Mefisto
John Banville
Tytuł oryginału: Mefisto
Tłumaczenie: Zbigniew Batko
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 236
Jedną z cech, która niewątpliwie
decyduje o tym, że jesteśmy ludźmi, jest naiwność. Codziennie dajemy wmówić
sobie cały szereg rzeczy, które przy bliższej analizie okazują się być stekiem
bzdur, albo – w najlepszym razie – półprawdą czy niedopowiedzeniem. Owa
łatwowierność każe nam również sądzić, że nasza człowiecza zdolność pojmowania
rzeczywistości jest w zasadzie nieograniczona, a jedynie kwestią czasu
pozostaje odkrycie praw, które rządzą jej skomplikowanymi mechanizmami. Ale czy
faktycznie możliwe jest wyrażenie tego, co nas otacza za pomocą prawideł, reguł
i schematów? Czy wzór, który zdołałby uchwycić istotę wszystkiego w ogóle
istnieje? I wreszcie, jaka byłaby cena jego poznania? Oto pytania, jakie
towarzyszą czytelnikom, którzy odważą się sięgnąć po powieść Mefisto, pióra
Johna Banvillea (ur. 1945) irlandzkiego pisarza, scenarzysty i dramaturga.
Głównym bohaterem utworu jest
Gabriel Swan, mieszkający w prowincjonalnej mieścinie, młody chłopiec
pochodzący z ubogiej rodziny. Egzystencja Gabriela już od początku naznaczona
jest stratą, bowiem feralnego porodu, nie przeżywa jego brat bliźniak (Wyczerpany pływak, utonął w oceanie
powietrza [1]).
Z tego względu chłopiec nieustannie zmaga się z wrażeniem pustki, braku,
absencji, która jest swego rodzaju brzemieniem, uniemożliwiającym normalne
funkcjonowanie (Ale ja, ja zawsze miałem
coś u boku. Nie chodziło jednak o obecność drugiej istoty, lecz o jej znaczącą
nieobecność. Nie było od niej ucieczki. Powstawała więź, której nie rozerwał
poród ani nawet śmierć, a dzięki subtelnym szarpnięciom i wibracjom tej
pępowiny odczuwałem dotkliwie ów brak. Żaden żywy brat-bliźniak nie mógł być
chyba tak natrętny jak ten martwy [2]). Młody człowiek jest
outsiderem, wegetującym na uboczu, trzymającym się z dala od innych (Bałem się moich kolegów z klasy i
jednocześnie pogardzałem nimi [3]). Nawet kontakty z
rodziną są dość oschłe, zdecydowanie brakuje w nich ciepła czy zrozumienia.
Wydaje się, że sytuacja Gabriela to w ogromnej mierze pokłosie jego
matematycznego geniuszu (Nie miałem
przyjaciół. Moimi przyjaciółmi były liczby. Liczydło w moim mózgu nigdy nie
pozostawało bezczynne [4]) – protagonista od
najmłodszych lat postrzega świat w kategoriach cyfr, wzorów i ciągów, nurkując
w zbiorach abstrakcji (Przypuszczam, ze
od początku miałem obsesję na punkcie tajemnicy jedności, a za tym poszła cała
reszta. Nawet teraz nie mogę spojrzeć na jedynkę zestawioną z zerem, nie czując
gdzieś głęboko w swym wnętrzu wibracji ciemnej, odpowiadającej echem nuty [5]).
Życie Gabriela ulega diametralnej
zmianie, kiedy do jego niewielkiego miasteczka przybywa trójka osobliwych
postaci. Głuchoniema, piękna, ale i eteryczna Sophie, mrukliwy pan Kasperl oraz
cyniczny, skory do psikusów Felix bardzo szybko stają się najbliższymi
towarzyszami bohatera. Ale pojawienie się ekscentrycznych osobników to także
zapowiedź całego szeregu zdarzeń przesiąkniętych tragedią i nieszczęściem.
Jęzor ich piekielnego charakteru liże też Gabriela, który uwikłany zostaje w
wir zajść i incydentów zmuszających do redefinicji dotychczasowego bytu.
Mefisto jest o tyle powieścią specyficzną, że akcja niemal zupełnie
pozbawiona jest dynamiki. Fabuła skonstruowana jest w oparciu o przedstawianie
kolejnych rozdziałów z życia Gabriela oraz przybliżaniu sylwetek napotykanych ludzi.
Jednostki, na jakie na swojej drodze trafia bohater są istotne z uwagi na to,
że poprzez rodzące się interakcje, Gabriel przekonuje się, że nasze otoczenie
jest konstruktem równie skomplikowanym, co trudnym do ogarnięcia. Stwierdzenie,
że: We wszystkim jest jakiś porządek [6] jawi się jako zwodniczy
slogan, który daje fałszywą nadzieję, iż rzeczywistość można zamknąć w karbach
znaków i modeli, podobnie zresztą jak konstatacja, że (…) chaos nie jest niczym innym, jak tylko nieskończoną liczbą
uporządkowanych elementów [7]. Dopiero doświadczenia,
które stają się udziałem Gabriela pozwalają dojść do bolesnego odkrycia, że
nauka to rodzaj labiryntu nafaszerowanego ślepymi odnogami i zdradzieckimi
korytarzami; że im bardziej zagłębiamy się w jego trzewiach, im większą wiedzę
posiadamy, tym mocniej uzmysławiamy sobie poziom naszej ignorancji oraz ogrom
tego, czego nigdy w pełni nie zrozumiemy.
