Kieszonkowy atlas kobiet
Sylwia Chutnik
Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Liczba stron: 232
Pierwszy raz na bazarze. Nie wiadomo, gdzie iść, głośno, gwarno, chaos.
Bez mapy nic nie kupisz. To jak miasto w mieście. Potrzebujesz przewodniczki?
No to chodź ze mną. Na prawo syf, na lewo syf, a przed nami miejski labirynt
[1],
w którego trzewia w swoim debiutanckim Kieszonkowym
atlasie kobiet zabiera nas Sylwia Chutnik. Wędrując przez zaniedbane
uliczki, zaglądając na podwórka, gdzie piętrzą się hałdy śmieci i odpadków,
odprowadzani wzrokiem przez wyrostków zabijających prozę codzienności puszką
przedobiedniego piwa, docieramy wreszcie na odrapanej kamienicy na ulicy
Opaczewskiej na warszawskiej Ochocie.
Nie grzeszący urodą budynek
skrywa w swoich mrokach niejedną tajemnicę – nosicielami sekretów są bohaterowie
powieści, ludzie na pozór zwyczajni i pospolici, szarzy ludzie bez twarzy,
których na co dzień mijamy, nie rejestrując nawet ich obecności. Czarna Mańka,
kobieta, która na skutek nieszczęśliwego splotu wypadków oraz nie bez udziału
złośliwego fatum ląduje w rynsztoku; pani Maria, staruszka, która przeżyła
wojenne piekło, uczestnicząc w dwóch warszawskich powstaniach, stale lękająca
się o swoje życie, naznaczone wyrzutami sumienia z powodu śmierci matki;
paniopan Marian, złota rączka (żaden mechanizm nie utrzyma przed nim zbyt długo
swoich sekretów), a przy tym miły i uczynny człowiek, wzbudzający jednak
niepokój z racji swoich zainteresowań (haftowanie, projektowanie i szycie
ubrań) oraz młoda Marysia, zbuntowana nastolatka nie potrafiąca zaakceptować
schematów narzucanych jej przez otoczenie – z różnych przyczyn (wiek,
orientacja, sytuacja życiowa) żadna z postaci nie jest pełnoprawnym obywatelem
i to właśnie przez pryzmat ich losów Sylwia Chutnik prezentuje swoje spojrzenie
na polską rzeczywistość, dzieląc się z czytelnikiem spostrzeżeniami oraz refleksjami.
Efekty przeprowadzonych
obserwacji i wynikających z nich przemyśleń przytaczane są w sposób mocno
ironiczny – treści książki parują absurdem oraz hiperbolizacją, chociaż na
naszych twarzach z pewnością rzadko zagości uśmiech, jako, że Chutnik bezwzględnie
obnaża ciemne i brudne strony człowieczej wegetacji. Obrzydzenie,
niedowierzanie, litość to emocje, które zdecydowanie częściej towarzyszą nam w
trakcie lektury dzieła, jako, że autorka nie uznaje żadnych kompromisów,
momentami ocierając się wręcz o słowny ekshibicjonizm – epatowanie nędzą,
beznadzieją i niesprawiedliwością to rzecz znamienna dla Kieszonkowego atlasu kobiet.
Śledząc poszczególne wątki Sylwię
Chutnik można by posądzić o sadystyczne skłonności, bowiem polska pisarka
bezceremonialnie i bezlitośnie traktuje swoich protagonistów, serwując im
traumatyczne i męczące doświadczenia, nie dając przy tym chwili wytchnienia,
nie oferując choćby drobnych sygnałów, mówiących o tym, że jutro może przynieść
odmianę. Jednak chwili namysłu wystarcza, by uświadomić sobie, że Chutnik
postępuje z wykreowanymi postaciami dokładnie, jak czyni to ogół – stąd też
wszystkie Marie padają ofiarą uprzedzeń, stereotypów oraz są narażone na
wrogość, nieprzychylność, pogardę, a nierzadko wręcz na wstręt i odrazę.
Proza Chutnik odczytywana w tym
kontekście jest zwróceniem uwagi na to, jak istotne w naszej grupowej
egzystencji są społeczne role, które zostały nam przypisane. Próby ich
zanegowania, czy to poprzez odrzucenie maski, zakwestionowanie ustalonego
wzorca czy nawet za sprawą niemego sprzeciwu wobec narzuconego szablonu, muszą skutkować
naganą, ostracyzmem, wykluczeniem. Jakiekolwiek przejawy niedopasowania do
tego, co powszechnie uznane za słuszne i właściwe jest odmiennością, która
zawsze wzbudza nieufność oraz podświadomy lęk.
