Motylek
Katarzyna Puzyńska
cykl: Lipowo (tom 1)wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2014
liczba stron: 608
Do sięgnięcia po Motylka, debiut powieściowy Katarzyny Puzyńskiej, będący zarazem otwarciem serii wydawniczej Lipowo, namówili mnie koledzy z Dyskusyjnego Klubu Książki. Ich zachęty zbiegały się z interesująco brzmiącą notką na okładce:
Doskonale skonstruowany kryminał, gęsta atmosfera małej społeczności i zagadki z przeszłości, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.
W mroźny zimowy poranek na skraju mazurskiej wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód. Szybko okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i potem upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się być ze sobą w żaden sposób związane.
Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety.
Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców sielskiej miejscowości.
Zacząłem czytać spodziewając się czegoś co najmniej na miarę Krajewskiego, a może nawet gdzieś w okolicach dobrego szwedzkiego kryminału. Niestety, zgrzyty zaczęły się od samego początku. Wieśniacy spacerujący po wsi, pies żujący świeże mięso... Każdy, kto był na wsi i nie jest ślepy, ten wie, że tak robią tylko miastowe. Ale nic, uspokajałem się, że może autorka nigdy na wsi nie była ani psa jedzącego mięso nie widziała, a może akurat była na jakiejś wyjątkowej wsi i spotkała wyjątkowego psa. Zaraz jednak dowiedziałem się, że akcja rozgrywa się w małej wsi, w której jest komisariat! Jeszcze takiej w życiu nie widziałem*, ale zaraz się dowiedziałem, że w sąsiednich powieściowych wioskach też są komisariaty! Zaczęło się robić żałośnie, lecz twardo brnąłem dalej.
Nie musiałem długo czekać, by znów się wnerwić. Mówi w listach – bardzo ciekawe sformułowanie. Potem kwiatek z ogólnej wiedzy o zwykłej rzeczywistości – dwie kobiety w zimie na proszoną kolację wybierają się z własnej woli nie samochodem, a pieszo. W siarczysty mróz, po ciemku, przez las, w dodatku przez głębokie zaspy i w docelowym na wizytę ubraniu oraz obuwiu. Przy takim realizmie brazyliana wysiada.
Zanim dotarłem do końca lektury, trafiłem na jedną realistyczną okoliczność – przez pierwszy dzień od wypadku drogowego, w wyniku którego śmierć poniosła piesza, a który w dodatku później ma się okazać upozorowanym zabójstwem, co też autorka zdradza przed czasem, policjanci nie robią niczego, by ustalić sprawcę, który zbiegł z miejsca zdarzenia**.
Niestety, koniec lektury oznacza w moim przypadku... stronę 62.
W końcu wyłączył magnetofon i ostrożnie wyjął płytę.
Humor zeszytów to mało powiedziane. Od razu przypomniało mi się napisane przez koleżankę streszczenie Dywizjonu 303 ze zdaniem brzmiącym:
Trafiony messerschmitt opadał ku ziemi dymiąc jak ciężko ranione zwierzę.
Polonista ze śmiechu tak się bujnął na krześle, że aż fiknął do tyłu. Tylko, że autorka była uczennicą szkoły podstawowej, a Puzyńska jest kreowana na gwiazdę polskiej literatury pięknej! W dodatku w gatunku, który od zawsze przykłada wagę do szczegółów, że przypomnę Mistrzynię Agatę czy Sir Conan Doyla.
Może to dobre, bo polskie, może Polacy nie gęsi..., ale ja tego absolutnie nie kupuję. Pisanie bez zrozumienia, bez choćby odrobiny przyzwoitości, która nakazuje choć trochę poznać rzeczywistość, o której się pisze... Polonistom płacą za czytanie wypocin ich uczniów, więc niech je zmęczą do końca, ale mi nikt za męki Motylka nie zapłaci, więc na tym moją przygodę z Puzyńską zakończyłem.
Oczywiście, ktoś może bronić tego „dzieła”. Że fabuła, że to, czy tamto. Jest jednak takie przysłowie – jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz. Jeśli masz coś nawet mądrego do powiedzenia, ale nie potrafisz tego zrobić tak, by się nie ośmieszyć, to lepiej milcz. A tym bardziej nie pisz, bo pisane żyje dłużej.
O płatnych krytykach, którzy nie zauważają błędów, jakie byłyby żenujące nawet na poziomie szkoły podstawowej, nawet nie wspominam. Oni, o czym niejednokrotnie się przekonałem, są gotowi wychwalać każdego knota, jeśli im się zapłaci. Wydawnictwa też coś muszą produkować i promować, a jeśli prawdziwych gwiazd niedobór, to tym bardziej się inwestuje w niedoroby, które same by sobie rady nie dały. Tylko jak się potem dziwić, że w czasie gdy brytyjskie, amerykańskie czy skandynawskie powieści sprzedają się na całym świecie, nasze są chwalone głównie u nas.
Bardziej niż sprzedajność profesjonalnych krytyków martwi mnie uległość recenzentów amatorów i zwykłych czytelników, którzy tak poddają się wpływom marketingu i „autorytetów”, że nie potrafią czytać ze zrozumieniem, gdy to zrozumienie miałoby stanąć w kolizji z uznanymi sądami. Król jest nagi – mało kto się odważy to powiedzieć, a może nawet mało kto jest w stanie to zauważyć.
