Powieści
Edward Stachura
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 384
Wagabundy, niebieskie ptaki,
letkiewicze, cyganeria – ludzie pędzący żywot jakże daleki od
drobnomieszczańskich ideałów. Nie potrafiący nigdzie zagrzać miejsca na dłużej,
włóczący się bez wyraźnie określonego celu w poszukiwaniu bliżej
niezdefiniowanych abstrakcji. Za nic mający sobie społeczne normy, niekiedy
wręcz nie umiejący się do nich dostosować. Poprzez swoją inność,
niedopasowanie, delikatną pogardę odczuwaną wobec tych, którzy twardo stąpają
po ziemi i nie pozwalają sobie, by dać porwać się sidłom fantazji, trwają na
uboczu, na marginesie, poza głównym obiegiem. Ale co właściwie robią, jak
wygląda ich codzienność i czy normalność
– jak mogłoby się chyba wydawać – faktycznie jest dla nich tak przerażająca?
Pytań wiele, jakże więc ma poradzić sobie z ich natłokiem jeden człowiek? Na
szczęście, w sukurs zawsze przychodzi literatura, która i tym razem podrzuca
nam choćby garść odpowiedzi – wystarczy sięgnąć po Siekierezadę albo Zimę leśnych ludzi pióra Edwarda Stachury (1937 –
1979).
Główny bohater, a zarazem
pierwszoosobowy narrator – (…) Janek
Pradera, włóczęga i były student, trzy lata archeologii słowiańskiej, (…)
człowiek zwinny jak guma, twardy jak stal i kruchy, kruchutki, kruchuteńki jak
szkło (…) [1]
– przybywa na Ziemie Zachodnie, gdzie zatrudnia się jako robotnik przy wyrębie
lasu. Wieś Bobrowice, gromada Hopla,
nadleśnictwo Sława [2]
to miejsce, gdzie rozpoczyna się nowy rozdział w życiu Pradery – na leśną dolę
składa się przede wszystkim ciężka, fizyczna praca, ale z racji odosobnienia i
samotności nie brak też okazji do zanurzenia się w morzu własnych myśli, do zagłębieniu
się w wirze refleksji. Książka to zapis przeżyć wewnętrznych oraz przygód Janka
Pradery, które obejmują opisy codzienności przepełnionej tytułową siekierezadą
(Stukają, bębnią rozgłośnie siekiery,
ktoś tam ostrzy swoją rąbalnicę, zgrzyta pilnik zdzierany o stal, z
rozrzuconych tu i tam po całym zrębie ognisk biją w górę i z trzaskiem jęzory
ognia (…) [3]),
kontemplację dzikiej, pogrążonej w styczniowych chłodach, opatulonej zimowym
szalem przyrody oraz kontakty z współpracownikami i miejscową ludnością.
Stopniowo odkrywane są także przyczyny, dla których Janek decyduje się zaszyć w
leśnej głuszy.
Już od pierwszych stron postać
Pradery wzbudza czytelniczą ciekawość, bowiem dusza młodego człowieka zdaje się
być niespokojna, strapiona, udręczona zaś zachowanie naznaczone jest pewnego
rodzaju sprzecznością. Owa dwoistość wyraża się najjaskrawiej w podejściu do
świata zewnętrznego, który z jednej strony jest przedmiotem głębokiej afirmacji
((…) jest coś takiego, takie codzienne
fenomenalne zjawisko jak nowy dzień (…) [4]),
z drugiej zaś źródłem melancholii i frasunku (Nie ma dla mnie i nigdy już nie będzie niczego bez bólu [5]).
Osoba Pradery intryguje także z
racji postawy żywionej względem tego, co nas otacza – protagonista jawi się
jako ekspert od doceniania małego szczęścia. Drobne, pozornie nieważkie
zdarzenia są niczym kamyczki precyzyjnie wydłubywane spośród kolein rutyny i podnoszone
ku słońcu, tak by oko mogło nacieszyć się ich kształtem (Nie ma, nie może być słynniejszej muzyki od tej, kiedy w piecu huczy
ogień, a za oknem duje wiatr. Kiedy w piecu trzaska żywica, a za oknem dujawica
[6]).
Zdaje się przy tym, że kluczem do tego, by posiąść podobną umiejętność jest
rezygnacja z materialnego zbytku, który może nas skuwać, więzić, ale i
zaślepiać. Nie mniej ważna jest zdolność wyłączenia się z nurtu wydarzeń i
oddania we władanie chwili bieżącej (O
piękne, piękne wakacje bezmyślności wielkiej zupełnej. Błogosławiony odpoczynek
od piekła i piekielnego raju myślenia. Błogosławiona bezmyślności młoda zdrowa
wdowa [7]).
