1934
Alberto Moravia
Tytuł oryginału: 1934
Tłumaczenie: Zofia Ernstowa
Wydawnictwo: Przedświt
Liczba stron: 219
Możność wyboru wegetacji na
społecznym marginesie i związana z tym pogarda wobec konwenansów, reguł oraz
utartych form to swego rodzaju luksus czy też kaprys, będący jednocześnie
świetnym papierkiem lakmusowym, który pomaga ocenić czy w danej grupie, wspólnocie
bądź populacji wolność jest autentyczną wartością czy tylko sloganem-wydmuszką,
głoszonym w celu zachowania pozorów socjologicznego pluralizmu. Bowiem w
systemach opresyjnych, totalitarnych, w których istotnym narzędziem sprawowania
władzy jest terror, zachowania nie przystające do sztywnych standardów
uchodzących za poprawne i słuszne, na ogół tępione są w sposób bezwzględny i
bezlitosny, czego boleśnie doświadczają śmiałkowie, mający czelność bytować po
swojemu, nie przejmując się otoczeniem. Ten właśnie fakt stara się przypomnieć
nam Alberto Moravia, włoski pisarz żyjący w latach 1907 – 1990, autor powieści 1934.
Główny bohater utworu to Lucio,
27-latek, który zrobił (…) dyplom na
uniwersytecie w Monachium pisząc pracę na temat Kleista [1].
Młody człowiek lubuje się w metafizycznych rozważaniach – w chwili rozpoczęcia
dzieła (w tytułowym roku 1934) jego uwagę zaprząta własny stan ducha oraz
pytanie o to czy możliwym jest (…) żyć w
rozpaczy i nie pragnąć śmierci? [2].
Refleksje te to efekt długotrwałych studiów, bowiem Lucio – pisarz i tłumacz –
od lat jest (…) opętany ideą
„ustabilizowania” rozpaczy [3].
Mężczyzna pogrążony jest w udręce wynikającej z przekonania o braku perspektyw
na przyszłość – dalszy byt jawi się jako próżny i jałowy, ale brak odwagi i
zdecydowania sprawia, że wyjście ostateczne – samobójstwo – jest opcją
rozpatrywaną jedynie teoretycznie. Rozwiązaniem egzystencjalnego impasu jest
erzac, namiastka, substytut – Lucio postanawia przelać (…) na papier to, co w życiu pozostawało w sferze intencji [4],
tj. napisać książkę, której bohaterem jest mężczyzna ponoszący śmierć z własnej
ręki. Sedno tego pomysłu oparte jest na następującej koncepcji: (…) moja postać musiała się zabić, abym ja
sam nie musiał tego uczynić; i musiała zabić się z rozpaczy spowodowanej
motywem politycznym, abym ja mógł kontynuować życie w rozpaczy pozbawionej
motywów [5].
W poszukiwaniu natchnienia do sfinalizowania tego niełatwego projektu, Lucio wybiera
się na Capri, włoską wyspę położoną na Morzu Tyrreńskim w Zatoce
Neapolitańskiej.
Jeszcze w trakcie podróży
morskiej protagonista – dość nietypowo, bo za sprawą wzrokowej konwersacji – nawiązuje znajomość z
Beate Müller, młodą Niemką, która przybywa na Capri wraz ze swoim znacznie
starszym i mało atrakcyjnym małżonkiem (Ubrany,
lub raczej wtłoczony w rodzaj munduru kolonialnego z płótna koloru khaki, zbyt
ciasny i cały pomięty, ten gruby, krzepki człowiek miał głowę małą i łysą, o
policzkach nabrzmiałych i jakby spłaszczonych, pomiędzy którymi osadzono nos i
usta [6]).
Lucio, przeświadczony o tym, że został ugodzony strzałą Amora i że z miejsca
udało mu się nawiązać duchową więź z panią Müller, usilnie dąży do pogłębienia zadzierzgniętej
relacji. Całe przedsięwzięcie, które na pierwszy rzut oka można traktować w
kategoriach banalnego letniego romansu i związanych z tym perypetii żądnego
przygód, cynicznego kochanka odnajdującego spokój i prawdziwą miłość w osobie
niewinnej pięknej niewiasty, a wszystko pośród burz i wichrów nieprzychylnego
zakochanym świata, okazuje się wstępem do znacznie bardziej złożonego i
interesującego konstruktu. Jego składowymi są autodestrukcja, której patronem
jest wspomniany już Kleist, faszyzm przemieszany z nazizmem, a nawet
bolszewizmem oraz filozoficzne dygresje o metafizycznym zacięciu.
