przy ukłonie. I tak żyją wygodnie, ale jednostronnie. Jedną stronę czytają z
księgi. I tak żyją wygodniczo, ale jednostronniczo [9]).
Tymczasem aby odnaleźć całą jaskrawość i zaznać jej smaku, musimy nieustannie
szukać, a jednocześnie odrzucać, negować, kontestować – rozwiązania na pozór
oczywiste, ale przeważnie nieaktualne, przebrzmiałe dewizy, które dawno
zatraciły pierwotny sens, bezrefleksyjne podążanie za głosem większości pchają
nas w ślepy zaułek pozazmysłowej bierności.
Lektura Całej jaskrawości jest doświadczeniem o tyle interesującym, że dzieło
utrzymane jest w bardzo ciekawym stylu. Jego wyróżnikiem jest arytmiczność –
zdania rozbudowane, wielokrotnie złożone przeplatane są konstruktami
lakonicznymi czy równoważnikami zdań. Zaburzenia w tempie objawiają się też w
fabule, która po fragmentach czysto powieściowych, gdzie króluje rachityczna akcja
i niemrawe, ale jednak działanie, zwalnia, przechodząc w formy naznaczone dygresjami
i dywagacjami poświęconymi zagadnieniom metafizycznym, a momentami niemal
zupełnie wyhamowuje, osiągając swoisty bezruch (narzędziem służącym do
uzyskania tego efektu jest zwodnicza precyzja opisu sprowadzająca się do
tonięcia w detalach oraz maniera do tworzenia najróżniejszego rodzaju list,
spisów, wykazów, nierzadko będących językowymi zabawami). Wrażenia, że książka
ma swój bieg podkreślane są przez często przywoływany motyw drogi –
bohaterowie, poza krótkimi przerwami na wspomniane chwile refleksji, poruszają
się, przemieszczają się, wędrują (Tak to
śmiejąc się fanatycznie szliśmy, jakbyśmy nie szli, ale kulali, katulkali się
na beczkach [10];
Szliśmy [11];
I znowu szliśmy [12];
I ruszyliśmy wolno, powłóczyście [13];
Ruszyliśmy bulwarem na południe [14];
Pójdziemy [15]).
To akcentowanie nieustannej tułaczki jest tym bardziej intrygujące, że bardzo
podobny zabieg możemy odnaleźć w Pawanie (1978),
pióra Stanisława Czycza. Cała jaskrawość przesycona
jest również bogatą symboliką – łabędź reprezentujący szlachetność, ale i
samotność (Potykał się nogami o płytkie
dno, wpadał wyniosłą piersią na błotniste mielizny, nie miał jak i gdzie
zanurzyć swojej długiej szyi, nie mógł rozwinąć szerokich skrzydeł i bijąc nimi
nieść się po wodzie w pełnej świetności i wolności całego gatunku i osobnego
osobnika [16]),
wykopywany z oczyszczanego stawu muł, zwany mułem
epoki wyrażający szarą, opresyjną rzeczywistość czy zegarek będący czymś na
wzór jarzma, zniewolenia, pęt (jako, że za jego sprawą znajdujemy się pod władzą
obsesyjnej świadomości upływającego czasu) to tylko kilka wybranych przykładów.
Ponadto godny uwagi jest język, którym operuje Edward Stachura – cechuje go
plastyka opisu oraz poetycka lekkość i kreatywność (Był czas zapachu. Jesień. Kiedy wydaje się, że nawet kolor ma zapach.
Dzikie oszałamiające wonie tej pory roku ciężko i szeroko wiosłowały w
powietrzu tuż nad ziemią jakby wielkie stada nie mogących wzbić się w górę
flamingów [17]).
Reasumując, Cała jaskrawość to ten typ prozy, która, jeśli już zachwyci danego
czytelnika, każe dzielić się nią natarczywie i agresywnie, sypiąc nią po oczach.
To po trochu książka drogi (bohaterowie to typowe latawce, czyli ludzie, którzy nigdzie nie mogą zagrzać miejsca na
dłużej), ale jednocześnie pełna wątków kontemplacyjnych o melancholijnym
sznycie. Stachura ciekawie pokazuje, że piękno istnienia można odszukać w
najdrobniejszych elementach tego, co nas otacza.
[1] Edward Stachura, Cała jaskrawość, w: Powieści, Wydawnictwo Czytelnik,
Warszawa 1982, s. 52
[2] Tamże, s. 10
[3] Tamże, s. 20
[4] Tamże, s. 23
[5] Tamże, s. 67
[6] Tamże, s. 158
[7] Tamże, s. 33
[8] Tamże, s. 94
[9] Tamże, s. 123
[10] Tamże, s. 20
[11] Tamże, s. 39
[12] Tamże, s. 46
[13] Tamże, s. 79
[14] Tamże, s. 84
[15] Tamże, s. 94
[16] Tamże, s. 8
[17] Tamże, s. 31
P.S. W skład wypożyczonego przeze mnie z biblioteki egzemplarza książki Powieści, oprócz omówionej Całej jaskrawości, wchodzi jeszcze chyba najbardziej rozpoznawalne dzieło prozatorskie Stachury, czyli Siekierezada. Temu utworowi poświęcony zostanie osobny wpis.
Trafił mi się ten tom niedawno w bibliotece, która pozbywała się niechcianych egzemplarzy (pomyśleć, że kilka dekad temu ludzie wystawali w kolejkach, żeby zdobyć ten cykl).
OdpowiedzUsuńPodczytuję tę książkę od czasu do czasu i wrażenia mam podobne do Twoich. Dla mnie to jest wyjątkowo gęsta od wrażeń proza.
Przyznaję, że ja tylko mgliście kojarzyłem sylwetkę Stachury. Dopiero wspomniany impuls (kolega opowiadający o ekranizacji "Siekierezady") natknął mnie do tego, by rozpocząć znajomość z twórczością tego artysty. Co ciekawe, podczytując opracowania poświęcone sylwetce Stachury, dowiedziałem się, że już wcześniej miałem do czynienia z prozą jego żony, Zyty Oryszyn.
UsuńRecenzja mnie bardzo mocno przekonuje, ale cytaty z kolei mnie odrzucają. Przypuszczam, że musiałbym wgryźć się w samą treść w pełni i bez oderwania od kontekstu.
OdpowiedzUsuńFakt, styl powieści jest bardzo specyficzny i najlepiej po prostu się w nim zanurzyć. Mnie mocno skojarzył się z prozą Stanisław Czycza, i może dlatego tak przypadł mi do gustu.
Usuń