Może ludzie nawet w książkach widzą to, co chcą widzieć, a nie to, co jest napisane. Ta ślepota być może tłumaczy wiele zjawisk socjologicznych. Jak człowiek raz dotknie gorących drzwiczek od pieca, to całe życie uważa, ale większość ludzi w nieskończoność chodzi na wybory i za każdym razem ma nadzieję, że tym razem będzie inaczej, wciąż wierząc, że ta partia, ta wiara, tu wstawić co potrzeba, to tym razem jest właśnie to i cały świat naprawi.
Oczywiście, jak Wam nie przeszkadza takie podejście do literatury, to sobie Motylka pożyczcie, a nawet kupcie. Mnie szkoda życia na takie lektury, tym bardziej, że jest w czym wybierać
Wasz Andrew
* We wsiach, nawet będących siedzibami gmin, nie ma jednostek policji. A jeśli nawet są w Polsce jakieś wyjątki, to mają posterunki, a nie komisariat, albo muszą to być jakieś naprawdę wyjątkowe miejscowości.
** Szanse na wykrycie sprawcy przestępstwa gwałtownie spadają w funkcji czasu. Z tego powodu pierwszy dzień, a nawet pierwsze godziny są decydujące i opieszałość policji w tym czasie, która niestety jest nagminna, pogarsza rokowania na sukces procesu wykrywczego.
Niezły bigos.;(
OdpowiedzUsuńO Puzyńskiej trochę ostatnio czytałem i odniosłem nawet wrażenie, że to taka wschodząca gwiazdka polskiego kryminału. Szkoda, że w opisywanej książce na redakcji i korekcie nie skoncentrowano się równie mocno, co na reklamie. No ale w dzisiejszych czasach liczy się głównie liczba sprzedanych egzemplarzy.
OdpowiedzUsuńP.S. Może coraz słabsze jakościowo (z językowego punktu widzenia) pozycje, które zalewają nasz rynek są jedną z przyczyn niskiego poziomu czytelnictwa w Polsce? :)
@Ambrose - nie wydaje mi się, żeby słaba jakość polskich publikacji była jedną z przyczyn. Czytelnik, który zauważa takie wpadki raczej poszuka świadomie lepszych pozycji niż porzuci czytanie.
OdpowiedzUsuńNa marginesie - przeczytałam raport Biblioteki Narodowej - ciekawa i jednocześnie bardzo pesymistyczna lektura. Polecam.
@Andrew - dlaczego nie opublikowałeś choć części recenzji na LC? Bardzo sobie cenię opinie negatywne, a zwłaszcza tak nisko ocenionych książek, bo są pomocne przy odsianiu ewentualnych bubli.
Na LC wrzuciłem link do tekstu na naszym blogu.
UsuńNo przecież wiem, ale nie każdy wejdzie na blog.
UsuńSama z zasady wchodzę na blog, kiedy autor zainteresuje mnie swoją opinią na LC, a kiedy widzę tylko linka nie robię tego. Może wynika to z wygody albo z przekory, nieważne. Wiem, że nie tylko ja niechętnych okiem patrzę na gołe linki. Przynajmniej cześć moich znajomych podobnie to odbiera.
Wracając do samej książki i zachwycających się nią czytelników. W raporcie BN wyczytałam takie zdanie:
Współczesne empiryczne badania społecznych uwarunkowań praktyk kulturowych dowodzą, że osoby najlepiej wykształcone i dziedziczące najwyższy kapitał kulturowy swobodnie poruszają się po różnych polach kultury, posiadają kompetencje umożliwiają-ce odbiór treści z różnych poziomów, są – jak to określili Peterson i Kern – wszystkożerni. Tymczasem osoby nieposiadające tak wysokiego kapitału kulturowego najczęściej ograniczają się do najbardziej popularnych gatunków i najłatwiej przyswajalnych treści.
Z tego punktu widzenia dziedziczony i zdobywany samodzielnie kapitał kulturowy wyznacza gust, a w konsekwencji – spektrum konsumowanych treści.
Sądzę więc, że większość ww. czytelników to konsumenci najbardziej popularnych gatunków, ograniczający się do nich, nie potrafią zauważyć słabości fabuły, schematyczności i niedoróbek redakcyjnych właśnie ze względu na niski kapitał kulturowy.
Przemyślę sprawę formy wpisów do LC. Pewnie masz rację. Co do reszty, to myślę, że większość nie zauważa błędów z innych względów. Najlepszy dowód, że dotyczy to nie tylko literatury. Zdradzę, że prawdziwy babol, taki babol o masowym rażeniu, opiszę przy okazji Nielubianej. Będzie to też dobry materiał do rozważań, dlaczego ludzie z pełnym przekonaniem powielają głupoty.
UsuńAch, wszystkim się podoba, tylko jeden Pan (może żona w nocy nie dała, co by mnie nie dziwiło) szuka dziury w całym. Mam złe wiadomości: autorce tym nie zaszkodzisz, bo ma mnóstwo fanów. Kolejna zła dla Pana wiadomość: autorka niedługo wydaje nową powieść. Dupa boli z żalu, co? :) :)
OdpowiedzUsuńAch, krótki renesans w Internecie wskazał mi, iż mam do czynienia z trollem o małej inteligencji, nadającym się do mopa. Z książek ty nic nie rozumiesz, leczysz tylko swoją frustrację.
Iza już wyżej odpowiedziała. I gratuluję znajomości renesansu ;)
UsuńNie przepadam za tym słowem, ale komentarz Anonima w sam raz wpisuje się w kategorię "samozaoranie".
OdpowiedzUsuńNie słyszałem jeszcze tego terminu :) A Anonim nie jest znowu taki anonimowy, jak mu się pewnie wydaje ;)
Usuń