Książka utrzymana jest w
specyficznym stylu, który jest wynikiem zastosowanej pierwszoosobowej narracji
oraz osobowości przytaczającego całą historię, bowiem Lucio do złudzenia
przypomina znamiennego dla gombrowiczowskiej prozy niewolnika formy. Włoch,
podobnie jak choćby Witold z Kosmosu,
łatwo wplątuje się w sytuacje, w których traci kontrolę nad ich przebiegiem i w
rezultacie zdany jest na łaskę innych; nierzadko zdarza się mu zostać
ubezwłasnowolnionym przez słowne pułapki czy ruchome piaski retoryki. Ponadto
tak jak i przywołany już Witold, Lucio wnikliwie obserwuje otaczający go świat,
mając szczególne baczenie na rzeczy dziwne, niezwykłe, niecodzienne, słowem te,
które wymykają się powszechnemu pojmowaniu. Ale co istotniejsze, owe
osobliwości, wybryki czy też przypadki tłumaczone są według własnej,
niepowtarzalnej wykładni, która nie raz i nie dwa sprawia wrażenie mocno
wątpliwej czy wręcz naciąganej. Sprawa jest jednak o tyle ciekawa, że Lucia nie
sposób oskarżyć o kłamstwo z premedytacją czy też nurzanie się w odmętach
fantasmagorii, bowiem zachodzące zdarzenia otoczone są gęstą mgłą
niedopowiedzenia, co stwarza spore pole do snucia domysłów oraz subiektywnych,
nawet najbardziej niezwykłych interpretacji. Przypisywanie ukrytych znaczeń
każdemu zachowaniu, doszukiwanie się drugiego dna oraz zawoalowanych treści we
wszystkich gestach mogą kojarzyć się z objawami paranoi, ale czytelnik
uzmysławia sobie, że to właśnie ze (…)
spojrzeń, książek, cytatów z wierszy i fragmentów listów [7]
utkane zostają kontakty pomiędzy Luciem a Beate.
Kwestia ustabilizowania rozpaczy skutkuje tym, że 1934 to powieść, która pod kątem tematyki plasuje się na tej samej
płaszczyźnie co Nuda, Konformista czy Pogarda. We wszystkich tych dziełach Alberto Moravia kreuje
portrety psychologiczne postaci, które dotknięte zostają poczuciem wewnętrznej
pustki. Kryzys duchowy przejawia się metafizycznym znużeniem – byt sam w sobie
jawi się jako czynność niezwykle męcząca z racji tego, że nie sposób wtłoczyć
go w ramy sensu i racjonalności. W 1934
tego typu sylwetki zestawione zostają drapieżną, agresywną, ale i bardzo
wyrazistą ideologią. Nazizm, reprezentowany przez grupę niemieckich turystów
jawi się jako doktryna, która niezwykle spłyca rzeczywistość, zabarwiając ją
wyłącznie bielą i czernią, a ponadto nie akceptuje żadnych form indywidualizmu,
co jest jednoznaczne z tym, że niezależność jednostki musi ulec presji masy i
poddać się jej woli. Tyle, że aby taki światopogląd stał się powszechny,
potrzebne są specyficzne warunki – aby ukazać, co może dopomóc w ich
zaistnieniu, wykorzystana została postać Lucia. Skonfrontowanie tego włoskiego
intelektualisty z grupą zwolenników Führera w symboliczny sposób sygnalizuje,
że także europejskie elity – poprzez swoją bierność, obojętność, naiwność i
lekceważenie – w niemałym stopniu przyczyniły się do zdobycia władzy przez
wszelakiej maści przedstawicieli skrajnych ideologii.
Utwór włoskiego artysty cechuje
się pięknym, plastycznym językiem, za pomocą którego bardzo umiejętnie
odmalowano urokliwość i czar Capri (Podszedłem
do okna i wyjrzałem na ogród, spowity już mrokiem zmierzchania. Doznałem
uczucia ulgi widząc czarną, postrzępioną masę drzew, odcinającą się na tle
zielonego nieba wieczoru, na którym lśniła już, podobna do diamentu na bladym
kobiecym czole, jedyna gwiazda żywa i okazała [8];
Dalej ruszyliśmy wąską aleją, w igrającym
cieniu platanów, wzdłuż rzędu kwitnących oleandrów o ostrym i duszącym zapachu.