Książka odczytywana w ten sposób
może być traktowana jako przegląd i wypunktowanie słabych stron wszelakiej
maści metodologii, dążących do wytłumaczenia i objaśnienia zasadności
zachodzących wydarzeń. Piętą achillesową przytaczanych teorii i hipotez jest
założenie, że motorem realiów, w których bytujemy jest celowość, że wszystko do
czegoś dąży, podporządkowując się tym samym uniwersalnym pryncypiom. Tymczasem
władcami absolutnymi okazują się być przypadek, ślepy traf, prawo wielkich
liczb i dopóki nie zaakceptujemy tej niewygodnej
prawdy, to nieustannie będziemy narażać się na złośliwy chichot fortuny, która
raz po raz będzie płatać nam figle, udowadniając tym samym naszą małość i
nieistotność.
Ów fatalizm oraz bezradność wobec
surowych wyroków chaosu jest umiejętnie podkreślany przez styl, jakim operuje
John Banville. Mefisto to proza gęsta
i przytłaczająca, nabrzmiała melancholią, mieniąca się brzydotą i obskurnością.
Wspólnie z Gabrielem wędrujemy po mrocznych, miejskich zaułkach, spotykając
całą galerię nieudaczników, obszarpańców oraz reprezentantów lumpenproletariatu.
Cała ta niezwykła podróż okraszona jest intrygującym językiem, mieniącym się
turpistycznymi metaforami (Szare robaki
popiołu spadały, tocząc się po lśniącym czarnym zboczu jego brzucha [8]; Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem otaczający mnie świat promieniujący
bólem, szyby w oknach udręczone przez okrutne ostrza promieni słonecznych,
łóżko podobne do porażonego paraliżem, klęczącego wołu (…) [9]).
Wynikową tych wszystkich składowych
jest powieść, która skrzy się metaforycznością i bogatą symboliką. Utwór można
rozpatrywać jako reinterpretację opowieści o faustowskim Mefistofelesie, który
w przypadku dzieła Johna Banvillea kusi i mami obietnicą całościowego
ogarnięcia świata poprzez odkrycie zasad nim kierujących bądź jako intrygującą
wariację na temat trudnego dojrzewania brzydkiego kaczątka.
[1] John Banville, Mefisto, przeł. Zbigniew Batko,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 14
[2] Tamże, s. 23 – 24
[3] Tamże, s. 23
[4] Tamże, s. 37
[5] Tamże, s. 24 – 25
[6] Tamże, s. 164
[7] Tamże, s. 185
[8] Tamże, s. 29
[9] Tamże, s. 128
Czuję, że to proza niepokojąca i zagadkowa, przecząca ludzkiemu dążeniu do porządkowania, przewidywalności, powtarzalności. Czy nie czułeś się przytłoczony klimatem, czy taki "szatański chaos" był dla Ciebie do zniesienia? Czy po prostu potraktowałeś książkę jako literacki eksperyment?
OdpowiedzUsuń"Morze", które kiedyś czytałam, było nieco przystępniejszym (i pięknym dla mnie) studium starości, aczkolwiek niełatwym w odbiorze. Ciekawa byłam innych książek Banville'a, ale chyba do "Mefista" mnie nie ciągnie...
Przyznaję, że lektura książki była momentami doświadczeniem dość przytłaczającym - to typ prozy mrocznej, przerażającej, drążącej ciemne zakamarki człowieczej duszy. Po kolejne dzieła Banville'a na pewno sięgnę, ale dopiero po stosownym odpoczynku.
UsuńBardzo mi się kiedyś ta książka podobała, ma niesamowitą aurę. Fabuła oczywiście też niezła. A autor niespecjalnie ma u nas szczęście, szkoda.
OdpowiedzUsuńMnie trochę ten utwór przytłoczył, ale zgadzam się, że wykreowany przez autora nastrój jest niesamowity. Jeśli chodzi o Banville'a to w ogóle nie znałem tego artysty, dopóki przez przypadek nie sięgnąłem po "Mefista". Rzeczywiście, szkoda, że ten literat osnuty jest mgiełką ignorancji.
UsuńTajemnica zawsze mnie przyciąga. Myślę że to coś dla mnie :D
OdpowiedzUsuńTrzeba zatem osobiście przekonać się czy lektura faktycznie okaże się interesująca ;)
UsuńZ początku chciałem protestować przeciwko określeniu "naiwność", ale po kilku chwilach zastanowienia doszedłem do wniosku, że jest w tym sporo sensu. Choć dodałbym tylko, że w świetle mechanizmów obronnych ludzkiej psychiki jest to konieczność.
OdpowiedzUsuńJa też pozwoliłem sobie na pewnego rodzaju uproszczenie, a i przyjąłem założenie, że owa wspomniana "naiwność" nie dotyczy każdego w takim samym stopniu.
UsuńNo cóż - nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli na jednym końcu osi damy maksymalną naiwność, często określaną jako głupota, to na drugim jest totalna podejrzliwość, często określana jaka paranoja. Symptomatyczne, że totalny brak naiwności (paranoja) jest uważany za stan chorobowy, natomiast totalny brak podejrzliwości (naiwność) jest uważany co najwyżej za powód do prześmiewek.
Usuń