Turniej cieni
Elżbieta Cherezińska
wydawnictwo: Zysk i S-ka 2015liczba stron: 816
wersja audio:
wydawnictwo: Aleksadria 2016
czyta: Filip Kosior
czas: 34h30’
Lekturą lutego 2018 w rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki miała być powieść Elżbiety Cherezińskiej Turniej cieni. O autorce już wcześniej słyszałem pochlebne opinie, ale nie ciągnęło mnie do niej, gdyż zachwalano głównie klimaty piastowskie w jej twórczości, a ta tematyka aż do obrzydzenia przejadła mi się dzieciństwie, tym bardziej, że Polska jednak nie dorobiła się, autentycznego lub fikcyjnego, średniowiecznego bohatera na skalę międzynarodową, którego dałoby się wypromować tak, jak to się udało zrobić z Robin Hoodem, Arnem Magnussonem, Ivanhoe czy Wilhelmem Tellem. Ta niechęć do czasów piastowskich sprawiła więc, że pochwały wobec Cherezińskiej tym bardziej mnie do niej zniechęcały. No, ale mus, to mus, i luty stanął pod znakiem pierwszego spotkania z twórczością tej pisarki. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłem, że padło nie na kolejną wariację na temat Piastów, a na okres dużo późniejszy, zapałałem wielką ciekawością.
Polskie powstania przeciwko Rosji to temat równie interesujący, co trudny, a widać to choćby w zderzeniu z powstaniami przeciwko Niemcom, zarazem jest to bowiem podział między powstaniami wygranymi i przegranymi. Nietrudno zauważyć, że tematyce powstań na wschodzie, od listopadowego poczynając, a na warszawskim* kończąc, poświęca się u nas dużo więcej uwagi, a wszystko co z tym związane w większości jest przesiąknięte infantylną patriotyczną propagandą, w czym też widać uderzającą różnicę w stosunku do tematyki Wielkopolskiej i Śląskiej, związanych z patriotyzmem popartym nie tylko sercem i wiarą, ale również logicznym myśleniem i materialnym przygotowaniem. Sięgając po Turniej cieni byłem więc po równo pełen nadziei, co obaw, a przede wszystkim ciekaw, co takiego ta Cherezińska wymyśliła i jakie aspekty XIX wieku wzięła na warsztat.
Mając do wyboru wersję drukowaną i czytaną książki, wybrałem tę drugą, gdyż odrzuciła mnie stosunkowo mała czcionka, jakiej wydawca użył, by na siłę, kompletnie nie wiem po co, zmieścić ten spory materiał w jednym tomie. Od pierwszych chwil głos i interpretacja lektora, czyli Filipa Kosiora, przypadły mi do gustu, i tak to się zaczęło.
A zaczęło się tragicznie, bo od wołającego o pomstę do nieba opisu bitwy o Olszynkę Grochowską. Fizylierzy na koniach, kozacy pieszo, kuloodporne kirysy jazdy rosyjskiej... Po prostu masakra! Zrozumiałe, iż autorka chciała za wszelką cenę uwypuklić heroizm polskich powstańców, ale wylała dziecko z kąpielą. Wyraźnie widać wpływ płytkiego researchu internetowego, bowiem pisarka złapała się na wyssane z palca i bezmyślnie powtarzane dane o zasięgu ówczesnych karabinów, które są jedną z wielu legend internetowych, zapominając choćby o tym, że już w bitwie pod Gniewem, która miała miejsce ponad dwa wieki wcześniej, polscy husarzy byli niemile zdziwieni skutecznością długolufowej broni strzeleckiej, której pociski jak przez puszkę konserw przechodziły przez zbroje husarskie. Nie trzeba jednak dosłownie żadnej wiedzy, by otwarcie powieści wręcz odrzuciło czytelnika – wystarczy zdrowy rozsądek i odrobina wyobraźni. Co widzi pieszy strzelec celujący w stronę szarżującej nań kawalerii? Przede wszystkim konia! Jeśli więc celuje, to przede wszystkim w niego, a jeśli strzela „w kierunku”, bo tak wtedy strzelano, to też najprawdopodobniej trafi w konia. A jeśli już przypadkiem w jeźdźca, to równie dobrze w głowę, rękę albo nogę, jak w tułów, bo ten ostatni to akurat najmniej dla strzelca jest widoczny. Ale lepiej wygląda, że Polacy szli na bagnety, bo Rosjanie kirysy kuloodporne nosili. Propaganda aż boli, bo taka właśnie, która zaprzecza nie tylko wiedzy, ale zdrowemu rozsądkowi, i która sprawia, że nie mamy literackich hitów eksportowych sławiących nasze dzieje, a wszystkie te wychwalane w naszych mediach rodzime arcydzieła są nimi, ale tylko na naszym krajowym rynku.
