Eksplozja w katedrze
Alejo Carpentier
Tytuł oryginału: El siglo de las luces
Tłumaczenie: Kalina Wojciechowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 512
Człowiek, szczególnie młody,
którego światopogląd dopiero rozkwita, kształtując się pod wpływem warunków i
otoczenia, w jakich przyszło mu wzrastać, mniej lub bardziej świadomie
poszukuje wzorców, autorytetów czy też nauczycieli. Ich rola sprowadza się do ukierunkowania
formującej się osobowości oraz subtelnego stymulowania intelektualnego fermentu
– nierzadko człowiek cieszący się naszym uznaniem, jest także przewodnikiem,
wprowadzającym nas do świata idei, przy okazji uświadamiającym nam złożoność rzeczywistości,
z którą stykamy się na co dzień. Ale postać mistrza nie zawsze jest
jednoznaczna, o czym przekonują się bohaterowie powieści Eksplozja w katedrze, pióra Alejo Carpentiera (1904 – 1980),
kubańskiego pisarza, autora m.in. Harfy i cienia oraz Wojny czasu.
Akcja Eksplozji w katedrze rozrywa się głównie na położonych w basenie
Morza Karaibskiego Wyspach Antylskich w okresie Rewolucji Francuskiej, której
echa docierają nawet do Nowego Świata. Do snutej przez Alejo Carpentiera
historii, na którą składają się fakty przemieszane z literacką fikcją,
czytelnik zostaje zaproszony poprzez udział w ceremonii pogrzebowej szacownego
hawańskiego kupca. Ów cieszący się powszechną estymą wdowiec umiera rażony
apopleksją (…) w sposób tak haniebny, w
tak nieprzystojnej sytuacji, przez nadużycie uciech i wysiłki, których
wzbraniała mu starość [1].
Niespodziewana i gwałtowna śmierć handlarza sprawia, że egzystencja
pozostających pod jego opieką dzieci ulega diametralnemu przeobrażeniu. Córka
Sofia, młoda kobieta nagabywana przez mniszki do oddania się służbie Bogu, syn
Carlos, marzyciel nie mający pojęcia ani o liczbach, ani o kierowaniu
interesami ojca oraz bratanek Esteban, sierota, chorowity i chimeryczny
pasjonat fizyki, który z uwagi na częste napady duszności wegetuje na
marginesie codzienności – żywot trójki niepełnoletnich, dotychczas wychowywanych w spartańskich warunkach,
przyjmuje zupełnie nowe odcienie, kiedy pewnego dnia, u drzwi ich domostwa
zjawia się Wiktor Hugues, (…) człowiek w
nieokreślonym wieku: może miał lat trzydzieści, może czterdzieści, może o wiele
mniej – z twarzą jakby zastygłą w tej
niezmienności, której wrażenie zawsze
wywołują wczesne zmarszczki wyryte na czole i policzkach wskutek żywej mimiki i
ruchliwości oblicza, przechodzącego nagle – można to było spostrzec już przy
pierwszych wymówionych przez niego słowach – od najwyższego napięcia do
ironicznego spokoju, od niepohamowanego śmiechu do brutalnej twardości,
wyrażającej zdecydowaną wolę narzucania swoich opinii i przekonań [2].
Wiktor Hugues, a właściwie
Jean-Baptiste Wiktor Hugues (1762 – 1826) to postać równie autentyczna, co
barwna i niejednoznaczna. Ten syn piekarza, wraz z rodziną na początku lat
80-tych XVIII wieku osiadł w kolonii Saint-Domingue, gdzie po latach dorobił
się własnego sklepu w Port-au-Prince. Jednak wybuch Rewolucji Haitańskiej (1790
– 1804) i związany z nią chaos, którego ofiarą padł m.in. dom handlowy Huguesa
spowodował, że Francuz wrócił na Stary Kontynent, rzucając się w wir wydarzeń
towarzyszących Rewolucji Francuskiej. O tym, jaką rolę w obalaniu ancien regime odegrał Wiktor Hugues
możemy dowiedzieć się dzięki Estebanowi, który towarzyszy Francuzowi zarówno w
wyprawie do Paryża, jak i w drodze powrotnej na Morze Karaibskie, gdzie ten
zostaje wysłany jako przyszły zarządca wyspy Gwadelupa.