Co interesujące, bodźcem
intensyfikującym rozkoszowanie się momentem doczesnym jest świadomość własnej
przemijalności (Mówiłem, że ja bez
śmierci ani rusz. Ona mi daje życie ta śmierć. To dopiero zaczyna być ciekawe [8]).
Z tego też względu, odchodzenie jest istotnym punktem przemyśleń snutych przez
Janka Praderę, który niekiedy sprawia wrażenie osoby, niemal całkowicie
obezwładnionej obsesją na punkcie umierania ((…) dobrze wiem, doskonale wręcz się orientuję, że śmierć ani na moment
mnie nie opuszcza, na głowie wiecznie mi siedzi, na czole mam ją wypisaną, przy
nodze mojej zawsze wiernie jest [9])
– wydaje się, że ta aberracja może być wynikiem lęku przed starością i
związanym z tym zniedołężnieniem, upośledzeniem (Jeśli mówię młodsze czasy, to nie dotyczy to mnie. Młodsze czasy mówię
w tym znaczeniu, że młodszy był wiek ziemi, wiek planety. Bo moje młode czasy,
młodość moja nigdy nie była młodsza niż teraz i jak na razie będzie dalej szła
młodniejąc, czuję to jeszcze zupełnie nieźle, całym ciałem, a jeszcze rozumem,
i niech mnie nikt nie straszy [10]).
Sylwetka Janka Pradery przywodzi
też na myśl bajkowego rycerza, który stara się być szarmancki wobec kobiet,
postępować honorowo z nieprzyjaciółmi czy wrogami, pozostawać lojalnym wobec
przyjaciół i znajomych. Uzupełnieniem portretu jest umiłowanie natury oraz
darzony doń szacunek. Tyle, że w prezentowanym wizerunku jest pewna skaza,
zgrzyt, konflikt. Pandera na tyle mocno wkracza w swoje wnętrze, że zdarza mu
się zaplątać na krętych ścieżkach własnego umysłu – ofiarą tych wędrówek pada
choćby ukochana bohatera, pieszczotliwie określana mianem Gałązki Jabłoni,
która musi akceptować duchowe rozterki Pradery, kończące się błąkaniem się po
świecie. I tak kobiecie zamiast fizycznej obecności pozostaje tylko duchowa więź z lubym.
Reasumując, Siekierezada albo Zima leśnych ludzi to niezła książka traktująca o
człowieku, który stara się egzystować wedle własnych zasad, nawet jeśli oznacza
to poruszanie się pod prąd albo swoistą donkiszoterię. Powieść utrzymana jest w poetycko-podniosłym stylu,
który jednych może nieco drażnić, dla innych zaś będzie postrzegany jako
przejaw wrażliwości i otwarcia na świat.
[1] Edward Stachura, Siekierezada albo Zima leśnych ludzi,
w: Powieści, Wydawnictwo Czytelnik,
Warszawa 1982, s. 305 – 306
[2] Tamże, s. 218
[3] Tamże, s. 232
[4] Tamże, s. 233
[5] Tamże, s. 314
[6] Tamże, s. 226
[7] Tamże, s. 219
[8] Tamże, s. 214
[9] Tamże, s. 211
[10] Tamże, s. 213
Wczoraj oglądałam ekranizację w telewizji.;) Niestety Stachura wiele traci w wersji filmowej, ale to zrozumiałe przy takiej "gęstości" języka.
OdpowiedzUsuńHa, można powiedzieć, że cała moja przygoda z "Powieściami" Stachury zaczęła się właśnie od ekranizacji "Siekierezady". Obejrzał ją kolega z pracy i jego opis okazał się na tyle zachęcający, że niedługo potem wybrałem się do biblioteki, po książkowy pierwowzór. A już po lekturze sam uraczyłem się ekranizacją i faktycznie, nie jest to zły film, ale w porównaniu z książką, jest to wersja znacznie uboższa.
UsuńTo prawie jak przekładać poezję na język filmu.;)
UsuńPiekielnie trudna robota, ale są śmiałkowie, którzy się podejmują ;)
UsuńCzytałam dosyć dawno, ale pamiętam, że język mi się podobał, więc należę zdecydowanie do tej drugiej grupy. Koniecznie trzeba odświeżyć:)
OdpowiedzUsuńNa mnie szczególne wrażenie wywarła "Cała jaskrawość" - język i styl mocno skojarzyły mi się z prozą Stanisława Czycza, którą bardzo sobie cenię. W "Siekierezadzie" spodobało mi się przede wszystkim tło, na jakim rozpostarto wydarzenia - leśna głusza w zimowej scenerii ma w sobie coś kuszącego ;)
Usuń