Gdyby nie to, że to lektura obowiązkowa, może bym na tym znajomość z prozą Cherezińskiej zakończył, ale jak obowiązek, to obowiązek. Słuchałem dalej. I dzięki Bogu.
Rufin Piotrowski, niedoszły zakonnik, komiksowy wręcz w swym patriotyzmie szeregowy uczestnik powstania listopadowego i wspomnianego już starcia o Olszynkę Grochowską, po polskiej klęsce zmuszony jest uciekać do Paryża, gdzie wypatruje możliwości powrotu do ojczyzny. W tym czasie w dalekim Afganistanie trwa współzawodnictwo w zdobywaniu wpływów przez wywiady rosyjskie i angielskie, gdyż ten właśnie region został przez służby obu tych mocarstw wytypowany na kluczowy dla zdobycia przewagi nad przeciwnikiem. W walce agentów centralną postacią jest Polak – Jan Witkiewicz, oficer armii carskiej. Czy losy tych dwóch rodaków się splotą oczywiście nie będę zdradzał. W moim odczuciu notka wydawcy, której na szczęcie nie czytałem przed lekturą książki, odkrywa, nie po raz pierwszy niestety, zdecydowanie zbyt wiele i może odebrać przyszłemu czytelnikowi znaczącą część radości, jaką daje niepewność co do przyszłości głównych postaci opowieści. Protagonista, Rufin Piotrowski, podobnie jak wiele innych postaci Turnieju cieni, jest postacią autentyczną i autorka umiejętnie połączyła tutaj wiedzę ze źródeł z białymi plamami na mapie historii, które po mistrzowsku wypełniła przekonującą fikcją literacką. Powstało dzieło fascynujące w warstwie fabularnej, które mogłoby być również wielce edukacyjnym, a nawet ciekawą propozycją dla odbiorcy zagranicznego, gdyby nie cały szereg aspektów negatywnych.
Cherezińska przygotowała się bardzo dobrze jeśli chodzi o prawdę historyczną opartą na materiałach naukowych. Nie bała się pisać o sprawach niechętnie uznawanych przez patriotyczną polską propagandę. Odważnie ukazała nie tylko skłócenie Polaków, i tych w kraju, i tych na emigracji, nie tylko ludzkie traktowanie polskich zesłańców przez Rosjan, nie tylko stopień infiltracji środowisk patriotycznych w Polsce i we Francji przez agenturę rosyjską, ale nawet skłoniła się ku teorii, której jestem gorącym zwolennikiem, o prowokacji jako bezpośrednim wyzwalaczu polskich powstań na wschodzie. Pięknie ukazała również kluczową cechę rodzącego się duetu władzy nowoczesnego świata zachodniego i Rosji, doskonale ukazaną również w Cmentarzu w Pradze Umberto Eco – zakulisową potęgę tajnych służb przerastającą władzę rządów oraz władców w krajach macierzystych tych tajnych organizacji, i dającą im moc wszczynania wojen nawet wbrew intencjom mocodawców oraz szerzenie nienawiści, która przetrwa wieki. Książka przybliżyła kompletnie nieznany szerszemu ogółowi problem walki o Afganistan i Daleki Wschód, ten prawdziwy turniej cieni oraz jego wpływ na dzieje Europy i Świata. I dopóty, dopóki pisarka trzyma się źródeł pisanych, wszystko gra. Gdy jednak sięga po internet, mamy takie kwiaty jak choćby wspomniane wpadki z Olszynką Grochowską, a gdy przechodzimy do szczegółów dnia powszedniego, trafiają się lapsusy wręcz żenujące. Człowiek, który przemierza Syberię tam i z powrotem, pieszo i koleśno, spotyka wszelkie możliwe postaci, ale nawet w zimie, w zaspach sięgających dachu, ani raz nie spotyka nikogo, kto odśnieża trakty, po których się on porusza! Mało tego, w trakcie burz najpierw słychać grzmoty, a potem widać błyskawice! Inny kwiatek to huk głazów toczonych przez morze i zagłuszający ryk sztormu, który je toczy! No comment...