Osoba Wiktora Huguesa staje się
dla Alejo Carpentiera znakomitym pretekstem, by ukazać jak niesłychanie
skomplikowanym, ale i brzemiennym w skutki zdarzeniem była Rewolucja Francuska.
Co ciekawe ów przewrót przedstawiony zostaje z oryginalnej perspektywy, bowiem
kubański pisarz nie skupia swojej uwagi na powszechnie znanych faktach – w
książce przytaczane są jedynie ich echa oraz złowieszcza poświata, które
promieniują w odległych, francuskich koloniach. Nawet, kiedy akcja przenosi się
na krótko do samego Paryża, Kubańczyk raczy nas opisami rewolucji odmalowanej
niejako od kuchni, z punktu widzenia
mało znaczących pionków, których mrówcza działalność była nieodzowna do
dokonania przewrotu, ale nazwiskach których zapisały się na kartach historii
jedynie maleńką czcionką, bądź wcale. Z kolei spoglądanie na Rewolucję
Francuską z odległej Gwadelupy, oddzielonej od Starego Kontynentu bezmiarem wód
Atlantyku, sprawia, że czytelnik zyskuje
optykę, która pozwala w pełni uzmysłowić sobie krwawy rozgardiasz, w jaki
przedzierzgnęły się wypadki, symbolicznie rozpoczęte przez zburzenie Bastylii –
opóźnienie, z jakim docierają kolejne wiadomości skutkuje tym, że uwypuklona
zostaje ich absurdalność oraz chaotyczność (w pewnym momencie, razem z
Estebanem przestajemy (…) pojmować procesy polityki, wiecznie zmiennej
i sprzecznej, wstrząsanej paroksyzmami, pożerającej samą siebie, zaplątanej w
komitetach i mechanizmach, które niewyraźnie rysowały się z odległości, przy
wciąż napływających niespodziewanych nowinach, nagłym wzniesieniu się na
szczyty osobistości nieznanej lub druzgocącym upadku kogoś, kogo jeszcze wczoraj przyrównywano do
jednego z największych mężów starożytności [3]).
Carpentier wiele miejsca poświęca
także kulisom wielkiej polityki, sygnalizując jej złowrogą naturę. Autor
prezentuje kłamstwa, matactwa, fałsz oraz obłudę, które towarzyszą politycznym
karierom oraz działalnościom. Uosobieniem oportunizmu jest Wiktor Hugues – sam (…) Esteban czuł się zbity z tropu wobec tej
niewiarygodnej służalczości umysłu energicznego i trzeźwego, lecz tak
absolutnie oddanego w służbę polityki, że odmawiał krytycznego osądzania
faktów, nie chcąc dostrzec najbardziej jaskrawych sprzeczności, wierny aż do
fanatyzmu – bo można było to nazwać fanatyzmem – opiniom człowieka, który
dał mu władzę [4].
Natomiast tego, że polityczne hasła to zazwyczaj szumne, ale i puste slogany,
najboleśniej doświadczają czarnoskórzy mieszkańcy Gwadelupy. Wraz wprowadzeniem
Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela wyzwolono ich z pęt niewoli, tyle, że
szybko okazuje się, iż: Murzynów uznawano
za wolnych obywateli, ale ci, co nie byli żołnierzami lub marynarzami, gięli
grzbiet od wschodu do zachodu słońca, jak dawniej pod batem dozorców, spoza
których teraz jeszcze w dodatku wynurzał się daleki cień gilotyny [5].
W rezultacie Alejo Carpentier w brutalny i bezceremonialny sposób obnaża to, co
zazwyczaj skrywa się ze wielkimi ideami i patetycznymi dewizami – dwulicowość,
żądza zysku, chwilowy kaprys, naiwna wiara w mrzonki, chęć zyskania
politycznego zaplecza, leczenie kompleksów. Kubańczyk wznosi surowy portret
ludzkości, ale ów portret pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego człowiek przeżywa
tyle rozczarowań, klęsk i zawodów za każdym razem, kiedy próbuje zbudować na
ziemi utopię, której nieodzownymi fundamentami są przemoc i gwałt.