Nie mniej istotnym zagadnieniem
poruszanym przez Chutnik jest człowieczy żywot rozpatrywany przez pryzmat
oczekiwań innych – autorka podkreśla, że już od dziecka uczy się nas, że
jesteśmy trybikiem większego elementu, w jakim przychodzi nam funkcjonować. W
związku z tym ważne jest, byśmy byli utylitarni, przydatni, użyteczni – a jeśli
mamy z tym trudności, to istnieje sprawdzone rozwiązanie; wystarczy tylko: Przyciąć swoje wyobrażenia o życiu i
dostosować je do wymogów otoczenia. Żeby nic nie wystawało, żeby wszystko
pasowało. A jak coś nie mieści się w szablonie, to należy niezwłocznie
zniszczyć [2].
Chutnik sporo miejsca poświęca
także na sportretowanie współczesnego stylu życiu, którego naczelnymi hasłami
są dynamizm, pośpiech, pęd ku bliżej nie zdefiniowanym celom. Ta nerwowa
bieganina trafia pod ostrze krytyki, która przejawia się w zjadliwych i celnych
konstatacjach: Bycie powolną w
przestrzeni publicznej to jak beknięcie na przyjęciu. Takie faux pas,
niesmaczne prowokowanie. Te codzienne nachalne promowanie wolnego chodzenia to
policzek w twarz kapitalistycznemu rozwojowi naszego miasta [3];
Nie chodzimy, a biegamy. Nie ma czasu,
trzeba zdążyć [4].
Chutnik zauważa jednocześnie, że kult nieustannego ruchu jest równoznaczny z negacją
starości, która dobitnie przypomina młodym osobnikom, że i oni są istotami
śmiertelnymi, których ciała zwiędną, przekwitną, zwiotczeją i zbrzydną. Z tego
względu starość jest wypierana z przestrzeni publicznej, staje się tematem
tabu, wstydliwą przypadłością, o której nie wypada wspominać w towarzystwie.
W książce, co zrozumiałe, jeśli
spojrzy się na wykształcenie oraz działalność Sylwii Chutnik, nie brakuje
akcentów feministycznych – autorka wychwytuje różnice, niekiedy oczywiste,
innym razem zaś bardziej subtelne, w odbiorze i interpretacji zachowań
człowieka, w zależności od jego płci (Facet
– wariat, nawet śmierdzący, może być mędrcem. Ale głupia baba to wiedźma
trzymająca w klatce Jasia [5]).
Przy okazji artystka przypomina, że w dalszym ciągu bardzo istotnym czynnikiem społecznej
koegzystencji jest przemoc, której wciąż nie udało się wyplenić. Przemoc,
której kulminacyjnym punktem jest wojna, ukazywana przez Chutnik jako krwawa
orgia ku czci śmierci, terroru i tępej brutalności oraz jako okres, kiedy
kobiety są uprzedmiotowiane i pozbawiane swoich fundamentalnych praw (Można spróbować rozglądać się uważnie po
swoim mieście. Co chwila tablica, kwiaty, znicz. Zastrzelono, zginęło,
pomordowano, zabito. Nie ma tylko „zgwałcono”, ale o tym się nie pamięta. To
takie fizjologiczne, nieczyste. Jak załatwianie się. Gwałt nie kojarzy się ze
strzelaniem, wojną, trututu, padnij, czołgaj się, do okopów. Gwałt to
podwinięta sukienka, rozerwane majtki, gwałtowne ruchy. I ofiara często ma
szansę przeżyć. Więc to się nie liczy w skali wojennej. Czasami żołnierz
rozerwie jej waginę bagnetem, szczególnie jak jest małą dziewczynką. Może ją na
końcu udusić, może ją zastrzelić. Może zgwałcić ją dwudziestu mężczyzn pod rząd
i wtedy jest szansa, że ona zginie. Ale to nie jest bohaterska śmierć w wyniku
ran odniesionych w bitwie [6]).
Pisząc o Kieszonkowym atlasie kobiet, nie można zapomnieć o stylu, w jakim
utrzymane jest dzieło. Chutnik zdecydowała się na użycie języka potocznego,
niekiedy wręcz rynsztokowego, by nakreślić losy swoich bohaterów – taki zabieg
pozwala na ośmieszenie i deprecjację zbiorowego głosu rozsądku, obnażenie fałszu i obłudy oraz intelektualnego
lenistwa i konformizmu, przejawiających się wybieraniem jedynie sprawdzonych
rozwiązań czy bezrozumnym zaufaniem wobec sloganów oraz wyświechtanych haseł.
Reasumując, Kieszonkowy atlas kobiet, to bardzo interesująca lektura, której
warto poświęcić swój czytelniczy czas. Chutnik zabiera nas w podróż po
Warszawie, ale nie tej znanej z kolorowych fotografii czy reklam biur podróży.
Razem z autorką zwiedzamy miejsca raczej obskurne, szare i przygnębiające, ale
są to miejsca, w których mieszkają prawdziwi ludzie z równie realnymi
problemami, o których na co dzień się milczy.