Zagranicznemu czytelnikowi patriotyczne uniesienie nie zasłoni oczu na takie babole i niestety znów moje nadzieje na hit eksportowy upadły. A wielka szkoda, bo gdyby ta książka była do końca, do samych szczegółów, napisana „normalnie”, to mogłaby konkurować ze światową czołówką. Tyle, że diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Na dodatek nawet odbiorca krajowy powinien się poczuć obrażony, może nie tyle na samą autorkę, co na wydawcę – w powieści drukowanej nie ma ani jednego przypisu, a konia z rzędem temu, kto powie choćby co to za zwierzę bohomolec. Do tego ta czcionka... Jedna z klubowiczek w ogóle odmówiła czytania powieści ze względu właśnie na nią.
Reasumując – Turniej cieni to ewidentnie powiew w dobrą stronę w ewolucji polskiej powieści, nie tylko historycznej. Nie żałuję ani chwili z tych ponad trzydziestu godzin jej poświęconych, ale z drugiej strony ogromnie mi żal, gdyby bowiem nie całkiem niepotrzebne, infantylne wręcz błędy, byłby to nie powiew, ale wręcz huragan. Mimo wszystko więc, mimo wielu krytycznych uwag, które musiałem tu uwzględnić, zdecydowanie polecam tę lekturę i trzymam kciuki za panią Cherezińską. Jeśli dopracuje detale, może stanie się Lemem polskiej powieści historyczno-politycznej? Dlatego choć w ocenie klubowiczów końcowa ocena oscylowała nieco poniżej 4 w skali 2 do 5, ja jednak daję w słownej skali notkę REWELACYJNA.
Wasz Andrew
* Powstanie Warszawskie oczywiście w warstwie militarnej było skierowane bezpośrednio przeciwko Niemcom, ale w warstwie politycznej, jedynej istotnej dla decydentów, było skierowane tylko i wyłącznie przeciwko ZSRR i wymuszonemu przez niego powojennemu podziałowi świata.
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
Ha, o Cherezińskiej sporo słyszałem, ale przyznaję, że w moim przypadku bardzo kuszące wydają się właśnie te książki, których akcję osadzono w czasach Polski Piastów.
OdpowiedzUsuńA te wspomniane przez Ciebie wpadki martwią tym bardziej, że Zysk i S-ka nie jest żadnym anonimowym, czy raczkującym wydawnictwem. Nie chcę generalizować, ale śledząc ostatnie nowości na polskim rynku, może pokusić się o tezę, że każda oficyna maksymalnie kroi koszty, a na pierwszy ogień idzie redakcja.
Ten trend bardzo mnie boli, tym bardziej, że na reklamę różnych "gwiazd" polskiej prozy, które lepiej by było nazwać grafomanami, pieniążki są. Nawet audiobooki się pojawiają zaraz po premierze papieru, a naprawdę poszukiwane i uznane dzieła nie mogą się doczekać wersji audio. Pewnie to zasługa młodych marketingowców - najważniejszy jest nowy produkt, agresywny marketing, a potem niech to nawet do kosza trafi; ważne, że się sprzedało.
UsuńLemem? A co z przebogatą tradycją polskiej powieści historycznej?
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem swego czasu u Pawła Majki takie oto podsumowanie tych piastowskich książek: "Bierzemy Długosza, uzupełniamy jego luki, dorabiamy dialogi, jakiś element fantastyczny. To wszystko szatkujemy na króciutkie rozdzialiki". Od tamtego czasu wolę trzymać się z daleka.
"A co z przebogatą tradycją polskiej powieści historycznej?" - a tak dokładniej? :)
Usuń