Utwór, co znamienne dla prozy
Carpentiera, wyróżnia się bogatą symboliką, której najważniejszym elementem
jest fikcyjny obraz pędzla nieznanego mistrza neapolitańskiego, tytułowa Eksplozja w katedrze, będąca (…) bezgłośnym hukiem, ilustracją końca
czasów, statycznym trzęsieniem ziemi, umieszczonym tu, w zasięgu ręki, w
straszliwym zawieszeniu [6].
Ów dzieło doskonale ilustruje i akcentuje zamęt, jaki panuje na przełomie XVIII
i XIX wieku na ówczesnym świecie – za katedrę uznać można całą epokę, która
wali się z potężnym łoskotem, targana kolejnymi rewolucjami; obraz zdaje się
reprezentować również Kościół Katolicki, którego potęga zostaje mocno podważona
i zachwiana; wreszcie do swoistego wybuchu dochodzi w duszy samego Estebana,
który u boku Wiktora Hugues przechodzi przyspieszony kurs dojrzewania i na
własne oczy przekonuje się jak niewiele warte są ludzkie słowa, będące
najczęściej maską dla najniższych i najprymitywniejszych instynktów,
orbitujących wobec pragnienia władzy i dominacji.
Mocnym punktem powieści
kubańskiego pisarza jest styl, który śmiało można określić mianem barokowego.
Autor odznacza się ogromną erudycją, o której świadczą liczne anegdoty i
ciekawostki biograficzne dotyczące postaci historycznych, ale niekoniecznie
tych z pierwszego planu. Proza cechuje się także kwiecistością języka – zdania
przeładowane są ozdobnikami, co przywodzi na myśl strzeliste i wymyślne
budowle, które prężą się dumnie przed oczarowanym czytelnikiem. Pośród
imponujących porównań, pomiędzy rozgałęzionymi zdaniami, można odszukać też
akcenty muzyczne, zdradzające melomańskie inklinacje Kubańczyka: W niektóre poranki morze budziło się tak
spokojne i ciche, że równomierne dźwięki skrzypienia lin, przybierające tym
wyższy ton im liny były krótsze, tym niższy, im wzrastała ich długość, łączyły
się ze sobą w taki sposób, że od rufy do
dziobu rozlegały się anakruzy i synkopy, ozdobniki i spiccata, z ochrypłą
fermatą wydobytą z harfy o naprężonych strunach, nagle trąconych przez wiatr
wschodni [7].
Reasumując, Eksplozja w katedrze to wielka księga o małości człowieka.
Carpentier oferuje nam piękną opowieść o bolesnym dojrzewaniu intelektualnym,
które nieodzownie łączy się z rozgoryczeniem i zawodem, płynącym z upadku
następnych autorytetów, wynikającym z poznawania mechanizmów rządzących
historią.
[1] Alejo Carpentier, Eksplozja w katedrze,
przeł. Kalina Wojciechowska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1966, s. 63
[2] Tamże, s. 40 – 41
[3] Tamże, s. 156
[4] Tamże, s. 212
[5] Tamże, s. 241
[6] Tamże, s. 22
[7] Tamże, s. 280
To ciekawe, że na wydarzenie tak ważne dla historii Europy literacko spogląda ktoś spoza starego kontynentu.
OdpowiedzUsuńJa zaś niedługo może będę miał okazję sięgnąć po prozę tego autora, bo PIW wznawia "Królestwo z tego świata".
Fakt, perspektywa jest przednia, tym bardziej, że wydarzenia rozgrywają się nie tylko na Starym Kontynencie.
UsuńA PIW wznawia dorobek Carpentiera w mocny sposób, bo od razu zdecydowano się odświeżyć 2 tytuły. Oprócz "Królestwa z tego świata", pojawi się również "Podróż do źródeł czasu".