Tańczące niedźwiedzie
Witold Szabłowski
seria: Reporterzy Dużego Formatuwydawnictwo: Agora S.A. 2014
liczba stron: 224
Lekturą kwietnia 2017 w moim, czyli rawskim DKK*, była książka Witolda Szabłowskiego Tańczące niedźwiedzie. Wydanie opatrzone na okładce interesującym zdjęciem, które już jednak chyba od wielu lat znane jest z internetu** i w związku z tym zalatuje nieco pójściem na łatwiznę, to zbiór różnych reportaży podzielonych na dwie części, z których jedna ma być analogią dla drugiej. Pierwsza jest poświęcona dotąd mało znanemu tematowi – historii tresowanych niedźwiedzi i ich właścicieli, bułgarskich Cyganów, która skończyła się po wejściu Bułgarii do Unii i wprowadzeniu zakazu tresowania niedźwiedzi. Miśki „uwolniono” i umieszczono w czymś w rodzaju rezerwatu otoczonego ogrodzeniem pod napięciem, a Cyganów, którzy utracili tradycyjny sposób zarobkowania, pozostawiono samym sobie. Opowieść o niedźwiedziach potraktowana została jako metafora dla „uwolnienia” spod jarzma komunizmu, stąd resztę książki stanowią epizody z dziejów różnych krajów połączone wspólnym mianownikiem transformacji od komunizmu do demokracji.
Część o bułgarskich niedźwiednikach ze względu na sam temat jest zdecydowanie zajmująca, a i krótkie teksty z dziejów innych dekomunizacji też zawierają sporo cennych ciekawostek. Niestety, dobór reportaży sprawia wrażenie nieco przypadkowego, tak jakby brano na siłę i z braku bardziej pasujących, dołączano również takie, których pokrewieństwo z tematem jest mocno naciągane. Gorzej, że całość sprawia wrażenie płytkości, zwłaszcza w przypadku drugiej części, która jest zdecydowanie niższych lotów, niż wspomnienia o tańczących niedźwiedziach.
Mam również wątpliwości co do wartości poznawczej książki i tego, co, i czy w ogóle, autor chciał przekazać. Niewątpliwie Tańczące niedźwiedzie są materiałem do wielu interesujących refleksji, a nawet do gorącej dyskusji, czego dowodem było poświęcone im spotkanie naszego DKK, ale tym bardziej żal, że poziom całości wypada dość marnie. Stylu nie ma nawet co porównywać do mistrzów literatury faktu takich jak Kapuściński czy Szejnert, gdyż nie wypada to dla Szabłowskiego pozytywnie, ale cóż, wydawnictwa muszą coś promować, a na konkursach trzeba coś nagradzać, więc i recenzje dobre się zdarzają, i pochwały, i nagrody.
Najbardziej mnie razi, gdy profesjonalista, który w dodatku ma wsparcie innych zawodowców (wydanie książki to praca zespołowa), popełnia błędy, które nie uszłyby nie tylko amatorowi, ale nawet uczniowi podstawówki. Radzę autorowi zaglądnąć czasem do słownika języka polskiego, by uniknąć używania wyrazów niezgodnie z ich znaczeniem, używania zwyczajowych zwrotów w ich niepoprawnej formie czy pisania małą literą tego, co się dużą powinno pisać. Poprawa stylu pewnie jest sprawą dużo trudniejszą...
Pewne wątpliwości co do wiarygodności reportaży Szabłowskiego, wzbudzają też ewidentne wtopy autora, takie jak łyse punki czy jego odkrycia z zakresu biologii komary w dzień nie latają. To wszystko każe wątpić w krytycyzm autora, zwłaszcza w samokrytycyzm, i do wszystkich jego tekstów podchodzić z dużą dozą dystansu.
Wasz Andrew
*DKK – Dyskusyjny Klub Książki
** tutaj oczywiście mogę się mylić, bo pamięć zawodna a zawartość internetu i obfita, i ulotna, ale wydaje mi się, że to zdjęcie widziałem już dość dawno temu, tylko w kolorze i inaczej wykadrowane
** tutaj oczywiście mogę się mylić, bo pamięć zawodna a zawartość internetu i obfita, i ulotna, ale wydaje mi się, że to zdjęcie widziałem już dość dawno temu, tylko w kolorze i inaczej wykadrowane
W moim miejskim DKK też omawialiśmy tę książkę i mieliśmy podobne wrażenia. Teksty różnej jakości, na siłę wciśnięte w ramy wymyślonej tezy. Niewypał.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że sięgając pod "Sprawiedliwych zdrajców" nie wiedziałem nic na temat autora. Po wszystkim, co o niczym ostatnio przeczytałem (opinie na innych blogach, zarzut oszustwa, wreszcie recenzja Andrew), wątpię czy zdecydowałbym się na lekturę na temat Wołynia :)
UsuńA może właśnie dobrze się stało. W ten sposób Wołyń oceniłeś bez uprzedzeń. Ja też do Tańczących podchodziłem bez uprzedniego researchu o autorze i innych jego dziełach. Zresztą z reguły tak czynię...
UsuńZaczynam coraz bardziej doceniać plusy takiego podejścia :)
UsuńZawsze można o autorze i okolicznościach powstania dzieła poczytać PO zakończeniu lektury książki.
Usuń