Zamach
Harry Mulisch
Tytuł oryginału: De aanslag
Tłumaczenie: Ryszard Pyciak
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 176
Życie ludzkie to suma przypadków
i ślepych trafów – nierzadko to właśnie kaprysy bezwzględnego fatum decydują o
bycie danego osobnika. Ale równie istotnym elementem składowym, który buduje
nasze teraz jest to, co wydarzyło się
kiedyś – innymi słowy człowieczy
żywot to wynikowa stanów poprzednich. Podjęte decyzje, poczynione plany
(nierzadko korygowane i zmieniane), przyjęte założenia i dokonane wybory
potrafią w ogromnym stopniu implikować naszą obecną egzystencję. O tym jak
mocno nieprzewidziane i niezamierzone incydenty potrafią wpływać na losy
jednostek możemy przekonać się za sprawą powieści Zamach, pióra Harry’ego Mulischa, czołowego pisarza
niderlandzkiego, autora takich dzieł jak Czarne światło czy Procedura.
Zdarzenie, które stanowi koło napędowe całej fabuły, ma miejsce w styczniu 1945 roku w holenderskiej miejscowości Haarlem. II Wojna Światowa jest już w zasadzie rozstrzygnięta. Holandia nadal znajduje się pod niemiecką okupacją, ale akcje dywersyjne organizowane przez ruch oporu, kierowane przeciwko nazistom oraz kolaborantom stają się coraz bardziej zuchwałe. Jedną z ofiar tej wzmożonej aktywności pada Fake Ploeg , (…) główny inspektor policji, największy morderca i zdrajca w Haarlemie i okolicy [1], który ginie w tytułowym zamachu. Likwidacja hitlerowca przeprowadzona zostaje w cichej i spokojnej uliczce, na którą składają się raptem cztery domy – lokatorzy każdego z budynków zdają sobie sprawę, że śmierć wysoko postanowionego pachołka reżimu nie obejdzie się bez surowych konsekwencji, co prowadzi do bardzo skrajnych zachowań.
Główny bohater, Anton Steenvijk, w chwili rozpoczęcia utworu 12-letni chłopiec, to mieszkaniec jednego feralnych domków. Na podstawie jego perypetii obserwujemy, w jaki sposób jedno zajście determinuje cały człowieczy byt. Książka Mulischa jest bowiem zapisem kolejnych epizodów z życia Antona – fabuła rozciągnięta zostaje na 36 lat, począwszy od złowieszczego roku 1945, poprzez lata 50-te i 60-te, na roku 1981 skończywszy. Śledząc dojrzewanie protagonisty, jego dorosłość oraz zachodzące w nim przemiany, uzmysławiamy sobie, że człowiek niewolny jest zarówno od bodźców zewnętrznych, które kształtują jego osobę, jak i od przeszłości, wywierającej wpływ na obecny żywot, nawet gdy żywimy przeświadczenie, że udało nam się uciec od jej demonów (Podobnie jest i z tym, co uznaje się już za sprawę zamkniętą, a którą jednak trzeba wciąż na nowo zamykać; lecz jest to przecież rzecz beznadziejna, bo na świecie wszystko się styka i łączy. Początek nie znika nigdy, nawet z nadejściem końca [2]).
Książka Mulischa w ogromnej mierze koncentruje się na odbieraniu i postrzeganiu przemijających chwil. Proza pisarza doskonale udowadnia, że to, co już było wcale nie musi być zaschniętą, a więc trwałą i niezmienną skorupą. Autor zdaje się wręcz uważać, że jest to podejście błędne, będące wynikiem naszego traktowania czasu: Zgodnie z przyjętymi formami stylistycznymi jesteśmy zwróceni twarzą ku przyszłości, mając za plecami przeszłość. (…) Ten, kto ma przyszłość przed, a przeszłość za sobą, ten, dodajmy, ma jeszcze w inny sposób do czynienia z czymś niezrozumiałym. Polega to na tym, że dla niego wydarzenia w taki czy inny sposób są już obecne w przyszłości, w pewnym momencie osiągają teraźniejszość, aby wreszcie oddalić się spokojnie w przeszłość. Ale w przyszłości nie ma nic, jest ona pusta, w następnej chwili można umrzeć, tak że taki ktoś zwrócony jest twarzą ku nicości, i właśnie tylko za sobą może cokolwiek zobaczyć: jest to przeszłość, taka, jaką zachował w swej pamięci [3]. Warto przy tym zaznaczyć, że przeszłość z kart dzieła holenderskiego pisarza jest żywa i plastyczna – podlega subtelnym przeobrażeniom, faluje i skrzy się różnobarwnymi odcieniami. Ten pozornie niemożliwy i absurdalny dynamizm czasu minionego zostaje obrazowo wyjaśniony na przykładzie Antona – protagonista stopniowo, na ogół poprzez wszelakiej maści zrządzenia losu, odkrywa następne elementy skomplikowanej układanki, które składają się na to, co zaszło mroźnego wieczoru, kiedy zamordowano Fake’a Ploeg. Odtwarzanie przeszłości przywodzi na myśl odszukiwanie kolejnych kamyczków, na pozór jednobarwnych i nic nie znaczących, które jednak wspólnie tworzą wielowymiarową mozaikę. Poszczególni aktorzy, którzy wzięli udział w zimowym dramacie – poznawani w najróżniejszych okolicznościach i w różnym okresie – uzupełniają białe plamy, zmuszając przy tym do rewizji dotychczasowych poglądów i wydanych wyroków. Z każdą opowiedzianą historią rzeczywistość staje się jeszcze bardziej złożona i niejednoznaczna, bowiem dane postępowanie czy przyjęta postawa okazują się być podyktowane bardzo konkretnymi okolicznościami, których rozważenie wiąże się z uwzględnieniem dodatkowych perspektyw, plączących wszystko w stopniu wręcz ekstremalnym.
