Wiosną owego roku
Susan Hill
Tytuł oryginału: In the springtime of the year
Tłumaczenie: Ryszarda Grzybowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 226
Śmierć to jedna z niewielu
rzeczy, której każdy z nas może być absolutnie pewny. Jej nieuchronność nie
spędza nam jednak snu z powiek, ba, w przypadku większości ludzi umieranie to
temat, który skutecznie spychany jest na margines naszej świadomości. To nieprzypadkowe
ignorowanie naszej nietrwałości to w sporej mierze zasługa współczesnej kultury,
która zdecydowanie mocniej koncentruje się na witalności, młodości, pięknie,
skrzętnie przemilczając to, co niewygodne, trudne i bolesne. Tyle, że od
zagadnienia tego kalibru nie można uciec – prędzej czy później los przypomni
nam, że człowiek to istota, której bytność na ziemskim padole jest ściśle
ograniczona czasowymi ramami. Świadomość tego faktu jest tym bardziej
wstrząsająca, kiedy z naszego otoczenia, nieoczekiwanie i bez żadnych
ostrzeżeń, zabrana zostanie osoba młoda – z takim właśnie traumatycznym
doświadczeniem skonfrontowani zostają bohaterowie powieści Wiosną owego roku, pióra brytyjskiej pisarki Susan Hill (ur. 1942).
W momencie rozpoczęcia powieści w
niewielkiej wiejskiej społeczności dochodzi do tragedii. W wyniku fatalnego
wypadku przy wycince drzew ginie młody mężczyzna Ben. W takich właśnie
okolicznościach, Ruth, 21-letnia bohaterka utworu, po niespełna roku małżeńskiej
sielanki, zostaje wdową. Próby pogodzenia się ze stratą, której nic nie
zapowiadało, usiłowania, by jakoś poradzić sobie z ziejącą rozpaczą pustką oraz
stopniowe kreowanie nowej rzeczywistości, w której na powrót możliwe są chwile
szczęścia i beztroski, stanowią fundament, na jakim wzniesiono fabułę dzieła.
Wiosną owego roku jest lekturą równie smutną, co intrygującą,
przede wszystkim z uwagi na różnorodne portrety żałoby (Śmierć Bena Bryce’a była jak kamień rzucony w taflę spokojnej wody,
powstał wir i wciągnął Ruth w swoją głębię. Jednakże fale rozprzestrzeniały się
po całej okolicy, płynęły do wsi i dalej. Wszyscy odczuwali zmianę, jak po
wojnie albo trzęsieniu ziemi, albo po pożarze, nawet ci, którzy żyli najbliżej
śmierci i znali jej oblicze [1]).
Na przykładzie Ruth zaprezentowana zostaje postawa, którą cechuje swoista buta
i egoizm – młoda wdowa, która jeszcze przed zgonem Bena nie cieszyła się
zbytnią sympatią pośród lokalnych mieszkańców, zanurza się w odmętach
zobojętnienia i apatii, jednocześnie podświadomie zakładając, że to jej
przypada największe prawo, by cierpieć (Nie
chciała być z nikim spośród nich wszystkich. Odpychała żal innych, choć
wiedziała, że to szczery żal, bo wszyscy kochali Bena, wszyscy odczuwali jego
stratę. Ona jednakże chciała być sama w swojej rozpaczy, chciała być jedyną
osobą pogrążoną w smutku [2]).
Oprócz tego odtrącane są wszelkie przejawy współczucia czy troski, co tylko
pogłębia wcześniejsze animozje i niesnaski, skazując Ruth na ostracyzm i
niezrozumienie.
Susan Hill sporo miejsca poświęca
także opisom reakcji okolicznych mieszkańców, którzy na różny sposób przeżywają
odejście Bena. Niektórzy z najbliższych grzęzną w bagnie goryczy i samoudręki,
u innych pojawiają się wyrzuty sumienia czy pytania o sens człowieczej
egzystencji, która nie wiadomo dokąd właściwie prowadzi. Nie brakuje też
oszołomienia i poruszenia, wynikających z trudności pogodzenia się z faktem, że
ludzki byt jest tak kruchy, że można go tak łatwo uciąć i bezpardonowo przerwać.
Co ciekawe, brytyjska autorka
zdaje się podkreślać, że taka gwałtowna śmierć może być również czynnikiem,
który dzieli czy wpędza w samotność. Zbyt intensywne zatopienie się w rozpaczy
prowadzi do zupełnego odcięcia od bodźców zewnętrznych i zobojętnienia, co z
kolei skutkuje utratą więzi z tymi, którzy wciąż żyją. Samotność, przynajmniej
pozornie, okazuje się najlepszym rozwiązaniem, bowiem wyklucza nieporozumienia
czy przypominanie o na zawsze utraconych momentach radości. Susan Hill
umiejętnie pokazuje jak trudno jest przezwyciężyć tego typu toksyczne przeświadczenia.