[1] Sylwia Chutnik, Kieszonkowy atlas kobiet,
Korporacja Ha!art, Kraków 2009, s. 5
[2] Tamże, s. 189
[3] Tamże, s. 117
[4] Tamże, s. 179
[5] Tamże, s. 41
[6] Tamże, s. 94 – 95
Czyli głównymi bohaterami książki są same kobiety i zniewieściały „paniopan”, którego trudno uznać za mężczyznę? Widzę, że wszystkie ważne postacie mają imiona na M – Marian, Mańka, Maria, Marysia. Ciekawe, czy to przypadek. :)
OdpowiedzUsuńSłuszne spostrzeżenie i w moim odczuciu owe "Marie" nie są przypadkiem. Zabieg celowy, który można odczytać jako kolejne wcielenia, scenariusze, etapy życiowe jednej i tej samej postaci.
UsuńSylwia Chutnik lubi zaglądać w miejsca zakazane, pokazując jednocześnie obłudę, zakłamanie, ale także wyobcowanie, czy ludzi z marginesu. Wprawdzie nie poznałam jeszcze "Kieszonkowego atlasu kobiet", ale kilka innych tytułów. Teraz na półce na swoją kolej czeka "Smutek cinkciarza" tej autorki.
OdpowiedzUsuńU mnie sytuacja odwrotna - prozę Chutnik dopiero odkrywam, a "Kieszonkowy atlas kobiet" to pierwsza jej książka, jaką przeczytałem. Z niecierpliwością czekam na wrażenia po lekturze "Smutki cinkciarza".
Usuń"Kieszonkowy atlas kobiet" był moim pierwszym kontaktem z prozą Sylwii Chutnik i od razu się zachwyciłem. Od treści przez formę - było poruszająco i odważnie.
OdpowiedzUsuńCiekawe jest to, że proza Chutnik wzbudza b. skrajne emocje - spotkałem się z opiniami, że jest to totalny chłam, na który szkoda tracić czasu, a jak widać nie brakuje zdań, że to wartościowa proza :)
UsuńCzytałem "Jolantę" tej autorki i muszę przyznać, że wydaje się trochę podobna do "Kieszonkowego atlasu kobiet", jednak w tym dobrym znaczeniu tego słowa, w jakim książki danego autora mogą być podobne do siebie bez popadania w "ogrzewanie kotleta". Tak czy inaczej tam również był pewien rys feministyczny, pokazanie codzienności kobiet z klasy niższej i język potoczny, książka więc powinna mi się podobać, ale zarazem czegoś mi w niej zabrakło. Albo może po prostu jakoś do mnie emocjonalnie nie trafiła. W każdym razie przekonałeś mnie tą recenzją, aby dać pani Chutnik jeszcze jedną szansę; a nuż ta książka do mnie trafi. Swoją drogą, ciekawi mnie jak autorka pokazałaby z feministycznego punktu widzenia codzienność kobiet z klasy wyższej. To też mogłoby być ciekawe.
OdpowiedzUsuńJa z kolei sprawdzę inne pozycje pani Chutnik, by przekonać się czy następne książki wywrą na mnie równie pozytywne wrażenie, co "Kieszonkowy atlas kobiet".
UsuńBardzo dobra rzecz, do dzisiaj dobrze ją wspominam. Konstrukcja, język, fabuła - palce lizać.
OdpowiedzUsuńChyba najbardziej - oprócz paniopana - zapamiętałam wątki wojenne, robiły wrażenie.
Zdecydowanie dobra lektura i dlatego tym bardziej dziwi mnie jej odbiór, bardzo skrajny, co widać choćby na Lubimy Czytać - obok głosów zachwytu nie brakuje pał z wykrzyknikiem.
UsuńMnie ogromnie przypadła do gustu Marysia - taka typowa buntowniczka, pogromczyni formy.
Pał z wykrzyknikiem nie rozumiem, no chyba, że oceniał ktoś, kto lubi pisane "po bożemu".
UsuńCieszę się, że lubisz buntowniczki, a przynajmniej jedną.;)
Ja również - na tak skrajną ocenę mało która książka zasługuje, a już na pewno nie "Kieszonkowy atlas kobiet".
UsuńA Marysia skojarzyła mi się z cortázarowskimi burzycielami formy - jedzenie na stojąco w restauracji; czytanie książki w pociągu i wyrywanie przeczytanych kartek, które następnie wyrzucane są przez okno, itd. A ludzi zbuntowanych lubię bez względu na płeć - zatem cenię zarówno buntowników jak i buntowniczki :)
Też słyszałam, że warto od tej książki poznawać autorkę:)
OdpowiedzUsuńJa zacząłem nieco z przypadku - to jedyna książka tej pisarki, która posiada moja dziewczyna :)
Usuń