Tworząc coraz bardziej zawiły obraz okoliczności, w jakich doszło do eliminacji Fake’a Ploeg, Mulisch jednocześnie sygnalizuje łatwość, z jaką człowiek niespodziewanie może znaleźć się w obliczu sytuacji specyficznej, szczególnej, uświadamiając nam tym samym fakt, że jesteśmy tylko jednym z wielu trybików współtworzących znany nam świat. Piękną metaforę naszej ziemskiej wędrówki – z naszego punktu widzenia niepowtarzalnej i wyjątkowej, w ogólnoludzkim ujęciu na ogół banalnej i schematycznej – stanowi opis rozchodzącej się wodnej fali: Woda odbijała się tworząc teraz tę samą literę V, lambdę, ale odwróconą, która zamykała się coraz bardziej i zderzała z początkowym V, i tak zniekształcona osiągała przeciwległy brzeg, znów się odbijała, aż na całej szerokości kanału powstawał skomplikowany splot fal, który jeszcze przez kilka minut przechodził wszelkie możliwe przemiany, zanim powierzchnia wody znów się uspokoiła i stała gładka [4]. W ogólnym rozrachunku nasz byt – nawet efektowny i głośny – skazany jest na zapomnienie. Bezmiar czasu spycha nas w pustkę niepamięci, która prędzej bądź później dosięga wszystkich.
Skromna objętościowo powieść Mulischa to również interesujący zbiór ciekawostek i spostrzeżeń. Już na pierwszych stronach Holender objaśnia, kiedy imię Adolf ponownie wróci do łask, tj. kiedy pozbawione zostanie pejoratywnych konotacji. Z punktu widzenia polskiego czytelnika ciekawe jest stwierdzenie jednej z postaci, która na wieść o barbarzyńskim potraktowaniu cywili, konstatuje, że (…) taki terror stosowano właściwie tylko w Polsce i w Rosji [5].
Niewątpliwym atutem książki jest styl, w jakim została utrzymana. Istotną rolę odgrywa trzecioosobowy narrator, który przejawia skłonność do dygresji oraz wtrąceń spowalaniających akcję dzieła, ale jednocześnie naświetlających kontekst poszczególnych scen, nadając im dodatkowych znaczeń.
Reasumując, Zamach to bardzo dobre dzieło – krótkie, a przy tym treściwe, poruszające szerokie spektrum zagadnień. Książkę z pewnością można uznać za pacyfistyczny manifest, podkreślający gorzką prawdę, że wojna rodzi sytuacje ekstremalne, zmuszające ludzi do podejmowania niełatwych wyborów, których konsekwencje w każdym przypadku będą tragiczne, ostateczne.
[1] Harry Mulisch, Zamach, przeł. Ryszard Pyciak,
Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1988, s. 18 – 19
[2] Tamże, s. 73
[3] Tamże, s. 139
[4] Tamże, s. 9
[5] Tamże, s. 55 – 56
No i proszę, znowu motyw czasu, ostatnio często się na niego natykam. Zainteresowała mnie ta powieść, co zresztą pewnie Cię nie dziwi, i poszukam jej w bibliotece, ale chyba najpierw poszukam "Procedury", która zaintrygowała mnie jeszcze bardziej. ;)
OdpowiedzUsuńHa, mnie motyw czasu wręcz prześladuje, szczególnie odkąd przeczytałem "Czarodziejską górę". A twórczość Harry'ego Mulischa szczerze Ci polecam - odnoszę wrażenie, że jest to w Polsce autor nieco zapomniany, chociaż nie tak dawno W.A.B. wydało 2 jego powieści ["Odkrycie nieba" (2012 r., wznowienie wydania I z 2006 r.) oraz "Procedura" (2012 r., wznowienie wydania I z 2001 r.)].