Wiosną owego roku to nastrojowa i odrobinę melancholijna książka, którą można postrzegać jako studium
żałoby. Brytyjska pisarka ukazuje różne podejścia do tematu śmierci, nie
ferując przy tym żadnych wyroków, powstrzymując się od wydawania osądów.
Zamiast tego Susan Hill sygnalizuje, że godzenie się ze zgonem najbliższych to
proces, który może przebiegać bardzo wolno, a o jego sukcesie nierzadko decydują empatia
oraz wyrozumiałość ze strony otoczenia.
[1] Susan Hill, Wiosną owego roku, przeł. Ryszarda
Grzybowska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1979, s. 76
[2] Tamże, s. 54
Bardzo lubię Susan Hill i zachęcam do przeczytania „Dziwnego spotkania”, „Ptaka nocy”, „Jestem królem zamku”. :) Zgadzam się, że ta książka jest poruszającym studium żałoby. Przejmujące są losy bohaterki, która wkrótce po wyjściu za mąż straciła ukochanego męża. Nie odniosłam wrażenia, by w jej zachowaniu widoczna była buta. Odpychała innych, bo potrzebowała samotności i chciała uniknąć przykrości, a niektóre osoby z rodziny Bena, szczególnie Alice, mocno ją raniły. Kiedyś w swojej recenzji napisałam tak:
OdpowiedzUsuń„Ruth ukrywała swój ból, toteż niektórzy uważali, że zachowuje się niewłaściwie. Według nich właściwe zachowanie osoby przeżywającej żałobę to wylewanie hektolitrów łez, rozpacz głośna, widowiskowa, taka jak u Dory Bryce, matki zmarłego. A przecież uważny obserwator dostrzegłby, że Ruth bardzo się zmieniła: przestała prawie jeść, sprzątać, wciąż milczała, pragnęła samotności”.
Ja dopiero rozpocząłem znajomość z prozą Susan Hill, ale pewnie sięgnę po kolejne jej dzieła. A pisząc "buta" miałem na myśli to, że w pewnym sensie Ruth zarezerwowała sobie prawo do cierpienia i żałoby, nieco ignorując fakt, że dla innych zgon Bena także był traumą.
UsuńA Twoją recenzję czytałem ;)
O ile pamiętam prozę Susan Hill, to jest ona mistrzynią psychologicznych portretów. Dobrze, że przypomniałeś nam tę pisarkę. Szkoda, że jest zapomniana i nie wznawiana. Chętnie przeczytałabym ponownie np. Ptaka nocy", ale w innym wydaniu, bo seria Nike męczy ze względu na format i małe litery...
OdpowiedzUsuńJa akurat serię "Nike" bardzo lubię z uwagi na poręczny format, ale pewnie gdy wzrok mi się pogorszy, to także nie będę już na nią patrzeć z taką sympatią ;)
UsuńA o Susan Hill ostatnio niewiele się słyszy - przydałaby się ekranizacja bądź adaptacja któregoś z jej dzieł, to wtedy czytelniczy światek od razu przypomniałby sobie o istnieniu takowej pisarki.
Bardzo dobra książka, z rodzaju tych, które pamięta się latami.
OdpowiedzUsuńAkcja zredukowana jest do przeżyć związanych z poszczególnymi fazami żałoby i godzenia się ze śmiercią bliskiej osoby, ale naszkicowany portret psychologiczny jest niezwykle zajmujący i faktycznie zapada w pamięć.
UsuńKiedyś sięgnęłam po "Panią de Winter" i nie jestem fanką tej kontynuacji... Szkoda, że jednak na tym poprzestałam i nie poznałam innych książek autorki.
OdpowiedzUsuńHa, to chyba najgorsze co może być - rozpocząć znajomość z artystką/artystą od dzieła, które nie przypadnie nam do gustu, a które niekoniecznie jest reprezentatywne dla całej twórczości :)
UsuńCiekaw jestem, czy to odsuwanie śmierci (a szerzej i starości) poza margines postrzegania społecznego to cecha cywilizacji zachodniej, globalnej. Pewnie w zamkniętych, nieco od świata odciętych społecznościach nie da się tego tak łatwo zrobić.
OdpowiedzUsuńZaryzykowałbym stwierdzenie, że to domena naszej zachodniej cywilizacji, w której panuje kult ciała, kult młodości, kult sprawności, a śmierć, szczególnie taka, które wiąże się z długotrwałym cierpieniem pozostaje tematem tabu.
Usuń