Gałęzie platanów łączyły się nad naszymi głowami, liście filtrowały i
załamywały przebijające się od czasu do czasu promienie słońca, które choć było
palącym słońcem czerwcowym, miało w sobie coś sennego i dalekiego, niemal jakby
odblask słońca jakiegoś czerwca sprzed wielu lat [9]).
Słowne pejzaże idealnie komponują się z posępnymi przemyśleniami, jakie
prowadzi Lucio. Ciekawym zabiegiem jest też usilnie powtarzany motyw dualizmu
mający na celu oddanie postępującego rozdwojenia jaźni u człowieka, który dał się zwieść urokom
skrajnej ideologii – schizofreniczne rozszczepienie następuje w momencie, kiedy
do świadomości docierać zaczyna jak ogromny rozdźwięk panuje pomiędzy
głoszonymi hasłami (nafaszerowanymi patetycznym tonem i patriotyczną nutą), a
metodami ich realizacji (które wiążą się z hektolitrami krwi i morzem
cierpienia).
Reasumując, 1934 to bardzo dojrzała lektura, w której poruszono szereg
ciekawych zagadnień. Alberto Moravia pochyla się nad problematyką sensu
człowieczego istnienia, jednocześnie – jakby dla kontrastu wobec patosu i
powagi tego tematu – prezentując człowieczy byt zarówno jako sumę przypadku i figli,
płatanych przez los, jak i wielką scenę, na której każdy z aktorów z mniejszym
bądź większym entuzjazmem odgrywa przypisaną mu rolę. Drwiący śmiech, chwila
zadumy, zgorzknienie i coś na wzór podziwu wobec nieujarzmialności człowieczej głupoty, to emocje, które sączą się z
kart tej intrygującej powieści.
[1] Alberto Moravia, 1934, przeł. Anna
Mętrak, Wydawnictwo Przedświt, Warszawa 1991, s. 9
[2] Tamże, s. 5
[3] Tamże, s. 18
[4] Tamże, s. 19
[5] Tamże, s. 20
[6] Tamże, s. 6
[7] Tamże, s. 118
[8] Tamże, s. 20
[9] Tamże, s. 80
Nie znałem tej pozycji, wygląda na ciekawą.
OdpowiedzUsuńNie zauważyłbym jej na półce ponieważ jestem wzrokowcem a okładka to nie mój styl. Chociaż lubię wyszukiwać takie rarytasy.
Ha, ja już przywykłem do tego, że książki z lat 90-tych bardzo często mają krzykliwe i kolorowe okładki, które w niewielkim stopniu oddają treść utworu ;)
UsuńO! Wydawnictwo "Przedświt"! Już zapomniane.
OdpowiedzUsuńJak zwykle robisz doskonałą analizę książki :-).
Pamiętam, jak zaczytywałam się w Moravii ("Rzymianka", "Matka i córka"). Ciekawa jestem, jak teraz odebrałabym jego prozę.
Ja Moravię czytam dopiero od kilku lat i przyznaję, że podoba mi się proza tego autora. Lubię sylwetki bohaterów, chociaż momentami są oni nieco drażniący z tym swoim Weltschmerzem i metafizycznym znużeniem.
UsuńA jeśli planujesz powrót do Moravii, to polecam serię "Nowy Kanon" wydawnictwa W.A.B., w ramach której ukazały się: "Pogarda", "Konformista" oraz "Nuda". Pięknie wydane książki opatrzone ciekawym komentarzem. Tak swoją drogą to ogromna szkoda, że seria nie jest kontynuowana.
Tak w temacie wstępu... W "naszym" systemie są one ignorowane lub wyśmiewane, co chyba też najlepiej o nim nie świadczy.
OdpowiedzUsuńAle zawsze to maleńki krok w przód w stosunku choćby do III Rzeszy, gdzie wszelkie odstępstwa od normy traktowano jako dewiacje i nierzadko karano, choćby zsyłką do obozu koncentracyjnego.
UsuńNie przesadzajmy. W III Rzeszy panowała zasada "Co wolno wojewodzie..." Wśród wysoko postawionych sporo było tych "odstępstw od normy". Jak wszędzie zresztą ;)
Usuń