UsuńMulischa na pewno przeczytam, "Czarodziejską górę" zresztą też, bo jeszcze tego nie zrobiłam; to jedna z tych książek, które są moim literackim wyrzutem sumienia, a zarazem ciągle po nie nie sięgam. Szczerze powiedziawszy trochę się boję, że nie dam rady i nie zrozumiem tyle, by czuć się usatysfakcjonowaną lekturą (bo tego, że nie zrozumiem wszystkiego, jestem pewna).
UsuńTo właśnie zawsze mnie drażni, kiedy czytam o działaniu członków ruchu oporu: że nie myślą, jakie konsekwencje wywoła ich czyn. Zlikwidują jednego Niemca i cieszą się ze swojego bohaterstwa, podczas gdy hitlerowcy w odwecie palą wieś czy rozstrzeliwują niewinnych ludzi, którzy mieszkają w pobliżu miejsca akcji... Książka mnie zaintrygowała. Dawno nie odbywałam literackiej wycieczki do Holandii. :)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy rzadko natykam się w literaturze na tego typu "rozliczanie" członków ruchu oporu. Wspomina się o niewinnych ofiarach ich działalności, ale najczęściej mówi się o konieczności, wyższej racji, itd.
UsuńRefleksja natury ogólnoliterackiej - czy to nie jest czasem tak, że każda dobra powieść wojenna lub z wojną w tle ma wydźwięk pacyfistyczny? Choćby pośrednio i niezamierzenie.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest - jeśli szczegółowo i analitycznie popatrzeć na wojnę, przyjrzeć się temu, co się w trakcie jej trwania wyprawia, co dzieje się z ludźmi (zarówno z żołnierzami jak i cywilami), to wnioski, co do zasadności konfliktów nasuwają się same.
UsuńZawsze mie zawstydzasz, wciąż łapię się, że za mało czytam autorów spoza głównego nurtu. Ciekawe - co piszesz o falach. To oczywiście nie jest spostrzeżenie nowe, raczej motyw eksploatowany. Ale jaki słuszny...
OdpowiedzUsuńW takim razie mała ciekawostka - Mulisch wcale nie jest takim anonimowym autorem jak mogłoby się wydawać. Za życia Holender był wymieniany jako jeden z laureatów do Literackiej Nagrody Nobla, ciągle też uchodzi za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli lit. holenderskiej. Polecam jego twórczość, bowiem jest bardzo ciekawa, a proza mocno specyficzna.
UsuńZ tego miejsca chcę podziękować osobie, która egzemplarz "Zamachu" odłożyła w Książnicy Podlaskiej na półkę, na którą jedni czytelnicy odkładają swoje książki, by inni mogli je sobie wziąć. Przypadek (jak się okazuje bardzo a propos) chciał, że trafiłem właśnie na nią, a że wyglądała interesująco natychmiast ją sobie przywłaszczyłem, choć nie pamiętałem wówczas, że o niej pisałeś.
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy wielką estymą darzę powieści niewielkie objętościowo. W dobie sztucznego pompowania książek, byle tylko były cegłami, tym atrakcyjniejszy wydaje się ten literacki minimalizm. Tutaj, jak wspominasz, autor zmieścił na 172 stronach 36 lat. A ja przeczytałem to w dwa wieczory, siedząc jak na szpilkach.
W moim odczuciu książka opowiada o niebezpieczeństwie ugrzęźnięcia w analizowaniu mechanizmów, przyczyn, które doprowadziły do takiej, czy innej sytuacji. A że każda przyczyna ma swoją przyczynę, a ta z kolei swoją i tak w nieskończoność, na tego rodzaju rozmyślaniach można spędzić resztę życia. Czy warto? A może po prostu należy sobie powiedzieć, że stało się tak, jak się stało i tyle?
Tak się powinno pisać - chwila lektury i długie godziny refleksji!
Takie półki to świetna inicjatywa - książka zyskuje drugie życie, a nierzadko te starsze tytuły to prawdziwe perełki.
UsuńCo do objętości, to zdecydowanie brniesz pod czytelniczy prąd, bowiem rynek czytelniczy zalewają potężne cegły bądź ciągnące się w nieskończoność serie :)
Sytuacja głównego bohatera pokazuje, że niekiedy b. trudno powiedzieć sobie "dość" i zostawić przeszłość za sobą - traumatyczne przeżycia mają to do siebie, że trudno o nich zapomnieć, nawet kiedy tego chcemy.
A co do krótkich pozycji pióra Mulischa, to polecam jeszcze "Czarne światło".